24. Miłosierny
Brandt miał wrażenie, że oszalał, a jakaś bakteria zjadała jego zdrowy rozsądek, kawałek po kawałku. Ciemność w piwnicach Gestapo zdawała się gęstnieć z każdym krokiem. Stefan zszedł po stromych schodach, unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z mijanymi strażnikami. Każdy stuk jego butów o kamienną posadzkę odbijał się echem, jakby zdradzał jego obecność. W kieszeni jego eleganckiego płaszcza spoczywał klucz do celi, który zdobył pod pretekstem "pilnej inspekcji". Dotarł do korytarza, gdzie przetrzymywano więźniów. Strażnik przy wejściu spojrzał na niego z zaskoczeniem. Kapitan bardzo rzadko zapuszczał się w to miejsce.
– Kapitanie? Czy coś się stało? – zapytał mężczyzna, prostując się na baczność. Czuł respekt wobec swojego przełożonego. Brandt doskonale o tym wiedział i zamierzał to wykorzystać.
– Inspekcja. Żadnych pytań – rzucił Stefan krótko, unosząc dłoń w geście, który nie pozostawiał miejsca na dyskusję.
Strażnik skinął głową i odszedł, co Stefan przypisał swojemu stanowisku i minie, która wzbudzała postrach. Nie mógł jednak pozwolić sobie na zbytnią pewność. Wyczekał chwilę, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, zanim podszedł do drzwi celi. Otworzył je szybko, starając się, by skrzypienie zawiasów było jak najcichsze. W środku, na pryczy, siedział Jan.
– Wstawaj – wysyczał Stefan przez zaciśnięte zęby, nie kryjąc irytacji. Nie wiedział nawet na kogo tak się irytował, samego siebie, Anne czy może Jana? – Nie mamy czasu. – Jan, choć wyczerpany, uniósł głowę, nie do końca wierząc w to, co widzi.
– Dlaczego...? – zaczął, ale Stefan uciszył go ruchem dłoni. Nie mogli pozwolić sobie na żadne opóźnienie.
– Jeśli cenisz swoje życie, to zamknij się i chodź za mną – odpowiedział, chwytając go za ramię i podnosząc z pryczy.
Poprowadził go przez wąski korytarz, prowadząc do mniej uczęszczanej klatki schodowej. Musiał dokładnie zaplanować każdy krok. Minął kilka pustych pomieszczeń, w jednym z nich schowali się, gdy usłyszeli odgłos zbliżających się kroków. Stefan wyciągnął papierosa, udając, że szuka zapalniczki. Nikt nie będzie mu przeszkadzał gdy ten odda się paleniu, które miało być jego odpoczynkiem. Dotarli do bocznego wyjścia, ukrytego za składzikiem. Strażnika tutaj nie było – Stefan osobiście zadbał, by został wysłany na "pilne polecenie" do głównego budynku.
– Wyjdziesz tędy – powiedział cicho, otwierając drzwi. – Droga wolna, ale jeśli zostaniesz złapany, to nie wiem, kim jesteś. Zrozumiano? – Jan skinął głową, ledwo powstrzymując drżenie rąk.
– Dziękuję... – Stefan nie odpowiedział. Jego oczy były chłodne, a szczęka zaciśnięta.
– Wynoś się.
Jan przeszedł przez drzwi, znikając w ciemnościach. Stefan zamknął je za nim, poprawił kołnierz płaszcza i ruszył z powrotem do swojego gabinetu. Nie mógł pozwolić sobie na żadną emocję, żadną oznakę słabości. Anna czekała, a on nie wiedział, jak patrzeć jej w oczy po tym, o co go poprosiła.
Jan Ryczkowski nie wiedział co się dzieje. Na szczęście w dogodnej dla więźnia chwili, u jego boku pojawił się Witold, który wraz z Igłą miał przejąć Jana i zaprowadzić w bezpieczne miejsce. Zielonooki był podważaniem, że Annie udało się wydostać Jana tak szybko. Nie wiedział, że kobietę czeka teraz ciężka rozmowa i nikt nie wiedział co z niej wyniknie.
