VIII.
Wpadłam do pokoju Marcina. Spanikowanym wzrokiem rozglądałam się po pokoju, ale nie zauważyłam niczego zagrażającego życiu. Rodzice przybiegli za mną. Patrzyli na mnie przestraszeni. Posłałam im uspokające spojrzenie.
- Idźcie spać. - powiedziałam do nich spokojnym tonem. Widziałam, że byli zmęczeni. Nadal nie przystosowali się do nowej sytuacji. - Zajmę się Marcinem.
Widać naprawdę dzisiejsza noc dała im w kość, bo nie protestowali. Bez słowa opuścili pokój swojego młodszego syna. W dawnym świecie, coś takiego nie miało by miejsca. Mama zaraz zaczęłaby protestować. Powiedziałaby, że mam iść do łóżka i się nie wygłupiać. Ale teraz ? Najwyraźniej wszystko się zmieniało.
- Co się stało Marcin ? - spytałam spokojnie brata. Widziałam, że był przerażony tym co widział za oknem. Chwila za oknem ? Dopiero teraz zorientowałam się, że mój młodszy brat stoi przy oknie i wpatruje się intensywnie w jakiś punkt.
Nic nie powiedział, tylko wskazał coś, drżącą rączką.
Podeszłam do niego i spojrzałam we wskazanym kierunku. O mało, co też nie wrzasnęłam. Problem był w tym, że krzyk uwiązł mi w gardle. W brzuchu zawiązał mi się supeł. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałam jak sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć.
Za oknem widziałam przerażający obraz. Nie był to widok przeznaczony dla siedmiolatka i dwunastolatki. Na pewno nie. Nie byłam pewna, czy nawet dorośli powinni to oglądać. Za oknem widziałam mężczyznę. Pochylał się nad jakimś człowiekiem i jadł. Wgryzał się jego brzuch i o Boże, odwróciłam wzrok, bo nie mogłam tego oglądać. Zabrałam Marcina i razem usiedliśmy na łóżku. Przytulilam go. Doskonale zdawałam sobie sprawę, w jakiej beznadziejnej sytuacji się znaleźliśmy. Liczyłam, że zarażeni dotrą tu, za co najmniej jeden dzień. Ale się przeliczyłam.
Oni już dawno tutaj byli.
Ten facet, kiedy razem z Wiktorią szłyśmy do mnie, albo mężczyzna w parku z psem. Nawet ten, którego wczoraj widziałam. Oni wszyscy powinni byli dać mi do myślenia. Zaślepiła mnie złudna nadzieja, że wszystko będzie dobrze.
- Co z nami będzie ? - zapytał brat, patrząc na mnie zielonymi oczami. Zadał tak trafne pytanie, na które niestety nie znałam odpowiedzi.
- Przeżyjemy. - odpowiedziałam. Siedzieliśmy w milczeniu. Moje myśli krążyły wokół zarażonych, kryjówek, broni, przetrwania. Mózg, przed chwilą pogrążony w sennym koszmarze, teraz pracował na najwyższych obrotach. Planował kolejne kroki, rysował przyszłość, która nieukazywała się kolorowo.
Z zamyśleń wyrwał mnie głos brata:
- Co robimy ?
- Chce ci się spać ?
Pokręcił głową.
- W takin razie, śniadanie ?
Twarz mu się rozpromieniła, na dźwięk tego słowa. Jak na potwierdzenie, w brzuchu zaczęło mu burczeć. Wybuchnęłam śmiechem, który był nieadekwatny do sytuacji. Po chwili mój brat do mnie dołączył. Prawie udało mi się zapomnieć o sytuacji z mężczyzną.
Prawie.
- Nie mogliśmy mu pomóc, prawda ? - zapytał Marcin, w drodze do kuchni.
- Obowiam się, że nie. - odpowiedziałam. Przed oczami pojawił się ten przerażający obraz. - Nie myśl o tym.
Brat więcej się nie odezwał.
Weszliśmy do kuchni. Chłopiec usiadł przy kuchennym stole. Spoglądał na mnie zielonymi oczami. Wstawiłam wodę na herbatę (prąd jeszcze był). Zmarszczyłam czoło, spoglądając na poukładane w kartonach zapasy. W końch wyjęłam jajka z lodówki. Trzeba wykorzystać szybko psującą się żywność. Puszki mogą dłużej stać.
Robiąc jajecznicę, co jakiś czas zerkałam na brata. Bawił się skrawkiem obrusa. Zalałam herbatę i nałożyłam na talerze jajecznicę. Podałam mu śniadanie.
- Smacznego. - powiedziam i uśmiechnęłam się. Dziecięca twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Usiadłam po drugiej stronie stołu i bez przekonania zaczęłam dziubać swoją porcję.
Marcin pochłonął śniadanie w rekordowym tempie.
- Chcesz jeszcze ? - spytałam. Widziałam, że ma ochotę na więcej, ale nie miał odwagi poprosić.
Bez słowa oddałam mu połowę swojej porcji. Zaczął jeść z zapałem.
Jakoś wmusiłam w siebie swoją porcję. Brudne naczynia wstawiłam do zlewu.
Zrobiłam jedzenie rodzicom i poszłam ich obudzić.
- Zaraz przyjdziemy. Dziękuje Niki. - powiedziałam mama. Bez przekonania się uśmiechnęła. Widziałam, że jest wdzięczna, więc to mi wystarczyło.
Skinęłam głową. Poszłam do pokoju, gdzie stał mój brat, a jakże przy oknie. To chyba było u nas dziedziczne. Nasza rodzina uwielbiała patrzeć przez okna.
- Co tam braciszku ?
Chłopiec przywolał mnie reką. Podeszłam gotowa na najgorszy widok, ale to, co zobaczyłam, było dużo gorsze, niż jakiś tam facet jedzący drugiego człowieka. Jasne, to też było straszne , ale to było nieporównywalnie gorsze.
Na całym placy zabaw tłoczyli się nieumarli. Byli wszędzie wychodzili z uliczek, zakrętów, mieszkań. Zrobiło mi się słabo.
- Niki jak my sobie poradzimy ?
- Niewiem. - odparłam przerażona.
Chyba nikt nie był przygotowany, na taki obrót sprawy.
Hej :)
Rozdziały od teraz do niewiem kiedy, bedą się pojawiały raz w tygodniu. Możecie winić za to nauczycieli i szkołę.
Jeśli macie jakieś pytania, uwagi to piszcie w komenatrzach :)
Dziękuje za uwagę :*
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top