25. W cieniu niepewnosci
Anna siedziała przy jednym z najmniej oświetlonych stolików w kącie małej kawiarni na Pradze. Miejsce to było znane wśród mieszkańców jako neutralny punkt, gdzie nikt nie zadawał pytań. Ciche rozmowy i stukanie filiżanek tworzyły pozornie spokojną atmosferę, ale napięcie w powietrzu było wyczuwalne. Kelnerka przemykała między stolikami, a w kącie mężczyzna w szarym płaszczu palił papierosa, obserwując ulicę przez zaparowane okno. Anna poprawiła chustkę na głowie, próbując zapanować nad nerwami. Wybrała to miejsce, bo było jednym z nielicznych, gdzie na gości nie zwracano żadnej uwagi. Nie chciał znów przychodzić do mieszkania Brandta, jego sąsiedzi nie byli głupi, a kolejne wmawianie wszystkim, że jest Isle, wydawało jej się w obecnej sytuacji zbyt męczące. Wiedziała, że ich spotkanie w kawiarni jest ryzykowne, ale musiała upewnić się, że Stefan nie straci nad sobą panowania. Musiała go utrzymać pod kontrolą. Drzwi kawiarni otworzyły się a do sali wszedł Stefan, a jego sylwetka, w eleganckim płaszczu i kapeluszu, przyciągnęła spojrzenia. Lubiła go w tym wydaniu, bez munduru i nakrycia z wielką czaszką, które krzyczało z daleka kim jest Stefan. Wyglądał jak ktoś, kto nie pasował do tej dzielnicy – zbyt schludny, zbyt pewny siebie. Jednak jego oczy były inne. Anna zauważyła w nich coś, co zdradzało, że jego spokój to tylko fasada. Gdy zobaczył ją, zawahał się na moment, po czym ruszył w jej stronę.
– Anna – przywitał ją cicho, stawiając kapelusz na wolnym krześle. Usiadł naprzeciwko niej, a jego spojrzenie od razu skupiło się na jej twarzy. Analizował ją już tyle razy, a zawsze potrafił znaleźć w niej coś nowego. – Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać tutaj?
– Myślałam, że będzie lepiej, jeśli porozmawiamy w miejscu, gdzie nikt nie będzie nas podsłuchiwał. I gdzie nie będziemy budzić podejrzeń.
– Podejrzeń? Czy to dlatego nie przyszłaś do mojego gabinetu? – zaśmiał się gorzko. Kiedy chciała pomóc przyjacielowi nie miała oporów, aby go odwiedzać. Anna uniosła filiżankę z kawą, starając się ukryć drżenie rąk. Wiedziała, że Stefan testuje ją, próbując wyciągnąć coś, czego nie zamierzała mu powiedzieć.
– Nie sądzę, żeby ktokolwiek uznał nasze rozmowy za coś niewinnego, Stefan – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Ty wiesz, kim jesteś, i ja wiem, kim ty jesteś. Spotykanie się w twoim gabinecie albo w moim domu byłoby głupotą.
– A jednak oczekujesz, że zrobię dla ciebie coś, co może mnie kosztować życie – zauważył, pochylając się lekko do przodu. Jego głos był niski, a ton chłodny. – Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego to zrobiłem.
– Dlatego tu jesteśmy – Anna zaskoczyła samą siebie gdy usłyszała jaki jej głos jest spokojny. – Chcę cię uspokoić. Chcę, żebyś wiedział, że to, co zrobiłeś, było właściwe, że pomogłeś uratować życie człowieka, który na to zasługiwał. – Stefan zaśmiał się cicho, ale w jego śmiechu nie było ani grama wesołości
– Właściwe? – powtórzył, obracając filiżankę między palcami. – Anna, nie jestem idiotą. Wiesz, co ryzykowałem, kiedy ci pomogłem. I wiesz, że zrobiłem to tylko dlatego, że ty mnie o to poprosiłaś. Ale teraz chcę wiedzieć... dlaczego ja? Dlaczego przeszłaś przez połowę miasta, by poprosić akurat mnie o pomoc? – Anna zawahała się. Odpowiedź na to pytanie była taka oczywista, czy on zapomniał kim jest? Jego spojrzenie było jak ostrze, które wbijało się w nią coraz głębiej. Wiedziała, że każde słowo, które wypowie, może być wykorzystane przeciwko niej, jeśli nie teraz, to w przyszłości.
