2

Alfi•

W szpitalu spędziłem prawie miesiąc bo ojciec kazał mi iść na terapie do psychiatry. Po tak długim czasie męczarni z tą sztuczną i pustą gatką mogłem wreszcie wrócić do domu.

Siedziałem aktualnie w salonie czytając informacje na temat Leona, gdy nagle ojca napadło na rozmowę, więc odłożyłem telefon i skierowałem wzrok na mężczyznę siadającego przy mnie.
- Co robisz? -zapytał.
- Nic ciekawego, jak każdy chłopak w moim wieku oglądam najnowsze wiadomości na Facebooku i Twitterze -skłamałem.
Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że nadal za nim tęsknię oraz szukam czegokolwiek co da mi nadzieję na zobaczenie go chodź jeszcze jeden raz.
- A może byś gdzieś wyszedł? Cały czas jak nie siedzisz przed telewizorem to przed telefonem i laptopem, a wcześniej tak bardzo lubiłeś wychodzić wieczorami na spacer po parku koło domu -zaproponował ojciec wyrywając mnie z kolejnej fali nostalgicznych myśli o ukochanym.
Miał rację, uwielbiałem nocne spacery, lampy i księżyc, który w takich momentach lśnił tak mocno, nocny wiatr lekko rozwiewający moje włosy oraz sierść szczeniaka należącego do mnie, a także ten wspaniały zapach jesieni, chrupot liści pod naszymi nogami i widok kolorowych kapeluszy drzew, z których co chwilę spadały pojedyncze liście porywane do tańca przez wiatr oraz radosne poszczekiwanie psiaka, rozchodzące się pomiędzy parkowymi uliczkami, ławkami i drzewami, któremu czasem towarzyszył mój śmiech i rozbawiony głos. Dzięki tym miłym wspomnieniom uśmiechnąłem się lekko ale zaraz mój wyraz twarzy stał się obojętny, przez obraz z pamięci śmierci mojego, kochanego Livo, którego podczas jednego z nocnych spacerów potrącił pijany facet przy przechodzeniu przez ulicę. Po jego śmierci miałem jeszcze jednego psa ale to nie było to samo, to nie był mój Livo, który wtedy uratował mi życie skacząc na mnie i jednocześnie odpychając mnie na bok.
- To było dawno i miałem wtedy jeszcze psa- skomentowałem oschle i wróciłem do czytania.
- Ale przecież dziś możesz zrobić wyjątek i pójść sam -odparł zabierając mi telefon zanim go jeszcze odblokowałem.
- Oddam ci go jak wrócisz, to dla twojego dobra synku- powiedział z troską.
Wstałem niechętnie i ruszyłem w kierunku drzwi, założyłem buty i jesienną kurtkę.
- Dla mojego dobra byłoby gdybyś mnie wtedy nie ratował- burknąłem tak cicho pod nosem, że ojciec nawet mnie nie usłyszał, po czym wyszedłem z domu kierując się do parku.

Drogę do celu rozświetlały mi przydrożne latarnie, przez które mój cień wiecznie był przede mną. Inaczej pamiętałem ten spacer, księżyc niegdyś oświetlający kolorowe korony drzew błądził gdzieś za chmurami, liście już dawno leżały na ziemi, ale zamiast chrupotu wydawały dźwięk błota, lekki wiatr tańczący wokół był zimny, mokry i wiał prosto w oczy utrudniając mi drogę, widoki podziwiane przeze mnie przed laty były niewidoczne, przez mgłę okalającą cały krajobraz tak bardzo, że nawet latarnie wydawały się nie działać. Mój ulubiony zapach wtedy był inny, goszki i ciężki. Nie miałem pojęcia, czy to tylko jeden taki wieczór, czy to może moja dziecięca, pełna radości pamiętać płatała mi figle pokazując mi coś, co tak naprawdę nigdy nie miało miejsca.

Z kolejnym krokiem popadałem w coraz większe zamyślenie i nostalgię, nawet nie zauważyłem jak daleko oddaliłem się od domu, a przez mgłę całkowicie straciłem orientację , przez co nie miałem pojęcia gdzie się wtedy znajdowałem. To był najgorszy moment na zgubienie się, puste ulicę, mgła, wszyscy spali, głucha cicha dzwoniąca w uszach i z nikąd mocny, na dodatek brak telefonu. Czułem się bezradny, z żadnej strony nie było mowy nawet o pomocy. Przystanąłem koło jednej z ławek i zacząłem się nerwowo rozglądać, szukając chociaż jednej znanej mi rzeczy, dzięki której mógłbym zorientować się gdzie byłem i jak wrócić do domu ale nigdzie takiej nie było. Moje serca przyspieszyło, a ja odczuwałem już pierwsze skutki zdenerwowania, gdy nagle ktoś do mnie podszedł, nie widziałem twarzy bo byłem do niego plecami, ślina stanęła mi wardle ale zebrałem się w sobie i odwróciłem w kierunku osoby będącej za mną.
- Wiesz, że chłodzenie o tak późnej porze jest niebezpieczne?- zapytał mężczyzna niskim głosem podchodząc do mnie.
- Ja.... Zgubiłem się, w którą stronę do wejścia parku?- zapytałem lekko drżącym głosem z nadzieją, że bliżej mu do Batmana, niż Jokera.
- Odwróć się o 180° i idź prosto, przy najbliższym skręcie w lewo i ciągle prosto bo już będzie widać napis nazwy parku -odparł wchodząc w krąg światła latarni, dzięki któremu mogłem już zobaczyć jego twarz, a gdy tylko to zrobiłem zamarłem.
Białe włosy, mocno zarysowana szczęka, średniej wielkości blade usta oraz cera i te zielone oczy, w których odbijał się blask latarni. To był on. To był Leon! Szerokie ramiona i luźna koszulka obnażająca jego mięśnie. Cały on! Wiedziałem, że było to niemożliwe ale w głębi serca chciałem w to wierzyć. Wpatrywałem się w niego z takim niedowierzaniem, że nawet jemu wydało się to dziwne i odszedł w swoją stronę zostawiając mnie samego pośrodku drogi i pustych latarni, których światło dało mi nadzieję, że go znajdę i znów będziemy zawsze razem.

∆∆∆∆
Hej,tekst rozdziału liczy dokładnie 800 słów i to jest dla mnie wyczyn ale czy wam się podoba?

Ps. Do napisania rozdziału akurat w tej książce namówiła mnie Mikomi16, która mogła mi wybrać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top