15. Szło za dobrze...

Anna nie zwlekała i niezwłocznie powiadomiła o wszystkim swoje dowództwo. O dziwo Izabela była zadowolona ze swojego żołnierza. Według niej kluczem dobrej efektywności było zbliżenie się do Stefana jak najbardziej. To, że sam wpadał w ich sidła tylko jej pomagało. Niemieckie dokumenty, wyrobione przez Niemca otwierały Annie wiele drzwi. Może wejdzie nawet w znajomość z wyżej postawionymi? Był to pomysł iście genialny. Blondynka nie wiedziała tylko czy Lasocka jest odpowiednia do tej roli. Niestety to ją upatrzył sobie Kapitan i nic nie mogła na to poradzić. Iza postanowiła, iż umówi się z Anią na spotkanie i nauczy ją tego co sama wie. Wystarczyło jeszcze pomodlić się do Boga, aby wszystko szło po ich myśli.
Anna mimo tego, iż starała się zachować zimną krew, panikowała na każdym kroku. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć i czy da radę. Logicznym było dla niej to, że Stefan będzie oczekiwał czego w zamian i na pewno będzie to jej osoba. Tylko to mogła mu zaoferować. Nic lepszego w niej przecież nie było. Znów pofarbowała włosy siostrzeńca i zrobiła mu zdjęcie, które po jednym z występów wręczyła Niemcowi. Jedyną osobą, którą Anna wtajemniczyła w proces spaceru była Michalina. To ona była jego matką i musiała zadecydować. Zgodziła się szybko, śpiewaczka nie myślała nawet, iż pójdzie to tak szybko. Co prawda pominęła zaangażowanie w to wszystko Stefana, ponieważ wiedziała, że jej siostra nie byłaby taka chętna. 

– Zaraz odbierzesz sobie palec zamiast tych ziemniaków — Maria z politowaniem patrzyła na przyjaciółkę.

— Trudno, zjedzą najwyżej mój palec — Anna zaczęła jednak ostrożniej obierać ziemniaki. Maria nie wiedziała czemu jej przyjaciółka zachowuje się tak nerwowo. Nie pytała jednak, gdyby Lasocka mogła to wszystko by jej powiedziała. Najwidoczniej nie mogła.

— Słyszałaś o zniknięciu Janka? — Zawadzka wyszeptała te słowa nachylając się nad miską kartofli.

— Jest na Szucha, ludzie tak nie znikają w dzisiejszych czasach.

— Może wyjechał do Szwajcarii?
— Za co? Ledwo wiązali koniec z końcem. Zresztą nie zabrałby matki?

— Masz rację — Maria spuściła wzrok. Janek był dobrym chłopakiem, nie zasługiwał na zły los.

— Dowództwo nic nie zrobi, póki nie dam im potwierdzenia, że on tam jest. Dzisiaj idę na Gestapo. Zobaczymy co uda się zrobić.

— Idziesz na Gestapo? Sama?

— Brandt chce, abym tam przyszła, nie wiem co więcej mam zrobić jeśli nie iść tam. Może jakoś przydam się Jankowi — Anna czuła, iż jest mu to winna. Odrzucała jego zaloty przez tak długi czas, więc musi uratować mu życie.

— Uważaj na siebie, tam roi się od złych ludzi...

***
Anna wiedziała, że jej największą bronią jest jej wygląd. Nie był brzydka, trochę zbyt chuda, ale nadrabiała innymi zaletami. Pomalowała swoje usta czerwoną pomadką. Na upięte włosy nałożyła kapelusz z piórkami, który dostała od ojca na urodziny jeszcze przed wojną. Ubrała się wystarczająco ładnie, aby wyglądać na kogoś kogo mógł pokochać Stefan. Błękitna sukienka z czarnym paskiem podkreślała jej oczy. Ostatnia para pończoch też była niczego sobie. Było jeszcze chłodno więc na ręce ubrała granatowy płaszcz Michaliny, który kobieta dostała kiedyś od ojca Dawida. Wyszła z pokoju na korytarz. Czekał już w nim odświętnie ubrany malec. Był podekscytowany tym wyjściem. W główce powtarzał sobie niemieckie słówka, których nauczyła go ciotka.

