XV.

Obudziłam się. Listopadowe, blade słońce prześwitywało firanki i wpadało do fioletowego pokoju. Poczułam, że mój brzuch domaga się jedzenia, którego nie mogłam mu zaoferować. Wstałam, a pod powiekami zapiekły mnie łzy. Byłam dopiero niecały dzień poza domem, a już tęskniłam za rodziną. Miałam nadzieję, że nic im nie jest. Musiałam w to wierzyć. Nie miałam pojęcia, co będę dzisiaj robić, ale wiedziałam jedno. Nie mogłam zostać w jednym miejscu. Musiałam się przemieszczać. Dalej miałam na sobie czarne ubrania, które trochę ułatwiały sprawę. Nie miałam zamiaru ich ściągać, chyba, że znalazłabym bierzącą wodę. Przeszukałam jeszcze raz mieszkanie, licząc, że wczoraj coś przeoczyłam. Znalazłam tylko jeden myśliwski nóż. Stwierdziłam, że lepsze coś niż nic. Włożyłam go za pasek od spodni, wzięłam resztkę wody i wyszłam z cichego mieszkania. Zbiegłam po schodach. Zanim wybiegłam na ulicę, wyjrzałam, czy jest czysto. Było. Stwierdziłam, że nie ma sensu biec, więc ruszyłam w kierunku mniej zamieszkanego kwartału. Po mniej więcej pół godzinie doszłam do celu. Miałam do wyboru jeden osiedlowy sklepik i parę kamienic, które wyglądały tak, jakby miały się zaraz zawalić. Wybrałam sklepik. Chciałam cicho wejść, ale dzwonek do drzwi, uniemożliwił mi to. Zastygłam w bezruchu. Nic nie przybyło by mnie pożreć, wiec ruszyłam dalej. Miałam szczęście. Sklep był pełen jedzenia. Najwyraźniej ludzie o nim zapomnieli. Pod ladą znalazłam jakiś plecak, który okazał się bardzo pojemny. Spakowałam kilka paczek ciastek, czekolady, parę butelek wody i kilka puszek z konserwami. Stęknęłam i ugięłam się pod ciężarem plecaka. Ważył około kilku kilogramów, a ja nie byłam postawną dziewczyną. Szybko spenetrowałam sklep, ale nie znlazłam żadnej broni. Opuściłam go i ruszyłam w drogę. Miałam tylko jeden cel znaleźć rodzinę.
I miałam nadzieję, że Zack'a przy okazji. *******
Szybko przekonałam się, że droga nie będzie łatwa. Po drodze natknęłam się na kilku zarażonych, ale nie byli mną zainteresowani. Najwyraźniej mieli dopiero pierwsze stadium. Szybko przemknęłam koło nich i zaczęłam się zastanawiać, jaka jest ich natura. Jak można się zarazić. Te informacje zapisywał Zack, a ja ich nie czytałam. Teraz tego żałowałam.
Wiedziałam tylko jakie są stadia, ale nie miałam pojęcia, jak je rozpoznać.
Szłam wolno, rozglądając się na około. Nagle spostrzegłam grupę zarażonych liczącą 10 osób. Szybko ukryłam się w krzakach. Kiedy przechodzili koło mojej kryjówki, wstrzymałam oddech. Jeden z nich popatrzył się centralnie na mnie. Wydałam cichy okrzyk strachu, to wystarczyło, żeby wszyscy zarażeni odwrócili się w moją stronę i wydali zbiorowy jęk.
Prędko wyskoczyłam z krzaków i pobiegłam wzdłuż drogi. Na ulicach było zdecydowanie za dużo zombie, a ja już byłam zmęczona.
Moje serce waliło jak oszalałe, a strach nie opuszczał, na karku czułam oddech śmierci.
Szybko wbiegłam do pierwszego lepszego budynku, ale tak samo szybko stamtąd wybiegłam, bo w środku roiło się od zarażonych. Nie miałam pojęcia, co mogłabym zrobić. Wiedziałam, że zombie dotrą tu za kilka sekund i będzie po mnie. Nie mogłam dać się złapać, więc ruszyłam w drogę.
Kiedy dobiegłam na skraj dróg miałam dwie opcje. Ruszyć do małego lasu, a później przez budynki przemysłowe i na moje osiedle albo dalej biec ulicami.
Wybrałam pierwszą opcję. Wbiegłam między drzewa i skierowałam się w górę. Musiałam uważać na gałęzie i wystające korzenie, ale nie zwalniałam, bo za plecami słyszałam sztywnych. Niestety, nie byłam dość uważna. W połowie drogi wpadłam na wystający kamień i poleciałam do przodu. Wyciągnęłam ręce, żeby zamortyzować upadek, ale to niewiele pomogło.
Całe ciało pulsowało, płuca paliły, a w głowie huczało. Popatrzyłam na ręce. Były zdarte, w niektórych miejscach do krwi.
Do tego zauważyłam, że na lewej nogawce jest dziura, a z kolana sączy się krew. Nie było czasu na użalanie się nad sobą.
Wstałam, podpierając się o drzewo i ruszyłam dalej, tym razem tylko idąc. Kiedy doszłam do końca ścieżki, wyjrzałam na uliczkę i budynki. Wydawały się czyste, ale to nie znaczy, że takie były. Wyszłam zza drzew i wpadłam na zarażonego leżącego na ziemi i czołgającego się w kierunku polanki. Na mój widok zawarczał i chciał złapać mnie za kostkę, ale odskoczyłam. Wtem zobaczyłam grupę ludzi. Tak bardzo się ucieszyłam, że zerwałam się do biegu, nie zważając na nich. Kiedy byłam kilka metrów przed nimi, uświadomiłam sobie, że popełniłam straszny błąd.
Nie sprawdziłam, czy to są ludzie. Z góry to założyłam.
I teraz musiałam zapałacić za to odpowiednią cenę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top