47.


DIEGO POV

Patrzyłem na siebie w lustrze, całkiem odprężony. Długi prysznic zawsze mi pomagał, pozwalał zebrać myśli i wyluzować się. 
Pamiętam, że kiedy niejako zatrudniłem Scarlett, pokładałem w niej duże nadzieje. Ta dziewczyna przerosła jednak moje oczekiwania. Była świetna w tym co robiła. Chociaż nie mogłem jej nie skarcić za samowolkę, jakiej się dopuściła, czułem że było to właściwe. Tylko tak mogła dokopać się do prawdziwego złota. 
A jak wiadomo, złoto bywa cholernie ciężkie. 
Widziałem, że to co wypłynie na jaw wieczorem, będzie trudne dla wielu z moich chłopców. 
Czułem się czasem jak ich pierdolony opiekun, chociaż to właściwie przeze mnie dostawali od życia po dupie. Ale to była ich decyzja. 
Mogłem dbać o to, aby w potrzebie mieli mnie. Mogłem dać im dom, robotę i kasę. Ale nie mogłem ustrzec ich przed własnymi wyborami. 
Sam siedziałem w sidłach swoich wyborów. 
Wiedziałem jak to jest.
Kiedy Annabeth odeszła, to też był jej wybór. Zawsze dawałem jej do zrozumienia, że może to uczynić w każdym momencie, ale cholernie tego nie chciałem. Gdzieś w środku miałem dziecinną nadzieję, że tego nie zrobi. Była totalnie zakręcona na punkcie filozofii, co często mnie, zwykłego szarego człowieka, ledwie wykształconego wprawiało w dziwny dyskomfort. Lubiła wszystko co stare, zapomniane, pradawne i zakurzone. Była dziwnym typem, biorąc pod uwagę fakt, że poznaliśmy się na imprezie. Świetnie tańczyła, ruszała się jak prawdziwa bogini a jej blond włosy, okalające tą nieskazitelną twarz, zawsze przywoływały mi na myśl anioła. 
Byliśmy piekielną sprzecznością. 
Ona jasna i czysta o porcelanowej cerze. Moje meksykańskie korzenie i brudny interes.
Jej ciepło i serdeczność. Moja brutalność i ignorancja. 
Ona była światłem. Ja na zawsze mrokiem.
Amor Vincit Omnia.
Miłość zwycięży wszystko.

Uwielbiała to powtarzać, kiedy podkreślałem nasze różnice. Kiedy bała się o mnie, będąc świadomą, czym się zajmuję. 
Ta nasza, musiała być nie- miłością, skoro nie zwyciężyła. 
Czy miałem do niej żal?
Czasem. Na krótko. Potem dochodziłem do wniosku, że w ogólnym rozrachunku tak jest lepiej. Jest bezpieczna, spokojna, może się rozwijać. Jest daleko, ale dla niej tak właśnie jest lepiej.
I tego trzymałem się zupełnie tak, jakby miała to być moja ostatnia deska ratunku.
Pamiętałem, jak pakowała swoją walizkę. Miała łzy w oczach, ale nie przeciągała tego pożegnania. Zabrała wszystko, każdą spinkę i książkę, płytę, ubranie i wstążkę, którą ozdabiała swoje fryzury. Zabrała ze sobą radość tego miejsca, delikatny, waniliowy zapach i obiady, które gotowała w kuchni. 

Stałem w progu, uprzednio otwierając drzwi na oścież. Była ciepła, wiosenna pogoda. Na ulicy próżno było szukać żywego ducha. Była niedziela, siódma rano. Cały dom jeszcze spał, podczas kiedy Annabeth wychodziła. Rozmawialiśmy całą noc. Nie było mowy o kompromisie. W tej sytuacji, nie można było mówić o kompromisach. Nie mogłem wymagać od niej, by zaakceptowała to wszystko. 
-Diego- powiedziała cicho, ściskając rączkę szarej walizki. 
Jej głos był jak aksamit, balsam na moje serce, które znów zaczęło twardnieć. 
-Rozumiem- odpowiedziałem, patrząc na jej twarz.

Chciałem wszystko zapamiętać, każdy jej szczegół, krzywiznę jej ust i kości policzkowych. Ten mały, uroczy pieprzyk na linii żuchwy i lekkie zmarszczki wokół oczu, kiedy je mrużyła. 
Kiwnęła głową, biorąc głęboki wdech. Jej wiecznie ciepła dłoń, spoczęła na moim policzku. 

