45.

SCARLETT POV

-Pamiętacie plan?- spojrzałam na dziewczyny, obracając się w ich stronę.- W razie czego mamy stały kontakt przez słuchawkę.
Kiwnęły potakująco głową. Były zestresowane i wyraźnie spanikowane. Takie emocje nie grały na naszą korzyść, ale nie mogłam wymagać, żeby podeszły do tego ze stoickim spokojem.
Nie, żebym ja sama była spokojna. Mimo, że miałam doczynienia z tym światkiem, wcale nie czułam się w nim pewnie. Nie chciałam być uważaną, za jego część. Co więcej, moje serce pękało za każdym razem, kiedy przypominałam sobie, kim jest William DeVitto. 
Czarującym, przystojnym, bystrym, inteligentnym, młodym mężczyzną, który potrafi zabić z zimną krwią. Gangsterem. Człowiekiem, jak mój brat. Człowiekiem, od którego chciałam uciec. 
-Wejdę na komisariat- zaczęła cicho Yvette.- Gdyby ktoś pytał, powiem, że ojciec miał tu przyjść i chciałabym na niego poczekać. Kiedy Izzy zrobi zamieszanie, zdobędę kartę, którą dyskretnie przekażę Reed.
-Muszę wpaść tam spanikowana- Isabel dodała słabym głosem.- To nie będzie trudne, skręca mnie na samą myśl o tym!
Westchnęłam, patrząc na jej rozdygotane dłonie. Wyglądała ślicznie w śliwkowym kombinezonie ze srebrnym paskiem. Jej włosy, starannie podkręcone, przypominały piętrzące się fale na morzu. W nich wetknięte były okulary przeciwsłoneczne. 
-Jak się nazywasz?- zapytałam pewnym głosem.
-Isabell- urwała- to znaczy Veronica Mallard. 
Pokręciłam głową. Musi na tyle opanować nerwy, aby nie popełnić błędu. Jeden błąd może nas kosztować więcej, niż ewentualne niepowodzenie akcji. 
-Musisz się skupić- rozkazał Ryan, poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie.- Do cholery, weź się w garść.
Whitemore miała łzy w oczach. Bałam się, że zaraz się rozklei i nasz cały plan pójdzie z dymem. Patrzyła na mnie błagalnie, jakby liczyła, że odsunę ją od tego projektu. Ale jak wtedy Yvette zdobędzie kartę wejściową, bez większego narażania się? 

