57.


REED POV

To było jak sen. Straszny i mroczny koszmar, z którego chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam się wybudzić. Zamykałam mocno powieki licząc, że kiedy je otworzę, znajdę się w swoim pokoju, prawdopodobnie zalana potem i łzami. Ale byłabym w bezpiecznym miejscu. 

Teraz, kiedy otwierałam oczy widziałam ciemność i jedynie cienką, jasną strużkę światła spod drzwi. Zdawało mi się, że w oddali słyszę strzały i jedyne co mogłam robić, to modlić się by kule nie trafiały w moich bliskich. Cholernie bałam się, że tej nocy lista ofiar będzie długa, a wśród nich znajdą się takie nazwiska jak DeVitto, Marreo czy O'Conor. Bałam się, że wśród zimnych trupów znajdzie się Matt i Archer. To łamało moje serce, w którym i tak była już ogromna rana. Wciąż się sączyła a ja, niczym masochista posypywałam ją solą. 

Płakałam. Resztkami sił. Czułam, że byłam już skreślona. Uwięziona, pozostawiona sama sobie w wielkiej obawie o siebie i innych. Widziałam, jak dwóch facetów boleśnie obija Archera i to powodowało, że czułam się, jakby wszystkie te ciosy dosięgały też mnie. Czułam palący ból w całym ciele a zimna ściana, o którą się opierałam, wcale nie sprawiała ulgi. Wykręcone do tyłu ręce, związane grubym sznurem w nadgarstkach, zaczynały dawać o sobie znać. Dotkliwie odczuwałam ich ból i nieprzyjemne mrowienie. Nie pomagały próby ruszenia się. Miałam wrażenie, że to tylko powiększa moje cierpienie. 

Po policzkach spływały mi łzy. Każda z nich była przeznaczona dla kogoś, bo czułam się tak, jakbym opłakiwała każdego po kolei. Byłam cholernie zła na siebie. Miałam wrażenie, że popełniłam masę błędów, które sprawiły, że teraz wszyscy mogą ponieść najwyższe konsekwencje. 

Archer miał rację. To nie jest mój świat. Nie znam zasad, które nim rządzą, nie potrafię poruszać się w tym światku, nie robiąc czegoś głupiego. Strzelałam do własnego faceta, tylko dlatego, że ktoś mnie o to prosił. Nawet nie wpadłam na to, by jakoś to zweryfikować. Mogłam go zranić lub co gorsze zabić! 

To nie było miejsce dla mnie, ale w swojej głupocie, upartej myśli, że mogę pomóc, sprawiłam że wszyscy mamy przechlapane. 

Drzwi otworzyły się z łoskotem, a do środka, poza żółtym światłem z korytarza wpadła też dziewczyna, która powinna nie żyć. To powodowało, że czułam jakby ktoś kopał mnie w brzuch. Nie rozumiałam co tu się działo i dlaczego. To było jak horror. Wszyscy byliśmy święcie przekonani, że Kelsey nie żyje. Tymczasem stała przede mną, kompletnie nie wzruszona. W jednej ręce dzierżyła pistolet, drugą zaciskała w pięść. Tuż za nią, niczym upiór, wyrosła Lora Reinhart z zaciętą miną. 

Patrzyłam na nie z przerażeniem. Nie wiedziałam co planują, ale mogłam być pewna, że nie było to nic przyjemnego. Bez krzty wyczucia, blondynka podniosła mnie do pozycji stojącej. Była silna, chociaż tak nie wyglądała. 

- Rozumiem już, czemu Archer cię wybrał - syknęła, a jej słowa okraszone były jadem. - To ja byłam jego pierwszą miłością i to mnie, wciąż kocha. Jesteś tego idealnym przykładem. 

Wiedziałam, że ma na myśli nasze podobieństwo, o którym teraz, z racji jej włosów, trudno było mówić. Niemniej jednak, miała rację. Byłyśmy podobne po względem wyglądu. Kurczowo trzymałam się jednak słów Archera mówiących o tym, że to tylko przypadek. Przecież jesteśmy całkiem różne. 

- Gdzie on jest? - warknęłam. 

Kelsey chwyciła moje policzki w dłoń, przy okazji eksponując pistolet, który znalazł się kilka centymetrów przed moimi oczami. Zimna broń, właściwie dotykała mojego policzka. 