– Wiedziałam, że mi pomożesz – powiedziała w końcu, a jej głos zadrżał lekko. – Stefan, ja... Znam cię. Wiem, że pod tym całym chłodem jest ktoś, kto potrafi zrobić coś dobrego. Ktoś, kto potrafi czuć. Jesteś dobrym człowiekiem, pokazałeś to mi już tyle razy. – Jego oczy zwęziły się, jakby próbował ocenić, czy Lasocka mówi prawdę.
– Czuć? Mówisz to, jakbyś znała mnie lepiej niż ja sam. Jakbyś wiedziała o mnie coś, czego ja sam nie wiem.
– Może tak jest – odparła, unosząc podbródek. – Może widzę w tobie coś, czego ty boisz się zobaczyć. – Na te słowa Stefan odsunął filiżankę i oparł dłonie na stole. Jego spojrzenie stało się miękkie, ale wciąż pełne bólu. Miał wrażenie, że odkąd poczynał Anne, zaczął odczuwać emocje o których istnieniu nie miał zielonego pojęcia.
– Anna, czy ty wiesz, co robisz? Czy zdajesz sobie sprawę, że bawisz się ogniem? – zapytał cicho, a jego głos był niemal błagalny. – Jeśli ktoś się dowie, że ci pomogłem. Jeśli ktoś się dowie, że... – Urwał, jakby nie chciał wypowiedzieć tego, co miał na myśli. Anna pochyliła się lekko do przodu, zbliżając się do niego na tyle, by ich głosy zginęły w szumie rozmów i stukocie filiżanek.
– Dlatego nikt się nie dowie, Stefan – powiedziała stanowczo. – Nikt się nie dowie, bo oboje będziemy ostrożni. A teraz musisz mi zaufać. Tak jak ja zaufałam tobie. – Przez chwilę siedzieli w ciszy, patrząc na siebie. W jego oczach widziała coś, co mogło być gniewem, bólem, a może nadzieją. Nie mogła jednak odpowiedzieć na pytanie, które z tych uczuć dominowało w jego sercu.
– Anno, rozumiem, że jesteś oddana przyjaciołom i rodzinie, ale to nie może się powtórzyć. Zrobię wszystko żeby nie stała ci się krzywda, lecz mnie też obowiązuje prawo Rzeszy. – wiedział, że on sam może stracić życie. Nie bał się samej śmierci, ale tego kogo zostawi na ziemi i co oni zrobią gdy go zabraknie. Czuł ciężar odpowiedzialności na swoich barkach.
– Nie mogłam postąpić inaczej, znamy się od dziecka.
– Czy naprawdę tylko o to chodziło? – spojrzał jej głęboko w oczy, jakby chciał wyczytać w nich całą prawdę. Anna wiedziała o co chodzi i hardo patrzyła w jego tęczówki.
– Tak, nie mogłam dać mu umrzeć, bo poprosiła mnie o to jego matka. Te więzi są silne, zrobiliby dla nas to samo.
– Obyś miała rację. – Stefan był zdziwiony, że ludzie mogą robić dla siebie tak wielkie rzeczy. Zrozumiałby gdyby Lasocka chciała wyciągnąć z więzienia brata, ale przyjaciel? Nie potrafił tego pojąć.
– Mam, naprawdę musiałam zrobić wszystko co w mojej mocy. – Rozmawiali jeszcze przez chwilę, w końcu Stefan odsunął się od stołu i wstał, sięgając po kapelusz.
– Ufam ci, Anna, lecz nie rób mi tego już nigdy więcej. – pochylił głowę w geście pożegnania i wyszedł z kawiarni.