-Izzy, robisz to dla Matta- blondynka popatrzyła na nią łagodnie.- Myśl o nim, kiedy tam będziesz.
-Zabiłby mnie, gdyby się dowiedział- warknęła oschle. 
-Mnie Archer też- dodała Reed, obejmując przyjaciółkę.- Ale Yvette ma rację. Robimy to dla naszych facetów. Pomyśl o tym, ile razy oni narażają się dla naszego bezpieczeństwa.
Mogłam się domyślić, że często. Wiedziałam, jak działa ten świat- brudny, niesprawiedliwy, brutalny i pełen nienawiści. Jeśli znalazło się w tym gównie miłość, to stawała się słabym punktem. 
Rozumiałabym, gdyby William właśnie dlatego chciał mnie od siebie odsunąć. Nie mogłam zrozumieć jego zachowania. Wiedziałam, że mnie nie kocha- a jednocześnie przyciągał mnie do siebie sam z siebie. Był paradoksem. 
-Tak na prawdę, zabiliby mnie- powiedziałam, chcąc jakby je uspokoić. 
-Mnie chcą zabić bez tego- Wood wzruszył ramionami, jakby kompletnie miał gdzieś fakt, że chłopcy mu nie ufają. Gdyby tak było, zabrali by go ze sobą. 
-Nie musiał by się narażać, gdyby nie ten cały syf!
Isabel nie wytrzymała. Samotna łza spłynęła po jej porcelanowym policzku, tak szybko, że nawet nie zdążyła zareagować aby ją obetrzeć.
W samochodzie zapanowała cisza. Nawet chłopak obok mnie, nie okrasił tego żadnym komentarzem. Chociaż wiedziałam, że chciał. Zbyt dobrze go znałam. Jednak zdążyłam go uprzedzić, że im mniej będzie się odzywał tym lepiej dla dziewczyn. 
Wood potrafił być bezczelny. 
-Słuchajcie, musimy zaczynać- zawyrokowałam, wiedząc że przedłużanie tylko pogorszy sprawę. 
Yvette chwyciła swój plecak. Wyglądała zupełnie zwyczajnie. Miała na sobie szorty i czarny, luźny sweterek. Długie włosy spływały jej kaskadami na plecy, a przednie kosmyki zaczepiła wsuwkami na bok. Wyglądała trochę dziecinnie, ale z bladym uśmiechem chwyciła klamkę. 
-Do zobaczenia- powiedziała i wysiadła. 
Skierowała się w przeciwną stroną, niż komisariat aby dojść do niego tak, aby dojść do niego inaczej niż pozostałe dziewczyny. Był to zabieg celowy, bo musiałam zyskać trochę czasu a dla niej, zdecydowanie było to bezpieczniejsze. 
Założyłam słuchawki i zaczęłam powoli przeglądać pliki w komputerze. Zabezpieczenia komisariatu były mi dobrze znane, jednak nigdy nie wysyłałam tam nikogo. Jeśli coś było niedostępne, po prostu to zostawiałam. Takich sytuacji nie było wcale dużo. 
Dziewczyny z tyłu nie odzywały się. Kiedy przyszła kolej Izzy, ta chwyciła za dużą torbę i z duszą na ramieniu wyszła z samochodu. Reed w białej koszuli, ołówkowej spódnicy, moich starych okularach w których wymieniłam szkiełka na zerowe i wysokich szpilkach, wyglądała jakby właśnie wyszła z biura. 
Wszystkie zmierzały w paszczę lwa a ja mogłam jedynie na to patrzeć. 
-Jeśli Isabel to spierdoli- zaklął pod nosem Ryan, zakładając ręce na piersi.
-Daj mi pracować- warknęłam. 
Musiałam mieć spokój. Inaczej, mogłam coś przeoczyć. 
Najpierw odpaliłam fałszywe zgłoszenie, dzięki któremu teren przy archiwum pozostał względnie czysty. Niestety, dzięki temu zyskałyśmy tylko jakieś dwadzieścia minut. Bałam się, że to może być za mało, jednak zrobię wszystko aby poszło sprawnie. 
-Jestem na pasach- mruknęła Yvette.
Dzięki słuchawce, która każda miała w uchu mogłyśmy się komunikować. Na szczęście, dziewczyny miały dłuższe włosy. 
Zauważyłam Reynolds na kamerze przy budynkiem. Szła spokojnym krokiem i wyglądała aż do bólu typowo. Kiedy weszła do budynku, zaczepiła ją kobieta, będąca na recepcji. Wiedziała kim jest i zagadnęła ją, bardzo uprzejmie. Bez krzty zdenerwowania, sprzedała jej swoje kłamstwo.
-Oh, kochanie- zaśmiała się policjantka.- Poczekaj tutaj na krzesełkach. To dobrze, że twój tata wciąż tu przychodzi- dodała rozmarzonym głosem.- Był świetnym policjantem i na prawdę nie rozumiem, dlaczego zapadł taki wyrok. 
Blondynka uśmiechnęła się blado i usiadła na skraju krzesełka. Wiedziałam, jaka historia kryła się za tą dziewczyną, ale nie chciałam by o tym wiedziała. Widziałam jak działała na Michaela i byłam w szoku, kiedy zakomunikował, że chce jej pomóc. 
W tym samym momencie, na ekranie dostrzegłam Izzy, która już zaczęła grać swoją rolę. Biegła przez chodnik, wyglądając trochę komicznie w swoich wysokich, srebrnych szpilkach w których no cóż...próbowała się nie zabić. 
