EPILOG

Nim zaczniemy, chciałabym poprosić, aby nie omijać ogłoszeń pod epilogiem. To dla mnie bardzo ważne. A teraz przejdźmy do rzeczy...

========


3 lata później



ARCHER POV

Naciągnąłem na siebie jensową, ciemną kurtkę, dokładnie tą samą, którą miałem na sobie trzy lata temu. Pierdolone trzy lata. Odruchowo włożyłem ręce do kieszeni, by odszukać okulary przeciwsłoneczne, jednak te leżały na samym dnie plastikowego pudła. Sięgnąłem po nie, by zaraz potem nasunąć je na nos. 

— To wszystko? — usłyszałem obok siebie głos niskiego i pulchnego mężczyzny, któremu w kącikach ust wciąż pozostawał lukier z donutów. 

To znaczy - miałem nadzieję, że był to tylko lukier.

W odpowiedzi tylko mruknąłem, zarzucając na bark małą torbę, w której znajdywało się kilka osobistych rzeczy. Nic, co chciałbym mieć w tym momencie przy sobie, jednak nie zauważyłem w pomieszczeniu żadnego kosza na śmieci, do którego mógłbym wrzucić zawartość tych gównianych lat.

— Zapraszam.

Poszedłem za nim i obserwowałem, jak otwiera drzwi magnetyczną kartą. Potem obok mnie znalazł się kolejny policjant, który zmierzył mnie wzrokiem.

— Okulary, Hale — mruknął.

Patrzyłem na niego przez ciemną poświatę, nie mając żadnego zamiaru się ruszyć. Od kilku minut nie podlegałem ich władzy, co zamierzałem uczcić właśnie w ten sposób. Mężczyzna mierzył mnie nieustępliwym wzrokiem, a ja tylko się wyprostowałem, wysuwając brodę do przodu.

W swoim życiu miałem kilka epizodów, które wolałbym wymazać ze swojego życia. O czasie, który spędziłem w brudnych murach więzienia, chciałem zapomnieć jak najszybciej. Odkąd wszedłem w biznes wiedziałem, że prędzej czy później odwiedzę te mury. Problem w tym, że czas w którym to się dokonało był najgorszy z możliwych. Nie wiedziałem, czy świat który czekał na mnie za kratami, wciąż był taki sam jak wtedy, gdy tu przybyłem. Ta niepewność, że być może nie będę miał do czego wrócić sprawiała, że miałem wrażenie, jakbym dostał porządnego kopniaka w brzuch. Sam nie wiedziałem czego powinienem się spodziewać. To nie tak, że nie miałem kontaktu z chłopakami czy Reed, jednak krótkie widzenia i rozmowy przez kawałek szyby, nie mogły dać mi żadnego obrazu rzeczywistości, która mogła mnie czekać.

— Nie wyjdziemy, dopóki ich nie ściągniesz, Hale.

Jego głos przeszył korytarz, skąpany w żółtym świetle żarówki. Miałem ochotę stłuc tą lekko mrugająca lampkę, która doprowadzała mnie do szału. Zupełnie tak, jak robił to mężczyzna przede mną, obserwując z triumfalnym uśmiechem to, jak chwytam okulary i wkładam je do kieszeni. Myślałem tylko o tym, że nie mam zamiaru nigdy więcej oglądać ani tych ścian, ani żadnego psa, który obdarzał mnie spojrzeniem pełnym pogardy. Przez trzy lata znosiłem ten drwiący śmiech i wyraz twarzy, sugerujący że jestem największym gównem tego świata. Na początku nawet mnie to cieszyło. Znaczyło, że jestem kimś. Jednak z czasem stało się to irytujące, a żal, który nosiłem w sobie stopniowo narastał. 

Żałowałem. 

