XXIX.
Derek
Szedłem z Denisem jakiś czas przez las. Bylem bardzo zmęczony. Na szczęście chłopiec w ogóle nie marudził, tylko grzecznie spał na moich rękach. Zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedy się obudzi będzie bardzo głodny, ale nic nie mogłem na to poradzić. Poza tym miałem trochę jedzenia.
Po kilku godzinach drogi znalazłem wreszcie coś, co można by uznać za kryjówkę. Stałem przed czymś, co przypominał dziurę wydrążoną w skale tyle że, żeby tam wejść trzeba się było nieźle schylić. Nie miałem wątpliwości, że będę się czołgał. Westchnąłem. Położyłem dalej śpiącego chłopca na jednym z kamieni, który leżał przy dziurze i usłyszałem ze sobą charczenie. Szybko się odwróciłem, od razu wyciągając nóż. Przede mną stało dwóch zombie, którzy wyciągali ręce, chcąc mnie chwycić. Kiedy jeden upadł, drugi był wyjątkowo uparty. Nie chciał się poddać. Za nic nie mogłem wbić mu noża w głowę. I wtedy usłyszałem ciche, ledwie słyszalne "Proszę".
Zamurowało mnie.
***
Zack
Wszystko widziałem tak, jakby działo się w zwolnionym tempie. Kula przeszywająca nogę Wiki. Jej krzyk. Blednąca twarz. I ludzi w czarnych bojowych strojach.
A później wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Niestety...
Wiki upadła. Chciałem pomóc jej wstać, ale ona krzyknęła tylko.
- Uciekajcie! Ratujcie się!
Strażnicy, a było ich dwóch już do nas biegli. Z zewnątrz słyszałem kolejne głosy. Luke wyciągnął karabin i strzelił do nich. Obaj leżeli martwi na podłodze, kiedy gorączkowo rozmawiałem z Wiki.
- Nie ma czasu Wiki, nie wygłupiaj się.
- To ty się nie wygłupiaj Zack, weź to i znajdź Niki - powiedziała, wręczając mi swoją torbę, w której był schowany znaleziony przez nią dziennik. W oczach nie miałem łez, ale serce miałem ciężkie, jakby osiadło tam co najmniej kilka kilogramów ołowiu.
- Idziecie już - powiedziała spokojnie. W ogóle wyglądała na spokojną. Szybko wręczyła mi jeszcze swoją broń, a w ręce zostawiła tylko coś okrągłego. Wiedziałam dokładnie co to jest. Nie musiałem się nawet dobrze przypatrywać.
- Musimy iść - powiedział Luke. W jego oczach widziałem łzy, które próbował ukryć.
- Wiem - przytuliłem ją. Była ciepła, ale mocno drżała. Jej noga cała była przesiąknięta krwią. Nawet jeśli byśmy się stąd wydostać, ona by nie przeżyła. Oczywiście doskonale o tym wiedziała, dlatego kazała nam uciekać. Głosy były coraz bliżej.
- Idźcie już i Zack... - szepnęła kiedy byliśmy już przy drzwiach - powiedz Niki i Derekowi, że ich kocham.
Kiwnąłem głową, bo nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa.
Kiedy wybiegałem z budynku, nie czułem nic. Zdawałem sobie sprawę, że ciężar i odpowiedzialność za to co zrobiłem, przyjdą później. Na razie liczyło się tylko przetrwanie.
Kiedy wsiadaliśmy z Luke'iem do samochodu, usłyszałem kilka wystrzałów. Coś zakuło mnie w sercu. Dopiero gdy odjechałem kilka metrów, usłyszałem wybuch. Tym razem coś ciężkiego osiadło mi na sercu i nawet kiedy po kilku godzinach zrobiliśmy przystanek, dalej tam było. Miałem nadzieję, że Derek wybaczy mi to, co zrobiłem.
***
Niki
Źle się czułam. Nie chodziło o fizyczne zdrowie. Coś działo się z moją psychika. Chciałabym móc powiedzieć, że ostatnie zdarzenia na mnie nie wpłynęły, ale nie chciałabym Was okłamywać. Nie mogłabym.
Tęskniłam za całą grupą. Zackiem, Wiki, Derekiem, Luck'iem. Nawet za Denisem. Ale najbardziej Tęskniłam za Ashem, mimo że znajdował się w tym samym miejscu, co ja. Był najbliżej a jednocześnie najdalej.
Minęło kilka dni, odkąd ostatni raz ktoś ze mną rozmawiał. Moje porcję jedzenia ograniczono do minimum. Mogłam również zapomnieć o prysznicu i codziennym wychodzeniu z pokoju.
Zaczynałam wariować, więc żeby znaleźć sobie jakieś zajęcie, zaczęłam przypominać sobie wszystko to, co stało się przed apokalipsą. W jakiś pokrętny sposób mi to pomagało. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Nie miałam siły na myślenie o planie. Nie miałabym siły na ucieczkę.
Moje mięśnie były w opłakanym stanie, nie miałam żadnej broni, a mój strój również na nadawał się na ucieczkę. Mówiąc w skrócie, byłam w kropce. Nie mogłam nic zrobić. Will również się więcej nie pojawił, od kiedy doprowadził mnie do pokoju. Prezydent też ani razu mnie nie wezwała. Zaczynałam myśleć, że może chcą mnie wykończyć, a później zabić, ale w takim razie po co miałoby być to wszystko? Pytań było coraz więcej, a odpowiedzi magicznie się nie pojawiały. Miałam tego dość. I wtedy drzwi otworzyły się, a do środka weszła Prezydent w obecności lekarki i kilku strażników.
Mam przechlapane, pomyślałam tylko i przełknęłam ślinę, patrząc na nich wszystkich po kolei.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top