Reed zdążyła wślizgnąć się bocznym wejściem. Kontrolowałam wszystkie kamery, na chwilę mrożąc rejestr tak, aby nie było wiadomo kiedy i jak dokładnie DiLaurentis pojawiła się w budynku. 
Po chwili Isabel wpadła jak burza na komisariat. W słuchawce słyszałam jej zdyszany głos a swoim nagłym pojawieniem się, wywołała nie małe zainteresowanie. 
Obserwowałam tą scenę, jednocześnie sprawdzając wszystkie dostępne ekrany. 
-Żądam rozmowy z samym szeryfem!- krzyknęła rozjuszona. 
To wystarczyło, aby zainteresować zebrane w holu osoby. Yvette, również zaczęła przyglądać się scenie z zaciekawieniem.
-Proszę pani, proszę nie krzyczeć!- kobieta, która wcześniej witała blondynkę, teraz próbowała zmierzyć się z rozdygotaną dziewczyną. 
-Jak mam nie krzyczeć?- teraz jej głos przypominał żałosny zawód.- Pani nawet nie wie co się stało a chce mnie pani uspokoić!? Jak mam być spokojna!
Do kobiet podszedł pulchny i niski policjant, który w ręku trzymał jeszcze pączka. Zaczął dopytywać co się stało, ale Izzy zaczęła tak teatralnie wymachwiać rękami, że tamci całkowicie osłupieli. 
-Mój Borys, mój biedny Borys- łkała dziewczyna.- Zginął! Zaginął! Niech ktoś go szuka! Boże, zabrali mi go!
Byłam pod wrażeniem umiejętności aktorskich Whitemore. Autentycznie wyglądała na przejętą i zrozpaczoną. Chodziła w kółko, wachlując się dłońmi a a każda próbę uspokojenia reagowała złością.
-Dziecko?- zapytała przejęta pracownica.- Helen!- krzyknęła- Chodź tu szybko! Mamy zgłoszenie, zaginęło dziecko! Słyszysz!?
Przechodząca obok kobieta od razu rzuciła się w stronę zgromadzenia a mężczyzna, który wychylił się z pokoju obok wpadł prosto w rozjuszoną Izzy. Ta pchnęła ową Helen, która wypuściła z rąk sterty papierów.
-Niech pan uważa do cholery!- krzyknęła.- Borys zaginął! Na pewno ktoś go porwał! Mój Boże, przecież tak go pilnowałam!
-Ile Pani dziecko ma lat? Jak wygląda? Gdzie to się stało?
Pytania padały od praktycznie każdego zebranego w pomieszczeniu. Musiałam szybko sprawdzić, kto znajduje się w centrum zamieszania.
-Reed- mruknęłam, przełączając się do dziewczyny- odczekaj dziesięć sekund i wejdź do holu. 
Recepcjonistka. To ona miała klucz.
-Yvette- mruknęłam, łącząc się z nią.- Recepcjonistka ma klucz. Widzisz go? 
Yvette wstała, udając zainteresowanie sytuacją. Wiedziałam, że przygląda się policjantce, która stała na recepcji. 
-Jakie dziecko!? Żadne dziecko!- ryknęła Izzy.- Czy ja pani wyglądam na matkę!? Wie pani w ogóle kim ja jestem!? 
Policjanci na daremnie starali się uspokoić dziewczynę, która co rusz albo płakała albo krzyczała. Trzeba jej przyznać, że zagrała swoją rolę perfekcyjnie. Możliwe, że wyładowywała aktualnie wszystkie swoje pokłady złości, strachu i frustracji. 
-Ma kartę przypiętą do paska- syknęła Reynolds.
Musiałam coś szybko wymyślić.
-Izzy- połączyłam się z dziewczyną, która usłyszawszy mnie wzdrygnęła się, jednak szybko wróciła do swojej roli- Yvette musi odpiąć kartę z paska recepcjonistki. 
Ryan popatrzył na mnie spod byka. Wiedziałam, że liczył na to, że jakoś je poinstruuję. Intensywnie myślałam nad tym, co mam im powiedzieć. 
Wtedy Isabel Whitemore, która własnie wygłaszała tyradę o tym, że jest modelką i wschodzącą gwiazdą, przeszła sama siebie. Teatralnie opadła w ramiona recepcjonistki, łkając żałośnie. 
Reynolds od razu przystąpiła do akcji. Chwyciła zszokowaną kobietą.
-Pani Smith! 
Kobieta zatoczyła się lekko, dzięki czemu przypięty do jej pasa klucz obsunął się w taki sposób, że nie był widoczny dla reszty. Pulchny policjant wytarł dłonie w materiał spodni, schylając się po kartki, które znajdowały się na podłodze. 
-Nic pani nie jest?
Słyszałam dźwięczny głos Yvette, która jedną ręką wsparła kobietą a drugą, zręcznie odpięła kartę od spodni szatynki. Miałam nieodparte wrażenie, że miała jakieś doświadczenie w takich rzeczach. Jej palce zręcznie odczepiły potrzebny przedmiot, chowając go do tylnej kieszeni. Reed, pojawiła się na horyzoncie, zachowując niewzruszoną powagę. W rękach miała segregator, dzięki czemu mogła ukryć swoje rozdygotane dłonie. Chciałam, aby grała rolę stażystki, dzięki czemu w tak eleganckim ubraniu, wyglądała odpowiednio. Wyposażyłam ją w specjalną plakietkę, która błyszczała przypięta na jej piersi. 
