4.
Reszta popołudnia minęła w przyjemnej atmosferze. Czasem moi znajomi wchodzili na temat, o którym nie miałam pojęcia ale nie szczególnie mi to przeszkadzało. Po prostu śmialiśmy się i wygłupialiśmy się. To było przyjemne i zdecydowanie za tym tęskniłam.
-Aaron- powiedziała Mederith.- Pora się zbierać, dzieciaki są zmęczone.
Mężczyzna pokiwał głową, na znak że rozumie.
-No panowie- zaczął i z westchnięciem wstał z krzesła.- I panie- zreflektował się, kiedy dostrzegł moje oburzenie oraz uniesioną brew Izzy.- Żona każe.
-Idź, idź- zaśmiał się Mike.- Bo czeka cię celibat.
-Słyszałam- krzyknęła kobieta, biorąc na ręce synka i obracając się w kierunku stolika. Wolną ręką chwyciła córeczkę za rączkę a ta, ufnie schowała się za jej ciałem, gdyż nie ośmieliła się do mnie i Archera.
-Wiesz co O'Connor?- prychnął mój dawny opiekun.- Kiedyś spotkasz taką dziewczynę, która zawróci ci w głowie i zobaczysz, że da się utrzymać przy jednej.
Chłopak uniósł ręce w górę z łobuzerskim uśmieszkiem.
-Już to widzę- zaśmiał się Hale, tuż przy mojej głowie. Potem otoczył mnie ramionami i ułożył swój podbródek na moim ramieniu.
-W ciebie też nie wierzyliśmy- wytknął Will, pokazując palcem na mojego faceta.
-A już o tym, że Matt będzie mieć dziewczynę, to nawet wierzby nie szumiały- podłapał Diego, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
-W takim razie musimy przestać wierzyć w Michaela- zaśmiał się zielonooki, łaskotając mnie zarostem w szyję.- Widocznie bark wiary przyjaciół, działa na nas jak płachta na byka.
-Ja w niego nie wierzę- zawyrokowała Isabel, na co w geście kobiecej solidarności przytaknęłam, że ja również. Mederith widząc do czego zmierzamy, zrobiła to samo.
-On sam w siebie nie wierzy- zaśmiał się Aaron, przejmując od blondynki sennego chłopczyka. Był bardzo podobny do taty.
-O co wam chodzi?- obruszył się blondyn.- Mnie po prostu to nie cieszy, nie wiem czemu tak mnie atakujecie.
-Bo nas prowokujesz?- podsunął DeVitto, chwytając puszkę piwa i przechylając butelkę, wlał w siebie trunek.
Poczułam w ustach słaby smak alkoholu. Dawno tego nie robiłam, a przecież jedno piwko nikomu nie zaszkodzi. Poprawiłam się na kolanach Archera, odwracając wzrok w innym kierunku niż wyskokowy napój.
-Szanuję to, że daliście się owinąć kobietom wokół palca- powiedział i wstał, odruchowo poprawiając spodnie.- Co prawda już widać efekty, ale trudno. Wasza sprawa. To, że mam inny sposób na życie niż wy, nie czyni was lepszymi.
Oblizałam usta, myśląc że to kolejna prowokacja do kłótni. Mike spoważniał, ale nie miał pochmurnych oczu. Może nie skończy się to katastrofą.
-Nie boisz się jakiejś brzydkiej choroby?- zapytał Diego.
-Albo tego, że laska będzie miała fiuta pod spódniczką?- zachichotał Cross, za co został zdzielony w głowę. Dwukrotnie. Raz przez Mederith, która znacząco patrzyła na dzieci przy swoim boku i raz od Izzy, która stanęła murem w obronie matczynego instynktu.
-Albo tego, że kiedyś wszystkie upomną się o alimenty i zbankrutujesz?- podsunął Archer.
Towarzystwo powstrzymywało się przed wybuchem gwałtownego śmiechu. Ja też, dlatego przytknęłam palce do ust.
-Pieprzcie się- blondyn wyrzucił ręce w górę i uciekając przed karcącym spojrzeniem najstarszej przedstawicielki płci pięknej, ruszył w kierunku domu, by schować się w jego zakamarkach.
-Ohhh Mike- zawołał Aaron.- My przynajmniej zawsze mamy z kim!