-Dbaj o siebie, o chłopaków- jej cichy głos, przedostawał się do moich uszu. Był przytłumiony, jakby mówiła zza szyby.- Uważaj na siebie.
Nie mogłem powiedzieć jej, że pragnąłem aby została. 
-Ty również, moja droga.
Wzdrygnęła się słysząc mój lekki akcent, który zawsze jej się podobał. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Uśmiechnęła się lekko, cofając dłoń. 

-Żegnaj, Diego.

Przełknąłem ślinę, czując że nic już nie będzie takie samo.
-Żegnaj, Annabeth.

I wyszła, odjeżdżając czerwonym pick-up'em. 


Dopiłem zimną już kawę, upewniając się, że każdy z moich chłopców dostał informację o naradzie. 
To czego dowiedziała się Scarlett rozwiązuje wiele rzeczy. Ale przed nami najważniejsze zadanie. Wymyślenie planu, który pozwoli nam wykorzystać tą wiedzę i wygrać tę wojnę. 
Tym razem nie ma mowy o ofiarach w moich ludziach.
Dopilnuję tego. 
Przysięgam.


REED POV

Od kilku godzin Archer się nie odzywał i to chyba nie miało się zmienić. Owszem, denerwowałam się ale wiedziałam, że wróci. Diego zarządził spotkanie, więc musi się na nim pojawić. Na pewno wtedy wszystko się wyjaśni i zrozumie to co się stało.
Wiedziałam, że będzie wściekły. Wiedziałam to, bo się naraziłam a on tego nigdy nie chciał. Wiedziałam, że zrobiłam coś co mogło go urazić. Ale to było jedyne słuszne wyjście.
Dzięki temu ich problem z Lorą Reinhart się rozwiąże. 
Chodziłam nerwowo po pokoju, myśląc nad tym wszystkim. To było zdecydowanie popaprane, ale może właśnie takie jest życie. 
Niepewne, skomplikowane, zawiłe. 
-Reed- usłyszałam głos Isabel.- Wszyscy się już zbierają.
Było dopiero wpół do ósmej, ale domyślałam się, że cała sprawa była tak fascynująca dla wszystkich, że nie mogli się doczekać.
-Przyszedł?
To pytanie padło wręcz automatycznie a moje serce, zabiło szybciej. 
Jednak Izzy pokręciła głową a widząc moje zasmucenie, powiedziała pocieszająco:
-Ma jeszcze czas, na pewno wróci.
Kiwnęłam głową, czując lekki zawód. Jednak nawet jeśli teraz przyszedł by do pokoju, czy znalazłabym w sobie odpowiednio dużo odwagi, aby mu o wszystkim powiedzieć? 
To był cholernie trudny temat. 
-Izzy- zawołałam, zanim zdążyła wyjść.-Boję się.
Czarnowłosa wślizgnęła się do pomieszczenia, zamykając cicho drzwi. Ciepłe światło lampy, nadawało jej skórze lekko pomarańczowy odcień. Jej oczy błyszczały i mimo zmęczenia, wciąż prezentowała się pięknie. 
-Wiesz, że ja też. Ta cała sprawa z Kelsey, jest mocno szemrana. Wiesz, że chłopcy nigdy jej zbytnio nie ufali. Chyba nie bez powodu. 
Opatuliłam się rękoma, czując chłód. Jeszcze nic dziś nie jadłam, bo z nerwów nawet mały kęs wydawał mi się niemożliwy. 
-Ale Archer jej ufał- zauważyłam.

Westchnęła cicho. Na jej twarzy zobaczyłam autentyczną troskę.