Obie dziewczyny wychwyciły ze sobą przelotny kontakt wzrokowy, jednak pozostały niewzruszone. 
-Proszę się uspokoić, pani Mallard! Bo będę zmuszona dać pani grzywnę!- tym razem, to niejaka Helen została wytrącona z równowagi. 
Przerwała zbieranie papierów z podłogi, aby przywołać naszą Izzy do porządku. Ta spojrzała na nią tak wymownym spojrzeniem, że nawet z takiej odległości jaką dawała mi kamera, mogłam to zauważyć. 
-Nie przeżyję, jeśli coś mu się stało- Isabel, chociaż trochę się uspokoiła, wciąż skupiała na sobie uwagę.- To mój najwierniejszy przyjaciel, dostałam go od ojca na urodziny i...
W tym momencie, cofnęła się o krok. Zaczęła ciężej oddychać i sama nie byłam w stanie stwierdzić, czy udaje czy rzeczywiście wyśmienicie gra swoją rolę. 
-Pomogę panu.
Głos Yvette dotarł do moich uszu. Był cichy i pokorny. Schylała się na stojąco, co musiało być niewygodne.
Wtedy Whitemore zaczęła lecieć jak długa. Policjantki doskoczyły do niej, kiedy ta właściwie już leżała na nic nierozumiejącym pulchnym policjancie. Zdążyła tylko wykrzyknąć, że jest jej słabo. 
-Ja pierdole!- krzyknął Ryan, podrywając się na miejscu.- Ona jest genialna!
W momencie, kiedy zaskoczony policjant, próbował się wydostać spod, jakby można się spodziewać bezwładnego ciała dziewczyny, obie kobiety, próbowały ją podnieść. 
To byłą idealna okazja dla Reed, która bez zwracania na siebie szczególnej uwagi przeszła obok Yvette, uprzednio wyciągając z jej kieszeni kartę. Obróciła ją w ręce, wrzucając do segregatora.
Chwilę przystanęła, jakby upewniając się, że Izzy blefuje po czym spokojnym krokiem podążyła na piętro. 
Policjanci na prawdę przejęli się Isabel, starając się aby doszła do siebie.
Połączyłam się z Reed instruując ją, jak ma dojść do archiwum, chociaż wcześniej przerabiałyśmy cały plan komisariatu.
-Mamy coraz mniej czasu- powiedziałam, obserwując wszystkie kamery w pobliżu.- Zaraz większość patroli wróci więc musisz się śpieszyć. 
Reed szła przed siebie, ale kiedy skręcała w zachodnie skrzydło wpadła na policjanta, który pojawił się znikąd. Widziałam, jak stanęła przed nim niczym sparaliżowany jeleń, widząc światła reflektorów. 
Nie wiedziałam, skąd się tam wziął i kim do cholery był!
-Co tu robisz?- zapytał pretensjonalnie, chwytając jej plakietkę.- To skrzydło nie jest przeznaczone dla praktykantów. 
Reed patrzyła na niego. Przybliżyłam jego odznakę, dowiadując się, że jest zastępcą szeryfa. Cholera. Dlaczego on tu był!? Musiała nastąpić jakaś zmiana, którą przeoczyłam. 
-Pani Smith- zaczęła słabo- kazała odnieść mi to do biura szeryfa.
-Kurwa- zaklęłam, chociaż wiedziałam, że mnie nie słyszy. Nie zdążyłam się z nią połączyć, ale wiedziałam, że teraz na pewno odbierze jej ten segregator. 
-To świetnie, bo jestem jego zastępcą i mogę to zrobić za ciebie- chwycił czerwoną okładkę, uśmiechając się sztucznie. 
Jefferson już taki był.
-To jego zastępca- poinformowałam Reed.- Nie możesz mu jej oddać.
-Ale pani Smith, kazała mi to odnieść osobiście- odpowiedziała DiLaurentis, przestępując z nogi na nogę. 
-Graj na czas, zaraz coś wymyślę- odpowiedziałam. 
Jeszcze nigdy nie śpieszyłam się tak jak wtedy. Wiedziałam, że muszę coś zrobić i wiedziałam co. Miałam kilka sekund, żeby włamać się na fale radiowe policji, nadać komunikat i nie da się złapać. 
Proste. 
-Ale nie mogę tego panu oddać- kontynuowała, wyraźnie przestraszona. 
-To nie miejsce dla stażystów!- Jefferson wściekł się.- Oddaj mi to, bo inaczej to będzie twój ostatni dzień tutaj!
-Ale pani Smith zabroniła- Reed na prawdę nie wiedziała, co ma powiedzieć.- Jest moją przełożoną i nie mogę ignorować jej...
-Zero zero do zero jeden- w krótkofalówce Jeffersona, rozbrzmiały lekko zniekształcone słowa. Moje słowa.- W holu jest zamieszanie. Przyszła kobieta, która jest strasznie rozhisteryzowana. Musi ją pan uspokoić. 
Jefferson zaklął pod nosem. 
-Jestem zajęty- odpowiedział, uprzednio chwytając sprzęt w dłoń.
-Mówi, że chce rozmawiać tylko z szeryfem, ale jego nie ma- odpowiedziałam, starając się na profesjonalny ton.- Chodzi o jakieś zaginięcie.