***
Stefan wracał do swojego gabinetu szybkim, nerwowym krokiem. Korytarze Gestapo zdawały się jeszcze bardziej duszne niż zwykle, a każdy mijany strażnik wydawał się patrzeć na niego dłużej, jakby wiedzieli, co właśnie zrobił. Oczywiście to były tylko urojenia, ale jego gniew sprawiał, że czuł się na granicy wytrzymałości. To, że był Kapitanem przed niczym go nie chroniło, wręcz przeciwnie, mógł ponieść jeszcze większe konsekwencje. Wiedział, że to kwestia godzin aż inni zorientują się, że jeden z ważniejszych więźniów właśnie zniknął. Otworzył drzwi do gabinetu z takim impetem, że Anna, siedząca na krześle, podskoczyła zaskoczona.
– Skończone – rzucił ostro, zamykając drzwi za sobą. Zdjął płaszcz i rzucił go na biurko, nie patrząc na kobietę. – Czy zdajesz sobie sprawę, jakie ryzyko właśnie podjąłem? – Anna wstała, próbując wyglądać spokojnie, choć jej serce waliło jak oszalałe. Dawno nie widziała Stefana w takim stanie. Zdarzało mu się być porywczym, wściekłym, a nawet nieznośnym, lecz teraz...
– Stefan...
– Nie, nie mów teraz – przerwał jej, wskazując na nią palcem. Jego głos był niski, ale pełen gniewu. Nie dziwiła się, że ludzie czuli do niego aż taki respekt. – Wyprowadziłem go. Ukryłem to tak, jak mogłem, ale jeśli ktoś się dowie, to będzie koniec. Mój koniec. Twoje "prośby" mogą kosztować mnie życie, a ty nawet się nie zastanawiasz, dlaczego miałbym to robić!
Anna zacisnęła dłonie na oparciu krzesła, próbując zebrać myśli. Wiedziała, że Stefan jest wściekły – i miał prawo. Ale musiała go uspokoić, zanim złość zamieni się w podejrzliwość. Nie była idiotką, nie mogła pozwolić na to, aby podejrzewał coś więcej niż teraz. Wiedziała, że mężczyzna jest w niej zakochany i zamierzała to wykorzystać.
– Poprosiłam cię o to, bo ci ufam – powiedziała cicho, z trudem łapiąc oddech. To co powiedziała nie do końca było kłamstwem. Stefan obrócił się gwałtownie, jego spojrzenie było ostre jak brzytwa.
– Ufasz mi? Ufasz mi na tyle, żeby ryzykować moim życiem, ale nie na tyle, żeby mi powiedzieć, dlaczego tak naprawdę chciałaś uratować tego człowieka? – Zrobił krok w jej stronę, a jego sylwetka zdawała się górować nad nią. Był przystojny, potężny i pełen autorytetu, który czuła w każdej kości w swoim ciele. – Nie jestem idiotą, Anna. Ty coś ukrywasz. –Lasocka poczuła, jak żołądek jej się zaciska. Musiała grać ostrożnie.
– Jan jest moim przyjacielem – umiosła swój podbródek, by dodać sobie pewności. Nie zadziałało. – Znam jego matkę. Jest ciężko chora, Stefan. Myśl, że mogłabym pozwolić mu umrzeć w tej celi, podczas gdy ona czeka na niego – w tym miejscu zrobiła traumatyczną pauzę – Po prostu nie mogłam tego zrobić.
Słowa trafiły w czuły punkt. Stefan odwrócił się i oparł dłonie o biurko, oddychając ciężko. Próbował nie patrzeć na Annę, bo każde spojrzenie na nią rozbrajało jego gniew. Jej głos, jej oczy – wszystko w niej sprawiało, że chciał jej wierzyć, nawet jeśli coś w tej historii nie pasowało.
– Dlaczego przyszłaś do mnie? – zapytał w końcu, nie odwracając głowy. Jego ton był mniej ostry, choć nadal napięty. – Masz innych znajomych. Ludzi, którzy mogliby ci pomóc. – Anna podeszła bliżej, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Bo wiedziałam, że mi pomożesz. Jesteś jednym z najpotężniejszych ludzi w tym mieście, wiedziałam, że ty będziesz w stanieniu pomóc. – odpowiedziała cicho. – Stefan, wiem, że w głębi serca jesteś dobrym człowiekiem. Mimo tego wszystkiego, co dzieje się wokół nas. Ufam ci, bo wiem, że ty też chcesz zrobić coś właściwego. – Stefan uniósł głowę, ale wciąż nie mógł na nią spojrzeć. Jej dotyk na ramieniu palił go, jakby przypominał o jego słabości. W końcu wyprostował się i spojrzał jej w oczy.
