49.

MIKE POV


Liczyłem na to, że będę mógł trochę sobie poużywać na facecie, którego mózg widocznie spierdolił na wakacje. W końcu zajebał na całej linii i nie widziałem, żadnego logicznego powodu, dla którego mógłby zniknąć ot tak. Mieliśmy tu biznes do wykonania, plan do obgadania a Archer po prostu się rozpłynął i liczył...no właśnie? Na co? 
Jednak się pomyliłem. 
Hale nie został odnaleziony.

-Diego, coś się stało, mówię ci- William był lekko poddenerwowany.- Archer nie zostawił by tak samochodu!
-Co się stało?- zapytałem, nie ogarniając kompletnie co się wyprawia. 

Scarlett kompletnie nie zwracała na nas uwagi, od razu rozłożyła laptopa na stoliku i zaczęła stukać głośno klawiszami. Diego nabrał głośno powietrza w płuca, wypuszczając je ze świstem. Wszczepił palce w swoje ciemne włosy, chodząc po salonie jak z piórkiem w dupie. 
Sam zaczynałem mieć jakieś złe przeczucia. 

-Znaleźliśmy auto Archera za miastem- mruknął Will.- Po nim samym nie ma śladu. 
-A komórka?- zapytałem. 
-Została na siedzeniu- odpowiedział. 
Nastała chwila ciszy, która zaczęła mi nawet uwierać. Z czymś takim, nigdy się nie mierzyliśmy a w obliczu zaistniałej sytuacji, było nam to nie na rękę. Nagłe zniknięcie Archera, pachniało problemami. 
-Myślicie, że coś...odjebał?- zapytałem cicho, ale poważnie.
-Archer?- zapytał Diego.- Nie ma szans, nic sobie nie zrobił...
-No nie wiem- wzruszyłem ramionami- wyszedł stąd w nerwach. Ponoć.
-Nie pierdol głupot, Mike- DeVitto, którego ostatnio drażniło dosłownie wszystko, teraz stawał się nieznośny.- Co sobie miał niby zrobić?!
-Jezu, dobra spokojnie- mruknąłem.- Rozważam opcje. 
-Może zapytajmy Scarlett- podsunął Marrero, patrząc na dziewczynę wyczekująco. 

Fanning miała w sobie coś takiego, że coraz częściej myślałem o tym, iż to ona jest naszym mózgiem a nie Diego. Facet zaczął na niej za bardzo polegać, jakby zapominając że to nasz interes. 
Kingsów. 
Nie Scarlettt Fanning.

-Na miejscu nie ma nic podejrzanego- mruknęła, tępo wpatrując się w ekran. 
-Zajebista furka na środku pustkowia- podkreślił William z przekąsem.- Faktycznie, mało to podejrzane. 
Dziewczyna spojrzała na niego spod byka, mrużąc oczy. Chociaż nie skomentowała tego w żaden sposób, jej wzrok mówił wszystko. Wyglądało tak, jakby nawet ją nasz Will irytował. 
-Nie ma śladów bójki, obecności kogoś innego. To wygląda praktycznie normalnie. 
-Ale to nienormalne, że Archer zapadł się pod ziemię- skomentowałem, zakładając ręce na klatkę piersiową. 
-Nie zrobiłby tego z własnej woli- powiedział Diego.- Nie w takiej sytuacji. Wiedział, że ma tutaj wrócić. Nie olał by tego. 

Ten biznes był czasem pojebany. Wszystko trzeba było dostosować do zasad świata, w którym nie ma żadnych zasad. Można było do tego przywyknąć. 
-Jakieś teorie?- zapytałem.
-Słuchajcie- odezwała się Scarlett, wycierając ręce w jeansy.- Posprawdzam monitoringi, poszukam sieć, może na coś trafię. Ale to nie wystarczy. 

-Mike- nasz szef podszedł do mnie, a jego głos nie akceptował sprzeciwu.- Poszukamy go. 
-Teraz?- zapytałem.
-Tak, do chuja pana- warknął.- Musimy go kurwa znaleźć. Mamy do wykonania zadanie, pamiętasz?
-Pamiętam- mruknąłem.- Ale Yvette jest na górze i...
-Przecież nie musisz jej pilnować- zdziwił się. 
Wzruszyłem ramionami niedbale. 
Nie podobało mi się, że muszę zostawić Reynolds ale Archer był mi jak brat. Coś ewidentnie było nie tak, więc musieliśmy go odnaleźć. Spodziewałem się go znaleźć w jakimś motelu, odsypiającego libację alkoholową, którą sobie sprawił. 
Wiem, że odkąd jest z Reed zachowuje się inaczej, ale widocznie sprawa Kelsey wciąż go boli. Gdyby tylko znał prawdę wcześniej, nie doszłoby do tej sytuacji. 