-Już idę- burknął.
Małe zwycięstwo!
-A ty- skierował palec wskazujący na Reed- odnieś to i wynoś się stąd jak najszybciej. Inaczej cię znajdę i osobiście wykopie z komisariatu. 
Wyminął ją, trącając Reed barkiem. Słyszałam, jak dodaje coś pod nosem. Kidy zniknął, Reed odetchnęła z ulgą. 
Wycofałam się z radia, licząc na to, że nikt tego nie zauważy. Mogłam popełnić błąd, gdyż robiłam to na szybko i zdecydowanie nigdy więcej nie chcę tego powtarzać. 
-Wysłałaś Jeffersona na hol?- Ryan był wielce zdumiony.- Jeśli zapyta tą recepcjonistkę o Reed, to jest po nas!
-Wystarczająco się wkurwi, jak się dowie, że chodzi o psa a nie człowieka- fuknęłam na niego, mówiąc o domniemanym zaginięciu, jakie chciała zgłosić Izzy.- Poza tym co miałam robić? To pierwsze na co wpadłam! 
Wood nie odezwał się więcej. Kręcił głową, jakby myślał, że cały plan się sypie. 
W tym samym momencie Reed zakomunikowała mi, że odblokowała drzwi i wchodzi do środka. Pomieszczenie wyglądało jak wielka biblioteka z wieloma regałami. 
-Okej, jesteśmy już blisko- chciałam dodać jej otuchy, jednocześnie próbując poprawić humor sobie.
Może to faktycznie nie był dobry pomysł. Sama nie wiedziałam. 
-Co teraz?- Zapytała Reed, rozglądając się. 
-Akta są ułożone latami- odpowiedziałam.- Musisz znaleźć rok wydarzenia a potem alfabetycznie. 
Najpierw zajęła się poszukiwaniem akt Willa. Kątem oka obserwowałam co dzieje się na parterze. Tam sprawy przybierały niebezpiecznego obrotu, więc Yvette musiała się wycofać. Na moje polecenie, wyciągnęła telefon i upozowała rozmowę z tatą, z której miało wynikać że jednak nie musi czekać. Korzystając z zainteresowania, jakie wywołała historia Izzy o zaginionym psie, wyszła po cichu. Miała kierować się w stronę centrum, gdzie mieliśmy ją zgarnąć na przystanku. 
-Nie ma tych akt- poinformowała Reed.- Jesteś pewna, że powinny tu być?
-Ta sprawa w ogóle jest zakończona?- dopytał Ryan, obserwując moją twarz. 
-Zajmij się najpierw Kelsey- rozkazałam. 
Izzy musiała tak długo zająć policjantów, jak tylko mogła. Przekazałam jej instrukcje, z których wynikało że musi składać relacje wolniej. To nie było trudne. Dziewczyna płakała na zawołanie. 
Po minucie usłyszałam radosny głos ciemnowłosej.
-Mam!
Odetchnęłam z ulgą. Teraz musiała jedynie zrobić im szybkie zdjęcia. 
I tu powstał problem. Na hol wkroczył sam szeryf z partnerem, który całkowicie zignorował powstałe zamieszanie. Dyskutował o czymś żywo z wysokim policjantem. Obserwowałam ich chwilę ale ponieważ kierowali się na piętro, wiedziałam gdzie zmierzają.
-Reed- powiedziałam ostrożnie- zwijaj się stamtąd!
-Ale jeszcze nie zrobiłam zdjęć!- powiedziała, trzymając teczkę na wpół otwartą.
-Nie mamy czasu-powiedziałam- będziesz mieć zaraz gości!
Nakazałam jednocześnie Izzy aby kończyła swoje przedstawienie. Na pewno była to dla niej ulga, ale nie mogła wyjść ot tak. 
-Co mam robić?- zapytała spanikowana Reed.
-Wiej! 
Wtedy cały mój system po prostu padł.
-Kurwa!- zaklęłam, trzaskając laptopem.- Jak mogłeś mi to do cholery zrobić!?
Ryan popatrzył na mnie z przerażeniem. Ja nie mogłam nawet na niego patrzeć. Zakryłam dłońmi twarz oddychając ciężko. 
-Kurwa! 
-Już nie przeklinaj- powiedział Wood.- Na pewno uda jej się uciec. 
-Nawet nie zdążyła przeczytać tych akt- powiedziałam zrezygnowana.- Nic. 
-Może uda ci się wyciągnąć coś z nagrania? Jakieś zbliżenie- zasugerował.
-Nie otworzyła jej nawet. 
Patowa sytuacja. Cała akcja na nic. Tylko naraziłam dziewczyny. To była porażka. I tyle. 
-Teraz najważniejsze, żeby się stamtąd wydostały- powiedział, odpalając silnik.- Coś wymyślimy. 
Miałam dość.
Sprzęt już taki był- mógł nawalić. Zwłaszcza ten mój, pamiętał jeszcze zamierzchłe czasy. Byłam na siebie zła, że nie wzięłam sprzętu Cartera. Moje osobiste upodobania i przywiązanie wygrało z rozsądkiem. 
-Idzie Izzy- powiedział.
Po chwili wsiadła do samochodu a jej twarz wciąż była czerwona od łez. Mimo wszystko wyglądała na całkowicie wyluzowaną.
-No co jest?- zapytała, czując dziwne napięcie w samochodzie.
Ryan ruszył z piskiem opon. Pozostało nam tylko liczyć, że Reed udało się bez problemu uciec z komisariatu i czeka na nas w umówionym miejscu. 