-Sama wiesz, jaka jest miłość- powiedziała po chwili.- Kochał ją, więc jej ufał. To chyba logiczne. 
-Mam wrażenie, że kocha ją nadal. 
Kiedy to powiedziałam, uświadomiłam sobie, jaka jest moc tych strasznych słów.
Pamiętam, jak zapewniał że mimo wyraźnych podobieństw w wyglądzie, nie dlatego mnie pokochał. Pamiętam to dziwne uczucie, jakie towarzyszyło mi, gdy dowiedziałam się że jesteśmy tak podobne do siebie. 
Ale on zawsze zapewniał, że nie za to mnie kocha. Że nasze charaktery, nie są nawet podobne.
A jednak twierdzi, że zachowuję się jak ona.
A jednak wciąż jest tak drażliwy na jej wspomnienie. Myślę, że jego dzisiejsza reakcja tylko to potwierdza. 
-Reed, wiesz że to nie prawda- powiedziała. 
Wzruszyłam ramionami. 
-No weź- podeszła do mnie i objęła mnie lekko- przecież wiesz, że tak nie jest! Miał prawo się zdenerwować, myślisz że Matt tak to wszystko spokojnie przyjął? Też się zdenerwował. Nie dziw się Archerowi, że tak zareagował. On jest nerwowy, bardzo uczulony na Twoim punkcie. Twoim a nie Kelsey.
-Nie była bym tego taka pewna- pociągnęłam nosem, czując że zbiera mi się na płacz.
-On żyje w wielkim poczuciu winy, Reed- westchnęła, odsuwając się ode mnie.- Myślę, że to jego sposób na poradzenie sobie z tym wszystkim.
-Ale to nie jego wina Izzy, rozumiesz?- powiedziałam, bliska załamania.- To tylko i wyłącznie głupota Kelsey, zaprowadziła ją do grobu.
Dziewczyna popatrzyła na mnie nic nie rozumiejąc. 
-Wszystkiego dowiesz się na dole- mruknęłam.
Whitemore nie drążyła. Przyjęła moją wypowiedź do wiadomości i wspólnie uznałyśmy, że lepiej będzie poczekać w salonie. 
Wychodząc, zgasiłam światło by po chwili zająć miejsce na sofie. 
Minuty mijały powoli. Czas uciekał a on nie wracał. Zrywałam się za każdym razem, kiedy słyszałam ryk silnika na ulicy i tępo oczekiwałam, aż usłyszę otwierane drzwi. Ale tak nie było. Kiedy zegar wybił ósmą, reszta również przejęła moje zdenerwowanie. 
-To nie jest w jego stylu, żeby się spóźniać- mruknął Mike, spoglądając na mnie.
-To całkiem w jego stylu- odparł William, który siedział obok mnie.- Lubi wielkie wejścia. 
Potrząsnęłam głową. 
-A jeśli coś mu się stało?- zapytałam, autentycznie przerażona tym, że mógł mieć wypadek. 
-Proszę cię- DeVitto przewrócił oczami- jemu? Na pewno liczy, że Diego zjebie Scarlett a tego...nie chciałby przegapić. 

Kiedy do salonu wkroczył Diego, od razu zauważył, że nie jesteśmy w komplecie. Najpierw zapytał o to mnie, ale nie znałam odpowiedzi, gdzie jest mój chłopak. Nikt z nas nie wiedział.

-Wkurwił się- podsumował Ryan.
Marrero wcale nie był zadowolony. Zaczął kręcić się niespokojnie, potem zaczął wydzwaniać do zielonookiego, ale na próżno. Nie odbierał.
-Jeb się- warknął, rzucając telefon na jasne obicie fotela.