– Jeśli jeszcze raz postawisz mnie w takiej sytuacji... – zaczął, ale jego głos złagodniał, zanim dokończył. To wszystko winna jej przeklętych, szarych oczu. – ...to nie wiem, czy znowu ci pomogę. – Anna skinęła głową, a w jej oczach pojawiło się coś, co mogło być wdzięcznością, choć w głębi duszy wiedziała, że znowu będzie musiała go oszukać. Stefan zrobił krok w tył, jakby próbował zyskać dystans do tego, co czuł.
– Idź już – powiedział w końcu, gdy zebrał się w sobie na tyle, by nie odczuwać aż takiego gniewu. – I nie pytaj mnie więcej o takie rzeczy. – Anna skinęła głową, ale zanim wyszła, spojrzała na niego raz jeszcze.
– Dziękuję, Stefan. Naprawdę.
Gdy drzwi zamknęły się za nią, Stefan usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. W jego głowie kotłowały się pytania, ale jedno było najgłośniejsze: "Dlaczego ona ma taką władzę nade mną?".
*****
Jan przebywał w miejscu, którego nie znał i pod adresem, o którym nie miał pojęcia.
Kryjówka była skromna, ale wystarczająca, by ukryć ich na tę jedną noc. Jan siedział na materacu, opierając się o ścianę, wyczerpany, ale wdzięczny za każde wolne tchnienie. Przy stole stali Witold i Igła, oboje wyglądający na poważnych i skupionych. Anna, oparta o parapet, patrzyła na nich z mieszanką zmęczenia i napięcia.
– Zrobiłaś to, co do ciebie należało – powiedział Witold, przerywając ciszę. Jego ton był chłodny, ale nie surowy. – Ale teraz zaczyna się prawdziwa praca. – Anna spojrzała na niego ostro. Nie wiedziała dlaczego nagle jej przełożony stał się taki oschły i surowy.
– Wiesz, że nie było to łatwe. Stefan mógłby się domyślić w każdej chwili. A jeśli odkryje, że jestem w AK, wszystko, nad czym pracowaliśmy, spłonie.
– Dlatego wybraliśmy ciebie. Jesteś w stanie utrzymać go pod kontrolą. Brandt ufa tobie, a to dla nas kluczowe, ale teraz, kiedy Jan jest wolny, musimy działać szybko. On nie może wrócić na ulicę. – Jan, dotąd milczący, podniósł głowę i spojrzał na Witolda.
– Nie chciałem nikogo narażać – powiedział z wyraźnym napięciem w głosie. Obwiniał siebie, że dał się złapać i wsadzić do więzienia. – Jeśli to był błąd, że mnie uratowaliście, powinniście byli mnie zostawić tam, w tej celi. – Igła parsknęła cicho, ale bez uśmiechu.
– To nie kwestia błędu, Ryczkowski. Jeśli Anna cię nie wyciągnęła, Gestapo mogłoby cię zmusić do mówienia. A wtedy mielibyśmy dużo większy problem. – Witold podniósł dłoń, uciszając Igłę.
– Jan, nikt nie żałuje, że cię wyciągnęliśmy, ale przecież wiesz, że teraz twoje życie jest w naszych rękach, a my musimy upewnić się, że Brandt nie zacznie czegoś podejrzewać. Anna, musisz go uspokoić. Niech myśli, że wszystko było twoją spontaniczną decyzją. Przyjaźń, chora matka, cokolwiek.
– Już tak myśli. Widziałam, jak się złościł, ale... uwierzył. Przynajmniej na razie. – Witold skinął głową, ale w jego oczach błyszczała chłodna ocena sytuacji. Wiedział, że nadchodzące godziny są kluczowe.
– Dobrze, jednak to nie koniec. Musimy zdecydować, co dalej. „Góra" musi się o tym dowiedzieć. Porozmawiam z nimi jutro. Do tego czasu Jan zostaje tutaj. Wyjdziemy z nim, kiedy ustalimy, gdzie może się ukryć.