Isabel dopytywała o co chodzi, ale nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Wood streścił jej to w dwóch zdaniach a dziewczyna skryła twarz w dłoniach. 
-I co teraz? 
To było dobre pytanie. 

Czułam, że zjebałam całą akcję. To była moja wina. Moja, jebana wina!
Reed faktycznie czekała w umówionym miejscu. Rozglądała się panicznie, jakby spodziewała się, że zaraz ktoś zacznie do niej strzelać. Kiedy wsiadała, miałam ochotę wysiąść z samochodu, wziąć rozbieg i bardzo mocno uderzyć w ścianę budynku. Jak mogłam być taka głupia!
-Reed!- Izzy rzuciła się przyjaciółce na szyję.- Jak dobrze cię widzieć!
Dziewczyny uścisnęły się.
Oczywiście, że ulżyło mi kiedy ją zobaczyłam. To znaczy, że nie dała się przyłapać. Ale może gdyby nie ten głupi sprzęt, mogłabym zawrócić policjantów i Reed miałaby więcej czasu na zrobienie zdjęć. 
-Spróbuję uruchomić swoje kontakty- powiedział Ryan.- Ludzie gadają, może ktoś coś wie...
-Nie potrzebuję domysłów, Ryan- warknęłam na niego.- Potrzebowałam tej teczki. Faktów! Przeze mnie jej nie mamy!
-Teczka?- zapytała Reed, rozpinając bluzkę. Zza niej wyciągnęła brązową teczkę, którą położyła na moich kolanach.- To twoja teczka.



