VII.

Nie musiałam nic sobie uświadamiać. Może byłam w lekkim szoku, ale chyba właściwsze słowo to smutek.
Myślałam, że może jednak uda się utrzymć bramę.
Bardziej martwiłam się o brata. Zastanawiałam się, czemu wcześniej nic nie napisał. Czemu, nie zadzwonił, że nic mu nie jest.
Chciałam mu odpisać, ale w tej samej chwili, w której włącząłam aplikacje wiadmości, telefon mi się rozładował. Miałam ochotę rzucić nim o ścianę. Zirytowałam się. Opanowałam się jednak. Szybko pobiegłam do rodziców i powiadomiłam ich o zaistaniałej sytuacji. Z tego, co zdążyłam zauważyć, tata nie był zmartwiony, przestraszony, ani nic takiego, na jego twarzy malował się ledwie widoczny smutek. Z mamą było dużo gorzej. Histeryzowała, płakała i była na skarju załamania nerwowego, a przecież nic się jeszcze nie stało. Może mogłam jej nie mówić, pomyślałam, patrząc na nią. Tata dał mi znak głową, żebym wyszła. Zrobiłam jak kazał. Poszłam do przedpokoju i zamknęłam podwójne drzwi na wszystkie możliwe zamki. Ruszyłam do pokoju, ale zatrzymał mnie głos Marcina.
- Niki ?
- Tak ? - spytałam braciszka. Miał niepwną minę.
- A co jeśli oni się tu dostaną ? - zapytał. Próbował mówić dzielnym głosem, ale ja słyszałam, że był przestraszony.
- Nie dostaną. Wszystko będzie dobrze. - Odpowiedziałam. Wiedziałam, że kłamię, przynajmniej w kwesti drugiego zdania. Nie miałam pojęcia, ile czasu zajmie im przedostanie się na nasze osiedle. Liczyłam na co najwyżej dwa dni. A to i tak było dużo.
Chłopiec pokiwał głową.
- Chodź. - powiedziałam do niego. - Zaprowadzę cię do pokoju. - wzięłam go za rączkę i poprowadziłam.
Gdy leżał w łóżku, zaciągnęłam rolety. Zamierzałam wyjść, ale brat zapytał się mnie:
- Zostaniesz ? - odwróciłam się do niego. Skinęłam głową i usiadłam na skraju łóżka.
Nagle zrobiłam się senna. Powieki zaczęły ciążyć, a mieśnie się rozluźniły. Nie sposób było z tym walczyć.
Zasnęłam.
Miałam dziwny sen. Śniło mi się, że jestem sama pośrodku wielkiego miasta. Obok była autostrada, po lewej stronie centra handlowe, ale wszystko było puste.
Wymarłe.
Nikogo nie było. Zobaczyłam ich w tej samej chwili, w której ktoś przycisnął mnie do ziemi. Próbowałam się podnieść, ale ktoś znowu mnie przytrzymał. W naszą stronę zmierzała grupa zarażonych.
Wielka grupa. Zdałam sobie sprawę, że coś w nich rozpoznaję.
Chód.
Chodzili tak samo, jak ten mężczyzna w parku. Tylko, że ci byli o wiele bardziej przerażający. Usłyszałam huk karabinów, pistoletów i innej broni. Nie widziałam, kto strzelał, bo dalej leżałam na ziemi. W jednej chwili, poczułam, że coś łapie mnie za łydkę i wgryza się w nią. Wrzasnęłam, a ktoś siedzący na mnie, zastrzelił zombie ? A później wymierzył broń we mnie. Usłyszałam huk.
Obudziłam się, wrzeszcząc w niebogłosy. Marcin natychmiast się obudził, wodził przestraszonym zwrokiem po pokoju.
- Nic się nie stało Marcin - powiedziałam do brata. - Miałam zły sen.
Spojrzał na mnie i bez przekonania pokiwał głową. Nadal widziałam strach, w jego oczach.
- Ale już wszystko dobrze ?
- Tak. - odpowiedziałam. Wstałam i przytuliłam brata. - Wiesz która godzina ?
Przecząco pokręcił głową.
- W porządku. Idź spać. - oznajmiłam. Wyszłam z pokoju, cicho zamknęłam drzwi. Zamierzałam ruszyć do swojego pokoju, ale coś mnie powstrzymało. Jakiś impuls, przebłysk, wizja, wspomnienie. Coś czego nie umiałam wyjaśnić.
Weszłam do pokoju Zack'a. Spojrzałam na jego elektryczny zegarek, który stał na biurku. 3:38. Nie czułam się zmęczona, mimo, że krótko spałam. Przejechałam ręką po potarganych włosach. Wczoraj nie miałam siły ich nawet uczesać, nie mówiąc o myciu. Miałam na sobie wymięte ubrania. Podeszłam do okna. Oparłam ręce na parapecie i wpatrywałam się w ciemny świat, zasnuty mgłą. Żółtawa poświata latarni, oświetła niewielkie skarwki ziemi. Stado gołębi siedziało pod dachami bloków, a zimny listopadowy wiatr szarpał gałęziami drzew. Ciemne niebo nie dodawało otuchy, a brak gwiazd, tylko utwierdzał w przekonaniu, że coś się zmieniło. Nawet księżyc nie dawał pocieszenia. Był ledwie widoczmy.
