XII.
Kobieta, która dobijała się do drzwi naszego mieszkania, miała na imię Louise, a jej dzieci Luke i Klara. Byli po wielodniowej podróży. Uciekli z obrzeży miasta i podróżowali po innych dzielniach, aż w końcu trafili tutaj. Współczułam im.
Moja mama uciekła do sypialni, gdy tylko zobaczyła, kim są nasi nowi goście.
Nie miałam pojęcia, czego się tak wystraszyła.
Tak więc, obowiązek zajęcia się nowymi, spadł na mnie. Zaproponowałam im jedzenie, posłanie i prysznic (oczywiście lodowaty). Chyba naprawdę im ulżyło, że nie muszą już uciekać, bo kobiecie w pewnym momencie pociekły łzy.
Naszykowałam im jedzenie i przygotowałam pościel. Jako, że tylko w salonie było miejsce, tam też położyłam koce i poduszki. Przy stole siedziała trzyosobowa rodzina i z zapałem jadła przygotowane przeze mnie jedzenie. Nie było to nic specjalnego. Płatki, mleko, konserwy, ogólnie żywność, która się (jeszcze) nie zepsuła. Zrobiłam im ciepłą herbatę, a było to nie lada wyczynem.
Już wiedziałam, jak mama przygotowała ciepły posiłek. Rodzice mieli własny generator prądu, schowany w szafie. Bardzo pomysłowe.
Tak więc zrobiłam im ciepłą herbatę, byli ogromnie wdzięczni, że nie byli w stanie wykrztusić słowa.
- Dziękujemy. Bardzo dziękujemy. - odezwała się Louise. - Gdyby nie ty. - Spojrzała na swoje dzieci. - Nie wiem, co by się z nami stało.
- Nie ma o czym mówić. - odpowiedziałam. Zastanawiałam się, czy gdybym to ja była na zewnątrz, to czy ktoś by mnie wpuścił. Wszyscy jechaliśmy na tym samym wózku. Wiedziałam, że nie popełniłam błędu zapraszając ich do naszego domu. Teraz zostało mi tylko porozmawiać z rodzicami.
- Prześpijcie się. - powiedziałam i wyszłam. Kiedy chciałam wejść do swojego pokoju, usłyszałam głos Luke'a.
- Dlaczego to zrobiłaś ?
Zaskoczona odwróciłam się do niego.
- A ty byś tak nie postąpił ?
Wzruszył ramionami.
- Może.
- Powiedzmy, że tak nakazywało mi sumienie. Okey?
Kiwnął głową i chciał odejść, ale powiedział.
- Dziękuje. - I już go nie było.
- Nie ma za co. - odpowiedziałam, właściwe do siebie.
********
Nie mogłam zasnąć. Wiedziałam, że trzeba być wypoczętym i w ogóle, ale każda próba, kończyła się porażką. Spróbowałam nawet spać na siedząco, ale to też nic nie dało. Czyli bezsenna noc, jak miło, pomyślałam z sarkazmem.
Po godzinie bezczynnego leżenia w łóżku, wstałam. Miałam dość. Tak bardzo chciałabym zasnąć.
Wyszłam z pokoju i skręciłam do pokoju Marcina. Spał twardo i wyglądało na to, że nie obudzi się dopóki nie zaświeci słońce. Rodzice wyglądali podobnie. Poszłam sprawdzić, co z nową rodziną. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że nigdzie nie widziałam Luke'a. Sprawdziłam w kuchni, łazience, a nawet wróciłam się do swojego pokoju, ale nigdzie go nie było. Po kilku chwilach, wiedziałam już gdzie jest. Znowu poszłam do salonu, cicho minęłam śpiącą Louise i Klarę, i delikatnie otworzyłam drzwi balkonu. Luke stał przy barierce, patrząc na zarażonych. Miał smutną minę. Nie zauważył mnie.
- Hej. - powiedziałam. Odwrócił się do mnie. Jego twarz oświetlał księżyc. Miał śliczne srebrne oczy. Spuściłam wzrok.
- Cześć. Nie możesz spać ?
- Nie. A ty ? Czemu nie śpisz ?
Wzruszył ramionami. Podeszłam do niego i oparłam się o brązową, zimną barierkę. Było zimno, co nie było dziwne, biorąc pod uwagę, że był środek listopada.
Razem patrzyliśmy na pusty plac, na którym przed chwilą byli zarażeni. Chwila...plac był pusty.
- Gdzie oni są ? - spytałam. Miałam złe przeczucia.
Luke bez słowa wskazał jakiś odległy zakątek placu. Skupiłam wzrok i popatrzyłam we wskazanym kierunku. Zarażeni otaczali jakąś grupę ludzi.
Bezbronnych ludzi.
Zbliżali się do nich. Nawet z tej odległości słyszałam ich krzyki. Niestety, nie mogłam im pomóc. Nie mogłam też oderwać wzroku. Po prostu patrzyłam.
Nie do końca umarli się do nich zbliżali. Kiedy pierwszy z nich złapał jakąś kobietę za nadgartstek, wiedziałam już, co będzie dalej. Nie chciałam na to patrzeć.
Zastanawiałam się, co się porobiło z tym światem. Czy nadal miałam wierzyć w Boga? W dawnym świecie byłam chrześcijanką. Wierzyłam w życie po śmierci. Niebo. Zmartwychwstanie i tak dalej. Ale to ? Nie spodziewałam się czegoś takiego. Teraz poważnie zastanawiałam się nad tym, czy Bóg naprawdę istnieje.
A jeśli ja miałam wątpliwości, to jak musieli się czuć ci ludzie na dole ? Otoczeni przez chodzącą śmierć. Nie chciałam wiedzieć, co myśleli.
Odwróciłam głowę w stronę Luke'a.
- Po co na to patrzysz ?
- Chcę zapomnieć.
- O czym ? - spytałam, ale chłopak nie odpowiedział. Patrzył dalej. Nie ostał się nikt, kogo nie dopadli zarażeni.
Jeden z nich już powracał do żywych. Oczywiście jako jeden z zombie.
To, co powiedział Luke nie miało najmnieszego sensu, ale nie naciskałam na niego. Po prostu stałam tam, nie wiedząc nawet po co to robię. Miałam nadzieję, że w ten sposób mu pomagam, chociaż chyba sama nie wiedziałam w czym. Może on wiedział.
- Wracamy ? - spytał. - Zmarzłaś.
Pokiwałam głową i otworzyłam balkonowe drzwi. Ostatni raz spojrzałam na grupę ludzi. Przemiana już się dokonała. Jeden z zarażonych zauważył mnie i zawarczał. Zadrżałam ze strachu i weszłam za Luke'iem do środka.
Cześć :)
Chciałabym podziękować Zuzia0123 i Crossbow7734 za gwiazdkowanie i komentowanie. To im dedykuję ten rozdział. Oczywiście dziękuję też innym, którzy czytają moje bazgroły. :*
W wakacje mam zamiar dodawać rozdziały 3/4 razy w tygodniu ;) Co o tym myślicie ?
Zostawcie coś po sobie :)
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top