XIX.
Czy zdarzyło się wam kiedyś, że nie mogliście uwierzyć w to, co widzicie. Czuliście tak wszechogarniającą radość, że nie da się jej wyrazić słowami. Jeśli tak, to z pewnością wyobrażacie sobie teraz, jak się czułam, gdy zobaczyłam kilka worków z gipsem, całą wielką, naprawdę wielką metalową półkę leków, kule oraz szyny. Wszystko było starannie ułożone i nieużywane, tak jakby specjalnie na nas czekało. Z bijącym sercem, dotknęłam delikatnie tego wszystkiego, jakbym się bała, że się rozsypie albo zniknie. Nie zniknęło. Leżało tam nadal. Leżało i czekało, aż ktoś sobie weźmie.
Ashton podszedł do mnie od tyłu.
- Udało ci się - szepnął mi na ucho i przytulił.
- Nie - odpowiedziałam i pokręciłam głową - nam się udało.
Uśmiechnął się. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z jednego, ale istotnego faktu. Ash mi się podobał, już od jakiegoś czasu. Jeszcze nigdy nie miałam chłopaka, a świadomość, że był starszy, cóż... chyba wiecie o, co mi chodzi.
Spojrzałam na jego piękne blond włosy i wydatne kości policzkowe. Na jego szczupłą, acz umięśnioną budowę ciała. I w końcu przeniosłam wzrok na jego śliczne oczy.
Tak, Ash zdecydowanie mi się podobał.
Spojrzał na mnie z uśmiechem i zapytał - O co chodzi Niki?
- O nic. - powiedziałam. - Po prostu się cieszę.
Chłopak pokiwał głową, ale wydawało mi się, że posmutniał. Stwierdziłam jednak, że to tylko moja wyobraźnia.
- Chyba będziemy jednak, musieli skołować jakiś środek transportu. - oznajmił Ashton, znowu spoglądając na rzeczy, które w końcu znaleźliśmy.
- Tak. - odparłam po dłuższej chwili. - W życiu nie dotrzemy do samochodu z tym wszystkim, a jeszcze do tego trzeba doliczyć jakieś niemiłe niespodzianki.
Dopiero teraz uderzyło mnie to, że kompletnie nie mamy pojęcia, ile już dni minęło odkąd wyjechaliśmy. A to z kolei oznaczało, że trzeba będzie się szybko zorientować w sytuacji, bo inaczej może być źle. Na razie jednak postanowiłam, nic nie mówić blondynowi. Wystarczyło mu zmartwień.
- Chyba będziemy musieli powiedzieć o tym Delii. - oznajmiłam w końcu.
Ash pokiwał głową. Przejechał ręką włosy i jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Tak, wracajmy.
Wyszliśmy wprost na jakiegoś szwendacza. Krzyknęłam i upadłam, a na mnie spadł trup. Próbowałam wyciągnąć sztylet zza paska, ale nie dałam rady. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić mu się ugryźć. Po chwili usłyszałam odgłos wbijania noża. Bezwładne ciało upadło na mnie. Odrzuciłam je na bok, i przy pomocy Asha, wstałam.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy.
Uśmiechnęłam się blado do niego i ruszyłam dalej.
Jak mogłam być taka głupia i nie sprawdzić terenu? Jak?! To najwyraźniej miała być moja nauczka na przyszłość.
Weszliśmy z powrotem do magazynu i oboje zamarliśmy. Kolejna konsekwencja naszej głupoty. Kto przy zdrowych zmysłach, zostawia bandzie niezrównoważonych ludzi broń?
Na podłodze leżało kilka ciał, ale starałam się na nie, nie patrzeć.
Kilka osób na ziemi oddychało, ale widać było, że trawi ich gorączka.
Zarażeni.
Przemknęło mi przez myśl. To czy przeżyją, niestety nie zależało już ode mnie.
Delia stała kilka metrów od nas i miała wycelowany pistolet, ale nie w nas, tylko w swoich przyjaciół? - bo chyba tym dla niej byli, prawda?
- Delia - zaczęłam ostrożnie, podchodząc do kobiety - oddaj mi pistolet, okey? Proszę. - położyłam nacisk na ostatnie słowo.
Z szybkością błyskawicy odwróciła się do mnie. Jednego byłam pewna. Nie miała pojęcia, kim jestem. Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że bardzo się pomyliłam w stosunku do niej. Ona nie przyszła przeszukiwać szpitala. Ona była jego pacjentką.
Cześć ludzie...
Nie wiem czemu, ale ten rozdział mi się nie podoba...no nic, mówi się trudno. Przepraszam, że dodaję dopiero dzisiaj, czyli ostatni raz był 10 dni temu, ale jakoś nie miałam weny, żeby się za to zabrać.
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top