— Gotowy? — Lasocka spojrzała na niego przyjaznym wzrokiem, a on od razu pokiwał główką — Na razie do nikogo się nie odzywaj, gdy wejdziemy do gabinetu powiem ci do którego pana masz powiedzieć Onkel i się przytulić, tak?

— Tak ciociu — uśmiechnął się grzecznie i podał rączkę swojej cioci. Anna chwyciła jego rączkę, a drugą dłonią złapała za torebkę.

Wyszli z domu na ulicę Warszawy. Dawid rozglądał się jak zwierzę, które wyszło z klatki. Lasocka musiała go trochę uspokoić, aby nie zwracali na siebie za dużej uwagi. Oczka chłopca plątały się w tą i spowrotem, to był dla niego nowy świat, świat, którego nie mógł zasmakować. Anna spojrzała na zegarek, nie mogli się spóźnić, nie chciała nadwyrężać cierpliwości Kapitana. Szybko więc znaleźli się w tramwaju jadącym w kierunku budynku gestapowców. Dawid kurczowo trzymał rączkę swojej chrzestnej. Nie rozumiał czemu ludzie się nie uśmiechają. W domu nigdy nie pokazywano mu smutku ani płaczu. Oczywiście, że to robiono, ale nigdy nie przy nim. Sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej napięta gdy do tramwaju wsiadło dwóch Niemców w zielonych mundurach. Stanęli obok Anny i Dawida. Spojrzeli na chłopca i pogłaskała jego główkę.

— Pani syn? — jeden z nich odezwał się do Lasockiej. Nikt nawet nie miał odwagi odwrócić się w ich stronę.

— Niestety nie, synek przyjaciółki. Idzie odwiedzić wujka na Gestapo — uśmiechnęła się promiennie i mocniej ścisnęła rączkę dziecka. Nie mogła dać poznać po sobie, że nie jest pewna swych słów.

— Gestapo? Więźniów nie wolno odwiedzać — zakpił sobie ten drugi. Anna już chciała coś odpowiedzieć, ale siostrzeniec zdążył ją uprzedzić.

— Moj wujek to Stefan Brandt, a nie więzień — Dawidek powiedział to z taką płynnością, odwagą i lekkim oburzeniem, że nie sposób było powiedzieć, że nie jest Niemcem.

— Przekonamy się — młodszy żołnierz był bardziej nieufny. Gdy tylko stanęli niedaleko gestapo wypchnął ich z tramwaju i prowadził w stronę budynku. Szatynka dziękowała Bogu w duchu, iż żaden z nich nie wpadł na pomysł sprawdzania ich dokumentów. Przecież dopiero teraz Stefan miał im je dać.

— Szybciej, szybciej! — pchali ich jak przestępców. Anna modliła się w duchu o to, aby Brandt już był u siebie. Nie wiadomo co by ich spotkało, gdyby go tam nie było.

Budynek był pełen Niemców. Mijali kolejne drzwi, wchodzili coraz wyżej mocno trzymając się za ręce. Kobieta nie wiedziała czy na pewno zaprowadzą ją do Kapitana czy może na przesłuchanie. Gdy jednak stanęli pod jednymi z drzwi usłyszała jego głos. Kamień spadł jej z serca. Drzwi się otworzyły, a Dawid tak jak się umawiali, puścił rękę cioci i podbiegł do kapitana.

— Onkel! — przytulił się do niego mocno. Stefan spojrzał na chłopca, Annę i dwóch wojskowych. Mocno objął Dawida i podniósł do góry.

— Już jesteś łobuzie? Zmęczyłeś ciocie, Max? — ucałował czółko chłopca, a ten przytulił się do niego jeszcze bardziej.

