XI.

- I jak było ? - zapytała mama stawiając przed nami talerze z jedzeniem. Zaczęłam powoli jeść swoją porcję. Nie miałam ochoty odpowiadać na jej pytanie. Chyba nikt nie miał, sądząc po ciszy jaka nastała. W końcu, tata nie wytrzymał milczenia i powiedział bez przekonania.
- W porządku.
Mama wpatrywała się w niego tak, jakby chciała usłyszeć coś więcej, ale nikt więcej się nie odezwał.
Po zjedzonym obiedzie wstałam i poszłam do pokoju. Musiałam przemyśleć tą sytuację, zresztą jak każdy kto to widział.
Weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Położyłam się na łóżku. Przez moją głowę przelatywało tysiące myśli. Nagle usłyszałam dźwięk za oknem. Nie chciało mi się wstawać, ale coś kazało mi zobaczyć, co się dzieje. Wstałam z lekkim westcheniem irytacjii i wyjrzałam przez okno. Na początku nic nie dostrzegłam, ale poźniej ktoś mignął mi przed oczami. Z pewnością nie zarażony. To było niemożliwe. Serce zaczęło bić mi szybciej.
To był Zack.
Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie zauważył mnie, ale widziałam, że chciał wejść do naszej klatki schodowej, ale drogę odcieli mu zarażeni, wychodzący z krzaków. Odbiegł od nich. Ruszyli w jego kierunku. Patrzyłam z przerażeniem na całą sytuację. Nie mogłam oderwać wzroku od mojego brata. Przywarłam do szyby. Mój ciepły oddech zostawiał na niej parę. Zack odbiegł jeszcze dalej. Teraz ledwie mogłam go dostrzec ze swojej pozycji. Wiedziałam, że musiał uciekać, jeśli chciał przeżyć, ale nie mogłam pogodzić się z myślą, że więcej mogę go nie zobaczyć. W ostatniej chwili, przed pobiegnięciem dalej, spojrzał w górę. Dokładanie w moją stronę. Moje serce całkowicie zamarło. Nie słyszałam, co powiedział, ale mogłan wnioskować z ruchu warg, że było to: ,,Jeszcze się spotkamy". Uśmiechnął się do mnie i zniknął mi z pola widzenia. Miałam tylko nadzieję, że zdoła dotrzymać obietnicy, którą przed chwilą złożył.
Usiadłam na parapecie i spoglądałam na ulicę. Nie za bardzo obchodził mnie widok, rozmyślałam.
Tak bardzo się ucieszyłam z tego, że zobaczyłam brata. Tak długo się o niego martwiłam. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Chłopak potrafi o siebie zadbać. Zastanawiałam się, czy jest sam, czy może znalazł jakąś grupę, której nie dopadli jeszcze zarażeni. No i interesowało mnie, czy jest ze swoją dziewczyną. Miałam nadzieję, że miał w kimś oparcie. Oparłam tył głowy o białą ścianę i zamknęłam oczy.
Wstałam po około 15 minutach, bo kręgosłup zaczął mnie boleć, a nogi zdrętwiały.
Zeszłam z zimnego parapetu i zaraz musiałam się podtrzymać łóżka, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie wiedziałam, co robić. Ostatni raz spojrzałam na ulicę i wyszłam z pokoju.
Zimny prysznic może nie był przyjemny, ale czułam się odświeżona. Szybko się ubrałam i wyszłam z ciemnej łazienki. To było ciekawe doświadczenie. Lodowaty prysznic przy świeczce. Byłam pewna, że teraz tak będzie wyglądało kąpanie się.
- Teraz chyba moja kolej. - odezwała się mama, delikatnie się uśmiechając.
- Jasne. - ja też się uśmiechnęłam.
Wyminęła mnie i weszła do łazienki. Poszłam do kuchni. Tata z Marcinem musieli chyba iść spać, bo nigdzie ich nie widziałam. Wzięłam jabłko i usiadłam przy kuchennym stole. Zamyśliłam się, dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś dobija się do naszych drzwi wejściwoych. Zamarłam. Usłyszałam, jak mama cicho otwiera drzwi do łazienki. Widziałam jak wychodziła i zmierzała w moim kierunku. Podeszla do mnie i spytała przestraszonym głosem.
- Otworzysz ?
- Nie. - odparłam równie cicho. - Poczekajmy aż pójdzie.
Ale pukanie, a raczej walenie w drzwi nie ustawało, a zwiększało się. Ten hałas, na pewno ściągnie tu więcej zarażonych, pomyślałam. Musiałam obudzić tatę, tylko on mógł się tym zająć. Kiedy szłam do sypialni rodziców i przechodziłam przez przedpokój usłyszałam ciche:
- Proszę pomóżcie. - Następnie hałas i pukanie ustało.
Nie zważając na nic, podbiegłam do drzwi i otworzyłam je. Na zewnątrz stał chłopak, mniej więcej w moim wieku, razem z kobietą, która zapewne była jego matką. Zauważyłam, że kobieta trzyma za rączkę mała dziewczynkę, która się za nią chowała. W ich stronę zmierzało dwóch zarażonych. Teraz słyszałam ich jęki i widziałam ich wyciągnięte ręce. Szerzej otworzyłam drzwi. Wpuściłam do środka kobietę i jej dzieci. Z powrotem szybko je zatrzasnęłam. Po drugiej stronie słyszałam zarażonych, którzy na sto procent byli już w trzecim stadium. Popatrzyłam na nowo przybyłych ludzi. Widziałam, że musieli trochę przejść. Byli przestraszeni, głodni, wyczerapani i zmarznięci.
- Chodźcie. - powiedziałam do nich i uśmiechnęłam się. Starałam się, żeby to był szczery i sympatyczny uśmiech. - Jesteście bezpieczni.
Jeszcze nie wiedzialam, jak wielkie kłamstwo wtedy wymówiłam...

Hej :)
Tak wiem, że miałam dodawać rozdział tylko raz w tygodniu, ale że miałam napisany, to dodaję wcześniej ;)
Jakbyście mieli jakieś pytanie, czy sugestię to piszcie na priv albo w komach. Uprzedzam, że nie gryzę ;D
Zostawcie coś po sobie :)
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top