- Grzeczniej - odpowiedziała wprost do mojego ucha. - To może się jeszcze zobaczycie... za życia. 

- Nie waż się robić mu krzywdy! 

W ciemnej sali rozbrzmiał czyjś szyderczy śmiech. To Lora, śmiała mi się w twarz, nie kryjąc się ze swoimi uczuciami. 

- Kim jesteś, żeby mieć takie żądania - jej głos przypominał Królową Lodu. Pierdoloną, zimną sukę. - Nikim. 

- To koniec, Reed. - Kelsey była nad wyraz spokojna i opanowana. - Archcer myśli, że go zdradziłaś. Myślisz, że darzy Cię jeszcze jakimkolwiek uczuciem? Z chęcią wpakowałabym ci lufę do gardła i nacisnęła spust, ale być może będzie chciał zrobić to sam... 

Czułam jak buzują we mnie emocje. To było okropne uczucie, a jej słowa wlewały w moje żyły furię. 

- Suka - splunęłam w jej stronę. 

Jeszcze do niedawna, nawet jej żałowałam. Omamiona manipulancką siecią Evana, sama podpisała na siebie wyrok. Myślałam, że zginęła w dodatku na swoje życzenie, ale teraz kiedy stała obok mnie i wyglądała, jak perfekcyjna wariatka, stało się jasne, że to co stało się lata temu, musiało być perfidną grą. To przez nią Archer miał wyrzuty sumienia, a teraz okazuje się, że żyje. 

Nim się spostrzegłam, upadłam na ziemię. Kelsey wściekła się i z rozmachem uderzyła mnie w policzek pistoletem. To właśnie od tego uderzenia upadłam, a ponieważ wciąż byłam związana, nie mogłam zamortyzować upadku. Obiłam się boleśnie od podłoże, uderzając w niego także głową. Poczułam tępy ból w skroni, który chciał rozsadzić mi czaszkę. 

- Uważaj na słowa, tępa dziwko - mruknęła, kopiąc mnie w brzuch. 

Zgięłam się w pół, zachłystując się powietrzem. Ten ból zaczynał być nie do wytrzymania. Kaszlałam, próbując złapać więcej tchu, jednak czułam się tak, jakby ktoś wyłączył mi funkcję oddychania. Moje ciało zadrżało. Próbowałam skulić się jak najbardziej się da, aby zapobiec kolejnemu ciosowi. Z moich oczu płynęły mimowolne łzy, które wpadały do moich ust. 

Zanim zdążyłam pozbierać się po tym wydarzeniu, Kelsey już podniosła mnie ku górze. Ledwo stałam, gdyż ból promieniował wprost z żołądka, na całe ciało. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, miałam wrażenie, że jeśli teraz dziewczyna mnie puści, runę znów na ziemię. 

- Nie udawaj twardej, podczas kiedy jesteś słaba - powiedziała, a ton jej głosu brzmiał jak ostrzeżenie. - Idziemy. 

Słaniając się na nogach, szłam tak jak mnie prowadziły. Widziałam przed sobą postać Lory, która dumnie kroczyła przed nami. Nie wiem ile czasu spędziłam w tym pomieszczeniu, ale chciałam do niego wrócić. Fakt, że znów gdzieś mnie zabierają nie mógł zwiastować niczego dobrego. Czułam jak z mojej skroni spływa strużka krwi. Musiałam rozbić sobie głowę tym upadkiem. Rana zaczynała piec a obolałe wnętrzności dawały o sobie znak. 

Uderzyło mnie chłodne, nocne powietrze, kiedy Lora otworzyła duże i ciężkie drzwi. Znów byliśmy na zewnątrz, a mnie oślepiły światła latarni. Jasne żarówki oświetlały spory skwer betonowego pomostu. Otaczała nas woda, która delikatnie szumiała pod wpływem wiatru. 

- Mój Boże - westchnęłam cicho, widząc kila metrów przed nami Archera, który leżał prawie bezwładnie. 

Na jego klatce piersiowej, ktoś opierał stopę. Postać mężczyzny, pochyliła się lekko do przodu, jakby chciała przenieść środek ciężkości. Pod wpływem nacisku chłopak skrzywił się i wypuścił spomiędzy warg jęknięcie. Widziałam jak cierpi, widziałam jego bezsilność. To było niszczące. 