Zapanowała cisza. 
-Trudno- po kilku długich sekundach ponownie zabrał głos- zaczynamy bez niego.
-Ale jeśli coś mu się stało!- zaoponowałam, wiedząc że to mogło być prawdziwe.
Nie sądziłam, że ot tak zlekceważył polecenie swojego szefa. Kogoś kogo musiał słuchać. Jeszcze ten telefon. Kto do cholery mógł do niego dzwonić? Adam? Może ktoś, z kim dobijali interesów?
-Na pewno nic mu nie jest- Will był pewny swoich słów.- Musi to po prostu odreagować. 
-Jak?!- wkurzyłam się.- Ktoś do niego dzwonił! Nie wmówisz mi, że relaksuje się robiąc interesy!
-Nie zlecałem żadnych interesów- zauważył Diego.- Jeśli ktoś do niego dzwonił, nie był związany z biznesem. 
-Chyba, że ten głupi dzieciak, który miał nam oddać pieniądze- zauważył Matt rzeczowo.- Mógł pojechać do niego po kasę.
-I to mu tyle zajmuje?- krzyknęłam, patrząc na niego oskarżycielsko.
-To za miastem- wzruszył ramionami.- Dobrze wiemy, że Archer lubi tam uciekać kiedy coś go dręczy.
-Koniec tych bezsensownych dyskusji- wtrącił się tutejszy szef, tracąc cierpliwość.- Archer zignorował mój rozkaz bo jest zbyt dumny, żeby teraz tu wrócić. Kropka.
Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale Izzy powstrzymała mnie znaczącym gestem ręki. Nie mam tu nic do powiedzenia. 
Zacisnęłam usta i wzięłam głęboki oddech. Mogli mieć rację. Ale mogłam mieć ją ja. Wolałabym jednak tą pierwszą opcję.
Diego klasnął w dłonie, kiedy pojawiła się Scarlett.
-Dobra, konkrety.
Chłopcy od razu się skupili, przybierając wręcz wojenne postawy. 
-Okej- westchnęła Scarlett.- Sprawa jest dużo poważniejsza, niż mogłoby się nam wydawać. 
Po salonie przeszedł cichy pomruk zebranych.
-Teczka Kelsey wiele wyjaśnia, bo jasno pokazuje- dziewczyna przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu, jakby czegoś szukając.- Archera nie ma?
-Nie ma- warknął Diego, widocznie wciąż rozdrażniony sytuacją.- Kontynuuj.
Scarlett, której zmęczenie malowało się na twarzy, obracała teczkę w dłoniach.
-Jej śmierć była zaplanowana- powiedziała twardo.- I nie ma w tym winy Archera. Żadnej.
Mike zmrużył oczy.
-On sam ją sobie przypisał- zauważył.- Oficjalnie to był nieszczęśliwy wypadek.
-Oficjalna nie znaczy prawdziwa- odpowiedziała, odkładając na stół akta.- Możecie sobie popatrzyć. 
O'Conor pochylił się i zaczął wertować kartki papieru, wychwytując pobieżnie notatki.
-Na miejscu znaleziono świeże ślady opon- powiedziała.- Po ich układzie można było oszacować rodzaj samochodu. Dodatkowo na klamce znaleziono ślady krwi.
William spojrzał na nią ostrożnie. 
-Czyjej krwi? 
-Evana Wooda i Kelsey. 
Zapadła chwila ciszy. Okej, wiedziałam że to była jego wina. Ale krew? Czyżby wcześniej rozegrała się tam szamotanina? 
-Powiem wam co udało mi się ustalić- Scarlett widząc zainteresowanie wszystkich, przybrała rzeczowy ton głosu.- Evan miał swego czasu strasznie parcie na wygryzienie was z tego biznesu. Przechwyciliście jego kontakty, dojścia, odebraliście mu znaczne udziały. Stracił pozycję w tym mieście i zaczął szukać zemsty. Kelesy była pierwszym krokiem- tu spojrzała przelotnie na Willa.
Wiedziałam, że to co zaraz powie wywoła w nim nieprzyjemne odczucia. Jakby słuchał o Katty Clarke, której obrazu nie mógł wymazać ze swojej pamięci.
-Kelsey miała wyciągnąć od Archera wasze plany. To ona miała być wtyczką.
-Wiedziałem, że z tą dziwką coś było nie tak- splunął Mike, wchodząc Fanning w słowo. 
Diego kazał mu siedzieć cicho, ale niepokorny blondyn wydawał się tego nie zauważyć. 
-Wtyczka okazała się być bezużyteczna, bo Archer nie mówił zbyt wiele- kontynuowała.- Kelsey przestała być użyteczna, bo nie znała żadnych szczegółów. 
-Skąd jesteś tego taka pewna?- to pytania padło od Williama, który nerwowo wystukiwał tylko sobie znany rytm na przedramieniu pokrytym blizną. 
Scarlett zawahała się. 
-Katty mi powiedziała- zanim zdążyłam to przemyśleć, moje słowa wypełniły salon, głucho odbijając się od ścian- przed śmiercią.
Znów zapanowała cisza. Złowroga i przytłaczająca. Oczy wszystkich skierowały się na mnie i nawet Isabel, wstrzymała oddech. 
-Wiedziałaś to wszystko i nigdy wcześniej nie powiedziałaś?- pytanie które padło od Diego, brzmiało oskarżycielsko. 
Przełknęłam ślinę, czując szybsze bicie serca.
-Nie mogłam powiedzieć- spojrzałam na niego.
-Wiesz, ile czasu mogliśmy na tym oszczędzić!?- narastał w nim gniew, który charakteryzował się tymi szalonymi iskierkami w oczach.- Do kurwy nędzy, dziewczyno! Z tą wiedzą mogliśmy dużo więcej!
-Ale jak miałam wam to powiedzieć!?- zdenerwowałam się- Jak miałam to powiedzieć Archerowi? Żeby złamać go jeszcze bardziej!?
Diego Marrero chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował. Zaczął kręcić głową, nakazując Scarlett aby mówiła dalej.
Ta wyjaśniła każdy aspekt, który jej przekazałam. O tym, jak Kelsey stała się ofiarą Evana. 
-Myślę, że ta wersja jest prawdziwa- podsumowała.- Jest spójna z kolejnymi wydarzeniami.
-Śmierć ojca Kelsey, wysoko ubezpieczonego- wtrącił się Wood.- W jego ciężarówce były poprzecinane kable. 
-Co łączy jedno z drugim?- wtrącił się Matthew, oglądając policyjne raporty.- To nie przypadek. 
-Oczywiście- stwierdziła.- Wszystko to zostało zaplanowane z góry. Śmierć męża zaplanowała Lora. I tak go nie kochała a o ubezpieczeniu, prawdopodobnie dowiedziała się od Evana. Evanowi brakowało pieniędzy, zabicie Kelsey dało mu powody do tego, aby Lora zechciała tymi pieniędzmi się podzielić. Pieniądze z ubezpieczenia w razie jego śmierci, miały trafić do Kelsey, aby mogła się kształcić. 
-Po co od razu zabijać Kelsey, skoro ona również współpracowała z Evanem?- wtrąciła Isabel.- Jaki to ma sens?
-Skłaniam się ku dwóm opcjom- Fanning odrzekła merytorycznie- albo był to nieszczęśliwy wypadek, albo- co bardziej prawdopodobnie- efekt nie zrównoważenia psychicznego Lory. Myślę, że zgodziła się na śmierć Kelsey. Istniała spora szansa, że dziewczyna nie podoła takiemu wyzwaniu. Spędzała dużo czasu z Archerem i mogła w każdej chwili przejść na jego stronę. Dotarłam do archiwalnej wiadomości głosowej... tuż przed śmiertelnym wypadkiem Kelsey, Evan proponował spotkanie w tym czasie, w miejscu takim jak zawsze w jak to określił wiadomej sprawie. Czyli widywali się już wcześniej. W domu Reinhartów raz interweniowała policja. Sąsiedzi skarżyli się, że matka z córką się kłócą i zakłócają spokój po ciszy nocnej. Jeden z nich zeznał, że chodziło właśnie o pieniądze. Młodsza, nie chciała zgodzić się na warunki matki. Podejrzewam, że już wtedy myśleli o wykorzystywaniu tego ubezpieczenia, pozbawienia życia Tedda Reinharta. Ale Kelsey była jego spadkobierczynią i to ona miała je wykorzystać a jeśli nie mogłaby tego zrobić, pieniądze miały przejść na żonę.