-Może Will pojedzie?- zaproponowałem. 
-Nie mogę- odpowiedział- mam ważne sprawy. 
Miałem nie odparte wrażenie, że jego ważną sprawą jest Scarlett. Sam nie rozumiałem co z nimi jest. Są razem? Nie są? To jakieś friends with benefits? 
Nie żeby ta wiedza była mi niezbędna, ale odczuwało się między nimi zajebiste napięcie i bałem się, kiedyś to wszystko wybuchnie. Cóż...było by przynajmniej ciekawie. 
Musiałem jednak słuchać Diego, nawet jeśli to niszczyło moje plany. 
-Jak znajdę tego skurwiela zapitego w barze, to przysięgam, że mu wyjebię- powiedziałem, upewniając się, że każdy mnie słyszy. 
Brałem pod uwagę, że może nawet leżeć gdzieś w rowie po jakiejś bójce. Ale nie podobał mi się fakt, że zostawił swój wózek i telefon. 

-Okej, możecie jechać- poinformowała Scarlett.- Gdyby coś, będę informować. Spróbuję dowiedzieć się, kto do niego dzwonił. 
Diego wyszedł do swojego pokoju, żeby zabrać kurtkę a Will, wyszedł do kuchni. Zanim poinformowałem Yvette o dość niefajnej sytuacji, musiałem porozmawiać ze Scarlett.
-Zrobiłaś już to o co cię prosiłem?- zapytałem, podchodząc do niej i ściszając głos. 
Dziewczyna pokręciła głową, jakby z niedowierzaniem. Dopiero teraz zauważyłem, że była wyraźnie zmęczona i miała dość. 
-Mam na prawdę masę roboty- wyrzuciła, jakbym robił jej jakąś krzywdę.- Nie mogę się rozdwoić!
-Okej, ale zależy mi na czasie- odparłem niecierpliwie.- Ogarniam, że masz dużo pracy ale...
Dziewczyna zaczęła kreślać coś w notesie a po chwili wydarła kartkę z notesu. Wcisnęła mi ją do ręki, wstając. 

-Masz i nie męcz mnie więcej- powiedziała.- Zapierdalam za trzech i na prawdę, przestaję wyrabiać. 
Popatrzyłem na kawałek papieru. 


Elizabeth Bennett +0 527-816-9276


-To kuzynka matki Yvette- powiedziała.- Ma czterdzieści lat, nie ma męża, mieszka w Illions. Nie karana, jest nauczycielką biologi w liceum. Czy to ci wystarczy?
-Tak- uśmiechnąłem się blado.- Dzięki.
Zacząłem oddalać się, w stronę pokoju. Ścisnąłem w dłoni papier, chowając go do kieszeni. Musiałem wyczyścić umysł, zanim cokolwiek spróbuję zrobić. 
Martwiło mnie tylko to, że Illions jest tak...daleko. To jakieś pół dnia jazdy samochodem, bez przerwy! To prawie dziewięćset mill od tego miasta! 
-W zamian za to- krzyknęła do mnie, chociaż już nie zwracałem na nią takiej uwagi, bo zacząłem martwić się o odległość.- Informujesz Reed o tym co z Archerem!
-Ta, jasne- burknąłem tylko, znikając na schodach.
Po prostu zadzwonię do Aarona, niech on się męczy. DiLaurentis na pewno będzie wariować. 
-Yvette- mruknąłem, wchodząc do pokoju i zapalając światło.