- Reed, jak miło że przyszłaś - powiedział mężczyzna, górujący nad Archerem. 

Zwinnym ruchem ściągnął kaptur z głowy, ukazując przy tym swoją twarz i piekielny, diabli uśmiech. Nawet bez tego wiedziałam, kim jest. Po raz kolejny wszystko się we mnie gotowało, poczułam jakbym dostała kolejny cios. To wszystko, było farsą. Układem, grą w która dałam się wciągnąć jak ostatnia idiotka. 

- Cóż, spierdoliłaś swoją robotę i będę musiał ją dokończyć, ale pamiętasz układ - Dragon patrzył na mnie z zawadiackim uśmiechem. - Będziesz musiała ponieść konsekwencje. 

- To przez Ciebie! - ryknęłam. - Udawałeś przede mną! Mówiłeś, że chcesz się jej pozbyć! 

Dragon zaśmiał się, jakbym właśnie opowiedziała kawał stulecia. Miałam ochotę zwymiotować i nie wiedziałam, czy to przez uderzenie czy może raczej od patrzenia na jego wyrachowany uśmiech. 

- Archer, co myślisz? - mężczyzna szturchnął go, jeszcze mocniej napierając na jego klatkę. - No tak, na pewno trudno ci się myśli, kiedy nie możesz oddychać. 

Hale jęknął coś nie zrozumiale, na co Dragon tylko pokiwał głową. 

- Jesteś za słaba na ten świat, Reed - powiedział. - Na prawdę myślałaś, że jestem idiotą? Na prawdę myślałaś, że nie wiem kim jesteś? 

Zacisnęłam mocno szczękę, czując jak Kelsey mocniej wbija swoje palce w moją skórę. 

- Kurwa! - wyrzucił w górę ręce, jakby na prawdę się wściekł. - Ty na prawdę miałaś mnie za idiotę! Powiem ci, Hale, że zawsze miałeś kiepski gust.

- Licz się ze słowami, Dragon - żachnęła się Lora. - Mówimy o mojej rodzinie. 

Wyczułam między nimi dziwne napięcie, jednak nie mogłam nic zrobić. Widok rannego, bezbronnego chłopaka sprawiał, że nie byłam w stanie poruszyć nawet najmniejszym palcem u stopy. 

- No tak, la familia - odpowiedział, na chwilę przenosząc wzrok na Lorę. - Z twoich ust brzmi to dość niezręcznie, prawda? 

- Zamknij się - Reinhart straciła rezon. - Zamiast gadać, lepiej to skończyć. Zbyt długo czekałam, by teraz odciągać ten moment. 

Oblizałam mimowolnie spierzchnięte usta, czując na nich smak łez, potu i krwi. Pociągnęłam nosem, czując jak po policzku spływa mi kolejna łza. Widziałam jak Archer walczy o każdy oddech, a Dragon nie zamierzał mu odpuścić. Próbował się uwolnić, ale widziałam że opada z sił.

- Spokojnie, mi amigo querido* - westchnął Dragon. - Największy ból, dopiero przed Tobą. 

Dragon uwolnił jego klatkę piersiową spod nacisku. Kiedy chłopak łapczywie nabrał powietrza w płuca, został uderzony kopniakiem w głowę. Z moich ust wydobył się krzyk, który słychać było chyba w całej okolicy. Zaczęłam płakać wiedząc, ile bólu i cierpienia musi znosić mój mężczyzna. 

- Archer, nie! - zaniosłam się, na co Kelsey szarpnęła mnie mocniej. - Pomocy!

- Możesz krzyczeć ile chcesz, i tak ci nikt nie pomoże - warknęła. - Słyszysz tą ciszę? Twoi przyjaciele już dawno leżą na dnie rzeki! 

Nie, nie, nie.

To nie mogła być prawda! Matt, Will, Mike, Diego... oni wszyscy musieli żyć! Może właśnie teraz próbują nas uratować, prawda? To nie mogło się tak skończyć. Aaron! Jest jeszcze on. Na pewno coś wymyśli. Musiałam trzymać się myśli, że Kelsey chce mnie zastraszyć. Musiałam w to wierzyć, chociaż podskórnie czułam, że ta złowroga cisza nie jest dobrym znakiem. Patrzyłam na profil dziewczyny, która wyglądała jakby postradała zmysły. W jej oczach szalała chęć mordu, przez co moje serce zaczęło boleśnie obijać się o żebra. 

