XVII.
Leżałam na ziemi i cicho płakałam, tuląc do siebie zranioną rękę. Dłoń paliła i rozchodziło się w niej dziwne promieniujące mrowienie. Nie mogłam pojąć, dlaczego Wiktoria mnie zostawiła. Czemu, nie zaproponowała mi pomocy, a sam fakt, że chciała mnie zastrzelić....Nie mieściło mi się to w głowie. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że był to akt miłosierdzia, ale nie mniej przerażał mnie i to bardzo. Usłyszałam za sobą jęcząco, szeleszczący dźwięk. Usiadłam i spojrzałam w tamtym kierunku. W moją stronę powoli zmierzał zarażony w roboczym kombinezonie. Miał posuwisty krok, a kiedy szedł, zdawało mi się, że ciągnie nogę za nogą. Z tej odległości nie mogłam stwierdzić, czy rzeczywiście tak było, ale zdawało mi się, że oczy miał zasnute mgłą.
Pomimo wszystko nie bałam się. Wiedziałam, że umrę. W pewnym sensie można by powiedzieć, że pogodziłam sie z tym, co ma nadejść.
W moich oczach widać było obojętność. W jednej chwili wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie.
Zapomniałam, o co walczyłam i dlaczego się narażałam. A kolejnym zadaniem losu było mi o tym przypomnieć.
*******
Szłam przed siebie z pochyloną głową, na którą zarzuciłam kaptur. Czasami biegłam, ale było to męczące, więc bieg to była ostateczność. Po prawie całodziennej wędrówce, doszłam do mieszkania, które kiedyś było naszym schronieniem.
Pierwszy problem pojawił się, gdy chciałam wejść do klatki schodowej. Nie miałam klucza, a drzwi były zamknięte. Nie chciałam wybijać szyby, żeby nie hałasować, ale nie miałam pojęcia, jak inaczej dostać się do środka. Po bolesnych kilku minutach myślenia, oświeciło mnie. Wyjęłam wsuwkę z włosów i włożyłam do zamka. Niestety, utknęła.
- Nie to szlag. - cicho zaklęłam pod nosem. Było mi już przeraźliwie zimno. Żałowałam, że w "fioletowym" mieszkaniu, nie poszukałam jakiejś kurtki, albo chociaż cieplejszej bluzy. Potarłam ramiona, żeby choć troche się ogrzać. Spojrzałam spode łba na zamek i jeszcze raz spróbowałam go otworzyć. Ani drgnął. W przypływie czystej frustracji kopnęłam nogą, koło klamki. Poskutkowało od razu. Drzwi stanęły przede mną otworem.
- No. - powiedziałam do siebie i weszłam do środka, uważnie lustrując korytarz. Nie zauważyłam niczego podejrzanego.
Ręka przestała już krwawić, ale dalej bolała, a do tego zaczęła piec. Czułam że setki małych igiełek wbijały mi się w dłoń.Nie czułam się najlepiej. Podejrzewałam, że są to pierwsze objawy zarażenia, ale nie obchodziło mnie to. Obojętność chroniła mnie przed uczuciami.
Bez żadnych emocjonujących zdarzeń weszłam po schodach i skierowałam się do dawnego mieszkania. Na szczęście tutaj drzwi były otwarte. Od razu w oczy rzucił się bałagan. Na podłodze były porozsypywane rzeczy, a ściany były umazane jakąś podejrzaną substancją, która wyglądała jak krew. Nie przyglądałam się jej, tylko przeszłam dalej. Całe mieszkanie wyglądało tak samo. Splądrowane, ze śladami krwi na ścianach, opuszczone. W kuchni nie zostało żadne jedzenie. Zastanawiałam się, czy moja rodzina je zabrała, czy może ktoś tu wcześniej był przede mną.
Obeszłam jeszcze raz wszystkie pokoje, ale niczego ciekawego nie znalazłam. Nawet tej broni, którą razem z tątą i Marcinem znaleźliśmy tamtego dnia w mieszkaniu sąsiadki.
Chciałam już wyjść z tego opuszczonego budynku, kiedy coś mnie natchnęło. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Pobiegłam do pokoju Zack'a. Wcześniej jej nie zauważyłam -być może była to wina stresu no i nie ukrywajmy tego, moje dawne mieszkanie mnie przerażało- ale, na biurku leżała malutka, pognieciona karteczka. Złapałam ją i zaczęłam czytać.
Na karteczce było tylko jedno, jedyne słowo i jakiś niezrozumiały szyfr.
,,Przeżyj"
Pod spodem tego słowa pisało:
,,331 W, 4 p, 12 k, 7 p, tje wjce"
Na początku myślałam, że Zack zwariował, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Ręką coraz bardziej mnie bolała, zaczęła znowu krwawić i zsiniała. Bół głowy narastał. Podejrzewałam, że mogę mieć gorączkę. Nie zastanawiając się długo wzięłam karteczkę i schowałam do plecaka. Jeszcze raz spojrzałam na biurko mojego brata. Mój wzrok padł na nasze wspólne zdjęcie, obok niego stała druga ramka. Cała nasza rodzina. Uśmiechnięta, szczęśliwa, bezpieczna.
Wzięłam obydwa zdjęcia, wyjmując je wcześniej z ramek i je także schowałam do plecaka. Wybiegłam z pokoju, jeszcze raz oglądając się za siebie.
Odzyskałam wiarę, ale jeśli chciałam ocalić rodzinę, to musiałam wyzdrowieć. Miałam nowy cel, znaleźć bezpieczne schronienie i wynaleźć szczepionkę.
Niezłe zadania dla dwunastoletniej dziewczynki, ale przecież w nowym świecie, wszystko jest możliwe. Prawda?
Hej, hej, hej :D
Wiem, że miałam później wstawić rozdział, ale Ajvilo nie dała mi spokoju, dlatego dodaję wcześniej.
Oli dzięki za motywację :*
Dziękuje za 609 wyświetlenia, 115 gwiazdek i 47 komentarzy. Nie sądziłam, że tak spodoba wam się moja opowieść, biorąc pod uwagę, że jest tyle opowiadan o tematyce zombie.
Tak więc dziękuje i do następnego rozdziału, który pojawi się dokładnie 19 czerwca :)
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top