– Jeśli tutaj nie sięgnie mnie już niemiecka ręka, mogę zostać w tym pokoju do końca wojny. - Ryczkowski nie był już tym samym śmiałym chłopakiem, który palił się do walki z najeźdźcą. Teraz jedyne o czym marzył to kawałek ciepłego koca i chwila wytchnienia od bólu.
- Spokojnie, nie będzie takiej potrzeby, po prostu bądź cierpliwy. - Witold nie rozmawiał już z nikim więcej, a panie odesłał do domów. Anna zdążyła jedynie ucałować blady i posiniaczony policzek przyjaciela i posłusznie opuściła kryjówkę.
Anna i Igła razem szły przez ulicę Warszawy, a każda z nich była w innym świecie. Lasocka martwiła się o to jak teraz będzie wyglądała jej relacja z Brandtem. Mężczyzna był w niej zakochany, lecz nie był durniem, obawiała się, że to kwestia czasu aż mężczyzna sam połączy w jedną całość wszystkie zdarzenia, które im się przytrafiały. Pozostało jej tylko zgrywać głupiutką panienkę, niepoinformowaną o tym co robi jej brat i kolega. Uświadomiła sobie beznadziejność jej położenie i zrozumiałą, że pozostałą jej jedynie modlitwa. Igła także była pogrążona w przemyśleniach bardzo podobnych do tych Anny. Wiedziała, że Lasocka stąpa po cienkim lodzie, a top wszystko za sprawą rozkazów. Młoda kobieta zaczęła wątpić czy ich dowództwo na pewno ich chroni i chce dobrze dla swoich żołnierzy. Wiedziała, że może być następna i obawiała się co może się stać gdy nie będzie w stanie wykonać swojego zdania. Była młoda, piękna, pełna idei, marzeń i w tej chwili zrozumiała, że jej decyzja wstąpienia w szeregi Armii mogła być zbyt pochopna. Rozstały się na skrzyżowaniu i każda z nich powędrowała w swoją stronę.
***
Antoni czekał na Annę jak na szpilkach. Martwił się o swoją siostrę i to czy poradziła sobie ze swoim zadaniem. Wiedział, że jeśli cos poszło nie tak, to on będzie po części za to odpowiedzialny. Nie chciał mieć na sumieniu swojej siostry, lecz życie jego i kolegów z oddziału, wisiało na włosku i tylko ona mogła coś w tej sytuacji zaradzić. Wstał gwałtownie z kanapy, gdy usłyszał jak drzwi od mieszkania się otwierają. Po chwili do pomieszczenia weszła Anna. Obejrzał ją od góry do dołu, aby upewnić się, że młoda kobieta nie została ranna. Jej ciało było bez skazy, lecz jej mina mówiła wszystko o tym co czuje.
- I jak? Udało się? - nie mógł już wytrzymać ciszy, która zdawała się go przytłaczać i przyprawiać o szybsze bicie serca.
- Tak, wiesz, że nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Jest bezpieczny, czekamy na polecenia z góry. - usiadła zmęczona na jednym z brązowych foteli znajdujących się w salonie.
- Boże, całe szczęście. - Antoni przetarł swoją twarz dłońmi i również usiadł. - Czemu się nie cieszysz, Aniu? Dokonałaś niemożliwego.
- Nie potrafię się cieszyć, bo wiem jakie mogą czekać mnie konsekwencję tej decyzji. - poczuła narastającą złość w swoim ciele. Jej brat zdawał się nie zwracać uwagi na to, co mogło ją czekać. Igrała z żywym ogniem, a to nigdy nie kończyło się dobrze.
- Brandt jest w ciebie zapatrzony, nic ci nie grozi.
- Jesteś tego pewien? On nie jest idiotą, Antoni.
- Zakochany mężczyzna zawsze jest idiotą, Anno.
- Dlaczego nikt nie bierze na poważnie mojego położenia? On może mnie zabić w każdym możliwym momencie. - Anna była wzburzona. Miała dosyć ignorancji ze strony brata. Wydawało się jej, że Lasocki nie chce nawet spróbować jej zrozumieć.
- Sama wiedziałaś na co się piszesz wstępując w szergii Armii. Nie jesteś już zwykłą kobietą, jesteś żołnierzem. Śmierć jest jedną z dróg, które mogą ci się przydarzyć. - mówił to wszystko z wyjątkowo zimnym i opanowanym głosem. - Ostrzegałem cię, że to nie jest zabawa.
