XXIX.

Rzuciłam się na psa i przygwodziłam go do ziemi. Miotał się, ale ja nie puszczłam. Po chwili się uspokoił i zaczął mnie obwąchiwać. Nie ruszałam się. Czekałam, aż skończy. Kilka sekund później poczułam język Lucky na policzku.
- Hej - powiedziałam do niej i poglaskałam ją po pysku, schodząc z niej. Zaraz jednak usiadła mi na kolanach, zapewne domagając się pieszczot.
- A gdzie jest twoja pani? Co Lucky?
Pies mi jednak nie odpowiedział, co było wiadome, ale miałam wrażenie, że tak jakby mnie zrozumiała, bo nagle skuliła się, a pyszczek jej posmutniał. Przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Nie wiedziałam jednak, co to może oznaczać. A może nie chciałam wiedzieć i próbowałam sobie wmówić, że to mi się przywidziało.
Wstałam z ziemi, a Lucky posłusznie ruszyła za mną na piętro. Musiałam znowu sprawdzić inne pokoje.
Na górze zastałam jednak tylko bałagan. Poprzewracało meble, obdarte ściany i śmieci walajace się po podłodze. Widok identyczny, jak w moim starym mieszkaniu.
Obeszłam wszystko, ale w żadnym kącie nikt się nie ukrywał. No cóż...moja nadzieja lekko przygasła, ale ciągle się tliła, że być może gdzie indziej się uda i ją znajdę. Sama nie wiedziałam, czemu ponownie weszłam na piętro, przecież wiedziałam, że jej tam nie będzie, ale mimo to...cóż chyba naprawdę chciałam sobie wmówić, że żyje.
Wróciłam do reszty i opowiedziałam im wszystko. Ash pokiwał głową i popatrzył z powątpiewaniem na psa.
- No co? - zapytałam - Nie mogłam jej tam zostawić.
Nadal miał ten sam wyraz twarzy, ale przemilczał tę kwestię.
- Co robimy?
- Nie wiem. Jesteśmy w kropce.
- Po co tu przyjechałeś Ash?
Bez słowa podał mi karteczkę of Hayden.
Jedno słowo.
Kuzynka.
Zrozumiałam. Nie chciała ujawniać nic więcej, ale skąd wiedziała o Darii? Nawet nie wiedziała, czy żyje? O co tu do diabła chodziło?
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co zrobić.
- Ale skąd wiedziałeś, gdzie jechać?
Chłopak przyjechał dłonią po włosach i odwrócił się do mnie plecami.
- Ash - potrząsnęłam nim. Nie zwrócił na mnie uwagi. - Ash do cholery! Odpowiedz na moje pytanie!
Luke patrzył na to wszystko z boku, a dzieci siedziały w samochodzie, zaraz wcale nie. Zauważyłam kątem oka jakiś ruch. Drew gdzieś biegł. Próbowałam nie panikować, ale nie dało się ukryć, że sytuacja z godziny na godzinę robiła się coraz gorsza.
- Dew! - zaczęłam się wydzierać - Drew! Wróć tu!
Dogoniłam go, gdy ten już zdążył się trochę oddalić. Szybko biegał.
- Drew co ty wyprawiasz? Przecież mogłeś trafić na zombie.
Jak na zawołanie jeden pojawił się za płotem.
Odskoczyłam od niego z krzykiem. Za dużo było tych emocji jak na tych kilka dni.
- Bo ja - zaczął chłopiec - bo wy pewnie byście mnie zostawili.
- Co o czym ty mówisz?
- Słyszałem, jak ten taki chłopak ten...
- Ash? - podsunęłam uprzejmie.
- Ten Ash mówi, że zostawcie nas tu, bo jesteśmy tylko ciężarem, a wy macie jakąś misję.
O co tu do cholery chodzi, pomyślałam nic z tego nie rozumiejąc.
Zombie znów dał o sobie znać. Wbiłam mu nóż w czaszkę i znowu zwróciłam się do dziecka.
- Po pierwsze nigdy więcej nie uciekaj. Po drugie nigdzie nie zostawimy ciebie ani twojego brata, obiecałam to Deli, a ja słowa dotrzymuje, a po trzecie musimy porozmawiać z Ash em. Okey?
Kiwnął głową. Jeden kłopot mniej.
- Chodź wracamy. Nie ma sensu tutaj dłużej przebywać. Nic tu nie ma.
Gdybym tylko zaczekała chwile dłużej i spojrzała w górę, wszystko potoczyło by się inaczej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top