-Popytałem w klubach- wtrącił się Wood.- Jinetes już nie ma, ale można wciąż spotkać kogoś, kto znał ich lepiej. Jeden gość twierdzi, że Evan potrafił zmanipulować wszystkich. Twierdzi, że słyszał kiedyś od jednego kolegi, który ponoć słuchał rozmowy jego przydupasów, że szykuje się dla nich duży zastrzyk kasy, bo matka jednej z jego dziwek zgodziła się współpracować a ma spory majątek. 
-Matka podpisała wyrok śmierci na córce- podsumował Diego. 
-Śmierć najpierw córki a potem męża, nie była zbyt podejrzana. Gdyby nastąpiła odwrotna kolejność ktoś mógłby węszyć- podkreśliła Scarlett.- I istniałoby ryzyko, że Kelsey zabezpieczy swój majątek po ojcu, aby nie wpadł w ręce matki.
Wariatka. Totalna wariatka. Byłam przerażona znaczeniem tych słów. Matka zgodziła się na śmierć córki w imię pieniędzy!?
-Evan  i Lora przekupywali policję, aby prawdziwe informacje nie ujrzały światła dziennego. Potem kiedy zaczęli zbijać interes, Lora stawała się coraz bogatsza a Evan był bliżej celu. 
-Ona jest chora psychicznie!- Isabel wydawała się być na skraju załamania nerwowego. 
Ale mogła mieć rację. Kto o zdrowych zmysłach tak by postąpił?
-Nie podoba mi się, że znaleziono krew Kelsey- zauważył Mike.- Bili się czy ki chuj? 
-To będzie ciężko wyjaśnić- wzruszyła ramionami.- Ciała nie odnaleziono. Widocznie spłonęło doszczętnie. A ta krew...cóż. Potwierdza, że Evan tam był i podpalenie było jego winą. Może ją pobił, żeby nie uciekła? Tak sądzę. Może pod koniec wcale nie była przekonana do współpracy? Może nawet groziła, że powie Archerowi prawdę a cała akcja nabrała tempa...
-Podejrzane jest to, że nie znaleźli żadnego ciała- mruknął Mike.- Z raportu wynika, że nieopodal był jej samochód a na metalowych drzwiach znaleziono też ślad jej odcisków. Tylko na tej podstawie wywnioskowano, że tam była? Że zginęła właśnie w płomieniach? Okej, ale do chuja...żadnej, nawet pierdolonej kostki? 
-Może Evan zabrał ciało?- podsunął Wood.- Odebrał możliwość węszenia. 
-Archer był tam umówiony na transakcję z kimś, kto nigdy później się nie odezwał- Scarlett spojrzała na szefa, jakby z wyrzutem.- To kluczowa sprawa. Archer miał myśleć, że to jego wina. Że pojechała tam za nim, bo nigdy nie chciał jej mówić o interesach. Problemem jest jednak fakt, że wszystkie wiadomości, które dotyczyły tej transakcji wysyłane były z okolicy w której mieszkają Reinhartownie albo z liceum. Możliwe więc, że robiła to sama Kelsey.
-To pojebane- mruknął Mike.
-Ale skuteczne- zauważył Wood.- Evan powiedział Kelsey, aby wywabiła Archera do hangaru. Mógł jej wcisnąć jakikolwiek kit, przypominam, był wykurwiście dobrym manipulatorem. Myślała, że pomaga Evanowi a tymczasem zaplanowała własną śmierć. Kiedy przyjechała na miejsce, Evan zrobił co zrobił, podpalił hangar a Archer pomyślał co pomyślał.
-Gdybyście wtedy- zauważyła Scarlett- próbowali dojść prawdy, tym bardziej Archer mógłby się utwierdzić w przekonaniu, że to jego wina. 
Wizja matki wydającej na śmierć swoje dziecko, chyba już zawsze będzie mnie prześladować.
-Ale Evan już nie żyje- zauważył Will, sprowadzając rozmowę na konkretne rzeczy.- Lora więc pragnie dokończyć plan w pojedynkę? Nawet jeśli wie, że to jej sprawka?
-Ale nie wie, że my wiemy. A plan znacznie zmodyfikowała i wybrała długofalowe działania- zauważyła Scarlett.- Początkowo chodziło w tych pieniądzach tylko o to, aby interesy Evana nie wychodziły na wierzch, obawiam się że to przez fakt, że beze mnie było mu dużo ciężej i aby to on przejął wasz biznes. Pieniędzmi zawsze się dzielili, a wiecie że to nie małe pieniądze... Aby mógł was zniszczyć, potrzebował kogoś kto zacznie go kryć. Kogoś z pieniędzmi. Kontakty Evana z Lorą były intensywne, zaczęły się przecież nawet przed śmiercią Kelsey, więc musiał o tych pieniądzach wiedzieć wcześniej. Ale kiedy sam zginął, a majątek znacznie wzrósł, Lora stała się inwestorem, zaczęła pojawiać się w towarzystwie wpływowych ludzi. Jej syn Alan zaczął jej pomagać.
-Gówno zna się na robocie- dodał Ryan, który w żaden sposób nie reagował na informacje o jego bracie. Zupełnie, jakby go to nie interesowało.- No, ale potrafi strzelać... 
-Czyli Alan jest od tej nielegalnej strony interesu- Diego pojął w mig słowa Scarlett.- Lora jak dawniej odwraca uwagę, przekupuje i wykupuje a jej syn może działać na mieście w spokoju. Za to my jesteśmy na celowniku.
-Czyli nowy towar, który pojawił się jakiś czas temu to jej sprawka- tym razem odezwał się Matt.
-Na to wygląda- odrzekła dziewczyna.- Zwłaszcza, że Lora wykupiła starą portownię. Mam kilka informacji, że dzieje się tam coś dużego. Lora ma już bardzo wysokie wpływy w mieście, siecią inwestycji oplotła je prawie całe. Jeśli tak dalej pójdzie, przejmie kontrolę nad całym miastem a mając w garści policję, jest właściwie bezkarna. 
-Jeśli ciebie nie było?- nagle wyrwał się Will, który wyglądał jakby go olśniło.- Skąd Evan miał pewność, że Lora mogłaby posiadać tak znaczną sumę? Bo musimy tu mówić o milionach jak nie miliardach, skoro poświęcił na to tyle energii. 
Fanning zmieszała się.
-Nie mam pewności, ale boję się że to moja wina- powiedziała ze skruchą, oplatając się rękami.- Dawno temu, kiedy dla niego pracowałam potrzebował listę osób, które mają najwięcej zer na koncie w banku. Myślałam, że może chce ich okraść ale rzucił tylko na to okiem i nigdy więcej o tym nie wspominał. Później odeszłam...Ale być może to go naprowadziło. Zebrałam naprawdę dużo informacji a od tamtego czasu do momentu jego planu, musiało minąć sporo czasu czyli jeszcze więcej zer na koncie. Jeśli to moja wina- przyznała- nigdy sobie tego nie wybaczę.
-Nie przejmuj się- westchnął Diego, jakby pocieszająco.- Nic tego nie zmieni a wtedy, to nie wyglądało wcale bardzo groźnie.

