XXXII.

Derek
Spojrzałem jeszcze raz na zombie. Nie wiedziałem, czy w wyniku stresu nie przesłyszało mi się to ciche "proszę. Tak, na pewno tak było, bo trup dalej się szarpał.
- Jestem człowiekiem - to był szept.
Zaskoczony uwolniłem go. To nie działo się naprawdę. Wiedziałem to. Byłem pewien. Zombie? Człowiek? W każdym bądź razie ta osoba upadła.
Denis siedział na ziemi i bawił się liśćmi. Wydawał się w ogóle nie przejęty. Oczywiście idioto, upomniałem się w myślach,  on ma tylko rok.
- Ale jak? - zacząłem się jąkać i musiałem wziąć kilka głębszych oddechów,  żeby się uspokoić. - Jak to możliwe? 
- Może usiądziesz?  Jestem słaby - powiedział człowiek i spojrzał na mnie.
Wziąłem Denisa i posadziłem go obok siebie.
Człowiek uśmiechnął się z wysiłkiem do dziecka, a później zaczął mówić.
***
Niki
Will stał w kącie sali z grobową mina. Kiedy weszłam, przez jego twarz przemknął wyraz jakiegoś uczucia.
Samymi opuszkami palców mu kiwnęłam. Odpowiedział lekkim skinieniem głowy.
Sala była duża, można wręcz powiedzieć, że ogromna. Na jednej ze ścian stał duży stół suto zastawiony. Wytrzeszczyłam oczy i stanęłam, jak wryta na środku sali. Ludzie zaczęli się dziwnie na mnie patrzeć,  więc podeszłam do szwedzkiego stołu i drżącymi rękami wzięłam talerz. Pierwszy raz od wybuchu epidemii widziałam tyle jedzenia. To wydawało się wręcz niemożliwe. 
Zaczęłam nakładać po trochę wszystkiego. Sałatki,  jajka, chleb, masło,  szybki. To wszystko tak kusiło,  ale zmusiłam się do wzięcia tylko trochę. Miałam zachowywać się przyzwoicie, a nie jak dzikie zwierzę.
Kiedy trzymałam już w ręce pełny talerz,  a w drugiej kubek z parującą zieloną herbata, zastanawiałam się, gdzie usiąść. Reszta sali zastawiona była stołami, przy których siedzieli roześmiani ludzie. Ich miny były beztroskie, a postawa nie wyrażała żadnych oznak zmęczenia,  czy strachu.  Ruszyłam na poszukiwanie miejsca. Niektórzy patrzyli na mnie z nieskrywaną ciekawością, inni z wrogością, a jeszcze inni ze strachem.
Przełknęłam ślinę i uniosłam wyżej głowę. Byłam silniejsza niż oni wszyscy. Dam radę, przeszłam już tyle, powtarzałam sobie, kiedy kroczyłam wśród stołów.
Moja uwagę zwrócił ktoś z blond włosami. Podeszłam bliżej i zamarłam. Chłopak odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
- Witaj Riley - powiedział Ash.
- Cześć...- na końcu tego krótkiego wyrazu głos mi zadrżał, ale on chyba tego nie zauważył.
Odwrócił się z powrotem do osób,  z którymi siedział przy stoliku.
Ręce zaczęły mi już drętwieć, ale wtedy zauważyłam, że Pani Doktor daje mi wyraźne znaki, żebym do niej podeszła. Siedziała sama, więc z ulgą zajęłam miejsce naprzeciwko niej.
- Witaj Riley - przywitała mnie chyba po raz pierwszy ciepłym uśmiechem. Zaskoczyło mnie to, ale również się uśmiechnęłam. Musiałam sprawiać wrażenie,  że wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Mamy trochę spraw do omówienia, nie uważasz? 
- Tak - westchnęłam cicho i zajęłam się jedzeniem,  jednocześnie słuchając lekarki.