Blondyneczka, leżała na moim łóżku. Wiem, że chwilę mnie nie było, ale nie sądziłem że zaśnie. Oddychała spokojne, a jej rzęsy rzucały cień na delikatne policzki. Wciąż czułem zapach truskawek, które tak zawróciły mi w głowie. 
Westchnąłem, nie chcąc jej budzić. Przykryłem ją jedynie kocem i mimowolnie zerknąłem na plecak, który postawiła obok łóżka. Wystawiał z niego notes do rysowania, z którym chyba się nie rozstawała. Miałem ochotę do niego zajrzeć. Byłem ciekawy ile rysunków wykonała, odkąd ostatni raz miałem go w rękach- a było to już dobrą chwilę temu.
Reynolds uzewnętrzniała się rysunkami, które były kurewsko dobre. Narysowała nawet mnie i bardzo mnie ciekawiło, czy zajmuję więcej kartek niż tą jedną. Chciałem nawet o to zapytać, ale zielonooka zasnęła a ja nie miałem zamiaru przeszkodzić jej w śnie.
-Wrócę tak szybko, jak się da- wyszeptałem, kucając tak, aby zrównać się z nią. 
Cmoknąłem jej czoło delikatnie. Westchnąłem cicho, myśląc o tym co mogło ją czekać.

West Richmonds Fall nie było dla niej dobrym miejscem. Ale byłem tu ja. Egoistyczny dupek, który pragnął mieć ją na oku. W Illions, gdyby dobrze poszło, miałaby wszystko czego pragnie. Spokój, możliwości, rozwój, brak mojej osoby. 

Chwyciłem skórzaną kurtkę, która zwisała z oparcia krzesła. Wyszedłem, krótko łącząc się z  Aaronem i mijając się z Diego w garażu, stwierdziłem że na razie priorytetem jest Archer. Potem pomyślę co z Yvette. 

Na razie czekała mnie samotna jazda po mieście, które nagle wydało mi się kurewsko nieprzyjazne.


WILL POV

Zimne piwo chłodziło mój przełyk, pozostawiając gorzkawy smak w ustach. Pociągnąłem kilka długich łyków a kiedy skończyłem, oparłem się o zimną lodówkę. Słyszałem, jak chłopaki odpalają samochody i wyjeżdżają. 
To była pojebana sprawa, ale jeszcze bardziej bałem się rozmowy ze Scarlett, która była delikatnie mówiąc...wkurwiona na mnie. 
-Twoja herbata- mruknąłem, przynosząc jej kubek parującego napoju. 
Spojrzała na mnie tak, jakby bała się że coś jej dosypałem, jednak bez słowa przejęła naczynie, stawiając je na stole. 
Dziewczyna oparła się o poduszki na sofie i przytknęła ręce do twarzy, wydając z siebie jęk frustracji. 
-Nic?- zagaiłem, popijając złoty trunek.
-Nic- odparła bezsilnie.- Jak kamień w wodę. Może chłopaki go znajdą...
-Wątpię- mruknąłem, oglądając uważnie puszkę. 

Usiadłem obok niej z westchnieniem. Im dłużej spędzałem z nią czas, tym bardziej przyzwyczajałem się do jej obecności. Pomyślałem, że nawet dziwnie byłoby nie mieć jej obok siebie. 
-Will- powiedziała, a sposób w jaki wypowiedziała moje imię, brzmiał jak przestroga.- Wiesz, że nie może tak być...między nami. 
Wiedziałem o czym mówi. 
Sam plułem sobie w brodę za dzisiejszą noc i fakt, że cały dzień próbowałem udawać, że nic się nie stało.
Scarlett to nie była dziewczyna, której mogłem to robić. Którą mogłem ranić. A mimo to, wciąż to robiłem. Przesadziłem tej nocy, wiem. Z niewinnego pocałunku, dotyku który miał tylko koić nerwy rozpętałem burzę pożądania. Dwa razy.
Nie byłem z siebie dumny. 
-Wiem- powiedziałem pokornie.- Masz rację. 
-Jutro wracam do siebie- powiedziała.- A dzisiaj prześpię się tutaj. 
Kiwnąłem głową. 
-Chcę żebyś wiedziała, że...
-Jasna cholera!- Fanning zaklęła siarczyście, od razu pochylając się nad laptopem. 

Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo jej zacięta mina sugerowała, że wpadła na jakiś dobry pomysł. Obserwowałem jej skupienie, błyszczące oczy i zwinne palce, które przemieszczały się szybko po klawiaturze. 
Światło, jakie oświecało jej twarz sprawiało, że wyglądała pięknie. Była na prawdę dobrą dziewczyną, pełną emocji i wsparcia. 
I co mi z tego...
-Kurwa!- zaklęła, wstając i nerwowo przechadzając się wokół stołu, gestykulowała. 

