XX.
Obudziłam się, a właściwie powinnam napisać, że walenie w drzwi mnie obudziło. Czułam narastający głód i strach. Bałam się zobaczyć, kto dobija się do drzwi.
Podniosłam się i usiadłam pod ścianą naprzeciwko drzwi. Było cholernie ciemno. Widziałam tylko zarys drzwi i okien, przez które wpadało niewiele światła. Byłam w jakimś magazynie. Rozejrzalam się dookoła. Skupiłam wzrok i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie opieram się o ścianę, tylko o palety.
Wielkie palety z o Boże...
Z jedzeniem!
Poderwałam się szybko na nogi i zaczęłam pochłaniać pierwszą rzecz, jaka wpadła mi w ręce.
Padło na batoniki muesli.
W niecałą minutę obaliłam trzy batoniki. Zaczęłam jeść spokojniej. W oddali zauważyłam zgrzewki wody. Podeszłam do tamtego miejsca i otworzyłam pierwszą butelkę. Opróżnienie jej nie zajęło mi dużo czasu.
Kiedy już byłam tak najedzona, że ledwo mogłam się ruszać, zaczęłam szukać jakiejś torby albo plecaka, żeby zapakować tyle jedzenia ile się da. "Pukanie" w drzwi ustało.
Zdziwiło mnie to, że było tu tyle rzeczy. Stwierdziłam, że albo wszyscy zapomnieli o tym magazynie, albo go nie odkryli lub...tak właściwie to już żadne możliwości nie przychodziły mi do głowy.
Mimo, iż obeszłam cały magazyn, to nie znalazłam ani jednej torby, czy plecaka. No dobra, skłamałam. Znalazłam jedną torbę jednorazową, ale była strasznie szeleszczącą, więc noszenie jej równałoby się wyjściu na ulicę w centrum miasta i wrzeszczenie na cały głos.
Mogłabym również stanąć na rogu ulicy, powiesić sobie tabliczkę na szyi z napisem ,,Zjedzcie mnie" i zacząć śpiewać. Chociaż wątpiłam, czy zombie potrafią czytać i, czy doceniłyby mój talent wokalny.
Tak więc moje poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.
Wróciłam do miejsca, w którym spałam. Spojrzałam na jedzenie na paletach.
- No i co ja mam zrobić? - zapytałam sama siebie.
Z braku lepszych możliwości poszłam sprawdzić pogodę. Ciaśniej otuliłam się skórzaną kurtką i otworzyłam drzwi magazynu.
Nie było już zamieci, ale kilkumetrowe zaspy leżały dosłownie wszędzie. Na uliach, chodnikach, przy drzewach, krzakach. Nie widziałam, ani jednego miejsca, gdzie nie byłoby śniegu. Wyszłam z magazynu kawałek dalej. Nie było w ogóle wiatru, ale i tak czuć było przenikający chłód i zimno. Policzki momentalnie mi zamarzły, a chude nogi zaczęły trząść się z zimna. Nagle obok mnie z zaspy wyszedł zarażony. Moje serce przyspieszyło. Rozpoznałam, że był dopiero w pierwszym stadium, bo nie miał jeszcze takiego chodu i całej tej otoczki. Nie zwrócił na mnie uwagi tylko poszedł dalej w kolejną zaspę śniegu. Tętno zaczęło zwalniać, a emocje opadły.
Wróciłam do środka. Z braku lepszych zajęć zaczęłam jeść. Nagle przypomnialam sobie o mężczyznach, którzy mnie wczoraj gonili. Nie miałam pojęcia, co się z nimi stało, ale szczerze nie bardzo mnie to obchodziło. Cieszyłam się, że nie wpadli na mój trop. Po dwóch puszkach konserw, trzech trzystamililitrowych butelkach soku jabłkowego i czterach paczkach krakersów w końcu poczułam, że nareszcie jestem najedzona. Nie mialam pełnego brzuch od...no właśnie od kiedy? Nie miałam pewności, kiedy zaczęła się pandemia/epidemia, ale podejrzewałam miesiąc, może dwa.
Jak to zwykle po jedzeniu, zrobiłam się senna. Nie przeszkadzała mi nawet twarda ziemia.
Usnęłam, a po chwili przyszedł błogosławiony, spokojny sen.
Hejka :)
Rozdział jest. Przepraszam, że taki krótki i bez jakiejś porywającej akcji, ale i tak mam nadzieję, że się podoba.
Jak tam, zaczynacie wakacje? ;)
Kolejny rozdział w niedzielę/ poniedziałek, chyba, że napiszę wcześniej.
Ostatnio moja wena zaczęła przybierać na sile i coraz częściej do mnie przychodzi. :)
To tyle, papa! Miłych wakacji! :*
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top