Anna patrzyła, jak znika za drzwiami, a w jej sercu ścierały się strach i ulga. Wiedziała, że Stefan Brandt był zarówno jej największym ryzykiem, jak i jedyną nadzieją na powodzenie.
*****
Anna poprawiła suknię, stojąc za kulisami. Noc w restauracji nabierała tempa – sala wypełniała się gwarem rozmów, stukotem kieliszków i śmiechem niemieckich oficerów. Na scenie Maria kończyła swój występ – jej silny, pełen pasji głos zbierał oklaski, choć bardziej widać było podziw dla jej blond włosów i śmiałego uśmiechu. Anna westchnęła cicho, przyglądając się publiczności przez małą szparę w kotarze. Miała dosyć. Śpiew przestał być dla niej tym czym był kiedyś, nie znajdowała w nim już radości ani ucieczki od codzienności. Był to jej obowiązek, którego nienawidziła spełniać. Przyjrzała się uważniej publiczności. Na swoim zwyczajowym miejscu, w kącie blisko okna, siedział Stefan Brandt. Zawsze wybierał ten stolik, nieco na uboczu, skąd miał najlepszy widok na scenę. Mimo to nigdy nie zamawiał niczego więcej poza lampką czerwonego wina. Jego elegancki płaszcz przewieszony był przez oparcie, a rękawiczki leżały na stole obok kieliszka. Jego spojrzenie zdradzało, że czeka tylko na jedno: aż Anna wejdzie na scenę. Kilka minut później Anna wyszła na scenę. Była ubrana w prostą czarną suknię, która podkreślała jej smukłą figurę i nadawała jej elegancji. Włosy spięła w skromny kok, a jej twarz była niemal bez wyrazu – tylko oczy błyszczały w świetle reflektorów.
Sala zamilkła, gdy Maria zagrała pierwsze nuty na fortepianie. Zastąpiła tego wieczoru chorego Kazika. Anna zamknęła oczy i zaczęła śpiewać. Była to niemiecka piosenka – spokojna, melancholijna ballada o tęsknocie i utracie. Jej głos był jak ciepły wiatr, przenikał przez ciszę i sprawiał, że wszyscy, nawet najgłośniejsi oficerowie, milkli. Stefan słuchał w skupieniu i nie odrywał wzroku od Anny, jakby każde słowo, które śpiewała, kierowała właśnie do niego. Być może tak właśnie było – Anna wiedziała, że nie może się go bać. On tu był, patrzył, słuchał, a jego obecność zawsze przypominała jej o granicy, na której balansowała każdego dnia. Podjęła ryzyko, nie wiedziała przecież, że się w nim zakocha. Nie miała pojęcia, że i on zakocha się w niej. Beznadziejność ich sytuacji aż przytłaczała.
Kiedy skończyła śpiewać, w sali rozległy się oklaski. Anna ukłoniła się lekko, starając się nie patrzeć w stronę Stefana. Wiedziała jednak, że jego wzrok nie spuszcza jej ani na chwilkę. Gdy schodziła ze sceny, Maria posłała jej delikatny uśmiech, a Igła, która przemykała z tacą między stolikami, spojrzała na nią znacząco.
Po występie Lasocka wróciła za kulisy. Zdjęła buty i usiadła na niewielkim krześle, masując zmęczone stopy. Po chwili drzwi otworzyły się cicho, a do pokoju zajrzała Leokadia.
– Brandt chce z tobą rozmawiać – powiedziała cicho, jej oczy pełne były troski. – Siedzi przy swoim stoliku. Wygląda spokojnie, ale wiesz, jaki on jest. – Igła podziwiała Anne za to, że potrafiła rozmawiać z nim aż tak poufnie. Nie oceniała koleżanki, wiedziała, że serce nie wybiera, ale bała się o jej życie.
– Klient nasz pan. – Lasocka zaśmiała się pod nosem i założyła na stopy swoje ciemne buty.