Popatrzyłem na ekran a potem na nią.
-Coś odkryłaś?
-Myślałam, że to nie możliwe- powiedziała, wyraźnie zdenerwowana- cholera! Zamiast być obiektywna, skupiłam się na tym, żeby znaleźć haczyk...
-O co ci chodzi?- zapytałem, marszcząc brwi. 
Dziewczyna wydawała się roztrzęsiona. Jej nerwowe zachowanie zaczynało mi się udzielać. Zacząłem wystukiwać rytm nogą, obijając czubkiem buta nogę stołu. 
-Archer i Lora- wszczepiła palce we włosy- kilka dni temu, dzwoniła do niego. Byłam prawie pewna, że to jakaś głupia zagrywka... znałam kiedyś gościa, który często przekierowywał połączenia. Wyglądało, jakby dwójka ludzi miała ze sobą kontakt a tak na prawdę go nie było. Jedna osoba dzwoniła gdzieś indziej a w rejestrach pokazywał się inny numer. Szukałam śladów tego przekierowywania, myślałam że to trop...ale to nie jest pomyłka! Oni na prawdę mają ze sobą kontakt! Chciałam dobrze, myślałam że to coś nieznaczącego, pomyłka, ślepy trop którym miałam się zająć, żeby nie odkryć jej planu! Ale to jest prawda, rozumiesz!?

Wziąłem głęboki oddech, wypuszczając powoli powietrze nosem. Moje serce zabiło szybciej z niepokoju. Nie podobały mi się słowa, jakie wypowiadała a także ich sens.
-Co to ma znaczyć?- zapytałem.- Co to ma z tym wspólnego?!
Scarlett popatrzyła na mnie, załzawionymi oczami. Wiedziałem, że bierze to zbyt do siebie. Traktuje swoje niedopatrzenie jako osobistą porażkę.

 Ludzie już tak mają, że próbują udowodnić swoje racje, szukają odpowiedzi na pytania, które potwierdzają ich tezę. Często nie patrzą obiektywnie. Ale przecież cokolwiek Archer robił, nigdy by nas nie zdradził!
-Archer kontaktuje się z Lorą- powiedziała.- Albo ona z nim. Nie wiem po co, faktycznie kilka połączeń nawiązali. To ona dzwoniła do niego zanim zniknął. 
Wstałem, czując jak krew zaczyna buzować w moich żyłach.
-Chyba nie sugerujesz, że współpracują!
Fanning zacisnęła powieki, tworząc z ust cienką linijkę. 
-Will, wiesz jak to wygląda- powiedziała spokojnie, ale jej głos zaczął się załamywać.- Gdybym powiedziała wam wcześniej, nie doszło by do tego!
-Archer nie zrobiłby nic, co mogłoby nas narazić, jasne?!- wkurwiłem się, odstawiając puszkę z łoskotem na stół.
Ta zakołysała się lekko, a ja przez chwilę myślałem, że jej zawartość rozleje się na komputer. Tak się na szczęście nie stało. 

-Poleciał na jej zawołanie, Will!- Scarlett panikowała i zaczynałem jej nie poznawać.
Chwyciłem ją za ramiona a czując pod palcami materiał jej cienkiego podkoszulka, mocniej ścisnąłem jej ciało. 
-Scarlett, myśl logicznie!- wykrzyknąłem w jej twarz.- Logicznie, słyszysz? Nie skrajnie, do cholery!
Dziewczyna patrzyła na mnie wielkimi oczyma, pociągając nosem.
-Gdybym wam o tym napomknęła...-zaczęła.
-Trudno, stało się- odpowiedziałem szybko, aby jakoś załagodzić sytuację.- Chciałaś dobrze. Ale nie myśl skrajnościami. Kurwa, Scarlett! Archer by nas nie zdradził!
Dziewczyna zaczęła łapać powietrze ustami, próbując się opanować. Dopiero po chwili wyraz jej twarzy, zaczął przypominać jej normalny wygląd. Uspokoiła się.

-Jest więc wiele opcji- powiedziała spokojnie.- Zadzwonisz do Diego a ja przewertuję te kontakty, może uda mi się dowiedzieć o co w tym chodziło. Może Lora jakoś go zmanipulowała, może go zastraszyła...
-To bardziej prawdopodobne- pokiwałem głową.

