10. Warszawka

Stefan przemierzał ulice Warszawy z papierosem w ustach. W dłoni trzymał mocno czarną, skórzaną smycz Aresa. Pies szedł dumnie przed swoim właścicielem. Nie rozglądał się jak inne psy, nie zaczepiał nikogo, czuł się pewnie w tej okolicy. Niestety Brandt nie mógł powiedzieć tego samego o sobie. Nie czuł się pewnie w Warszawie. Był przekonany, że Polacy już planują jak go zabić. Nie dziwił się im, bo przecież na ich miejscu na pewno chciałby tego samego. Jednak to on tu był wyżej i według tego układu on nie powinien obawiać się niczego. Tylko, że jednak się obawiał, nie marzył bowiem o śmierci na ulicach tego brudnego miasta.

Natomiast Warszawiacy bali się Kapitana, więc lęk był w pewien sposób obustronny. W ich oczach można było dostrzec strach, ale jeśli spojrzało się głębiej dało się ujrzeć obrzydzenie i pogardzę. Mimo tego chylili swoje głowy, gdy go tylko widzieli. Wszytko po to, aby nie patrzeć w oczy bestii. Wydał rozkaz wzmożenia łapanek, lecz ten rozkaz miał być wcielony już dawno, kiedy stołek obejmował ktoś inny. Jednak to Stefanowi przypisano ten, dla Niemców, chlubny postępek. Blondyn, wbrew pozorom, nie chciał myśleć dzisiaj o pracy. Słońce zaczęło coraz bardziej świecić i ponura, była stolica Polski, stała się bardziej ludzka. Niemieckie kobiety, które znajdowały się w Warszawie już od tygodnia kupowały świeże kwiaty. Brandt też myślał o zakupie tych niezwykle wdzięcznych darów przyrody, ale nie dla siebie. Przecież w jego mieszkaniu ledwo żyje on, a co dopiero delikatne kwiaty.

— Proszę zrobić bukiet z wszystkich róż jakie pani ma — podszedł do jednej z kwiaciarni i złożył niemałe zamówienie. Kobieta spojrzała na niego zdziwiona.

— Mam ich naprawdę sporo, Herr.

— O to mi właśnie chodzi — wziął do ręki bilecik, który leżał na lądzie. Wyjął pióro i napisał krótką wiadomość.

— To całkiem duża kwota. – kobieta nie znała się na wojskowych oznaczeniach, ale po tej krótkiej wymianie zdań zdała sobie sprawcę z tego, że nie rozmawia z byle kim.

— Cena nie gra roli — Niemiec od razu zapłacił — Czy dostarczacie kwiaty do odbiorcy?

— Oczywiście, jeszcze dzisiaj będą u wybranki. Na pewno się ucieszy — kobieta uśmiechnęła się do Kapitana, a on nie pozostał jej dłużny. Ten dzień zapowiadał się dla niego całkiem dobrze, a przynajmniej tak zamierzał myśleć.

— Proszę dostarczyć je pani Annie Lasockiej do restauracji "Weiße Rose". I dołożyć ten bilecik — blondynka pokiwała głową, zapisując wszystko na kartce.

Brandt opuścił, więc kwiaciarnie w dobrym nastroju. Był ciekaw czy mały prezent spodoba sie Annie. Sądził, że każda kobieta uwielbia kwiaty, więc i ona powinna być uradowana.

Przemierzając ulice zastanawiał się czy Lasockiej spodobałby się jego kraj. Czy zachwyciła by się jego pięknem tak jak on. Choć szczerze wątpił w to. Kobieta na pewno nienawidziła Niemiec tak samo jak Niemców. Dodatkowo lubiła Warszawę, a przecież ona różniła się od Monachium, była taka brzydka. Pokręcił jednak głową, aby oddalić myśli o kobiecie. Za często o niej myślał. Szedł więc z uniesioną głową dalej aż nie napotkał przeszkody. Przeszkodą tą był Anton Schulz. To właśnie przez niego Stefan znalazł się w okrutnej Warszawie. Był to mężczyzna w średnim wieku o jasnobrązowych włosach i zielonych oczach. Twarz jego była paskudna, skalana już wojną i chyba nie jedną barową bójką, ale przecież Stefan wiedział najlepiej jaki awanturniczy ma charakter Anton. Wysoki, dobrze zbudowany zawsze budził respekt wśród żołnierzy. U Brandta budził raczej obrzydzenie i wściekłość, a z tego co wiedział nie był jedyny.