Żałowałem, że tamtego dnia odebrałem ten pieprzony telefon i wysłuchałem Lory. Żałowałem, że zgodziłem się dla niej pracować, bo pomyślałem, że jeśli będę wystarczająco blisko niej, zdołam nie tylko ochronić Reed, ale także unieszkodliwić ją na długie lata. Myślałem, że rozsadzę jej bandę od środka i nie mogłem doczekać się dnia, w której stanie się bezbronna. Żałowałem, że nigdy nie poznałem prawdziwej Kelsey, bo chociaż to zabolałoby bardziej, dziś nie miałbym za sobą tych doświadczeń, które zaprowadziły mnie nad przepaść. Żałowałem, w jaki sposób traktowałem Reed i bałem się, że tym razem nie będzie czekać. Miało do tego zresztą pełne prawo.

Chwyciłem pewniej torbę na ramieniu, decydując się iść za policjantem. Wyprowadził mnie przed same drzwi, które oddzielały ten więzienny światek, od całej reszty. Przełknąłem ślinę, starając się przybrać jak najbardziej obojętny wyraz twarzy, jednak prawda była taka, że denerwowałem się jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy tu wchodziłem.

Wtedy, wiedziałem czego mogę się spodziewać. Wiedziałem, że czekają mnie trzy lata walki o przetrwanie. Robiłem co mogłem, by utrzymać się na powierzchni. Na początku nie było to łatwe, jednak szybko zrozumiałem co należy robić, by nie pójść na dno. Dziś nie mogłem być niczego pewien na sto procent. No, może tego że ojciec już nigdy więcej się do mnie nie odezwie (co wcale nie sprawiało mi przykrości) , a Diego uściśnie mi rękę, mówiąc "Witaj z powrotem!".  To jednak nie było to, czego najbardziej chciałem być pewny. Miałem ochotę jeszcze mocniej ścisnąć pasek od torby, tak by jego krawędzie wbiły się w moją skórę do krwi. Chciałem poczuć coś innego niż strach, a fizyczny ból wydawał się wtedy najlepszym, co mogłem sobie zafundować. 

Z letargu wyrwał mnie szczęk zamka, a wkrótce potem promienie słońca opadły na moje policzki. Zmrużyłem oczy, sięgając do kieszeni, a kiedy przeszedłem przez drzwi, wychodząc przed budynek więzienia a drzwi zatrzasnęły się za mną, mogłem w końcu nasunąć na nos okulary przeciwsłoneczne. Zerknąłem na potężny budynek, ozdobiony drutem kolczastym i postanowiłem sobie, że cokolwiek by się nie działo, nie wrócę tu nigdy w życiu. 

— Archer, amigo

Usłyszałem ten charakterystyczny niski ton, okraszony mocnym akcentem. Dostrzegłem Diego, ubranego w ciemne spodnie i czarny podkoszulek. Był rozpromieniony, jednak nie wiedziałem czy to przeze mnie, czy raczej przez pewną brunetkę, z którą jak kiedyś wspomniał Will, zaczął się umawiać.

— Diego.

— Witaj z powrotem, bracie!

Uśmiechnąłem się lekko, wiedząc, że pewne rzeczy wydarzą się zawsze, choćby nasze życie wywróciło się do góry nogami. Uścisnęliśmy sobie dłonie, a potem Marrero zamknął mnie w braterskim uścisku.

— No, no, widzę że nie straciłeś formy!

— Czymś musiałem się zająć — odpowiedziałem, przypominając sobie te wszystkie popołudnia spędzone na pompkach i brzuszkach w ciasnej celi.

— Mam nadzieję, że odpocząłeś, bo czeka cię dużo pracy, stary.

Zaśmiałem się krótko, czując jak zdenerwowanie łaskocze moje wnętrzności. Próbowałem rozglądać się za kimś jeszcze, jednak poza nami i moim wozem, nie widziałem nikogo innego. Poczułem, jak na moim żołądku wiąże się supeł. Nie skomentowałem słów słów Diego, chociaż miałem do nich pewne wątpliwości. Wiedziałem, że biznes związał mnie z Kingsami na całe życie, jednak miałem nadzieję, że będę mógł odsunąć się w cień. To był mój plan, ponieważ chciałem skupić się tylko na Reed.