W pewnej chwili zauważyłam człowieka idącego w kierunku otwartej klatki schodowej. Nie widziałam go dobrze, ale mogłabym przysiąc, że to był zarażony. Miał ten typowy chód. I o Boże, chyba nie miał jednej ręki. Chociaż to mógł być wytwór mojej wyobraźni, albo wina słabego światła. Jednak, nie zamierzałam schodzić na dół, żeby dowiedzieć się prawdy.
Zamiast tego odeszłam od okna, zasunęłam roletę i wyszłam z pokoju. Przeszłam się po całym mieszkaniu, sprawdzając, czy wszystko jest szczelnie zamknięte. Rolety zasunęłam jeszcze w kuchni i salonie. W sypialni rodziców, wszystko było w porządku. Mieli miarowe oddechy. Pogrążeni byli w głębokim śnie. Zamknęłam drzwi i pomaszerowałam do swojego pokoju.
Łóżko dalej było rozgrzebane. Nie pościeliłam go rano. W sumie, może to i dobrze, teraz oszczędziłam sobie kłopotu. No i nie robiłam hałasu.
Wzięłam notes, w którym razem z Zack'iem zapisywaliśmy swoje spostrzeżenia i usiadłam na łóżku. Już miałam zapalić światło, kiedy przypomniała mi się strona piąta.
,,Światło i hałas je wabi. Unikaj zapalania go w środku nocy i nie rób nic, co zwróci na ciebie uwagę".
Dobrze, że się opamiętałam. Wpadłam na pomysł, jak przeczytać notes, nie zapalając światła. Pobiegłam do przedpokoju.
Wróciłam po kilku chwilach, niosąc w ręku mała latarkę.
Włączyłam ją i zaczęłam kartkować notest. Strona 10:
,,Są trzy stadia zarażenia:
1.Osoba zarażona, mająca pierwsze stadium, objawy, fakty:
- lekko pochylony chód
- odporność na mały i umiarkowany ból
- może myśleć logicznie, choć czasami jest zamroczona
- ma uczucia
Osobę z pierwszym stadium MOŻNA WYLECZYĆ.
2. Osoba zarażona, mając drugie stadium, objawy, fakty:
- średnio pochylony chód (głowa pochylona bardziej niż u jakiegokolwiek człowieka, wlecze nogę za nogą)
- odporność na ból słaby, umiarkowany i umiarkowany silny
- rzadko może myśleć logicznie
- zostają tylko podstawowe instynkty
- nie posiada uczuć
- wzrok staje się lekko zamglony
Osobę z drugim stadium zarażenia MOŻNA WYLECZYĆ, TYLKO NA POCZĄTKU ZARAŻENIA.
3. Osoba z trzecim (ostatnim) stadium zarażenia, objawy, fakty:
- chód dziwny, nienaturalny, łatwy do rozoznania
- brak jakichkolwiek uczuć
- odporność na każdy rodzaj bólu
- wzrok przysłonięty mgłą (szary, mętny)
- zostaje tylko jeden instynkt, cel : JEŚĆ !
Osobę z trzecim stadium NIE można wyleczyć. Trzeba od razu zabić. "
Tak wyglądała strona dziesiąta, na jedenastej znajdowały się sposoby zabijania zarażonych. Najczęściej bardzo krwawe i wymyślne (pomysły mojego brata Zack'a). Na stronie trzynastej, rodzaje broni, od małych nożyków, do bomb (choć nie sadzę, żebyśmy kiedykolwiek jakąś znaleźli).
Cały zeszyt był zapisany informacjami o zarażonych. Niby wiedziałam, że tak naprawdę to są bezuczuciowe, martwe istoty, ale jakoś nie mogłam nazywać ich
,,zombie". Przynajmniej jeszcze nie.
Kiedy skończyłam czytać notatki było grubo po piątej. A dokładnie 5:55. Czyli prawie szósta.
Teraz byłam zmęczona, więc zamknęłam notesik, włożyłam do nocnej szafki, zgasiłam latarkę i położyłam się na łóżku. Błyskawicznie usnęłam.
Znowu przyśnił mi się ten okropnie, dziwny sen, który ostatnim razem tak bardzo mnie przeraził. Tylko tym razem, zauważyłam kto przyciskał mnie do ziemi.
Zack. Mój starszy brat. Wszystko potoczyło się dokładnie tak samo, jak ostatnio. Wiedziałam, co mnie czeka, ale mimo to, nie mogłam się obudzić. Kiedy Zack wymierzył we mnie pistolet, czułam jak wszystko wokół zamiera.
Nie mogłam się obudzić. Rzucałam się na łóżku, chcą uciec z sennego koszmaru, ale mocno mnie trzymał.
Usłyszałam huk. W mojej głowie widniała dziura po pocisku.
Obudziłam się, ale krzyk uwiązł mi w gardle. Tym razem to nie ja krzyczałam.
To był Marcin.
Wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się do pokoju brata.

Cześć :)
Jestem przeszczęśliwa, że ktoś czyta moje opowiadanie :D To motywuje do tego, żeby się nie poddawać i pisac dalej.
Kolejnego rozdziału możecie się spodziewać w niedzielę. Dzięki za uwagę :*
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top