Przerażał mnie fakt, że ukrywał przed nami fakt, iż miał z nią kontakt. Co to może oznaczać? Podejrzewam, że mogła go nękać telefonami, może groziła Reed albo coś w tym stylu? To było w stylu Lory, męczyć każdego po kolei... 
-Okej, zadzwonię do niego- powiedziałem, wypuszczając ją z uścisku. 
Dziewczyna od razu usiadła przy laptopie, mamrocząc coś o wypuszczeniu drona nad kluczowymi miejscami gdzie przebywa Reinhart. 
-Nie pasuje mi tu coś- wyprostowała się nagle, patrząc na mnie.
-Co takiego?- zamarłem z palcem nad ekranem telefonu. 
Jej wyraz twarzy znów był profesjonalny i zmotywowany. Wyglądała, jakby zastanawiała się nad łamigłówką i była bliska jej rozwiązaniu. To, mimo wszystko, był uroczy widok.
-Nikt nie starał się ukryć tych kontaktów.- powiedziała spokojnie.- Zero szyfrowanych aplikacji, lewego telefonu, wszystko na czysto. Archer wiedząc co potrafię, nawet nie starał się tego zamaskować.

Uśmiechnąłem się lekko. W całej tej, bądź co bądź, beznadziejnej sytuacji dostrzegłem coś, co tylko potwierdzało teorię, że Hale to wciąż ten sam Hale.
-Może chciał, żebyśmy się dowiedzieli- odpowiedziałem, łącząc się z Diego.

Przecież nie chciał by tego, gdyby działał przeciwko nam.



REED POV

Zachodziłam w głowę odnośnie mojego chłopaka. Nie wiedziałam gdzie jest, co robi i czy czasem coś mu się nie stało. Nikt nic mi nie mówił, chociaż prosiłam Scarlett aby mnie poinformowała. Wiedziałam tylko, że znaleźli jego samochód. Wiedzieli więc gdzie jest a mimo wszystko, pozostałam bez informacji.
-Te kanapki są zajebiste, Reed- mrukną Aaron, pochylając się nad jedzeniem, które mu zrobiłam.
-Zapomniałam już, że wyjadasz wszystko co jest w lodówce- mruknęłam z przekąsem, zadowalając się kilkoma łykami wody. 
-A ja zapomniałem, jak świetnie je przyrządzasz- uśmiechnął się, ukazując rząd zębów upapranych majonezem. 

To przypomniało mi wcześniejsze sytuacje w jakich mieliśmy okazję razem współpracować. To znaczy, on był w pracy- pilnował mnie. Tym razem znów tak było a ja miałam przeczucie, że to nie najlepszy pomysł. Ostatnim razem skończyło się na wielkim nieszczęściu i szpitalu. 
-Aaron, serio nie mam nastroju na żarty- westchnęłam, patrząc na zegarek. 
Dlaczego to tyle trwało!? Dlaczego nikt nie może mi powiedzieć co się do cholery dzieje z moim facetem!?
-Wiesz jak to jest- wzruszył ramionami- jeśli nie chcesz być znaleziona, to szukasz dobrej skrytki. Widocznie Archer chciał pobyć sam i dlatego to zniknięcie. Nie zadręczaj się tak. 
Westchnęłam.

Żałowałam, że nie zdążył poznać prawdy o Kelsey. Gdyby tamtego wieczoru został, porozmawiał ze mną, z chłopakami i Scarlett, może nie doszłoby do jego ucieczki. Może gdybym już wcześniej wyznała mu prawdę, może to wszystko by się nie stało?
Ale kiedy miałam mu powiedzieć?
W ciągu tych dwóch lat, kiedy nie mieliśmy kontaktu? Czy tego samego wieczora, kiedy oświadczył mi, że wyjeżdża do Europy? Albo wtedy, kiedy próbowaliśmy nadrobić stracony czas?
-Archer tak ma- skomentowałam, bardziej sama do siebie niż do niego.- Zawsze, kiedy nie wie co zrobić...ucieka.
Aaron doskonale wiedział o czym mówiłam.
Nie radził sobie z uczuciami co do mnie, tym jak bardzo nasz związek jest popieprzony i wyjechał. Do jebanej Francji.
Teraz, kiedy nie potrafił poradzić sobie z odgrzebywaniem sprawy Kelsey Reinhart również uciekł...ale gdzie?

