XXVII.
Mieszkanie wyglądało właściwie tak samo, jak ostatnim razem, z tym wyjątkiem, że było jeszcze bardziej zdewastowane i brudne.
Meble były poprzewracane, a tapety obdrapane. Weszłam do przedpokoju i stanęłam. Rozejrzałam się, ale nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek tu jest, lub był przez dłuższy czas. Ludzie raczej przeszukiwali je, w nadziei, że znajdą jakąś przydatną rzecz.
Zack wszedł za mną i również się rozejrzał.
- Chyba trzeba je przeszukać.
- Tak. - powiedziałam, choć w gardle mnie dławiło. Brat mnie przytulił. Dla niego to też nie było łatwe.
Po godzinnych poszukiwaniach znaleźliśmy tylko dwie puszki konserw i linę, którą na pewno zostawił ktoś inny niż moja rodzina, ponieważ, nie przypominałam sobie, byśmy taką mieli. Usiedliśmy w zrujnowanym salonie i popatrzyliśmy na siebie.
- Nie za wiele, prawda? Żadnych śladów. Chłopak pokiwał głową.
- To gdzie zaczynamy szukać? - spytałam z nadzieją, że Zack ma jakiś pomysł.
- Przeszukamy blok. - odpowiedział i wstał, ruszając do wyjścia. Poszłam za nim. Weszliśmy piętro wyżej, wcześniej upewniając się, że nie mamy za sobą, ani przed sobą żadnego kolejnego ''towarzysza''. Nikogo nie było.
Kiedy wchodziliśmy do mieszkania z numerem 10 byliśmy skupieni. Jednak okazało się, że nikogo tam nie było. Nic również nie znaleźliśmy. Mieszkanie było splądrowane i zniszczone, dokładnie tak jak nasze. Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu i ruszyliśmy do wyjścia. Zack zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. Wpadłam na niego. Już chciałam mu powiedzieć, żeby uprzedzał, kiedy się zatrzymuje, ale zatkał mi usta dłonią. Z drugiej strony jednak dobrze, że wpadłam na brata, a nie na drzwi.
Chłopak znacząco popatrzył na mnie, ale nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodzi. W końcu zrezygnowany pokręcił głową i cicho westchnął. Zabrał rękę, ale wcześniej położył sobie palec na usta. Zrozumiałam.
- Schowaj się. - szepnął bardzo bardzo cicho, a sam podszedł do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Poszłam do pokoju i wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam dwójkę zarażonych. Na moje oko mieli dopiero pierwsze stadium, bo ich chód był jeszcze w miarę normalny, ale kiedy na siebie wpadli, nic nie powiedzieli, tylko odeszli w innych kierunkach.
Usłyszałam, że ktoś idzie w moim kierunku. Odwróciłam się, ale to był tylko Zack. No jasne, jestem głupia, przecież nikogo innego tu nie ma.
- I co? - zapytałam cicho.
- Nie wiem. - odpowiedział. - Na zombie mi nie wyglądali.
- Widziałeś ich?
- Nie, słyszałem. Rozmawiali normalnie, ale mówili przyciszonymi głosami. Co najmniej trójka ludzi, w tym chyba dziecko.
Zarejestrowałam to, co powiedział i połączyłam fakty.
- Zack. - powiedziałam znaczącym tonem. Chyba usłyszał zmianę w moim głosie, bo spojrzał na mnie zielonymi, zmęczonymi oczami.
- Tak?
- 3 osoby, w tym jedno dziecko. Coś ci to mówi?
Przez chwilę nie rozumiał o co mi chodzi, ale widziałam zmianę na jego twarzy, gdy tak jak ja, połączył elementy układanki.
- Och. - powiedział. - No tak. Chyba powinniśmy...
- Tak. - przerwałam mu.
Wyszliśmy i oboje udaliśmy się w stronę przedpokoju. Wyraźnie usłyszeliśmy głosy dobiegające zza drzwi.
- Kobieto, co ty sobie znowu ubzdurałaś? Przecież to nie mogli być oni. - powiedział jakiś męski głos. Mężczyzna, który się odezwał był ewidentnie zmęczony i zestresowany.
- Oczywiście, że to oni. - zaprzeczył inny głos, tym razem kobiecy.
- O kim mówicie? - do rozmowy wtrącił się trzeci głos dziecka.
- O nikim. - powiedział mężczyzna.
Kobieta westchnęła i odpowiedziała chłopcu?
- Rozmawiamy o twoim rodzeństwie. - wyjaśniła synkowi.
Nie miałam już wątpliwości. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi na oścież.
Stanęłam oko w oko z moją zagubioną rodziną.
W końcu byliśmy razem...szkoda, że nie na długo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top