XVI.
Tajemnicza postać w końcu się odezwała. Cisza stawała się nie do wytrzymania.
- Po co tutaj przyszliście? - Zapytała postać. Od razu zorientowałam się, że jest to kobieta, niewiele starsza od nas. Miała może 25 lat.
Ash odpowiedział, bo ja nie byłam w stanie.
- Dziękujemy za ratunek.
- Odpowiedz. - Jej głos był zimny.
Przełknęłam ślinę i rzekłam.
- Po gips, kule i szynę. Przydałyby się też leki.
Człowiek się roześmiał. Przeszedł mnie dreszcz.
- Oj dzieci. A kto ich nie potrzebuje? Odejdzie stąd, a nic wam się nie stanie.
- Grozisz nam? - spytał Ash. Już widziałam, a właściwie bardziej czułam, że włączył mu się instynkt przetrwania.
- To nie jest groźba. Ja was proszę. Dopiero później użyję siły.
- Nie odejdziemy stąd bez tych rzeczy. Potrzebujemy ich.
- W takim razie - oznajmiła postać - jestem zmuszona was zabić.
I wyciągnęła nóż w stronę Asha. Uniosła go w górę i chciała obciąć mu głowę, ale ja byłam szybsza. Chwyciłam swój nóż i odparowałam jej cios. Wydała zduszony okrzyk zaskoczenia. Nie spodziewała się oporu.
- Nie dasz mi rady dziecko. Poddaj się. - w oddali usłyszałam płacz. Ta kobieta nie była sama. Miała dziecko, może nawet rodzinę.
- To nie musi tak wyglądać. Wiem, że też masz kogoś o kogo dbasz. Mój brat złamał nogę i potrzebuje tych leków. Jeśli mu tego nie przyniosę, umrze.
- Przykro mi. - drasnęła mnie w ramie. Materiał został przerwany, a z rany na ramieniu popłynęła krew.
Cicho krzyknęłam.
Okręciłam się wokół własnej osi i zamachnęłam się nożem. Ugodziłam ją w lewe udo, ale nie przerwałam tętnicy. Nie chciałam jej zabijać, ale nie chciałam, żeby ona zabiła mnie. To wszystko było bardzo skomplikowane w tym nowym świecie. Nie to, żeby tamten świat był prostszy, ale wcześniej nie trzeba było się martwić, czy zabić kogoś czy też nie.
- Cofnij się. - powiedziałam, a właściwie krzyknęłam do Asha. Chłopak posłusznie spełnił moje polecenie.
Zaczynałam już odczuwać zmęczenie, mimo, że adrenalina mnie nie opuszczała. Włosy miałam związane w luźny kok, który teraz bardzo mi przeszkadzał, bo kilka kosmyków wysunęło się z gumki.
Nie mogę powiedzieć, że kobieta nie umiała walczyć. Widać, ze dużo trenowała, ale była raczej przyzwyczajona do walki z umarlakami, a nie z żywymi osobami.
Moje rozmyślanie znowu przerwał płacz. Rozpaczliwy płacz dziecka. Musiało być jeszcze bardzo malutkie, bo nie wołało "Mamo".
Mnie coś tam ruszyło w serce, więc podejrzewałam, że kobieta zaraz się złamie. Miałam rację, ale i tak wygrałam. Podstawiłam jej nóż pod gardło. Miała spanikowany wzrok. Nie bała się o siebie, co najbardziej mi zaimponowało - martwiła się o swojego syna lub córkę.
- Zabij mnie jeśli musisz. - powiedziała spokojnie, a następnie dodała ze łzami w oczach - ale proszę nie krzywdź moich dzieci.
A więc liczba mnogo. Czyli była ich dwójka. No tak, ktoś musiał uspokajać niemowlaka.
Ash dotknął mojego ramienia. Podskoczyłam. Spojrzał mi w oczy. Myśleliśmy o tym samym.
Powoli opuściłam nóż i popatrzyłam na kobietę. Wydawała mi się teraz bezbronna, ale pozory mylą.
- Oddaj broń. - powiedziałam spokojnie. - wręczyła mi do ręki swój nóż. - Całą. - dodałam.
Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby zastanawiała się skąd wiem, że ma coś jeszcze, ale nie protestowała. Ze swojej peleryny wyjęła dwa małe ostre sztylety i...granat. Kobieta trzymała w wyciągniętej ręce najprawdziwszy granat. Widziałam, że blondyn był tak samo zaskoczony, jak ja. Na twarz kobiety wpełzał delikatny uśmiech.
Wzięłam go od niej ostrożnie i włożyłam do swojego plecaka.
- Chodźmy. - powiedziałam do niej. - Twoje dzieci pewnie się martwią.
Kobieta tylko przyjrzała mi się tylko uważnie i powiedziała.
- Jestem Delia.
- Niki, a to Ash. - powiedziałam wskazując na chłopaka.
- Jesteście rodzeństwem?
- Nie. - delikatnie się uśmiechnęłam, ale Delia przypomniała mi o czymś bardzo ważnym. - Mój brat potrzebuje leków i gipsu.
- Ach tak. No cóż, ja nie mogę ich wam dać. W tym momencie cała nadzieja mnie opuściła.
- Jak to? - starałam się, żeby mój głos brzmiał twardo i niewzruszenie, ale kiepsko mi to wychodziło.
- Nie mam leków. Ani gipsu.
- Ale...
- Czy sądzisz, że gdybym je miała nadal bym tutaj przebywała?
To zamknęło mi usta.
- W takim razie po co tutaj jesteś? - spytał Ash.
- Zawsze jest nadzieja, prawda?
Kobieta chyba miała rację. Otworzyliśmy ciężkie metalowe drzwi i weszliśmy w snop jasnego światła.
Cześć...
Tak wiem, nic mnie nie usprawiedliwia, że tak rzadko dodaję rozdziały, ale ostatnio miałam ciężkie chwile w życiu i nie miałam głowy do pisania. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Postaram się, jak najszybciej coś dodać. Może jeszcze w tym tygodniu.
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top