O Boże!
A jeśli znowu gdzieś daleko? Za ocean? Może po prostu chce wszystko zostawić tutaj, w kraju.
Nie, to nie może być prawda! Nie!

-O!- wykrzyknął mężczyzna, wycierając dłonie w ciemne jeansy.- Mike dzwoni. 
Wyrwana z transu własnych katastroficznych myśli, patrzyłam na niego jak odbiera telefon. Rozmawiał chwilę i kiwał głową, ale nie wyglądał na zadowolonego. 
Obawiałam się najgorszego.
-I jak? Wie coś?- zapytałam, kiedy skończył rozmowę. 
Ciemnowłosy westchnął, wstając i zabierając ze sobą talerz. Odłożył go do zmywarki powoli, jakby chciał odwlec ten moment.
-Znaleźli jego samochód, to fakt- zaczął ostrożnie, jakby czekając na moją reakcję.
-Nie mów, że..-obawiając się najgorszego, poczułam jak robi mi się słabo.
-Nie!- zaprzeczył.- Spokojnie! Po prostu nie ma go przy aucie, nie ma też śladów które by mówiły, że coś jest nie tak. 

Usiadłam na krześle barowym, czując się załamana. To mnie nie pocieszało! Archer mógł leżeć pobity w rowie, ktoś mógł go okraść albo chcieć skrzywdzić. Mało to ludzi szukało na nim zemsty?
Wiem, że nie jest taki niezniszczalny. Przyzwyczaiłam się do tego, że zawsze jest silny, wszechmogący i nieprzesuwalny, niczym wielki głaz. Myślenie o nim, jak o farciarzu i najlepszym w unikaniu obrażeń, było dla mnie uspokajające. Ale jest zwykłym człowiekiem i byłam tego boleśnie świadoma. Jeśli zaatakowała go jakaś grupka, po prostu nie miał szans...Nawet z tym głupim pistoletem u boku. 

-Spokojnie, Reed- mruknął mój opiekun, kładąc delikatnie rękę na moim ramieniu.- Znajdzie się. Po prostu potrzebuje być sam...
-I olał biznes?- warknęłam, czując się oszukiwana przez wszystkich.- Wkręcacie mi, że wszystko jest takie łatwe a przecież nic w waszym popierdolonym świecie nie jest łatwe i proste!
Byłam wściekła, bo czułam się jak idiotka. 
Nikt nie traktował mnie poważnie. Nikt nie chciał mnie nawet osobiście informować o tym, co dzieje się z moim facetem. A na pewno było to coś złego!
Po moim policzku spłynęła łza, którą otarłam wierzchem dłoni. 
-Okej, to nie wygląda dobrze- przyznał.- Ale powiedziałem ci wszystko co wiem, przysięgam. Ale Reed, wiem że jemu nic nie jest. To Archer, poradzi sobie w każdym gównie. A to gówno, po prostu go przerosło. Pewnie zaszył się w jakimś motelu i próbuje poukładać sobie pewne rzeczy.
-Kelsey jest tą rzeczą?- popatrzyłam na niego spod łba.

Nie byłam zła na Aarona. Wierzyłam mu, że nic przede mną nie zataja.  Ale chciałam coś robić, pomóc szukać, cokolwiek. Prosiłam tyle razy, ale był nieugięty. Nie pozwoliłby mi na wyjście poza teren domu. 
-Musiał to bardzo mocno przeżyć, nie dziw się- westchnął, ubierając skórzaną kurtkę w kolorze zgniłej zieleni. Wyglądała na wiekową.- Po prostu to jego reakcja obronna na rozdrapywane rany. 
-Wiesz, że ja tego tak nie odbieram.

Mężczyzna wzruszył lekko ramionami. Był facetem, który postrzega rzeczywistość inaczej niż ja. 
-Pójdę już, nie chcę zeby Adam mnie tu zobaczył- westchnął.
Maż mojej matki mógł tu być w każdej chwili, więc przytaknęłam i odprowadziłam go do drzwi.
-Będę niedaleko, mój samochód jest tam- wskazał na czarnego Dodge'a obok drzewa.- Nie rób nic głupiego, Reed. I nie zadręczaj się tak. Będzie dobrze, zobaczysz. 
Wyszedł, pozostawiając mnie w dużym i cichym domu. 

