XIII.
Ze specjalną dedykacją dla Ajvilo! Dziękuje za motywację! ;*
Wiedziałam, że rozmowa z rodziną nie będzie łatwa. Ale jak tak pomyśleć, to która poważna rozmowa, jest łatwa ? Żadna, no właśnie.
Ubrałam się w czarne ciuchy, uważałam, że tak będzie właściwie. Nie miałam pojęcia, że dzisiaj uratują mi życie. Wyszłam z pokoju i zajrzałam do brata. Siedział na łóżku i wpatrywał się we mnie. Chyba był lekko przestraszony.
- Niki.- odezwał się. - Ktoś jest w naszym salonie. - Westchnęłam i potarłam dłonią czoło, jakby mnie bolało.
- To jest...- zaczęłam. - Musimy porozmawiać. Pójdę po rodziców. Okey ?
Skinął głową.
- Zaraz po ciebie przyjdę. - powiedziałam i wyszłam z pokoju.
- Hej - powiedziałam stając w sypialni rodziców.
- Cześć Niki. - odparła mama. Wydawała się rozluźniona. Zdenerwowało mnie to.
- Coś się stało ? - zapytała z uśmiechem. Powstrzymałam wielką ochotę odpyskowania jej.
- Musimy porozmawiać. - rzuciłam i szybko opuściłam pokój.
Ponownie zajrzałam do brata.
- Chodź. - Chłopiec posłusznie wstał i ruszył za mną. Byłam jakoś dziwnie spiętą. Przeczuwałam, że dzisiaj zdarzy się coś złego.
- Cześć. - odparł Luke, witając mnie w drzwiach. Widziałam, że był niewyspany, tak samo jak ja. Może to była wina, mojego nie najlepszego samopoczucia.
- Hej. - odparłam. Zauważyłam, że Marcin się za mną chowa. Nie skomentowałam tego.
- Twoja rodzina wstała ? - zapytałam.
- Mhm.
- W takim razie musimy porozmawiać.
- A śniadanie ?
Pokręciłam przecząco głową, najpierw rozmowa. Tak skinął głową, jakby nie spodobał mu się ten pomysł, ale nie protestował.
*******
Jak zwykle, to ja zaczynałam rozmowę. Bo oczywiście moja kochana rodzinka spuściła wzrok i napięcie rosło. Musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
- No więc tak. - zaczęłam. Niezbyt imponujący początek. - To jest Louise - wskazałam ręką na kobietę. - A to są jej dzieci. - Klara i Luke.
Rodzice dalej nie podnosili wzroku. Marcin z zaciekawieniem spoglądał na Klarę.
- A to jest moja rodzina - objełam gestem rodziców i brata. - Marcin mój młodszy brat. Mama Aleksandra i tata Tomasz. Ja nazywam się Niki. - Ścisnęło mnie w gardle, ale nie wspomniałam o Zack'u.
Nowo przybyli pokiwali głowami.
- Ktoś chce coś powiedzieć ?
- Ja. - odezwała się Louise.
- Proszę. - powiedziałam i usiadłam przy stole, uważnie na nią patrząc.
- Kiedy byliśmy przed drzwiami waszego mieszkania, nie miałam już nadziei, że ktokolwiek nam pomoże. Uciekaliśmy kilka dni, bez jedzenia i gdyby nie ty Niki, nie wiem, co by się z nami stało. Do końca życia nie spłacę tego długu. Dziękuje.
Zatkało mnie. Nie sądziłam, że Louise jeszcze raz mi podziękuje. Nie mniej było mi miło.
- No cóż, nie ma za co. Trzeba sobie pomagać. - odparłam i uśmiechnęłam się.
- Skoro już tutaj jesteście - powiedział tata. - to musiscie trzymać się naszych zasad.
- Tato!
- Nie w porządku Niki, rozumiemy. Dostosujemy się do pańskich zasad.
- Doskonale. - odrzekł tata.
- A moglibyśmy poznać te zasady ? - spytał nieśmiało Luke.
- Za minutkę. - odpowiedziałam, zanim mężczyzna zdążył się odezwać. - Chodź tato. - powiedziałam i wstałam. Ojciec zrobił to samo.
Wyszliśmy z pokoju. Cichym szeptem zapytałam:
- Co ty wyprawiasz?! I w ogóle, co to za zasady ?!
- Niki, uspokój się. Musiałem tak powiedzieć. Nic nie wiemy o tych ludziach.
- No to co ? Są w takiej samej sytuacji jak my.
- Nie są. - zaprzeczył ojciec. - Teraz to my zapewniamy im jedzenie, schronienie. Bez nas by sobie nie poradzili.
- Nie mów tak. Nie byłeś na zewnątrz. Nie wiesz jak tam jest.
- A ty wiesz ? - zapytał tata z wyraźnym powątpieniem w oczach. - Nie. - odpowiedział za mnie. - Posłuchaj Niki, muszę dbać o wasze bezpieczeństwo. Nie mówię, że źle zrobiłaś ratując tych ludzi, ale też cię nie chwalę. Muszę zastanowić się nad tą sytuacją. Rozumiesz ?
Pokiwałam głową. Nie oczekiwałam, że rodzice będą mi gratulować. Ojciec po prostu oznajmił mi prawdę. Szanowałam go za to, mama nie potrafiła tego zrobić. Zawsze mówiła, że dobrze zrobiłam, nawet jeśli tak nie było.
- To co robimy ? - zapytałam. Chciałam usłyszeć, co planował tata. Wtedy oboje usłyszeliśmy hałas dobiegający zza wejściowych drzwi. Popatrzyliśmy na siebie zdziwni, ale w głębi naszych oczu, krył się strach.
Najciszej jak mogłam, pobiegłam do salonu i uciszyłam siedzących w nim ludzi. Wróciłam do ojca, którego nie było. Na początku, serce stanęło mi z przerażenia, ale później uświadomiłam sobie, że stoi przy drzwiach. Patrzył przez wizjer ?
Nie wiedziałam, jak to nazwać. Na komodzie w prawym rogu stał malutki, około pięciocentymetrowy "telewizorek" z ekranem i dwoma guziczkami. Na zewnątrz była zamontowana mała kamerka. Wszystko było widać w czarno białym kolorze, ale obraz był (przeważnie) dobry.
Tata bezgłośnie nacisnął jeden z guzików. Zakrył usta dłonią, kiedy zobaczył ekran. Podeszłam do niego i także popatrzyłam na skrzynkę. Zamarłam. Do mojego mózgu, nie docierało to, co widziałam. Próbowałam to przetworzyć, ale nie mogłam.
Kiedy zdałam sobie sprawę, co widzę, chciałam krzyknąć, ale tata szybko zatkał mi usta dłonią.
Spojrzałam na niego przerażonymi oczami, teraz już nie było w nich zdziwnia.
Zombie czaiły się na zewnątrz. Było ich z tuzin, czyli zdecydowanie za dużo. Widziałam, że co najmnien połowa była w ostatnim stadium. Jeden chyba nie miał ręki, ale nie przypatrywałam mu się za bardzo. Tata zabrał mnie z przedpokoju i szybko poprowadził do salonu.
Chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie, usłyszeliśmy hałas.
Drzwi wejściowe wypadły z zawisów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top