Wyszła ze swojej garderoby i pewnie przemierzała drogę do jego stolika. Był zaczytany w jaką gazetę, ale uniósł wzrok gdy tylko usłyszał odgłos jej obcasów.
– Kapitanie Brandt – zaczęła cicho, z nutą uprzejmości w głosie. Zajęła miejsce obok niego. – Miło mi, że przyszedłeś posłuchać. – Stefan uśmiechnął się lekko, ale w jego spojrzeniu było coś więcej niż zwykłe uznanie. Przechylił głowę i spojrzał na nią tak, jakby chciał coś z niej wyczytać.
– Twój głos zawsze mnie zachwyca. Przecież dzięki temu cię poznałem.
– Nigdy o tym nie zapomnę.
– Mam nadzieję, że tylko z pozytywnych przyczyn.
– O innych nie chce pamiętać. – posłała mu delikatny uśmiech, który on od razu odwzajemnił.
– Myślałem dużo o naszej rozmowie, nie ma sensu już wracać do tej sytuacji. Najlepiej będzie jeśli zostawimy to za sobą. – zależało mu na niej, oboje o tym wiedzieli. Prowadzenie cichej wojny w ich sytuacji było bezsensowne.
– Cieszę się, że myślimy tak samo. – delikatnie złapał jej dłoń, lecz odsunął ją gdy do ich stolika przywędrował Karl Engel.
Zielonooki był niezwykle radosny, nawet jak na niego.
– Ach, nasza gwiazda wieczoru! – zawołał Karl, zanim jeszcze dotarł do stolika. Rozłożył szeroko ramiona, jakby chciał powitać Annę w teatralnym stylu, po czym usiadł obok Stefana bez zaproszenia.
– Karl – odezwał się Stefan cicho, ale z nutą irytacji. – Nie widzisz, że rozmawiamy? – miał Annie tyle do powiedzenia, a jego przyjaciel psuł ich romantyczną atmosferę.
– Ależ widzę! I dlatego muszę cię uratować przed samym sobą. Jesteś taki poważny, Brandt. Anna, powinnaś go rozśmieszyć. Naprawdę, ten człowiek umiera od nadmiaru zamartwiania się. – Anna spojrzała na Karla z mieszaniną uprzejmości i ostrożności. Jego wesoły ton był ujmujący, ale wiedziała, że to tylko maska – jak u większości Niemców, których spotykała. Zdawała sobie sprawę, że to Karl był jednym z lepszych katow na Szucha. I zapewne to on miał przesłuchiwać Janka.
– Nie wiem, czy mam na to wpływ, panie Engel. Kapitan Brandt zdaje się być nieugięty w swojej powadze. – Karl zaśmiał się, uderzając dłonią o stół.
– A jednak! Masz talent nie tylko do śpiewania, ale i do ironii! – Spojrzał na Stefana z rozbawieniem. – Czy ja mówiłem, że twoja gwiazda sceny jest wyjątkowa? – Stefan westchnął, podnosząc kieliszek do ust. Wiedział, że jego przyjaciel jest już w widocznym stanie upojenia alkoholowego.
– Karl, jeśli masz do mnie sprawę, powiedz od razu. Inaczej pozwól nam wrócić do rozmowy.
– Ależ mam sprawę – powiedział Karl, pochylając się do Anny z konspiracyjnym uśmiechem. – Twoja koleżanka, ta piękna blondyneczka. Maria, prawda? – Anna uniosła brew, zachowując chłodny spokój.
– Tak, Maria.
– Przepiękna kobieta – powiedział Karl, przeciągając słowa z widocznym zachwytem. – Czy mogłabyś zaprosić ją do naszego stolika? Zastanawiałem się, czy nie spędziłaby z nami chwili, może przy kieliszku wina? – Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który miał chyba uchodzić za czarujący. Kiedyś, gdy poznał Marię wysłał jej bukiet kwiatów, lecz na tym się skończyło. Teraz chciałby poznać ją bliżej. Skoro Stefan zakochał się w Polce to i on mógł. Anna odłożyła dłonie na kolana, próbując zachować opanowanie.