— Przyjechałeś moim samochodem?

— Tak — odpowiedział, machając mi kluczami przed nosem. — No wiesz, pomyślałem, że stęskniłeś się za swoim cackiem, więc...

— A Reed?

To pytanie zawisło między nami i zaczęło ciążyć na moich barkach. Diego patrzył na mnie zupełnie tak, jakby zaraz miał sprzedać mi śmiertelny cios, którego wcale nie chciał wykonywać. Moje serce zabiło mocniej, kiedy założył ręce na klatce piersiowej i wziął oddech, wypowiadając tylko krótkie:

 — Cóż...

Poczułem się tak, jakby ktoś zepchnął mnie w przepaść. Spadałem w nicość i chciałem, by ten lot zakończył się jak najszybciej i jaknajbardziej boleśnie.

— Nic więcej nie mów — odparłem, a mój głos brzmiał obco. 

Przejąłem od Diego kluczyki, chwytając je w garść. Diego chciał coś jeszcze dodać, ale zdecydowanym gestem ręki ukróciłem jego zapędy. Nie chciałem tego słyszeć. Nie chciałem, by powiedział mi, że nie chciała tu przyjechać. Nie chciałem wysłuchiwać, że podjęła decyzję, która była dla mnie niekorzystna.

Owszem, pozwoliłem jej na to. W każdej rozmowie, w każdym liście podkreślałem, że zrozumiem. Nie chciałem by mnie zostawiała, bo była moim światłem, które rozpraszało mrok mojego więziennego życia, jednak chciałem by wiedziała, że może to zrobić. Była powodem, dla którego codziennie otwierałem oczy, dla którego nabierałem w płuca zapas powietrza, kiedy los chciał zepchnąć mnie na samo dno. Była jedyną osobą na świecie, dla której chciałem stać się lepszy. Jedyną osobą, dla której mógłbym to zrobić.

— Kurwa mać! 

Krzyknąłem, uderzając jednocześnie wewnętrzną częścią stopy w oponę. Odrzuciłem torbę na bok, otwierając drzwi z nadzieją, że ktokolwiek wyposażył mój wóz w papierosy. Jeśli zajmował się nim Mike, mogłem liczyć że znajdę coś w schowku.

— Archer...

Diego podszedł do mnie, wyciągając z kieszeni małą paczuszkę. Spojrzałem na niego kątem oka, przejmując paczkę fajek wraz z zapalniczką. Niewiele myśląc wyciągnąłem jednego i odpaliłem, mocno zaciągając się nikotyną. W więzieniu ten towar był deficytowym, trzeba było nieźle się nakombinować, by zdobyć więcej, niż pozwalano. Miałem to szczęście, że mężczyzna, który dzielił ze mną cele miał świetne układy z jednym z klawiszy. Udawało nam się przemycać więcej papierosów, a to znacząco oddziaływało na mój spokój. 

— Daj spokój, Marerro. Rozumiem.

— Ale...

— Kurwa, Diego! — warknąłem, czując jak w moich żyłach buzuje krew. — Zrozumiałem przekaz.

Marerro pokręcił głową, zupełnie w tan sam sposób, który towarzyszył mu od zawsze. To był ten moment, kiedy uważał, że jego słowo powinno być na wierzchu, ale pozwalał Ci myśleć, że jest inaczej. Milczał, gdy zaciągałem się raz po raz kolejny nikotyną. W duchu dziękowałem mu za tą ciszę, która pozwalała mi zebrać myśli. 

Nie mogłem winić Reed za to, że odpuściła. Nawet, jeśli zrobiła to na samym końcu, nie miałem prawa jej oceniać. To ja zostawiłem ją na dwa lata, rujnując jej życie i sprowadzając je do wegetacji. To ja, złamałem obietnicę, którą złożyłem jej po powrocie oraz na szpitalnym łóżku, kiedy ze łzami w oczach wpatrywała się w moją poobijaną twarz. Trzeba było przyznać, że miała prawo to zrobić. 