Tym razem chłopaki nie mogli powstrzymać dzikiego rechotu. Mederith uniosła prowokacyjnie lewą brew do góry, obserwując jak jej mąż zaśmiewa się ze swojego żartu i jeszcze nie wie, jakie konsekwencje z tego wypłyną.
-Ahh tak?- zapytała, robiąc przy tym wyzywającą minę.- Ty też dziś nie masz z kim- uśmiechnęła się sztucznie, marszcząc przy tym nosek.- Przez tydzień kanapa jest do twojej dyspozycji, kochanie- ostatnie słowo okrasiła sarkastycznym tonem, po czym odwracając się do zebranych, pożegnała się i wyszła.
-Ooooo stary- mruknął William.- Przejebane.
Aaron pokręcił głową z niedowierzaniem, podczas gdy towarzystwo zaczęło się z niego nabijać.
-Trzydziestka na karku a w waszym towarzystwie wciąż zachowuję się jak szczeniak-westchnął.- No nic, do zobaczenia.
Pożegnaliśmy się po czym uznaliśmy, że małe posiedzenie dobiegło końca. Mieliśmy wejść do pokoju Archera, jednak przypomniałam sobie o kolacji, która przygotowała moja mama specjalnie z okazji mojego powrotu. Musieliśmy wrócić do domu, więc w tym momencie przemierzaliśmy ulice West Rochmond Falls, nad którym zachodziło słońce. Wciąz nie dawało mi spokoju to, jak nagle chłopaki spoważnieli. Zupełnie tak, jakby było coś na rzeczy, ale nie wolno było powierzyć tego damskiej części towarzystwa.
-Co się dzieje, kochanie?- zapytał Hale, zerkając na mnie.- Źle się czujesz?
Ścisnął mocniej moją dłoń, którą jak zawsze trzymał w podróży, robiąc jedynie małe przerwy na zmienienie biegu.
-Umm...nic- uśmiechnęłam się słabo.
-Nie rób tego- powiedział poważnie.- Powiedz o co ci chodzi, bo nie jestem ślepy i widzę, że coś jest na rzeczy.
Przygryzłam wargę, patrząc na jego profil.
-Lepiej ty mi powiedz- poprosiłam łagodnie.- Macie jakieś problemy? Coś się stało?
Zmarszczył brwi, nie odrywając wzroku od jezdni.
-Nie, skąd ci to przyszło do głowy?- zdziwił się.
Opowiedziałam mu o tym co zauważyłam, a przez chwilę jego mięśnie pozostały spięte. Nie chciałam go o nic podejrzewać, ale to po prostu było podejrzane a w ich biznesie wszystko ulegało zmianie w ciągu sekundy.
-Skarbie- mruknął, przytrzymując kierownicę kolanem by móc szybko przeczesać palcami włosy. Potem położył dłoń na kierownicy, ściskając ją mocno.- Zasady się nie zmieniły. Nie chcę, żebyś kręciła się blisko tego biznesu, jasne?
Pokręciłam głową.
-Archer, moje zasady są wciąż takie same. Jeśli coś cię dręczy, mówisz mi o tym i przechodzimy przez to razem, okej?
-Nie- odpowiedział od razu.- Nie będziesz się w tym paprać, więc po prostu daj temu spokój. Biznes to moja sprawa i sprawa chłopaków. Nie twoja.
Zagryzłam mocno wargę, starając się opanować. Nabrałam gwałtownie powietrza w płuca, zyskując trzy sekundy więcej na uspokojenie się.
-To jest moja sprawa, nie pamiętasz?- zapytałam.
-Poprawka Reed- powiedział twardo, patrząc na mnie.- To była, podkreślam, była twoja sprawa i nie mam zamiaru dopuścić do tego, żeby znowu stała się twoja, jasne?
-Ale ja chcę tylko, żebyś mi o tym powiedział, bo cię to męczyło. Poza tym się martwię, tak?- starałam się jakoś do niego dotrzeć, ale to wciąż było trudne. Archer miał swoje momenty i humory i jeśli wydawało mi się, że znalazłam na niego sposób to bardzo się myliłam.
-Nie masz o co się martwić- wzruszył ramionami.
-Ale przyznałeś, że coś jest na rzeczy!- zauważyłam.