***

-Ja pierdole, ukradłaś jebaną teczkę Kelsey Rainhart z jebanego komisariatu!- Ryan nie mógł wyjść z podziwu, chociaż od akcji minęło już pół godziny. 
-Nie miałam wyjścia- zaśmiała się dziewczyna. Adrenalina jeszcze z niej nie opadła.- To był jedyny sposób. 
-Ona jest genialna- Ryan szturchnął mnie, zaśmiewając się do łez.- Ona jedna byłaby w stanie rozpierdolić nawet Kingsów i...- Wood zauważył, że się zapędził, więc wyprostował- to znaczy, gdyby chciała to z jej pomocą, mogli by osiągnąć wszystko. 
Reed była z siebie zadowolona. Isabel wyraźnie się rozluźniła i mimo, że wcześniej najadła się stresu teraz tryskała dobrym humorem. Yvette uśmiechała się blado. Była jakby poza tym, chociaż na pewno była zadowolona.
Ja byłam z niej zadowolona. Z każdej z nich. Były dzielne!
-Jednak będę musiała popracować nad tym, żeby ta kradzież nie wyszła na jaw- odpowiedziałam.
To był bardzo ryzykowny krok. Być może Reed nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo niebezpieczne było jej posunięcie. Nie chciałam jej jednak zdołować. Zajmę się tym. Nie mogę tego zjebać.
Weszliśmy do domu a ja trzymałam w ręku akta sprawy, które mogły być kluczowe. 
Tak czekała nas mała niespodzianka. 
-Proszę, proszę- powitał nas Archer, klaskając w dłonie.- To my się martwimy, dlaczego nasze kobiety nas ignorują a one włóczą się z samym Ryanem Woodem!
Nikt z nas nie spodziewał się, że będą już w domu. Sama słyszałam jak o tym rozmawiali. Mieli być za miastem cały dzień!
-Archer?- Reed była wyraźnie zdenerwowana- Przecież miało cię tu nie być.
-Jak widać jestem- powiedział oschle, mierząc ją od stóp do głów.- Jak my wszyscy!
Powiodłam wzrokiem po salonie. Matthew wpatrywał się osłupiały w Izzy, Mike zaciskał pięści na oparciu fotela, celując wzrokiem w Yvette. Diego, który stał najbliżej nas, przechodził zimnym wzorkiem po każdym, paraliżując mnie od środka. Jednak to spojrzenie Williama najbardziej mnie zabolało.
Było obojętne. 
On, jako jedyny miał to gdzieś. Miał mnie gdzieś.
Nikt na mnie nie czekał. 
Nikt.

