XXXII. EPILOG
Ważna notka pod rozdziałem. Proszę przeczytajcie :)
- Więc wyszedłeś przed balkon? - pytam, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. No cóż to wydawało się nie prawdopodobne, żeby piętnastoletni (prawie szesnastoletni) chłopak wyszedł z trzeciego piętra przez balkon i nic sobie nie zrobił.
- Tak. - Zack udziela mi krótkiej odpowiedzi. Bardzo się zmienił od czasu...od tamtego wydarzenia. Prawie w ogóle się nie uśmiecha, zawsze ma skupiony wyraz twarzy i nigdy nie pozwala mi wychodzić na zewnątrz. Zawsze sam szuka jedzenia, broni i schronienia.
Aktualnie znajdujemy się w opuszczonym (co jest chyba wiadome) baraku (tylko tak można to nazwać). Nie narzekam jednak, bo wiem, że chłopak stara się zapewnić mi bezpieczeństwo. Jesteśmy tylko w dwójkę. Niby mamy dużo czasu na rozmowy, ale od tamtego czasu wymieniliśmy tylko kilka uwag. Nasz dobry kontakt gdzieś przepadł. To przypomina mi z kolei moją kuzynkę Darię. Bardzo bym chciała wiedzieć, co się z nią teraz dzieje. Nie pisała nic, nie dała żadnego znaku życia.
Nic, cisza.
Chciałabym móc powiedzieć, że u niej wszytsko w porządku, ale nie mogę. Czasami myślę też o Luke'u. O chłopaku, który właściwie też się nie odezwał. Zastanawiam się nad tamtą sytaucją na balkonie. Co miał na myśli mówiąc, że chce zapomnieć. Patrzył wtedy na stado zombie pożerających jakiś niewinnych ludzi. Nad tym też dużo myślę.
Ilu nas zostało? Czy ludzkość ma jeszcze jakąś szansę? Ile czasu nam zostało do całkowitego wyginięcia? A może jest nam przeznaczone przeżyć i odbudować Świat?
Niestety, nie znam odpowiedzi na te pytania, choć bardzo mnie nurtują.
Chciałabym móc porozmawiać z kimś o tym, co się dzieje i o tym, co się stało, ale nie mam z kim.
Nie myślę w ogóle o rodzinie. Nie potrafię. Boli mnie świadomość, że już nigdy ich nie zobaczę, dlatego staram się ich wymazać z pamięci, ale nie mogę. Pamiętam, co kiedyś przeczytałam na jednym z blogów. Osoba która to napisała musiała być bardzo mądra. Kto wie, może była nawet w moim wieku?
,,Niczego nie da się zapomnieć, po prostu się nie da. Jeśli nasze serce raz kogoś pokochało, to będzie go kochać zawsze, niezależnie od wszystkiego"
Dopiero teraz rozumiem sens tych słów.
Tęsknie za Wiktorią. Możliwe, że ona by mnie zrozumiała, ale ona też odeszła. Zostawiła mnie samą z tym wszystkim. To też przywodzi mi namysł jeden cytat. ,,Ludzie przychodzą i odchodzą. Mocą w naszych sercach, a później nas zostawiają samym sobie, a my musimy poradzić z ich stratą".
Jeśli się siedzi przez całe dnie samej w baraku i nie ma się do kogo odezwać, to zdecydowanie, ma się za dużo czasu na rozmyślanie.
Chciałabym móc stąd wyjść i pójść poszukać jakiś zapasów (głównie chodzi, o samo opuszczenie tego miejsca), ale mój brat naprawdę postawił sobie cel, że będzie mnie chronił. Wydaje mi się, że jest trochę za bardzo opiekuńczy, ale nie chcę nic mówić.
Jeśli tak jest mu łatwiej pogodzić się ze stratą rodziny, to nadal może się tak zachowywać. Co nie znaczy, że nie fajnie byłoby móc z nim porozmawiać i pośmiać się, jak dawniej.
Mam jednak wrażenie, jakby tamte czasy odeszły i już nigdy nie miały wrócić. Chciałabym się mylić.
Tymczasem znowu słyszę, jak drzwi zamykają się za Zack'iem. Znowu wyszedł, a ja znowu zostałam sama.
Wchodzę po schodach i siadam na parapecie. Spoglądam na zachodzące słońca i myślę, co teraz robi każda osoba, za którą tęsknię. Pewnie myśli, jak przeżyć kolejny dzień (o ile żyje, albo się nie zmieniła).
Wzdycham ciężko. Nagle w oddali widzę mężczyznę. Biegnie przez środek ulicy, oddaje kilka strzałów, a później wbiega w las bloków. Znika mi z pola widzenia, ale to nie jest ważne. Nawet z tej odległości widzę, że to Ten mężczyzna. Wygląda zupełnie tak samo, jak wtedy na korytarzu przed naszym mieszkaniem. Rozpoznałabym go nawet z kilku kilometrów. To on szef gangu, tego gangu, który zabił moją rodzinę.
To przypomina mi, że coś sobie obiecałam.
Obiecałam, że się nie poddam. Wyznaczyłam sobie ce. Miałam ich zabić. Zupełnie o nim zapomniałam, ale to nie znaczy, że teraz nie zamierzam go realizować.
Koniec z siedzeniem w zamknięciu i użalaniem się nad sobą. Koniec z tęsknieniem za osobami, które odeszły i możliwe, że nie żyją. Koniec z tym życiem. Mnie już nie ma. Odeszłam w chwili, w której po raz drugi zobaczyłam tamtego mężczyznę. Cóż za ironia, że to właśnie on otworzył mi oczy.
Wstaję, zbiegam ze schodów i zmierzam do drzwi. Coś sobie jednak przypominam i zabieram rękę z klamki.
Jeśli chcę coś zmienić, muszę zacząć od siebie, a później zajmę się światem.
Wchodzę do ciemnego pokoju i zamykam drzwi. Kiedy rozlega się ich trzask, czuję jakby to było coś ostatecznego, jak decyzja, której nie można, zmienić.
Kto wie, może tak właśnie jest.
Cześć :)
Oto i jest koniec. Bardzo bym chciała podziękować WSZYSTKIM osobą, które to czytały, albowiem to one były moją motywacją. Dziękuje również za ciepłe słowa związane z tą historią. To dzięki wam ona powstała i istnieje dalej. To tyle z podziękowań.
A teraz standardowe pytanie: Czy mam robić drugą część?
Czekam na wasze odpowiedzi do końca sierpnia, a później opublikuję rozdział, w którym napiszę, jaką decyzję podjęłam.
To tyle miśki, dziękuje za wszystko :*
claire1902
Ps. Nie wymieniałam nazw użytkowników, którzy to kiedykolwiek przeczytali, bo nie dałabym rady ;) Jeśli kiedykolwiek tu zajrzeliście i wytrwaliście, aż do końca, to te podziękowania są dla was. :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top