-Kurwa, Reed- warknął nieprzyjemnie.- Ten biznes to jeden wielki rollercoaster. Tu zawsze jest coś na rzeczy!
-Dlaczego wymagasz ode mnie tego, żebym mówiła ci wszystko a sam nie powiesz nic!? Chyba już przez to przechodziliśmy, pamiętasz!? To się nigdy nie kończy dobrze i jeśli faktycznie nie chcesz powtórki z rozrywki, to powinieneś mi powiedzieć.
Chłopak zjechał na pobocze, uderzając dłońmi w kierownicę. Tę moją, którą puścił, ułożyłam luźno między siedzeniami.
-Dlaczego nie możesz uszanować tego, że pewne rzeczy będą tajemnicą?- zapytał, odzyskując rezon.
-Znowu wyjeżdżasz, tak?- rzuciłam, mocno wgryzając się w swoje wargi. W oczach stanęły mi łzy, kiedy ta myśl ulokowała się w mojej głowie i zaczęła kiełkować. Jeśli on wyjedzie i znowu mnie zostawi...Boże, nie. Nie zniosę tego. Nie drugi raz.
-Co!?- zdziwił się.- Skąd ci to przyszło do głowy!? Nie!
-To co co chodzi!?- wykrzyknęłam sfrustrowana.
Wypuścił powietrze ze świstem, opierając ręce na kierownicy.
-Nie wyjeżdżam- powiedział.- Nie mam zamiaru. Na prawdę nic się nie dzieje, zrozum.
-Gdyby się nic nie działo, nie robiłbyś mi takiej awantury- zauważyłam oschle.- Ukrywasz coś przede mną. Mam wrażenie, że...
Urwałam, nie wiedząc do końca czy chcę to powiedzieć.
-Że?- zapytał, spoglądając na mnie.
Oblizałam usta, patrząc na niego uważnie.
-Że...-zaczęłam cicho.- Że nie traktujesz mnie poważnie.
Patrzył na mnie w ciszy, a moje serce biło szybciej niż zazwyczaj. Poczułam, jak robi mi się coraz cieplej, kiedy zimny pot spływał po moich plechach.
-Na prawdę tak myślisz?- wychrypiał do długich sekundach.
-Nie wiem...-westchnęłam zrezygnowana.- Nie wiem co mam myśleć, Archer. Dopóki byłam w Nowym Yorku, było dobrze. Znaczy, pewnie było źle ale byłam z dala od tego wszystkiego i po prostu mogłeś mi czegoś nie mówić. Ale tutaj? Wróciliśmy parę godzin temu i wciąż się kłócimy.
-Przepraszam- wymamrotał po chwili.
-To niczego nie zmienia, zauważyłam.
-Na prawdę mi przykro- zaręczył.
-Wiem- popatrzyłam na niego, bawiąc się swoimi dłońmi, które splotłam na kolanach.- Ale wiesz jak to wygląda... Taka jest prawda.
-Po prostu chcę, żebyś była bezpieczna- westchnął.- Tylko tyle i aż tyle.
-Dlatego nasze kontakty ograniczają się do pytań o samopoczucie, o to czy jadłam, czy nie jestem głodna, do całowania i seksu? Tylko to jest naszym ostatnim tematem. Wszystko inne omijasz jak ognia, zajmując mnie powyższymi. Teraz wiem, że coś jest na rzeczy i... cholera. Od kiedy tak jest co? Odkąd wróciłeś?
Pokręcił głową.
-Reed, to nie tak- położył swoją dłoń na moim udzie, zaczynając lekki masaż.- Martwię się o ciebie, chcę żebyś znowu wyglądała zdrowo, nie chcę żebyś wylądowała w ośrodku. Chcę ci wynagrodzić te pieprzone dwa lata...
-Nie wynagrodzisz mi tego łóżkiem- zmrużyłam oczy, lustrując go wzrokiem.
-Wiem.
-Wcale się tak nie zachowujesz, wiesz o tym?- zapytałam.
To nie tak, żeby oddawanie się miłosnym uniesieniom było czymś złym. Ale to nigdy nie może być podstawą związku a jak na razie do tego zmierzamy.
-Przepraszam- powiedział, obejmując swoją dłonią moje dwie.- Nie chciałem cię martwić swoimi sprawami...