-Gdzie byliście?- rzucił oskarżająco Cross, podpierając się po bokach. 
Wiedziałam, że nikt nie ufa aż tak bardzo Ryanowi i czułam, że obwiniają go o wszystko co złe.
-Na spacerze- rzucił lekko Wood, jakby nie bał się niczego.- Kaczki karmiliśmy. 
Archer Hale prychnął.  Wyglądał niebezpiecznie w czarnych jeansach i przylegającym podkoszulku w tym samym kolorze. Kręcił się po salonie, jakby ugryzła go osa.
-Tak, w takich strojach- warknął Matt- w co je wpakowałeś?
-W dokarmianie zwierząt z dziobami- zaśmiał się Ryan.- Przecież są całe i zdrowe.
Dziewczyny wyraźnie straciły dobry humor. 
Wiedziałam, że teraz prawda wyjdzie na jaw i że nie skończy się to dla mnie dobrze. Jednak nie mogłam pozwolić, alby Ryan wziął to na siebie. 
-W parku?- zaśmiał się Diego, bez krzty wesołości.- Do skurwysyna, przysięgam, że rozjebię ci łeb! Miałeś jasno powiedziane, że masz się trzymać od dziewczyn z daleka!
-Co tam masz!?
Nim się zorientowałam Archer podszedł do mnie i chwytając za nadgarstek, pociągnął moją rękę w której trzymałam teczkę. Spojrzał na nią i gwałtownie odsunął się do tyłu. 
Słyszałam, jak jego dziewczyna, która stała za moimi plecami wstrzymała oddech.
-Co do chuja...- mruknął Mike, podchodząc do mnie.
Również spojrzał na teczkę a kiedy zorientował się co mam w dłoni, osłupiał. 
-Ty mała...- Archer wyraźnie się wściekł. 
Zaczął zmierzać w moim kierunku, a zaciśnięta pięść, boleśnie sugerowała co chce zrobić. Przygotowałam się mentalnie na cios. Na pewno na niego zasłużyłam.
W tym momencie przede mną wyrosła postać Reed, która przeraźliwym krzykiem powstrzymała swojego chłopaka przed zadaniem mi ciosu.
-Spróbuj ją tknąć, to ci te ręce urwę!
Na chwilę zapanowała kompletna cisza. Teraz oczy wszystkich skierowane były na naszą trójkę. 
-Nie. Wtrącaj. Się.- Archer wycedził każde słowo z taką nienawiścią, że aż przeszły mnie ciarki.
-Co tam macie, do kurwy nędzy- żachnął się Diego, odpychając chłopaka od nas.
Spojrzał na teczkę, patrząc z niedowierzaniem. Potem skierował wzrok na mnie a jego spojrzenie świdrowało mój mózg. Czułam się jakbym zapomniała wszystkich słów.
-Przysięgam ci Ryan, że jeśli to twój pomysł, to to są ostatnie sekundy twojego pierdolonego życia- spokojny ton Diego uświadomił mi, że muszę się odezwać. 
-To był mój pomysł- odparłam słabo.
Potem wszystko pamiętam jak przez mgłę. 
Diego wciąż stał obok mnie, Archer oddychał tak ciężko, jak ja kiedy musiałam przebiec kilka okrążeń na licealnym boisku. Tłumaczyłam powoli każdy szczegół, patrząc w oczy Marrero. 
Ufałam mu i wiedziałam, że mimo iż dopuściłam się czegoś tak irracjonalnego, to dostrzeże w tym sens. Wiedziałam, że mnie potrzebował i nie pozwoli mnie skrzywdzić. 
-Otwierałaś to?- zapytał. 
-Jeszcze nie- odparłam.
-Co się stało z kartą dostępu?- zapytał, kierując swój wzrok na Reed.
-Spanikowałam- przyznała, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z zielonookiego.- Wiem, że miałam ją podrzucić na recepcję, ale nie było czasu i...wyrzuciłam ją do kosza.
Will poruszył się, jakby dopiero teraz zainteresował się sprawą.
-To nie dobrze- skomentował.- Będą jej szukać a jeśli się nie znajdzie, na pewno będą węszyć. Zobaczą, że czegoś brakuje.
-Zajmę się tym, przysięgam!
Taki był mój cel. Musiałam naprawić wszystkie niedociągnięcia. Sprzęt Cartera na pewno mi to umożliwi. 
-Ty?!- zadrwił Archer- Już dość nabroiłaś! Co ty sobie kurwa myślisz, co!?
Skuliłam się na jego obelgi. 

Był wściekły. 
Strasznie wściekły.

-Scarlett- zakomunikował Diego- mamy do pogadania. Chodź- jego ręka wylądowała na moich plecach. Pchnął mnie w stronę swojego gabinetu.- Idziemy przegadać tą niecodzienną sprawę a wy, postarajcie się kurwa nie pozabijać. 
To mówiąc, poprowadził mnie do swojego azylu. Byłam zestresowana, ale wiedziałam, że nie chce dla nikogo źle. Liczyłam, że zrozumie moje motywy a co ważniejsze, wiedziałam że to przy nim otworzę akta.

To było najważniejsze.


========

Rozdział wyszedł długi i myślę, że wielu z was będzie lekko zawiedzionych treścią. Mimo akcji, wiem, że każdy czeka na inne sceny, ale mogę obiecać że zarówno nasza główna para jak i Mike z Yvette pojawią się następnym razem ;)

Wybaczcie formę, jaką przybrałam streszczając całą akcję. Nie miałam od początku pomysłu, jak to najlepiej przedstawić i wydaje mi się, że chociaż perspektywa Scarlett jest uzasadniona to jednak pozostawia wiele do życzenia. 

Trzymajcie się ciepło! ;* 

Do następnego! 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top