- Witaj drogi Stefanie! Widzę, że się zadomowiłeś - Anton spojrzał na swego podwładnego z widoczną drwiną. Blondyn mocniej ścisnął w dłoni smycz psa.

- Czego tu szukasz, Schulz? - zacisnął mocno swoją szczękę. Ares zaczął warczeć na zielonookiego wyczuwając zdenerwowanie swojego pana.

- Uspokój tego psa, bo pośle mu kulkę w łeb - warknął w stronę Kapitana, a ten spojrzał na swego dobermana. Ares od razu się uspokoił. Anton nie był w dobrym chujorze i lepiej było nie wchodzić mu w drogę - Tak lepiej. Przyjechałem zobaczyć jak się sprawujesz. Marnie ci idzie, bo ilość Żydów wcale się nie zmniejszyła - mężczyzna usiadł przy stoliku kawiarni przy której się znajdowali. Wskazał na krzesło naprzeciw siebie. Stefan usiadła na nim.

- Jeśli uważasz, że będziesz mieć lepsze wyniki proszę, przyjedź tu na stałe i się tym zajmij.

- Nie jestem głupi Brandt, Warszawa to ostatnie miejsce, w którym mam zamiar mieszkać dłużej niż tydzień - wyciągnął z papierośnicy swój ulubiony rodzaj papierosa i zapalił go.

- Jestem tutaj gdzie chciałeś abym był, czy nie możesz darować sobie wizyt?

- Nie skacz tak, pamiętaj, że dzięki mnie wasz rodzinny sekrecik nie wyszedł na jaw - uśmiechnął się perfidnie jak to miał w zwyczaju. Stefan znów zacisnął pięść - No co? Pamiętaj, że w dzisiejszych czasach nie ma nic za darmo. Widziałem cię ostatnio z jakąś Poleczką - wypuścił dym z ust. Niebieskooki przyjrzał się Schulzowi uważniej.

- Od kiedy, więc tutaj jesteś?

- Od trzech dni.

- I dopiero teraz się ze mną spotykasz?

- Och Stefan, nie jesteś pępkiem świata wiesz? - zaśmiał się głośno. Rozmowę przerwała na chwilę kelnerka, która odebrała od mężczyzn zamówienia - Wracając do rozmowy, ładniutka ta twoja panienka. Chętnie i ja się gdzieś z nią wybiorę. – Co prawda wcale nie widział dokładnie twarzy kobiet, z którą prowadził sie Stefan, ale Anto nawiedziła, że Brandt ma gust i to bardzo dobry.

- To nie dziwka. - zmarszczył brwi. Nie chciał nawet myśleć o tym, że Anton mógłby zbliżyć się do drobnej i delikatnej Anny.

- Każda Polka to zwykła dziwka. Myślisz, że jej nie zdobędę? To byłby tak proste jak zabranie ci Lisy - Brandt słysząc te słowa skrzywił się. Dobrze pamiętał ten czas.

- Mów po co ze mną rozmawiasz. Mam inne rzeczy do roboty.

- Czuły punkt? - zaśmiał się, ale widząc minę Stefana odpuścił. Nie miał zamiaru się z nim szarpać - Góra nie jest z ciebie zadowolona - znów zaciągnął się papierosem, a później wypuścił dym z ust.

- Jestem tu zbyt krótko, aby było widać efekty - mruknął, cóż nie zajmował się zagładą Żydów, bo w jego głowie były zdecydowanie inne rzeczy. Takie, które nie powinny tam być.

- Twój poprzednik w dwa tygodnie zrobił więcej. Ja w dwie minuty mogę zrobić więcej - na te słowa blondyn prychnął pod nosem. Nie wiedział jednak, że ten niewinny gest doprowadzi do takich skutków - Nie wierzysz? To zobacz - Anton wstał ze swojego miejsca i wyszedł na środek ulicy.