- Nie wierzę ci - załkałam. Obraz zaczął mi się rozmazywać, przez napływające do oczu łzy. 

- Przegraliście - mruknęła. 

Zerwałam się, czując jak nagle ktoś do mnie podchodzi i chwyta mnie mocno za ręce, wywinięte do tyłu. Puste spojrzenie Dragona i jego oddech, spotkały się z moją twarzą. Bałam się jak cholera, wiedząc że teraz może zdarzyć się wszystko. 

- Nie wiem co sobie wyobrażałaś, Reed - pokręcił głową. - Starałaś się, wiem. W pewnym momencie nawet mi zaimponowałaś. Ale brakuje ci tego czegoś. Może byłabyś lepsza w te klocki, ale wciąż, nic nie wiesz o tym świecie. Nie można być zwykłym, w tym brudnym i brutalnym świecie gangsterów. 

- Dlaczego? - załkałam, czując lufę ciemnego pistoletu tuż przy sercu. - Dlaczego mnie okłamałeś? 

- Dziecino - zaśmiał się. - Nie okłamałem cię. Sama dopisałaś sobie historię do moich słów.

- Mówiłeś, że jej śmierć była by ci na rękę! Powiedziałeś, że jeśli ją załatwimy, będziesz wdzięczny! 

Dragon pokiwał głową.

- W tym syfie wszystko ma swoją cenę, po prostu ktoś... przebił ciebie i twoich kolegów ofertą - zaśmiał się gorzko. 

- Jaka. Kurwa. Oferta. 

Do naszych uszu wślizgnął się głos Archera. Cichy, ale wkurwiony. Słyszałam, jak ciężko złapać mu oddech. Spojrzeliśmy w jego stronę. Stał, nabuzowany adrenaliną jednak nie dało się nie zauważyć, że był na skraju wyczerpania. 

Lora natychmiast wycelowała w niego pistoletem. 

- Nie ruszaj się - warknęła. - Jeden fałszywy krok i zginiecie. Oboje. 

- Archer, ja... - zaczęłam, ale Dragon skutecznie mi to uniemożliwił. Przeniósł rękę z moich rąk, na szyję. 

- Stul pysk! - Warknął. - Nie mogę znieść Twojego żałosnego pierdolenia.

- Zostaw ją! - Krzyknął Archer. 

- Nie ruszaj się! - Wrzasnęły obie kobiety.

- To nie jej chcecie - powiedział spokojnie Archer. 

Słyszałam jak ciężko oddycha. Jego poturbowana twarz szkliła się od krwi. Widziałam, jak bardzo cierpi. 

Dragon jeszcze mocniej ścisnął moją szyję, co powodowało, że nie mogłam złapać tchu. Próbowałam się wywinąć, ale bezskutecznie. Na moment moje spojrzenie i spojrzenie Archera się skrzyżowało. Chciałam go przeprosić, prosić o wybaczenie. Wyglądał jak nieprzenikniona masa. A co jeśli mnie znienawidził? 

Nie wiedziałam co tu robił. Nie wierzyłam, że działa wbrew chłopakom. On też nie wiedział, co tu robię. Czy na prawdę myślał, że go zdradziłam? 

- Archer - Kelsey złagodniała i opuściła broń. Podeszła do niego powoli, jakby chciała się upewnić, że na pewno to widzę. - Musisz wiedzieć, że po prostu tak miało być. 

- O czym ty mówisz - zaśmiał się gorzko. - Ty nie żyjesz. 

- Żyję - odpowiedziała. Z szalonej wariatki zrobiła się delikatna i serdeczna. Brzmiała, jakby spotkała go po latach rozłąki. Jakby... jakby chciała, by wszystko było jak dawniej. - Ja na prawdę nie chciałam, by stała ci się krzywda. Gdybyś mnie słuchał... Archer, to wszystko by się nie stało.

- Nonsens - prychnął. Chciał wykonać krok, ale zakołysał się. 

Lora odbezpieczyła pistolet. Spojrzał w jej stronę w milczeniu, po czym wrócił wzrokiem do Kelsey, która kroczyła w jego stronę. 