— Byłem grzeczny, wujku!

— A wy? Po co przyszliście? — Stefan spojrzał na mundurowych.

— Chyba niekoniecznie uwierzyli, że przychodzimy do ciebie. Bardzo brutalnie chcieli to sprawdzić — Anna z podniesioną głową podeszła do Brandta, który objął ją silną dłonią w talii.

— Po prostu było to dla nas dziwne. Nikogo nie zapraszałeś, Herr.

— Nie interesują mnie wasze tłumaczenia. Jeszcze raz potraktujecie źle Maxa albo pannę  Fischer pojedziecie od razu na front. A oboje tego nie chcecie.

— Ale...

— Niewyraźnie mówię?! Wynosić się stąd! — Dawidek mocniej wtulił się w Niemca, gdy ten zaczął krzyczeć. Dwóch mundurowych strzeliło obcasami i wyszło z gabinetu.

— Dziękuję — wyszeptała do jego ucha. On przymknął na chwilę oczy. Pomyślał jaki to musi być piękny obrazek. On w mundurze, trzyma na rękach małego chłopca i obejmuje piękną kobietę. Musieli wyglądać jak piękna rodzina.

— Mam na imię Max? — jego przemyślenia przerwał Dawid. Anna była dumna z jego niemieckiego. Mówił z silnym akcentem z Monachium, tak jak go nauczyła.

— Tak, już daje wam dokumenty — posadził chłopca na swoim fotelu i zaczął szukać papierów w szufladzie. Lasocka stała prosto i przyglądała się Niemcowi. Zagrał wszystko perfekcyjnie, tak jak powinien. Musiało mu na tym wszystkim zależeć — Max Langer, urodzony trzeciego września tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego w Monachium — niebieskooki podał dokument Annie, która uważnie mu się przyjrzała.

— Wygląda jak prawdziwy Niemiec... — przyjrzała się zdjęciu chłopca, uśmiechnięty blondyn. Czy można było w dzisiejszych czasach chcieć czegoś więcej niż uśmiech dziecka?

— A tutaj mam coś dla ciebie — podał kolejny dokument, tym razem ze zdjęciem Lasockiej, które zrobił ostatnim razem w swoim mieszkaniu. Uśmiechała się ślicznie, a na szyi leżały piękne perły, które były marzeniem nie jednej kobiety — Ilse Fisher, urodzona w Monachium dwudziestego marca tysiąc dziewięćset dziewiętnastego.

— Postarzyłeś mnie, Herr.

— Naprawdę?

— Tak, urodziłam się w tysiąc dziewięćset dwudziestym.

— Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Ilse.

— Oczywiście — uśmiechnęła się do niego delikatnie i schowała dokumenty do torebki.

— Nie wykorzystujcie tych dokumentów za często. Tylko wtedy, kiedy to wskazane. Wiadomo, że gdy przytrafi wam się kontrola w mieszkaniu nie możecie się nimi posługiwać.

— To zrozumiałe, Herr.

— Jeśli mamy iść na spacer to pójdę po swój płaszcz, proszę chwilę zaczekać — Stefan wyszedł pospiesznie z pomieszczenia.

Anna wykorzystała ten moment. Wyjęła z torby aparat. Wiedziała, że klisze miały być na kolejne schematy z domowego biura Brandta, lecz musiała pomoc Jankowi. Zaczęła przeglądać papiery leżące na biurku i w szufladach. Pokazała również Dawidowi, że ma nawet nie puścić pary z ust. Dziecko od razu to zrozumiało i zakryło sobie oczy dłońmi. W końcu trafiła na listę. Zrobiła jej zdjęcie, później też sfotografowała plany jakiegoś pojazdu pancernego. Nie znała się na tym, lecz liczyła, że dowództwo zadowoli się tymi informacjami. Odwróciła się tyłem do drzwi gdy tylko usłyszała, że się otwierają.