- Na początku chciałabym, żebyś mówiła mi Samara albo Sam, bo nie lubię,  kiedy się mnie tytułuje. Wśród Odpornych wszyscy jesteśmy sobie równi.
- Rozumiem - przełknęłam sałatkę i spojrzałam na nią. Kiwnęła głową, po czym kontynuowała.
- Wiem, że masz mnóstwo pytań,  więc postaram się udzielić na nie odpowiedzi, w miarę moich możliwości.
- Dlaczego to wszystko? Po co? - to było pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy.
- Prezydent jest...jakby to powiedzieć - Samara przez chwilę szukała słowa - troszkę niezrównoważona. Ma wybujałe ambicje z poprzedniego świata. Zawsze chciała być kimś wielkim, ratować ludzi, świat...
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z tym - ogarnęłam ręką całe pomieszczenie, ale kobieta zrozumiała, że chodziło mi o cały ten ośrodek.
- Chodzi o to, że jeśli znalazłby szczepionkę, stałaby się sławna,  gdyby to wszystko się skończyło. Nie można jednak powiedzieć,  że robi to w umiejętny sposób. Ludzie, kiedy przyjmują nasze serum, stają się podatni na jej każdy rozkaz. Wierzą we wszystko to, co mówi,  ale - zrobiła chwile pauzy - Nie są odporni na zombie.
- Czyli my jesteśmy Odporni? 
- Nie do końca - Samara upija łyk herbaty i spojrzała na mój nadgarstek. Ślad po ugryzienia wyraźnie  zbladł, ale dalej był widoczny, jeśli człowiek wiedział,  czego szukać. - Każdy z nas jest odporny na serum, które wytwarza lekarz Qiuun, ale nie wiemy, jak jest z zarażoną krwią. Prezydent chciała przetestować Ciebie pierwszą, ale na szczęście zdołaliśmy cię uratować. Tak naprawdę to była iluzja, to co wtedy widziałaś, kiedy James po ciebie przyszedł. Jego wtedy tam nie było. Rozumiesz?
- Tak - odpowiedziałam. Jedzenie, które chwilę temu zjadłam, stanęło mi w gardle. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Tych informacji było sporo, a to nie było jeszcze wszystko.
- Musiałam stworzyć takie serum, które by na ciebie zadziałało, a później zaprogramowałam wszystko tak, żebyś zobaczyła swój największy strach, który prześladuje cię teraz w koszmarach.
- A co z tym drugim doktorem?  Wie o tym? 
- Nie - kobieta powiedziała to bez mrugnięcia okiem. - Nie jest jednym z Nas.
Kiwnęłam głową. Straciłam apetyt.
- O co chodzi z Odpornymi?  Kim właściwie jesteśmy? 
- Nie wiem Niki - po raz pierwszy użyła mojego imienia. - Ale na pewno nie jesteśmy i nigdy nie będziemy marionetkami Prezydent. Zapamiętaj to.
Usłyszałam dzwonek,  a mój zegarek zawibrował i podświetlił się.
- Na dzisiaj koniec. Musisz odpocząć. Zobaczymy się na śniadaniu,  a jutro pewnie dostaniesz jakiś przydział. Musisz go wykonywać.
- Dobrze - powiedziałam słabo i wstałam od stołu. W ogóle nie tknęłam herbaty, a mój talerz był w połowie pełny.
Kiedy wychodziłam z sali, poczułam  muśnięcie dłoni. Obróciłam się, a Will delikatnie uniósł kąciki ust. Odpowiedziałam tym samym i skierowałam się do swojego pokoju.

Cześć!
Przepraszamże tak późno dodaję, ale wcześniej nie mogłam. Przepraszam również za to, że w rozdziale mogą pojawić się jakieś błędy,  bo poprawiałam je na telefonie, a tutaj nie wszystko widać. Także mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali.
Życzę miłej nocy/dnia ^^
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top