- Zawsze byłeś uparty - mówiła. - Twoja upartość doprowadziła do tylu tragedii. Popatrz... cierpią niewinni. Tyle razy prosiłam... gdybym wtedy wiedziała, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może straciłbyś prestiż, ale byłbyś wolny. Tyle osób wciąż by żyło... Katty, Carter...

- Nie waż się tak mówić - odpowiedział, a jego ochrypnięty głos sprawiał wrażenie ciężkiego. 

- To prawda, kochanie - pokiwała głową. - Twoi chłopcy. Ich już nie ma. Rozumiesz? Reed zawarła głupi układ z Dragonem. Jej częścią układu było zabicie Ciebie. Nie zrobiła tego, więc oni zginęli. Ty zginiesz. Archer, ona cię zniszczyła. Jesteś teraz słaby, ale... razem, razem na pewno bylibyśmy silniejsi. Przekonałam matkę. Jeśli tylko chcesz, możesz przeżyć. Będziemy działać razem. Osiągniemy wszystko, co z Kingsami było tylko mrzonką. 

- Ty nie żyjesz - wyszeptał. 

Nie mogłam uwierzyć w to co mówi. Brakowało mi tchu. Łzy płynęły po moich policzkach jak grochy. Nie wiedziałam co boli bardziej. Świadomość tego gówna, czy Archer zapatrzony w byłą dziewczynę jak w obrazek. 

- Nie widziałeś ciała, prawda? - powiedziała z mocą. - Przepraszam, że tak wyszło. To był plan Evana, plan żeby Was zniszczyć. Chciał cię dobić. Matka poszła z nim na umowę. Byłam częścią tego planu, ale Archer... nie wiedziałam, że tak będzie. Matka kazała mi wyjechać, bez pożegnania. Obiecała, że wrócę i że wtedy, wtedy będziemy mogli być razem. 

Kelsey była do bólu przekonująca. Moje serce, a właściwie to co z niego zostało, ledwo biło. 

- Obwiniałem się, tyle lat..

- Przepraszam - powiedziała. - Na prawdę cię kocham. Kochałam już wtedy. Od pierwszego dnia. Wierzyłam, że to co robię jest słuszne. Matka, Evan... wszyscy mówili, że to dla Twojego dobra. Że będę mogła z Tobą żyć, wiesz... bez tej gangsterskiej otoczki. 

- Wierzyłaś im? 

- Dlaczego nie? 

- Bo sfingowali Twoją śmierć - mruknął.

- No właśnie - odpowiedziała, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej. - Dzięki temu wiem, że możemy mieć wszystko. Pieniądze, władzę, wszystko co chcemy. Razem będziemy silniejsi. 

Archer pokiwał głową. Długie sekundy ciszy były torturą. 

Kelsey Reinhart. 

Nie dowierzałam w to co widzę. Archer zamierzał się zgodzić na moją śmierć w zamian za luksusy. 

Płakałam. Opłakiwałam siebie, nasz związek, opłakiwałam chłopaków a także Izzy, Scarlett... To był koniec. Prawdziwy koniec. 

Archer oblizał spierzchnięte usta. Blondynka wyglądała przy nim niewinne. Być może, wyglądali razem dobrze. Kątem oka dostrzegłam, że Lora wcale nie spuszcza pistoletu. Dragon wyglądał jakby się niecierpliwił, nawet jego uścisk zelżał. Nie wiedziałam co, ale coś mocno mi tu nie grało. 

Wtedy, Archer Hale, mój zielonooki mężczyzna, podniósł powoli rękę. Obserwowałam jak unosi ją do twarzy Kelsey, kieruje w stronę włosów. Delikatnie i z wyczuciem odgarnął jej włosy za ucho, zupełnie tak, jak robił to nie raz mi. Poprawka, na pewno robił tak wcześniej, właśnie jej. Jego twarz pozostawała niewzruszona, zupełnie jakby odciął się od emocji. Ta scena, ta delikatna pieszczota sprawiła, że rozpadłam się w drobny mak. To był mój koniec. Mogłam umrzeć. 

- Przykro mi to stwierdzić - powiedział twardo Archer. - Ale nie jesteś Kelsey Reinhart.



===================================================================


mi amigo querido* - (hiszp.) mój drogi przyjacielu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top