XVII.
- Kiedy policzę do trzech - szepnął Ash - uciekamy.
Nie dałam żadnego znaku, że usłyszałam, co powiedział. Nie musiałam.
- Jeden - moje serce zaczęło bić szybciej.
- Dwa - adrenalina podskoczyła i uderzyła mi do głowy.
- Trzy - obróciłam się w sama porę, żeby dostać kopa w brzuch.
- Niki! - wrzasnął Ash, kiedy przeleciałam i huknęłam o regał, który niebezpiecznie się zatrząsnął.
- Spokój - rzucił jakiś męski głos. Miał na sobie zdecydowanie bitewny strój. Czarne dżinsy z ochraniaczami ma kolanach, kurtka z grubej, ciężkiej skóry i dziwnie wyglądający hełm. W rękach trzymał karabin.
Obejrzałam się na innych, którzy byli identycznie ubrani.
- Wstawaj - polecił i pociągnął mnie. Miał mocny uścisk.
- Puść mnie - syknęłam.
Nie odpowiedział, tylko podszedł do kogoś i powiedział coś w języku, którego nie zrozumiałam.
Spojrzałam przerażona na Asha, który nie miał lepszej miny.
- Będzie dobrze - szepnął, a ktoś go walnął w kolano. Musiało okropnie boleć, bo wrzasnął i gdyby nie moja pomoc, upadły. Stęknęłam i podniosłam go, a wtedy ja dostałam kopa w żebro. Krzyknęłam, a do oczu napłynęły mi łzy.
- Spokój! - wrzasnął ten koleś, który mnie Kopnął.
Spojrzałam na niego zabójczy wzrokiem, ale chyba nie zrobiło to na nim wrażenia.
Ash stał kolo mnie. Wyciągnęłam nóż i powiedziałam bardzo, bardzo spokojnie i groźnie.
- Puśćcie nas, albo tego pożałujecie.
- Wątpię - odpowiedział dowódca, jak postanowiłam nazywać tego człowieka.
Zamachnęłam się moim nożem i przecięłam mu kawałek kurtki.
- Imponujące - powiedział, a później wyciągnął miecz i jednym zamachem odtrącił mój nóż, więc rzuciłam się na niego z pięściami. Na to nie był przygotowany. Oberwał dość mocno w głowę, mimo hełmu i w miejsce, gdzie wolałabym nie dostać.
- Zabrać ją - jego głos już nie brzmiał tak pewnie i odnośnie.
Musiało mnie przytrzymać trzech jego ludzi, żebym nie mogła się wyrwać, a Asha trzymało czterech.
- Mamy kłopoty - skomentowałam.
- Owszem - odpowiedział mi facet i wbił coś w ramię.
Później zapadła ciemność.
***
Obudziłam się w klatce. Mój otępiały mózg dopiero po chwili zdał sobie sprawę, gdzie jest. Chwyciłam za pręty, ale były zbyt mocne. Wiedziałam, że krzyk to nie jest najmądrzejsze wyjście, ale byłam spanikowana.
Puściłam pręty i spojrzałam na swój strój. Moje ciemne ubrania gdzieś zniknęły. Zastąpiła je biała szpitalna koszula. Nie miałam butów ani broni. Nie miałam nic.
Zgadywałam, że znajduje się w jakiejś piwnicy, a przynajmniej w podziemiach.
- Ash? - szepnęłam cicho, z nadzieją, że może gdzieś tu być. Odpowiedziała mi cisza. Przełknęłam łzy i spróbowałam się skupić. Musiałam się stąd wydostać. Co do tego nie było wątpliwości.
Już po paru minutach zdałam sobie sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. Nie miałam broni, niczego czym można by się wydostać z tej przeklętej klatki. Byłam otępiała, przestraszona i zestresowana.
Złapałam się za włosy i wtedy poczułam coś pod palcami. Mały, cienki przedmiot.
Wsuwka!
Byłam tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu. Kiedy już ściągnęłam ja z włosów, ściskałam ją przez chwilę w rękach, nie mogąc w to uwierzyć. Jednak była nadzieja, nawet jeśli niewielka.
Zaczęłam majstrować przy kłódce. Już po kilku chwilach byłam spocona, a adrenalina krążyła mi w żyłach. Wiedziałam, że w każdej chwili mogę zostać zauważona, ale nie miałam wyjścia. Nie zamierzałam bezczynnie czekać.
Po jakieś 5 minutach byłam wolna i właśnie w tym momencie otwarty się drzwi.
I to się właśnie nazywa nieodpowiednie wyczucie czasu.
Cześć!
Tutaj tylko krótka informacja. Jutro wyjeżdżam na miesiąc, więc rozdziały mogą pojawiać się nieregularnie.
Miłych wakacji ^^
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top