– Panie Engel, obawiam się, że Maria jest zajęta. Nie jesteśmy paniami do towarzystwa – powiedziała ostro, z ledwo wyczuwalną nutą niechęci. Na moment zapadła cisza. Karl, który widocznie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, wyglądał na zbitego z tropu. Potem szybko się uśmiechnął, unosząc dłonie w geście poddania.
– Oczywiście, oczywiście! Nie śmiałbym nawet żartować w ten sposób. Proszę wybaczyć, jeśli zabrzmiałem niegrzecznie. – Jego ton był łagodny, ale Anna zauważyła, że kątem oka zerknął na Stefana, jakby szukał wsparcia. – Chciałem tylko porozmawiać. Przecież w tak pięknym miejscu rozmowa z piękną kobietą to naturalny porządek rzeczy. – Stefan spojrzał na niego chłodno, co natychmiast utemperowało beztroskie podejście Karla.
– Karl, powiedziała „nie" – odezwał się kapitan z wyraźną nutą stanowczości. To zawsze działało na jego rozmówców. – Uszanuj to. – Karl wzruszył ramionami, jakby sytuacja zupełnie go nie dotknęła, choć w jego spojrzeniu pojawiła się nuta zawodu.
– Ach, Brandt, zawsze taki zasadniczy. W porządku, w porządku. Ale jeśli Maria zmieni zdanie będę tutaj przez cały wieczór. – Puścił Annie oczko, po czym wstał i wrócił do swojego stolika. – Kiedy zniknął z pola widzenia, Anna poczuła, jak napięcie opada, ale spojrzenie Stefana sprawiło, że znów poczuła się nieswojo.
– Karl myśli, że może mieć każdą kobietę, miło patrzeć jak wyprowadzasz go z błędu. – Brandt uśmiechał się szeroko, a jego wyraz twarzy był zaraźliwy i Lasocka także przybrała ten grymas.
– Maria nie jest byle kim. Zresztą szuka innego typu mężczyzn.
– A ty, Anno? Jakiego typu szukasz? – wydawał się zaciekawiony i zaintrygowany faktem, że właśnie tych a nie innych słów użyła Anna.
– Mam wrażenie, że jedyny typ, który mnie spotyka to taki, z którym nie powinnam spędzać czasu. – oboje wiedzieli, że to właśnie o niego chodzi.
– Widzisz, to ciekawe, bo ja sam mam podobnie. – ucałował jej dłoń, co wywołało na jej twarzy rumieniec.
– Więc musimy być w tej kwestii dopasowani, panie Brandt.
– Na to wychodzi.
************
Powietrze było chłodne i wilgotne, a nad ulicami unosiła się mgiełka, która mieszała się z zapachem palonych liści. Anna i jej matka, Helena, szły boczną uliczką, starając się unikać głównych arterii miasta. Kostka brukowa pod ich stopami była mokra od nocnego deszczu, a drzewa wzdłuż drogi traciły ostatnie liście. W koszyku Anny znajdowało się kilka kromek czerstwego chleba, garść ziemniaków i odrobina kaszy – resztki wyniesione z restauracji poprzedniego wieczoru.
– Aniu, przystopuj trochę, moje nogi nie są już takie młode – Helena poprawiła swoją chustkę na głowie i starała się dalej nadążyć za córką. Anna zatrzymała się i odwróciła do matki. Helena była zmęczona. Jej zgarbione plecy i spracowane dłonie zdradzały, że życie w okupowanej Warszawie odbierało siły szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Lasocka miała wrażenie, że jej matka każdego miesiąc była coraz bledsza i traciła swój blask. Siła, która miała na początku maja była teraz kilkanaście razy mniejsza.
– Przepraszam, mamo. – Anna uśmiechnęła się lekko, choć troska nie schodziła z jej twarzy. – To niedaleko. Jeszcze kilka minut i będziemy w domu.