— Jesteście gotowi? — Stefan miał raczej pogodny głos. Byłby mniej pogodny gdyby tylko zobaczył co jego śpiewaczka robi. Dlatego też Anna jak najszybciej wkładała aparat do swojej torebki.

— Tak! Dziękuję, że pan mi pomaga — chłopiec zeskoczył z krzesła i podszedł do blondyna. Złapał go za rękę jak gdyby nigdy nic. Jakby kapitan wcale nie był nazistą a jego dobrym kolegą. Niemiec zdziwił się tak dużą śmiałością dziecka. Nie odtrącił go jednak, a ścisnął jego rączkę.

— To nic wielkiego — nie wiedział co więcej ma powiedzieć żydowskiemu dziecku.

— Chyba naprawdę pora na nas — Lasocka uporawszy się z aparatem podeszła do dwóch blondynów. Chciała podać rękę Dawidowi, lecz mężczyzna nie pozwolił na to i wziął kobietę pod ramię.

— Zabiorę was w moje ulubione miejsce.

*******
Park tylko dla Niemców był dziwnym miejscem. Anna czuła jakby była nie tam gdzie trzeba. Przed wojną bywała w tym zielonym miejscu, lecz teraz było dla niej tak obce i odległe. Dawid za to czuł się świetnie. Biegał, skakał, zbierał kamienie i patyki razem z kapitanem. Gdy doszli nad stawek to właśnie Niemiec uczył siostrzeńca kobiety puszczać „kaczki na wodzie". Chłopiec ostatni raz na takim spacerze był gdy miał półtora roku. Później żadna z kobiet nie miała odwagi zabrać go na dwór.

— Czy coś cię trapi, Ilse? — silna dłoń Stefana objęła jej talie. Mógł sobie na to pozwolić w przerwie od puszczania kaczuszek na wodzie. Dawid bawił się przez chwilę sam. Niemniej jednak, Brandt wiedział, że za chwilę blondynek zawoła go do siebie.

— Dlaczego mi tak pomagasz, Herr?

— Mamy umowę.

— Umowę? Tyle ryzykujesz, Herr. Czy spędzenie ze mną paru chwil jest tego warte? — naziści zawsze byli dla niej zagadką, ale ten w szczególności. Cieszyła się z tej jego pomocy, lecz bała się, że chce czegoś więcej. Czegoś niedostępnego dla niej.

— Za mało się cenisz — wyszeptał do jej ucha, a jego gorący oddech dotarł nawet do jej szyi — Mam kaprys, jak to Niemcy. Chciałem to mam, a to wszystko robię żeby oczyścić swoje sumienie — przyciągnął ją do swojego boku. Jego silna ręką owinęła się wokół talii panny Lasockiej.

— Może i jesteś nazistą, ale dobry z ciebie człowiek, Herr — popatrzyła na uśmiechniętego Dawida co sprawiło, że te słowa same wyleciały jej z ust. Nie uważała go za największego potwora w świecie. Był może i potworem, lecz nie tak wielkim jak inni.

— Nie wiesz co mówisz, Anno. Max! Chodź dalej, kupimy lody — blondyn wyciągnął dłoń w stronę dziecka, które wręcz natychmiast ją chwyciło. Anna zaczęła się nie pokoić. Dawid zbyt ufał...

— Czy cioci też kupimy lody?

— Oczywiście, że tak. W końcu musi dostać jakieś pocieszenie za to, iż nie umie puszczać kaczek na wodzie.

Jak powiedział tak zrobił. Każde z nich dostało wybrany przez siebie smak. On zapłacił za lodowy przysmak, a gdy Dawid się ubrudził, wytarł jego buźkę swoją chusteczką. Ludzie, którzy ich mijali, uśmiechali się. Niektórzy
Witali się machnięciem, inni słowami. To wszystko wyglądało jak zwyczajny dzień, rodzinny spacer. Wszystko byłoby jak należy gdyby „ojcowie" nie mieli na sobie nazistowskich mundurów, jakby parę minut wcześniej nie zabijali niewinnych ludzi... Anna jak gdyby nigdy nic chodziła i uśmiechała się do tych ludzi. Wszystko co zjadła w jednym momencie podeszło do jej gardła. Złapała mocno Dawida z rękę i przyciągnęła do siebie.

