XVIII.
Najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że tylko ja poskładałam wszystko do kupy. Tylko ja potrafiłam odpowiednio połączyć kolejne elementy układanki. Wiedziałam, że kiedy wrócimy do domu, będzie na mnie czekać taka sama rozmowa. No może tym razem Ash mi pomoże, bo będzie już wiedział. Tak, może.
- Jak to niewiele czasu? - pierwsza odezwała się Montana.
- Zastanawialiście się kiedyś, jak przebiega zarażenie? Obserwowaliście kiedyś zarażonego?
Wszyscy z uwagą słuchali moich słów. Widać było jednak, że są przygnębieni śmiercią kobiety.
- Mów dalej. - powiedziała Diana.
- Nie zawsze umiera, czy przemienia się od ugryzienia. To zależy od jednego czynnika. Jaki jest twój umysł i organizm. Ja - pokazałam im ślad po ugryzieniu - przeżyłam. Zostałam ugryziona, ale się Nie zmieniłam. Mój brat miał bardzo podobną sytuację. Na początku nie wiedziałam, że coś takiego jest możliwe, ale dzisiaj wiem jedno. Nie ma szczepionki. Nie ma lekarstwa na wirusa. To, czy przeżyjesz zależy wyłącznie od losu. Taka jest prawda.
Ludzie byli przerażenie, ja jednak musiałam dociągnąć tą rozmowę do końca.
- Możecie się zarazić na dwa sposoby. Z powietrza. Tak, wirus jest w powietrzu. Najwyraźniej my wszyscy jesteśmy na niego odporni, ale nie wiemy, co się stanie, kiedy ugryzie was zombie. Ja się nie zmieniłam, ani nie umarłam. Nie wiem, czy po raz drugi stałoby się tak samo. Być może, nie mam jednak ochoty tego sprawdzić. Drugim sposobem jest ugryzienie trupa. Jest to właściwie pewna śmierć, chyba, że... cóż chyba, że jest się kimś szczególnym. Wybrańcem losu, można powiedzieć. Wtedy ma się tylko gorączkę, człowiek traci na kilka dni przytomność i orientacje, ale żyje. Nie zmienia się. Trzecią możliwością jest śmierć, od ugryzienia rzecz jasna. Nie zmieniasz się, tylko umierasz. Zwierzęta są tylko odporne na wirusy powietrzne, jeśli zarażony je ugryzie, zmieniają się. Ach - powiedziałam, bo przypomniałam sobie o czymś istotnym - to działa tylko na psy. Reszta zwierząt umiera. Być może to dlatego, że są bardzo podobne do ludzi pod pewnymi względami. Tego nie wiem, ale taka jest cała prawda. Przykro mi.
Wszyscy stali skamieniali. Jednym po twarzy płynęły łzy, inni patrzyli się tępo przed siebie, a jeszcze inni mieli twarze wykrzywione w gniewie.
- Kłamiesz!
- Łżesz!
- Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę?!
Po chwili w pomieszczeniu dało się słyszeć takie okrzyki niektórych ludzi. Rozumiałam ich. Ciężko jest dopuścić do siebie prawdę. Nie odpowiadałam. Nie miałam po co. Oni sami musieli się nad tym zastanowić. Moje tłumaczenie i przekonywanie ich do niczego by nie doprowadziła, a może pogorszyły sprawę. Czasami lepiej jest zostawić niektóre sprawy w spokoju, muszą się same rozwiązać.
Dałam chorym ludziom czas. Oboje z Ashem opuściliśmy pomieszczenie, kiedy tylko drzwi się za nami zamknęły, usłyszałam zduszone jęki, przerywane szlochem. Postanowiliśmy się rozejrzeć. Obok plecaków leżały nasze pistolety. Wzięliśmy je. Ja oczywiście miałam swój nóż. Sztylety też mogły się przydać. Delikatnie uchyliliśmy drzwi, przez które wcześniej wciągnęła nas Delia. Zombie nie było. Poprawka, na zewnątrz nie było nikogo. Otworzyliśmy drzwi na całą szerokość i stanęliśmy na korytarzu. Z cichym jękiem je zamknęliśmy i ruszyliśmy dalej.
Korytarze szpitala naprawdę było opuszczone. Byli to przerażające, bo przed godziną, może dwiema wszystkie korytarze byłe pełne sztywnych. Zastanawiało mnie tylko jedno, skoro nie ma ich tutaj, to gdzie są?
Nikt jednak nie znał odpowiedzi na to pytanie. Ash wskazał głową jakieś pomieszczenie, które bym przeoczyła. Rozłożyłam ręce, ale kiwnęłam głową na znak, że możemy je sprawdzić. Wkrótce byliśmy w środku. Unosił się tu dziwny zapach, chemikali?
Chłopak wyjął latarkę ze spodni, tylko tyle widziałam, bo na korytarzu przez okna widać było jeszcze światło zachodzącego słońca.
Oboje wstrzymaliśmy oddechy, gdy zobaczyliśmy magazyn, oświetlony światłem latarki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top