Skierowałam się do łazienki, myśląc tylko o tym, aby ten koszmar już się skończył. Chciałam przemyć twarz zimną wodą, aby nabrać trochę świeżego spojrzenia na sprawę. Chciałam przeszukać internet, ale wiedziałam że to nie zda się na nic. 
Mogłam jedynie sprawdzać bieżące raporty policyjne i liczyć na to, że odnalezione ciała nie należą do niego. 
Włożyłam ręce pod wodę, czując przyjemny, lodowaty chłód. Był kojący i mroził moją skórę w sposób, który sprawiał, że myślałam o czymś innym niż to. 
Nie wiedziałam, jak jutro przetrwam zmianę w BrassMolly. Musiałam tam iść, bo wciąż tam pracowałam i mimo kilkudniowego wolnego, jutro miałam się stawić na porannej zmianie. Jeśli nic się nie wyjaśni do tej pory, po prostu tam zwariuję. 

Mój telefon rozdzwonił się w tylej kieszeni szortów. Wyciągnęłam go, licząc że to ktoś, kto poda mi informacje. Ale numer był zastrzeżony. 
-Słucham?- mruknęłam, ignorując fakt, że nadal mam mokre dłonie.
-Reed Jennifer DiLaurentis- głos w słuchawce wydawał się być znajomy. Niski, z delikatnym akcentem, przerażająco ponury.- Poznajesz mnie?
-Nie- odpowiedział zgodnie z prawdą.
Przytrzymałam urządzenie ramieniem, wycierając dłonie w biały ręcznik, znajdujący się obok umywalki. 
-A szkoda- mężczyzna po drugiej stronie, zaśmiał się bez krzty wesołości.- Tyle mnie ostatnio szukałaś a teraz nawet nie poznajesz, smutne.

Poczułam dreszcz przerażenia, biegnący wzdłuż mojego kręgosłupa. Teraz już wiedziałam z kim rozmawiam. Chwyciłam w prawą dłoń telefon, lewą przykładając do brzucha. 
Pomyślałam, że kanapka, którą zjadłam kilka minut temu chce wydostać się z mojego żołądka. Zemdliło mnie, to nie sądziłam że będę musieć jeszcze kiedyś rozmawiać z tym człowiekiem.
-Dragon..-wyszeptałam.

Najsłodsze. Dzieciątko. Jezus.
I wszyscy. Jego. Święci. 

Sama dałam mu numer! Cholera, jak mogłam mieć nawet nadzieję, że tego nie wykorzysta!
-Świetnie, więc skoro już wiesz z kim rozmawiasz, mam nadzieję że pamiętasz o naszej umowie. 
Jego głos przeszywał mnie całą, powodując że traciłam grunt pod nogami. Czułam się, jakbym wpadła w ruchome piaski. Cały mrok wciągał mnie do środka a ja, szamotając się jak uwięzione, wystraszone, małe zwierzę, zapadałam się w nim bardziej. I bardziej...i bardziej...i bardziej...
-Czego...czego chcesz?- zapytałam, zapominając o utrzymywaniu jakichkolwiek pozorów.

Już nie czułam się pewna siebie, tak jak wtedy w klubie. Zapomniałam grać tej roli, bo zwyczajnie ten angaż nie był przeznaczony dla mnie.
-Wykonasz swoją część umowy- teraz, jego mroczny głos brzmiał poważnie i profesjonalnie.- Ja podałem ci informację, a ty zrobisz to o co poproszę. 
Jak przez mgłę pamiętałam, co wtedy się działo. Towarzyszyło mi uczucie porażki, mimo pozornego wykonania zadania i teraz już wiem czemu...
-Co niby miałabym zrobić?
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. 
-Jak to co?- zapytał, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.- Przecież o tym rozmawialiśmy. Zabijesz dla mnie człowieka, który nie powinien był ze mną zadzierać. I nie powiesz o tym swoim koleżkom, bo wtedy ja będę musiał pozbyć się ich...

To.
Było.
Niepoważne.



==========================


Widzicie nowe okładki? 
Są 

CUDOWNE! 

Prawda?

Oczywiście to dzieło kogoś, kto już wcześniej projektował tutaj okładkę i jak dobrze pamiętam filmiki? 

supersadworld- DZIĘKUJĘ! 
Zalejcie tą cudowną osóbkę falą miłości, bo zasłużyła na to po tym, co stworzyła ^^
Ten rozdział jest dla ciebie! ;) 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top