Wypaliłem papierosa, odrzucając peta za siebie. Trzymałem w płucach dym, zupełnie tak, jakbym chciał udławić się tą trucizną. Wsiadłem do samochodu, powoli wypuszczając spomiędzy warg siwą smugę. Obserwowałem jak rozpłynęła się po kilku chwilach, zupełnie tak, jak Reed DiLaurentis znikła z mojego życia.

Nagle, chociaż przecież było to do przewidzenia.



REED POV


Pokój pachniał świeżością. Nie taką, która ma zapach kwiatków, ale nowością. Zupełnie tak, jakby ktoś wymienił w tym pomieszczeniu wszystkie meble, a przecież od zawsze były takie same. Może po prostu były rzadko używane? Przesunęłam dłonią po świeżej pościeli, która zaszeleściła od mojego dotyku. Miękki materiał połaskotał moje opuszki, a ja westchnęłam cicho.

Podeszłam do okna, wpatrując się w spokojną i cichą uliczkę. Pamiętałam, kiedy weszłam tu po raz pierwszy i czułam się tak, jakbym grała w kiepskim filmie. Jak po tylu latach, czułam się dziś? Zupełnie tak jak wtedy. Niepewna tego, co się wydarzy a jednocześnie zdeterminowana, by w końcu się stało. Uchyliłam okno, czując zdenerwowanie. Odpaliłam papierosa, chociaż wciąż nienawidziłam tego zapachu. Zaciąganie się, wciąż wychodziło mi kiepsko, jednak sama świadomość, że miałam między palcami coś, co mogło mnie uspokoić, działało jak środek uspokajający. Słyszałam szmery dochodzące z korytarza, które przyprawiły moje serce o szybsze bicie serca. Duszący dym zabijał zapach morskiej bryzy, która przyprawiała mnie o mdłości. 

Moje życie zmieniło się nie do poznania. Kiedy ponad pięć lat temu przyjechałam do West Richmonds Falls, wiedziałam że czekają mnie zmiany. Nowe otoczenie, nowa szkoła i nowa rodzina, nie mogła sprawić, że wszystko byłoby takie samo jak przedtem. Nigdy jednak nie sądziłam, że te zmiany będą tak drastyczne, a świat w którym przyjdzie mi żyć, będzie nieprzychylny i niebezpieczny.

Jednak ten świat, był miejscem, w którym w końcu się odnalazłam. W którym, o dziwo, czułam się dobrze, chociaż niebezpieczeństwo zaglądało do moich drzwi częściej, niż mogłam się tego spodziewać. Może właśnie tego w życiu potrzebowałam. 

Westchnęłam, słysząc kroki na schodach. Z ulgą przyjęłam fakt, że zmierza po nich tylko jedna osoba. Przymknęłam oczy, przytykając do ust papierosa. Zaciągając się fajką słuchałam, jak drzwi otwierają się ze skrzypnięciem, a potem na chwilę zatrzymują się w połowie.

— Reed?

Głos Archera odbił się od ścian i wypełnił całe pomieszczenie. Delektowałam się jego napiętym jak struna głosem, czekając aż powie coś więcej. Miło było słyszeć jego głos, bez zniekształceń spowodowanych słuchawką telefoniczną. Moje serce zabiło szybciej, gdy do moich nozdrzy doszedł także jego zapach, którego brakowało mi od trzech lat.

— A więc wciąż wchodzisz do mojego pokoju bez pozwolenia — mruknął, starając się brzmieć swobodnie. Nie mogłam jednak przeoczyć, że był zestresowany.

Uśmiechnęłam się delikatnie, otwierając oczy. Powoli obróciłam twarz w jego stronę, napotykając spojrzeniem jego osobę. Stał obok łóżka, z torbą zawieszoną przez ramię i wpatrywał się swoimi zielonymi tęczówkami w moją twarz. Jego równo ostrzyżone włosy, zupełnie mu nie pasowały. Lustrowałam jego twarz, zupełnie tak jakbym chciała na nowo poznać jego osobę.