-Okej, czyli Lora chce nas wygryźć z biznesu- podsumował Mike, wracając do tematu i przeczesując włosy dłonią.- Ale tego mogliśmy się domyślić. Jest coś gorszego, prawda? 
-Owszem- kiwnęła głową.- Udało mi się podsłuchać kilka jej rozmów. Niezbyt długo, bo nie chciałam zostawić wyraźnych śladów swojej obecności. Tak jak myśleliśmy, kilka ostatnich wydarzeń miało odwrócić waszą uwagę od niej i jej poczynań z portownią. 
Tu dziewczyna spojrzała na wszystkich, biorąc głęboki wdech.
-Mów- polecił Diego.
-Lora opłaciła policjantów, aby za kilka dni z samego rana, zrobili tu nalot- powiedziała cicho.- Pretekstem będzie sprawa wypadku mamy Reed. W rzeczywistości chcą zebrać na was wszystkie haki...Broń, sprzęt, pieniądze, ślady czegokolwiek. Pod waszą nieobecność, Reed i Isabel będą same a więc się nie obronią. Kiedy wyjdziecie, za kaucją, która magicznie wpłynie na konto policji, dowiecie się, że dziewczyn nie ma i zostaniecie zwabieni do portowni. A tam...no cóż. Wy na całą zgraję jej ludzi. 
Wszyscy milczeli. Chłopcy wyglądali, jakby ktoś kopnął ich w brzuch. Matt wydawał się zdruzgotany. Objął mocniej Izzy, po której policzku zaczęła spływać łza. 
Ja siedziałam odrętwiała. Pamiętałam, co działo się te dwa lata temu. Pamiętałam ten strach o własne życie, będąc świadomą porwania. Pamiętałam ten obrzydliwy oddech śmierci na karku. Zdecydowanie nie chciałam tego powtórzyć.

