II.

Każdy dzień właściwie zaczynał się od tego samego.
Budziłam się, jadłam śniadanie, wychodziłam do szkoły. Tak wyglądały wszystkie poranki od poniedziałku do piątku. A w weekendy, wstawałam o 10 (czyli normalnej porze, a nie o 6), jadłam śniadanie i czytałam książkę. Później, najczęściej szłam z mamą na zakupy, albo gdzieś rodzinnie wychodziliśmy. I tak z reguły mijał weekend. Ale mi to pasowała. Uporządkowane, spokojne życie z kochającą rodziną.
Zwlokłam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą. Ubrałam zwykłe dżinsy i fioletową koszulkę w czarne paski. Na to sweterek.
Wyszłam z łazienki i zamierzałam iść do kuchni, ale zatrzymał mnie Zack.
- Obudzisz Marcina? - spytał.
- A ty nie możesz?
- Jestem spóźniony. Proszę.
- Okey, ale ty zmywasz za mnie.
Zrobił nadąsaną minę, ale się zgodził.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zamiast do kuchni, poszłam do pokoju Marcina.
- Marcin! Wstawaj! Spóźnisz się do szkoły! - krzyknęłam.
- Niki, jeszcze trochę. - jęknął Marcin i zakrył głowę poduszką.
Westchnęłam i pociągnęłam za kołdrę, która spadła na podłogę.
- No już. Ja idę do kuchni, a ciebie chcę tam widzieć za 5 minut. Zrozumiano?
- Tak. - odpowiedział niewyraźnie i z trudem wstał.
- Ciesz się, że nie wstajesz o 6.
Spojrzał na mnie spode łba, ale nie za bardzo mu to wyszło. Roześmiałam się i ruszyłam do kuchni zrobić śniadanie.
***
- Ciężko było wstać? - zapytała Wiktoria.
- Nawet nie pytaj. - odpowiedziałam i oparłam brodę na rękach. - A tobie?
Nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała. To wystarczyło.
Zadzwonił dzwonek, więc skończyłyśmy rozmowę. Do klasy weszła nauczycielka polskiego, pani Lin.
- Dzień dobry.
- Dzień doooo-bryyy.- odpowiedzieli wszyscy chórem.
- Wyciągamy karteczki. - oznajmiła radośnie.
W klasie zaległa cisza, a za chwilę wszyscy prosili, żeby pani tego nie robiła. Nie dała się przebłagać.
- Hej co to jest podmiot logiczny? - spytała szeptem Wiktoria.
Wytłumaczyłam jej na swojej kartce i szybko zmazałam, żeby pani Lin nie zauważyła.
Wiktoria pokiwała głową i uśmiechnęła się, dziękując.
Wróciłam do dalszego pisania.
Po lekcji wyszłyśmy na korytarz.
- Dzięki, nie wiem co by było, gdyby nie ty. - Powiedziała Wiktoria.
- Nie ma sprawy. - Uśmiechnęłam się i puściłam jej oczko. - To co dzisiaj robimy?
- Do mnie? - spytała dziewczyna.
- A może do mnie? - Spytałam. - Jestem sama.
- Przekonałaś mnie. - oznajmiła.
- To chodźmy.
Wyszłyśmy z budynku szkoły i ruszyłyśmy do mojego mieszkania. Byłyśmy już przy akademiku, kiedy zauważyłam coś niepokojącego.
W naszą stronę szedł jakiś człowiek. Tak wiem, niby co w tym dziwnego, ale coś mi tu nie pasowało. Po pierwsze jego chód. Nie poruszał się jak normalnie. Wlókł nogę za nogę, a głowę miał lekko pochyloną. W miarę jak się do nas zbliżał, zauważyłam, że oczy miał jakby zasnute mgłą. Minął nas. Odwróciłam się, ale nie zawrócił. Wiktoria chyba nic nie zauważyła, albo zignorowała to.
- Idziesz? - zwróciła się do mnie i pomachała mi ręką przed twarzą.
- Hm? A tak, już. - ruszyłam za nią. Może po prostu mi się przywidziało. Może robię z igły widły. Tak na pewno. Wszystko jest w porządku.
Ale nie było.
A ja zamierzałam się dowiedzieć, o co chodzi.

Kolejny rozdział za nami.
Już się zaczyna coś dziać :D
Poczekajcie jeszcze ze dwa rozdziały ;)
No i nie zapomnijcie o gwiazdce :)
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top