— I w dodatku palisz — zauważył, zrzucając z hukiem torbę na podłogę. Wykładzina nieco zamortyzowała ten upadek, a potem nastąpiła między nami cisza.

— A Ty wciąż próbujesz mnie kontrolować — zauważyłam po chwili, gasząc w popielniczce na wpół wypalonego papierosa.

Archer spojrzał na mnie z ukosa, jakby nie spodziewał się moich słów. Oddychał spokojnie, chociaż mogłam przysiąc, że słyszę jego szaleńcze bicie serca.

— Nie spodziewałam się, że tu będziesz — powiedział po chwili.

— Ja też — przyznałam, stając naprzeciw niego. — Wahałam się.

Kiwnął głową. Z jego twarzy uleciała dawna pewność siebie, która zawsze w jakimś stopniu mnie przerażała i pociągała jednocześnie.

— To dlatego nie przyjechałaś z Diego?

Milczałam. Obserwowałam światło, które mieniło się w jego oczach. Był w końcu blisko mnie, na wyciągnięcie dłoni. Mogłam jednym ruchem sprawić, by nasze ciała przylgnęły do siebie, bo w końcu nie dzieliły nas ani kilometry, ani kawałek zimnej szyby. Ale nie zrobiłam tego.

— Tęskniłem — przyznał cicho. 

Nie mogłam powiedzieć, że ja nie. Każdej nocy zagryzałam poduszkę, czując ogromną bezsilność. Brakowało mi jego ciepła, tego by schować się w jego ramionach, brakowało mi tego, by był obok mnie. Musiałam mierzyć się z codziennością sama, chociaż przecież wiedziałam, że i on nie miał lekko. Po ciężkiej nocy, pełnej łez i rozdzierającego bólu wstawałam, unosząc podbródek ku górze. Musiałam nauczyć się jak przyjmować ciosy losu, mając nadzieję, że karta odwróci się kiedyś na moją korzyść. To mnie zahartowało. Nauczyło, że nawet w największym bagnie, można nauczyć się pływać.

— Archer — zaczęłam, czując jak serce podchodzi mi do gardła.

Przymknął oczy, oddychając głęboko.

— Powiedz to jeszcze raz — wymamrotał, jakby będąc nieobecnym. 
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co chodzi.
— Zanim cokolwiek powiesz, Reed — dodał — proszę, wypowiedz moje imię jeszcze raz.

Moje serce znów się złamało, chociaż obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę sobie na to, by znów krwawiło.

— A-Archer — zająknęłam się, a moje oczy zaszły łzami. 

Obserwowałam jak rozkoszuje się tym słowem. Wyglądał jakby właśnie się rozpływał. Przypomniałam sobie, kiedy prosił o to samo w moim pokoju i wszystkie uczucia tamtego dnia odżyły. W moich żyłach zaczęła płynąć gorąca krew, która sprawiała, że całe moje ciało drżało. Musiałam przyznać, że pięknie wyglądał, nawet jeśli jego twarz nosiła blizny i ślady zmęczenia. Patrzyłam na jego jednodniowy zarost, chcąc dotknąć opuszkami palców jego faktury.

— Ciii — mruknął. — Rozumiem.

— Ale co, rozumiesz?

— Masz prawo to zrobić, Reed. Nie będę ukrywał. To piekielnie boli, jednak rozumiem. Nie jestem nikim, przy kim powinnaś być.

— Ale...

— Po prostu to zrób, Reed. Zostawienie mnie, będzie dla ciebie najlepszą opcją.

Oblizałam spierzchnięte wargi.

— Problem w tym, Hale, że nie zamierzam cię zostawiać.

Archer spojrzał na mnie badawczo. Na jego twarz wpłynęło zmieszanie, a zaraz potem prezentował się tak, jakby spadł z niego ogromny ciężar.

— Nie?

Pokręciłam głową.

— Być może powinnam, ale... nie potrafię...