-Czy to pewne?- zapytałam. 
Scarlett niestety nie miała dobrych wieści a jej odpowiedź, nie była pocieszająca. 
-Pieniądze od Lory już wpłynęły- powiedziała.- Ta akcja może zostać przeprowadzona lada dzień.
-Czego ona do chuja pana od nas chce!?- Mike się wściekł, uderzając pięścią w blat stołu.- Jeżeli wojny, to przysięgam osobiście odstrzelę jej ten głupi łeb od ciała!
-Hola, hola!- Diego wkroczył do akcji, odzyskując rezon.- Nie możemy robić niczego pochopnie. Jesteśmy teraz o krok przed nią...znamy prawdę o Kelsey, o której ona nie ma pojęcia, całą historię jej bogactwa i plany. Musimy to dobrze wykorzystać. 
-Przede wszystkim musimy zapewnić dziewczynom bezpieczeństwo- wtrącił się Matthew, spoglądając na Isabell.
-Tak, ale nie możemy popełnić błędu- Diego ścisnął nasadę nosa i milczał kilka sekund.- Musimy zabezpieczyć się na wypadek tej akcji ale wymyślić wcześniej taką, która pozwoli nam wygrać z Lorą. 
-Mówiąc wygrać, masz na myśli...- tu Will przyłożył do skroni dwa palce i szybkim ruchem uniósł
je, wykonując ustami gwizd.
Marrero przytaknął. 
-Nie możemy się bawić w półśrodki- zauważył Matt.- Nie kiedy w grę wchodzi tak psychiczna osoba jak Lora. 
-A jeśli dowiedziałaby się o Evanie? Że to on spowodował jej śmierć? Może wtedy odpuści?- Isabel sama nie wierzyła w te słowa, ale jej głos zdradzał jej załamanie. 
Może nie chciała zbytnio płakać, ale jej głos brzmiał, jakby miała zalać łzami cały salon.
-Kochanie, wiesz że to nie przedszkole- Matt starał się mówić spokojnie a jego melodyjny głos płynął do uszu wszystkich.- To tak nie działa. 
-To już nie tylko zemsta- skomentował Ryan- to wojna o władzę. 
-No Ryan- Mike poderwał się z miejsca.- To chyba najlepszy czas na to, abyś spłacił swój dług względem nas. Ponoć tylko z tobą możemy z nią wygrać.
Wood uśmiechnął się nonszalancko, rozkładając się na fotelu. 
-Owszem- zgodził się.- Znam jej zagrywki, bo dla niej pracowałem. Znam sposoby jakimi się posługuje, wszystkie jej słabe punkty...Czy tyle wystarczy?
Chłopcy z ociąganiem kiwnęli głowami.
Przez chwilę dyskutowali i wymieniali pomysły, ale nie mogłam się na tym skupić. Martwiło mnie milczenie Archera i denerwowałam się, że nikt nie wziął tego na serio. Może i zdarzało mu się uciekać, ale żeby przegapić zebranie? Zignorować Diego? 
Dla niego ten biznes był życiem, nie olał by tego tak łatwo tylko przez dumę. 
Scarlett wtrąciła się jeszcze informując, że nasza dzisiejsza akcja była niezbędna do uzyskania najważniejszych informacji a nasza obecność na komisariacie na razie nie została wychwycona i będzie ciężka do uchwycenia. 
Potem Diego stwierdził, że powinnyśmy iść odpocząć Isabel i tak była w kiepskim stanie. Ja i tak nie byłam w stanie tam wysiedzieć. Martwiłam się a jednocześnie byłam strasznie zła na wszystko. 
Zwinęłam się w kłębek na łóżku i czekałam, aż Archer wróci. Co rusz patrzyłam na zegarek a godziny nieubłaganie mijały. 
Archer nie wrócił przed dwunastą.
Po dwunastej również.
Pomyślałam, że może będzie chciał zaczekać aż wszyscy pójdą spać a takie zebrania potrafią się ciągnąć. 
O pierwszej też nie wrócił.
Pomyślałam, że może zebranie wciąż trwa i dalej nie chce pojawić się w domu.
Przed drugą wciąż go nie było.
Wmówiłam sobie, że wrócił na noc do ojca i śpi w swoim pokoju. 
Zabolało mnie, że nie chciał wrócić do mnie ale pomyślałam, że lepiej tak niż wcale. 

