XLIV.
2 tygodnie później
Derek
Denis umarł. Z mojej winy. Nie potrafiłem mu pomóc. Sądzę, że kiedy bawił się na ziemi mogło coś mu się stać. Może wziął kawałek liścia do buzi, a ja tego nie zauważyłem albo przeziębił się, złapał wirusa, a bez lekarstw nie był w stanie wyzdrowieć. Nie wiem. Czułem się podle. Nie potrafiłem ochronić dziecka, które miało tylko mnie. Chyba byłem w depresji.
Net był w stanie dziwnego zawieszenia między życiem a śmiercią. Oddychał miarowo, a czasami coś mruczał, ale nigdy nie był chyba do końca świadomy tego, co się dzieje dookoła niego.
Po jakimś czasie przenieśliśmy się z jaskini do pobliskiej chatki. Nie zamieszkana, z dala od miasta i ze sporymi zapasami stanowiła doskonałe miejsce na tymczasowe mieszkanie.
W środku mnie szalały emocje. Od tak dużego czasu nie miałam wiadomości od nikogo. Zack, Niki, Wiki, Luke przepadli, a przynajmniej tak przypuszczałem. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić.
Kiedy po podaniu mojej krwi Netowi, zrozumiałem, że mogę go tym zabić, było już za późno. Ale na szczęście on nie umarł. Tego już było za wiele.
Na razie siedziałem przy stoliku i pisałem te słowa. Musiałem to z siebie wyrzucić. Szkoda tylko, że nie mogłem się pozbyć poczucia winy, które mówiło mi, że skoro jestem lekarzem, to powinien ratować ludzkie życie, a nie sprowadzać na nie śmierć.
***
Niki
- Na pewno musicie odejść? - zapytała nas Samara dwa tygodnie po tym, jak cała sytuacja w Elektrowni się uspokoiła.
- Nie mamy wyjścia. Teraz kiedy ludzie odzyskali już pamięć, trzeba iść naprzód. Chcę znaleźć brata.
- A co z Ashem?
Moje serce zadrgało, ale starałam się wyrzucić emocje. W tym nowym świecie one mogły przynieść tylko śmierć.
- Weźmiemy go ze sobą. Być może po drodze odzyska pamięć.
Mina Samary mówiła sama za siebie. Kobieta w to nie wierzyła, ale we mnie gdzieś tam w środku tliła się mała nadzieja. Przecież w końcu ona umiera ostatnia, prawda?
- Dobrze - kobieta mnie przytuliła - będzie mi was brakowało.
- Wiem, ale poradzisz sobie. Będziesz dobra przywódczynią, takiej jakiej oni teraz potrzebują. Nie zapominaj, że są przede wszystkim ludźmi, a ludzie trzymają się razem.
Poczułam kilka łez na ramieniu.
Tak wiele się zmieniło...
- Nie zmieniaj się Niki - kobieta spojrzała mi w oczy.
- Nie zamierzam - odpowiedziałam.
Nic więcej nie zostało do powiedzenia. Will wcześniej pożegnał się ze wszystkimi i teraz stał trochę dalej. Miał spokojny wyraz twarzy i w ogóle wydawał się odprężony. W przeciwieństwie do Asha, który stał obok niego z niepewną mina, jakby nie wiedział, co się dzieje. Westchnęłam, a w głowie pojawiły mi się wspomnienia.
Próbowałam je odgonić, ale się nie udało. A przynajmniej nie do końca. Starałam się je zignorować i skupić na bieżących sprawach.
Ze 150 osób, które przeżyły atak zombie tylko 20 nie odzyskało pamięci po podaniu antidotum. W tym oczywiście Ash.
Znowu westchnęłam i obróciłam się do kobiety. Ta jakby wiedziała o czym myślę, bo powiedziała.
- Bądź silna. Widocznie tak musiało być.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się do niej szczerze. Będzie mi jej brakowało.
Podeszłam do chłopaków, którzy stali przy samochodzie.
- Jedziemy? - spytałam.
- Jedziemy - potwierdził Will i otworzył przede mną drzwi, jak prawdziwy dżentelmen.
Kiedy widziałam otwierająca się bramę i ludzi machających nam zdałam sobie sprawę, że czuję swego rodzaju ulgę. Zostawiałam coś za sobą, jakąś przeszłość. Ruszałam ku nowemu, nieznanemu jeszcze przeznaczeniu. Ruszałam ku przyszłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top