— Powinniśmy już iść, Herr. Dziękujemy za wszystko — Lasocka chciała jak najszybciej wyjść z miejsca, w którym się znajdowała. Czuła napływający atak duszności, zaczęła mieć też ciemne plamy przed oczami. Była jak w klatce.

— Franz zaraz was odwiezie.

— Nie ma takiej potrzeby, aby...

— Och Stefan! Jak miło cię widzieć! — Anton Schulz. Cholerny Schulz szedł w ich stronę. Brandt chwycił Dawida mocno za rączkę, a Annę objął w talii opiekuńczym gestem. Bał się o nich, jak o rodzinę...

— Samotny spacer? — Kapitan spojrzał na niego głaszcząc uspokajająco biodro Lasockiej. Czuł jej strach i spięte ciało. Sam nie był w lepszym stanie, nienawidził Antona całym sercem.

— Ty za to nie. Twój syn? I żona? Chyba gdzieś panią już widziałem — zaczął zastanawiać się, gdzie dane było mu zobaczyć te błękitne oczy.

— Niemożliwe, Herr — zaśmiała się delikatnie i z niezwykłą gracją — Dwa dni temu przyjechałam z Monachium.

— W Monachium mają tak piękne kobiety?

— Oczywiście, że tak! Skąd te zwątpienie, Herr? — zaśmiała się uroczo i zerknęła na Stefana jakby czekała aż ich sobie przedstawi. Musiał przyznać, że była dobrą aktorką, już rozumiał skąd jej powiązania z tym światem artystycznym.

— Antonię, poznaj moją narzeczoną Ilse Fisher. Najmilsza, to Anton Schulz, kolega z wojska — Brandt nazywając ją tym mianem zdecydowanie przesadził, lecz Anna nie miała już nawet ochoty mu tego wytykać, ratował ich.

— Jak miło poznać kolejnych znajomych Stefana, tutaj w Warszawie znam tylko Karla Engela — posłała mu swój jakże olśniewający uśmiech, gdy ten całował jej dłoń.

— Widzi pani, nie zabawie tutaj długo, lecz skoro przyszło mi poznać narzeczoną Brandta chyba zostanę trochę dłużej! Co powiecie na kolację?

— Myślę, że nie skorzystamy.

— Stefanie! Boisz się, że będzie taka jak Lisa? — zaśmiał się parszywie, a ciało Stefana spięło się, zabrało mi też mowę.

— Lecz proszę schować ten okropny tupet, Herr Schulz! Taki miły z pana mężczyzna, a takie rzeczy wygaduje i śmie porównywać mnie do jakiejś ladacznicy! — udała tak oburzoną, że aż sam Anton spalił się rumieńcem. Poczuł, że ma odczynienia z nie lada damą. Gdyby tylko wiedział, że to Polka....

— Och, proszę wybaczyć mi ten żart.

— Proszę je zachować dla siebie.

— Zawsze brakowało ci wyczucia, Anton.

— Wujku, jestem zmęczony.

— Już, Max — Brandt wziął chłopca na rączki i mocno przytulił do siebie.

— A cóż to za przyszły wojak?

— Syn mojej kuzynki, mąż jej zmarł i wysłała Maxa na wychowanie do mnie, żeby poczuł się jak mężczyzna. Ilse przywiozła go tutaj ze sobą.

— W takim razie zapraszam całą waszą trójkę w piątek! I nie chce słyszeć odnowy! Wyśle adres jeszcze dziś do gestapo! Do zobaczenia — i jak gdyby nic, Schulz wyminął ich i poszedł dalej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top