Napisałam do niego smsa z myślą, że odczyta go rano i przyjedzie tutaj. 
Zasnęłam o trzeciej.
Wciąż liczyłam, że jednak przyjedzie tu gdzie byłam, ale tak nie było.
Cóż, na pewno spał w swoim łóżku, w rodzinnym domu.
Być może potrzebował bardzo długiej chwili spokoju.
Na pewno.
Najważniejsze, że jest tam.
Że.
Jest.
W.
Domu.

Bezpieczny.


========

Bardzo ciężko pisało mi się ten rozdział. W głowie wszystko mam ułożone a kiedy próbuję to przelać tutaj, moje myśli galopują jak szalone a kiedy je uspokoję, coś mi przerywa i muszę się oderwać od laptopa.

Życzę wam wszystkich zdrowych i spokojnych świąt! Smacznych i słonecznych, bo brzydka pogoda tylko nas dobije a tego nie potrzebujemy! :)
Zostańcie w domu a być może już za dwa/trzy tygodnie będziemy mogli wyjść do świata :)

Bądźcie dobrej myśli, dbajcie o siebie i rozwijajcie swoje zainteresowania. 
Zły czas kiedyś minie! A kiedy zależy od naszej samodyscypliny ;)

Cieszcie się rozdziałem, chociaż wiem że liczycie na inne sceny. Na wszystko przyjdzie czas ale takie sceny też są potrzebne dla rozwoju akcji.

Jak myślicie?

Co będzie dalej? 

POZDRAWIAM! ;*











Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top