– W domu – powtórzyła Helena, jakby samo to słowo miało dla niej więcej znaczenia niż cokolwiek innego. – W tych czasach, jak długo jeszcze będzie nam dane tam mieszkać? – Anna nie odpowiedziała. Obie wiedziały, że codzienność była krucha jak spadające jesienne liście, wystarczył jeden nieostrożny krok, jedno doniesienie sąsiada, by stracić wszystko.
Przechodziły właśnie obok placu, kiedy zza rogu wybiegło dwóch chłopców, około dziesięcioletnich, ciągnąc za sobą wózek pełen drewna. Ich bose stopy chlapały po kałużach, a ubrania były tak zniszczone, że bardziej przypominały szmaty niż odzież. Jeden z nich krzyknął coś do drugiego, ale zanim Anna mogła zareagować, w oddali pojawił się niemiecki patrol. Helena natychmiast chwyciła Annę za ramię i pociągnęła ją w stronę muru, gdzie mogły się ukryć za stertą porzuconych skrzynek. Żołnierze byli coraz bliżej. Dwaj chłopcy również ich zauważyli – ich twarze momentalnie pobladły. Zaczęli ciągnąć wózek szybciej, ale jedno z kół zablokowało się na nierównej kostce brukowej.
– Ruszaj! – krzyknął jeden z nich, szarpiąc wózek z całych sił. Anna chciała ruszyć, ale Helena przytrzymała ją za rękę.
– Nie! Nie możesz nic zrobić.
Anna spojrzała na matkę z bólem, ale wiedziała, że miała rację. Wtrącanie się mogło oznaczać śmierć – nie tylko dla niej, ale i dla Heleny. Mimo to serce Anny waliło jak oszalałe, gdy patrzyła, jak chłopcy desperacko próbują uciec. Żołnierze byli już blisko. Jeden z nich coś krzyknął, a drugi uniósł karabin. Anna poczuła, jak matka mocniej ściska jej rękę, jakby chciała zatrzymać ją na miejscu siłą samego dotyku.
– Błagam, Aniu, nie... – wyszeptała Helena i mocno ścisnęła dłoń swojej córki.
W tym momencie jedno z kół w końcu wyskoczyło z nierówności, a chłopcy, porzucając wózek, rzucili się do ucieczki w przeciwnych kierunkach. Żołnierze zaczęli biec za nimi, krzycząc rozkazy. Anna poczuła ulgę, gdy chłopcy zniknęli w zaułkach, choć wiedziała, że to nie oznacza, że są bezpieczni. Helena odetchnęła ciężko i spojrzała na córkę .
– Widzisz? Nie mogliśmy nic zrobić – jej głos był jednak pełen goryczy. – Tak wygląda teraz nasze życie. Patrzymy i milczymy.
Anna spuściła wzrok, czując ciężar słów matki. Wiedziała, że to, co robiła wieczorami w restauracji, było jej sposobem na walkę z tą codzienną bezsilnością. Ale czy to wystarczało?
Kilka minut później dotarły na podwórze kamienicy, w której mieszkały. Po drodze Anna zauważyła Hanię, młodą sąsiadkę, która ukrywała się w cieniu bramy, trzymając w rękach zawiniątko. Dziewczyna spojrzała na Annę błagalnie, a potem szybko zniknęła wewnątrz budynku.
– Hania wygląda, jakby coś przemycała – szepnęła Anna do matki, gdy wchodziły po schodach. Helena tylko pokręciła głową.
– Ona i jej matka zawsze pakują się w kłopoty. Powinniśmy trzymać się od nich z daleka.
Anna nie odpowiedziała. Wiedziała, że matka mówiła to z troski, ale jej serce mówiło coś innego. Nie mogła siedzieć bezczynnie. Gdy Helena zajęła się przygotowywaniem posiłku, Anna wyjęła małą karteczkę schowaną w podszewce płaszcza – wiadomość od Witolda, którą miała dziś przekazać. W myślach przysięgła sobie, że jeśli będzie mogła pomóc, zrobi to – niezależnie od tego, jak ryzykowne to będzie.
Wojna nie pozwalała na luksus bezczynności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top