Wyjął z kieszeni gwizdek i dmuchnął w niego. Ludzie na ulicy od razu się zatrzymali. Czterech mężczyzn i dwie kobiety. Patrzyli przerażeni na Antona Schulza. Stefan wstał z swojego miejsca. Zielonooki kazał klęknąć na kolana przed sobą i założyć ręce za głowę. Nie sprawdził kim są ci ludzie, czy są Polakami, a może Żydami. Wyjął broń i po prostu strzelił pierwszym dwóm mężczyzną między oczy. Kobiety zaczęły szlochać licząc, że to im w czymś pomoże jednak to było na marne. Wręcz zirytowało jeszcze bardziej Niemca i to właśnie one były kolejnymi ofiarami. Brandt chciał coś zrobić, jakoś zareagować, ale nie mógł. Mnóstwo niemieckich żołnierzy z kawiarni obserwowało całe zdarzenie. Nie mógł się sprzeciwić, w końcu to było jego zadanie. Eliminacja Żydów. Kiedy Schulz zastrzelił już ostatniego Polaka schował broń. Wskazał na nich ręką, chciał pozbyć się ciał. Podszedł do Kapitana Gestapo.

- Właśnie zrobiłem tyle co ty przez miesiąc. Obudź się, bo kara będzie sroga.

A całej tej sytuacji zza rogu przyglądał się Antoni Lasocki, a chęć mordu na Stefanie tylko się w nim zwiększyła. Martwa leżała jego koleżanka z oddziału. Brandt tylko temu się przyglądał i według Antka miał obojętną minę. Nie zamierzał mu tego darować.

***********************

Anna szła w kierunku garderoby po kolejnym długim występie. Gardło zaczęło już ją boleć i jedyne o czym marzyła to napicie się szklanki wody. Kiedy otworzyła drzwi zobaczyła jak większość pomieszczenia zajmują czerwone różę. Maria, Hania i Kazik układali je na ziemi. Kiedy tylko zobaczyli młodą kobietę zaczęły się pytania.

- Czemu nie mówiłaś, że masz adoratora? - Kazimierz zaczął się śmiać. Podszedł do swojej koleżanki i podał jej jeden z bukietów. Chwyciła go e dłonie i powąchała kwiaty.

- Może nam coś o nim powiesz co? - Hanka zawsze była niezwykle wścibska i chciała znać każdy szczegół. Nie inaczej było i tym razem - Nie chwaliłaś się, że jakiś Niemiec za tobą przepada - uśmiechnęła się rozbawiona. Najwidoczniej tylko Maria od razu zauważyła jak Stefan Brandt patrzy na jej przyjaciółkę i jak ich relacja zaczęła się rozwijać.

- Masz, był bilecik - Zawadzka podała szatynce kawałek papieru. Anna chwyciła go w dłonie i zaczęła czytać wiadomość, która została zapisana znanym jej już charakterem pisma.

"Droga Anno,
Nawet milion róż nie
dorównuje twojej urodzie.
S.B"

Mimowolnie uśmiechnęła się. Mimo, że mężczyzna podpisał się inicjałami doskonale wiedziała o kogo chodziło. Dawno nie dostała kwiatów i uległa tej chwili.

- Ile ja bym oddała aby dostać takie kwiaty - Hanna rozmarzyła się, a Kazik słysząc te słowa wybuchł śmiechem.

- Naucz się śpiewać to może dostaniesz - po tych słowach kobieta zdzieliła go ścierką.

- Zamknij sięi lepiej wracaj do pracy! Ty też Maria! - Hanka pogoniła wszystkich aż w końcu Lasocka została sama w garderobie.

Usiadła na krześle przy biurku i spojrzała na otaczające ją kwiaty, a uśmiech nie schodził z jej ust. Stwierdziła, że Brandt musi być naprawdę wariatem, że wykupił tyle kwiatów i obdarował nimi właśnie ją. Teraz zrozumiała również, że to idealny moment aby się do niego zbliżyć i móc wydostać jak najwięcej informacji dla podziemia. Zauroczenie uśpi jego czujność i wtedy praca będzie łatwiejsza. Postanowiła, więc iż jutro pójdzie do jego mieszkania. Wykorzysta jego fascynację i po prostu go upije. Zdobędzie informację z jego biura. Był to co prawda bardzo odważny plan, ale Anna liczyła na jego powodzenie.

~~~~~~~~
Jestem totalnie zdegustowana tym rozdziałem....

No trudno, pamiętajcie kochani #zostańwdomu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top