- Wiem, że to nie zabawa, lecz nie myślałam, że pozostanę sama na placu boju. - czuła się porzucona. Najpierw odebrano jej przyjaciółkę Marię, teraz musiała wyciągać Jana z aresztu, co będzie następne? Zabójstwo samego Hitlera?
- Nie ma już odwrotu, Aniu. Musisz przyjąć każdy rozkaz, starać się każdy z nich wykonać jak najlepiej. Twoje działania przybliżają nas do zwycięstwa.
- A mnie do śmierci.
- Taka jest czasem cena wolności.
Anna nie chciała już z nim rozmawiać, wstała ze fotela i bez słowa udała się do pokoju, w którym spała. Nie chciała już myśleć o niczym, jak tylko o śnie, dzięki któremu w końcu ucieknie od tego świata.
****
Stefan Brandt siedział samotnie w swoim gabinecie, wpatrując się w ciemność za oknem. Nocne światła Warszawy migotały gdzieś w oddali, ale on ich nie dostrzegał. W głowie miał tylko jedno – Annę. Zacisnął szczękę, a palce nerwowo bębniły o blat biurka. Dlaczego to zrobił? Dlaczego zaryzykował wszystko, by wyciągnąć tego człowieka z celi? Przecież to był czysty obłęd. Gdyby ktoś się dowiedział, gdyby ktokolwiek połączył fakty, jego kariera w Gestapo, a może nawet życie, byłyby skończone. Ale zrobił to. Dla niej.
Anna była jak cień, który wślizgnął się w jego życie i rozgościł się tam na dobre. Od momentu, gdy ją poznał, coś w nim pękło. Jej oczy – zimne, a jednocześnie pełne ognia. Jej głos, miękki, otulający każdy fragment jego ciała. Była inna. Nie jak te kobiety, które próbowały mu się przypodobać, wyłapywać spojrzenia, szukać okazji. Anna nie szukała. To on szukał jej. Albo to ona była sama w sobie okazją?
Ale teraz... teraz zaczynał się zastanawiać. Stefan oparł łokcie na biurku i ukrył twarz w dłoniach. Czy ona naprawdę poprosiła go o pomoc tylko dlatego, że troszczyła się o tego człowieka? Czy to możliwe, że to była zwykła przyjaźń? A może coś więcej? Nie, nie mógł w to uwierzyć. Nie chciał. Nie Anna. Niemniej jednak ziarno niepokoju zostało zasiane. Westchnął ciężko, prostując się. Był idiotą. Dał się wciągnąć w coś, czego nie rozumiał. Anna miała nad nim władzę. Władzę, której nawet nie próbował się oprzeć. Bo ją kochał. Chociaż sam nie chciał długo się do tego przyznać, wiedział, że to uczucie od dawna go dławiło. Zaczął analizować sytuację. Jan Ryczkowski. Kim naprawdę był ten człowiek? Stefan miał go w rękach. Wystarczyło jedno słowo, jeden podpis, a Jan zniknąłby na zawsze. A jednak Anna przyszła do niego. Do niego. Nie do nikogo innego. Czy to znaczyło, że mu ufała? Czy był dla niej kimś więcej niż tylko narzędziem?
– Do diabła... – wysyczał pod nosem i uderzył pięścią w blat dębowego biurka.
Coś mu nie pasowało. Gdyby Anna naprawdę bała się o życie swojego przyjaciela, nie przyszłaby prosić o pomoc kogoś takiego jak on. Gestapowca. A jednak przyszła. Czy była zdesperowana? A może miała w tym inny cel? Przez moment rozważał, czy nie kazać śledzić Jana. Może dowiedziałby się czegoś więcej, ale zaraz odrzucił tę myśl. Nie chciał wiedzieć, bał się, co mógłby odkryć. Zresztą dzięki temu, ktoś mógłby odkryć, że Stefan maczał palce w jego zniknięciu.
Ale wiedział jedno – jeśli ktoś skrzywdzi Annę, jeśli okaże się, że ktokolwiek ją wykorzystuje, zniszczy go. Nawet jeśli będzie to oznaczało sprzeciw wobec własnych ludzi. Bo kochał ją. I zrobiłby dla niej wszystko. Nawet jeśli ona nigdy się o tym nie dowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top