Zniżyłam wzrok, unosząc ręce ku piersi. Drżącymi palcami wyciągnęłam spod bluzki srebrny łańcuszek, odszukując nawleczony na niego pierścionek. Odpięłam zgrabnie zapinkę, tak aby móc unieść go na wysokość jego oczu.

— Rozumiesz? — zapytałam. — Wciąż go mam i nie zamierzam ściągać. Nie, dopóki wciąż zależy mi na tobie.

— Więc dlaczego pozwoliłaś mi myśleć, że jest inaczej?

Jego wzrok spoczął na błyskotce, która mieniła się w promieniach słońca. Ozdoba kołysała się lekko, a brylanciki w kształcie kwiatka połyskiwały wielobarwnie.

— Może dlatego, że chciałam, żebyś wiedział, jak bardzo to potrafi zaboleć?

Archer uniósł lekko kąciku ust ku górze, jednak w tym geście nie było wesołości. 

— Więc wciąż masz do mnie żal?

Wzięłam głęboki oddech.

— Archer, stanęłam przed wyborem. Mogłam wybrać ciebie, albo wszystko to, co towarzyszyło mi w życiu, zanim cię poznałam. Wybrałam ciebie, ale nie chcę tego żałować.

Zamilkł, dotykając pierścionka. Miałam wrażenie, że skupia na nim całą swoją uwagę po to, żeby nie musieć patrzeć na mnie.

Chciałam wybrać Jego, bo tak podpowiadało mi serce. Pomimo całej otoczki jego pracy, przeciwności losu chciałam, byśmy w tym wszystkim wytrwali razem. Bo to właśnie On, nadał mojemu życiu sens.
Wybrałam Archera, decydując się tym samym na stratę matki. Trzymałam się nadziei, że z czasem zrozumie i zaakceptuje ten fakt, chociaż mogło to trwać latami. Kiedy dziś oświadczyłam jej, że nie zmieniłam zdania sprzed trzech lat, liczyłam się z tym, jakie będą tego konsekwencje. Wiele razy trenowałam w myślach swoją kwestię, jednak widząc w jej oczach złość i zawiedzenie, nie powiedziałam nic z tego co zaplanowałam. Może właśnie planowanie sprawiało, że wszystko toczyło się inaczej, niż byśmy tego chcieli.

— Moim zadaniem jest sprawić, byś tego nie żałowała — odpowiedział, wyjmując ozdobę z mojej dłoni.

Patrzyłam jak pozbywa się srebrnego łańcuszka, a gdy ten wylądował gdzieś między naszymi stopami, westchnęłam. Zerknęłam na niego, chcąc go podnieść, ale Archer powstrzymał mnie gestem dłoni.

— Zdaję sobie sprawę z tego, ile rzeczy w życiu zjebałem — powiedział, obracając w palcach błyskotkę. — Nie jestem z tego dumny. Właściwie z niczego w swoim życiu nie jestem dumny, poza Tobą. Patrzę na ciebie — jego wzrok przetoczył się po moich ustach, aż dotarł do oczu, gdzie zatrzymał się na dłużej — i widzę silną kobietę, być może inną niż tą, którą żegnałem trzy lata temu. Wtedy, Twoje oczy zachodziły łzami, a ja stałem przy Tobie niewzruszony. Dziś, widzę że to ja się łamię, a ty stoisz przede mną i kurwa, górujesz nade mną w ten sposób, którego nie znałem.

Archer zacisnął szczękę, opadając miękko na kolana. Teraz patrzył na mnie, zadzierając lekko głowę, a ja cofnęłam się odruchowo. Obserwowanie go z tej perspektywy było czymś nowym i chociaż nie wiedziałam co robi, musiałam przyznać, że podobała mi się ta gra.

— Chcę cię w każdej postaci, Reed DiLaurntis — powiedział z mocą. — Chcę, żebyś zawsze o tym pamiętała i miała cholerną pewność co do tego, że wybierając mnie, nie masz czego żałować. Masz nade mną przewagę, zawsze miałaś. Musiałaś to tylko dostrzec.

Poczułam przypływ gorąca. Archer ujął moją dłoń w swoją, a między naszymi ciałami zaczęły przeskakiwać iskierki. Jego dotyk był elektryzujący. Miałam wrażenie, że właśnie dotarłam do oazy, po wielu latach błądzenia na pustyni bez wody. W końcu dotarłam do miejsca, w którym chciałam być, które koiło moje pragnienie i dawało widok, na lepsze jutro. Nawet jeśli to mogło skończyć się tragicznie, chciałam tego.

— Nie jesteśmy już dziećmi, Archer — zaczęłam. — Nie możesz mi obiecać, że wszystko będzie dobrze.

Oboje byliśmy świadomi tego, że w każdej chwili coś mogło się zepsuć. Archer przez kolejne dwa lata będzie na celowniku, a biznes nie odpuści mu niczego. Mogłam tylko prosić los, by pozwolił nam wytrwać w tym wszystkim. Razem. 

— Masz rację — przyznał — ale mogę obiecać ci coś innego.

— Co takiego?

Zadrżałam, kiedy ułożył moją dłoń płasko, a drugą, tą w której wciąż trzymał pierścionek, zbliżył do mojego palca.

— Mogę obiecać ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby ten pierścionek nie przywoływał złych wspomnień. Chcę zrobić wszystko, żeby tworzył nowe, piękne wspomnienia z nami w roli głównej. Chcę, żebyś patrząc na niego nie myślała ani o tym, co było pięć lat temu, ani o tym co działo się przez ostatnie trzy. Chcę, żebyś patrząc na niego, nigdy nie żałowała, że wybrałaś właśnie mnie.

Przełknęłam ślinę, czując jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy.

— Powiedz mi, Reed — zaczął, zniżając głos do swojej sławnej, seksownej chrypki. Jego oczy świdrowały moje z taką intensywnością, że zabrakło mi tchu — Co mogę zrobić, abyś nigdy nie żałowała?

Z mojego policzka spłynęła pojedyncza łza.

— Sformułuj to pytanie inaczej — poleciłam, drżącym głosem. — Odpowiednio.

Archer uśmiechnął się łobuzersko, a ten uśmiech był mi tak znany, jak mój własny. Przypominał tego buntowniczego chłopaka, który ubliżał mi na podjeździe swojego domu i tego samego, który potem całował mnie w ukryciu w moim pokoju.

— Odpowiednio? — Zapytał.

Pokiwałam głową.

— Masz tylko jedną szansę, Hale.

Jego oczy rozbłysły prawdziwym blaskiem, a spomiędzy jego warg, wydobyło się krótkie pytanie:

— Czy dasz mi szansę, bym mógł udowodnić ci, że nie musisz żałować wyboru?

Nie mogłam wydusić z siebie słowa, dlatego tylko pokiwałam głową. Czułam się tak, jakbym właśnie zaczynała nowe życie.

Archer nasunął na mój palec pierścionek, a potem wstał i nim zdążyłam się zorientować, zamknął mnie w szczelnym uścisku, przywierając ustami do moich warg. Pocałunek, jakim mnie obdarzył był przepełniony tęsknotą, ale także miłością. Jego oddech łaskotał moją twarz, a ręce przyciskały mnie do jego klatki piersiowej. Czułam bicie jego serca, w miejscu gdzie moje boleśnie obijało się o żebra. Z moich oczu płynęły łzy. Po praz pierwszy od dawna nie dotyczyły smutku, lecz radości.

Odliczałam dni do ponownego spotkania, i teraz, kiedy trwaliśmy we wyznajemy uścisku, czerpiąc z tego prawdziwą radość, czułam się tak, jakbym wzniosła się kilka centymetrów nad ziemię. Ciężar, który przygniatał mnie przez te lata, zelżał a ja mogłam powiedzieć, że w końcu znalazłam się w domu. 

Bo mój dom był tam, gdzie szczelny uścisk oplatał moje ciało, gdzie ciepły oddech muskał moją skórę, gdzie odnajdywałam spokój w zielonych oczach pewnego mężczyzny, który powtarzał, że zawsze do mnie wróci. Był tam, gdzie czułam zapach ostrych perfum, gumy do życia i papierosów, był tam gdzie ciche westchnienia zamieniały się w wyznania miłości. Mój dom tworzył Archer Hale, który najpierw mnie zniszczył, bym potem mogła odbudować swoją własną osobę na nowo. Silniejszą i pewniejszą.

Chociaż mogliśmy odpuścić, nie mogliśmy się nie kochać. Ta miłość mogła być powodem, dla którego wciąż trwaliśmy przy sobie. Być może, miłość była największą głupotą jaką popełniliśmy w życiu, jednak w tej chwili nie liczyło się nic poza tym, że dzięki temu mamy siebie.

— Reed — wyszeptał, na chwilę odrywając się od moich warg. — Wiedz, że nie chcę cię zranić. Już nigdy więcej.



KONIEC


============

Kochani!

Zakończyliśmy pewien etap. Dziś, klikając "Publikuj" pożegnałam te kilka lat. Kiedy tworzyłam ta historię byłam dzieckiem. Mówię to, mimo że byłam wtedy prawie dorosła, jednak dorosłość wcale nie znaczy świadomość. Dziś, kiedy kończę tę historię, żegnam dawną siebie - tą dziewczynę, którą byłam kilka lat temu. To pożegnanie moich beztroskich lat, czasów kiedy wszystko było łatwiejsze. Wcale nie chcę jej żegnać, jednak tak musi być. Akceptuję to, chociaż zatrzymuję w sobie cząstkę dziecka, którym byłam. Być może właśnie tego w życiu mi brakowało. Bym oddzieliła swoje życie grubą kreską. 

Mam nadzieję, że i dla Was ta książka była (i będzie nadal!) powrotem co czegoś, co mieliście kilka lat temu. Do beztroski i spokoju. Od zawsze chciałam, by to co stworzę niosło Wam wytchnienie - mam nadzieję, że się udało.

Mogę zaprosić Was do tego, by pomimo zakończenia historii Reed i Archera nie porzucać czarodziejki ;) Mimo, że nie mam dla was trzeciej części to zaczynam pisać spin-off o Yvette i Michaelu, a tam na pewno dowiecie się, co dalej z Reed, Willem czy Diego. Co prawda pierwsze skrzypce należą do kogoś innego, ale gwarantuję, że i tak będzie fajnie.

Tam Gdzie Gwiazdy Świeca Najmocniej - spin-off (Nie) Chcę Cię Zranić znajdziecie na moim profilu. Równocześnie zapewniam, że wracam do publikowania i tworzenia a z czasem przybędą całkowicie nowe dzieła.

Wciąż zapraszam was na moje SM (twitter, ig czy Facebook) bo coraz więcej dzieje się w kwestii wydania Nie Mogę Cię (Nie) Kochać! Tam znajdziecie informacje na bieżąco.

Na koniec... DZIĘKUJĘ <3

Dziękuję Wam za wytrwałość, za to, że byliście ze mną, nawet wtedy kiedy ja opuściłam Was. Wciąż jest mi z tym źle, jednak Wasza obecność jest moją dumą. Dziękuję za Wasze zaangażowanie, wsparcie, gwiazdki i miliony wyświetleń.

Dziś, skończyliśmy razem historię Reed i Archera. Czy zechcecie tworzyć ze mną nowe?

Wierzę w to, że tak będzie <3


Zostawcie mi dziś trochę głasków, bo pożegnanie się z tymi postaciami jest dla mnie ciężkie. Jednak wierzę, że to pożegnanie jest przywitaniem czegoś nowego! <3


Serdecznie Was pozdrawiam i mam nadzieję, do zobaczenia w innych książkach! Bo jak wiecie, jestem tutaj po to, by czarować dla Was słowami ;)

Wasza,
czarodziejka2604


















Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top