-Boże Archer, ale ty jesteś idiotą- jęknęłam.- Nie rozumiesz, że właśnie na tym polega związek? To się nie zmieniło i nigdy nie zmieni! Zawsze możesz ze mną porozmawiać, nie ważne co cię dręczy. Nie jesteś maszyną, nie jesteś niezniszczalny. Możesz sobie być pewnym siebie dupkiem, ale tylko dla świata. Dla mnie bądź sobą. Chcę cię, rozumiesz? Z każdą twoją wadą, z każdym twoim problemem i zmartwieniem. Nie musisz mydlić mi oczu, uwierz mi...zniosę wszystko.
Patrzyliśmy w swoje oczy. Jego zielone tęczówki powoli się uspokajały, więc wyciągnęłam dłonie spod jego jednej i ułożyłam na niej, ściskając.
-Okay- powiedział.
-Więc powiesz mi? Macie jakieś kłopoty tak?
Zamiast odpowiedzieć, pocałował mnie czule w czoło a jego zapach dostał się do moich nozdrzy. Najprzyjemniejszy zapach świata.
-Kocham cię- mruknął, opierając nasze czoła o siebie.- Proszę, nie mieszaj się w to, dobrze? Proszę, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Ufasz mi?
-Ufam, ale...-zaczęłam słabym głosem.- Archer, co się stało? Przerażasz mnie, kiedy mówisz takie rzeczy z taką powagą.
-Nie ma już tych, którzy cię skrzywdzili, wiesz?- zapytał, wciąż omijając temat, ale miałam wrażenie że krążył koło niego.- Zapłacili za swoje, pamiętasz?
-Tak, pamiętam- przytaknęłam.
-Więc zaufaj mi. Nie pozwolę cię skrzywdzić, rozumiesz? Jesteś bezpieczna.
-Co się dzieje?- coraz bardziej bałam się tego, co miało nastąpić.
-Po mieście krążą plotki- westchnął, łapiąc mnie mocno za boki, jakbym miała zacząć uciekać.- Że ktoś zamierza tutaj wrócić.
Zmarszczyłam czoło, nie wiedząc o co chodzi.
-Kto?
-Ryan- powiedział, ale to imię nie skojarzyło mi się z nikim.- Ryan Wood.
Na dźwięk tego nazwiska, zakręciło mi się w głowie a żołądek boleśnie się skurczył.
-Evan...-zaczęłam cicho, nie mogąc nawet dokończyć tego zdania.
-Byli braćmi- wyjaśnił. Jego ręce prześlizgnęły się po moim ciele i spoczęły na policzkach. Zaczął mnie głaskać, jednak nie potrafiłam przestać się trząść.
-Czego chce?- zapytałam, łamiącym się głosem.
-To tylko plotki, skarbie- uspokajał mnie.- Ludzie dużo gadają, wiesz jak to jest.
-Może szukać zemsty?- chwyciłam jego nadgarstki, mocno ściskając i zamykając oczy.
-Rayan to głupi dzieciak- westchnął.- Nikt więcej. Ma na swoim koncie parę poważnych akacji, ale trzyma się raczej sam ze sobą, nie tworzy z nikim na stałe żadnej grupy.
-Jak to sam?- zapytałam.
-Robi ładunki wybuchowe i różne takie-powiedział.- Lubi wkurwiać wszystkich na około i grać na nosie policji. Jest poszukiwany w większości stanów, ale sukinsyn dobrze się maskuje więc zazwyczaj nikt nic na niego nie znajduje i wychodzi z pierdla po paru dniach.
-Więc jest samotnym graczem?- zapytałam.
-Tak jakby, ale to czy zarobi zależy od tego, kto kupi jego usługę- jego oddech był umiarkowany, chociaż szczęka lekko drżała.
-Był tu już, prawda?
-Urodził się tutaj- odpowiedział.- Wyjechał cztery lata temu i od tego czasu, co jakiś czas było o nim słychać w kraju.
-Dlaczego wyjechał?- zmarszczyłam czoło.
-Wysadził w jednym czasie dwa budynki w mieście. Policja zaczęła koło niego węszyć, co oczywiście sprowadziło kłopoty na grupę Evana, bo jak wiadomo nazwisko zobowiązuje. Jeden był kojarzony z drugim, więc żeby nie tworzyć niepotrzebnych problemów, wyjechał.
-A teraz wraca...- po moim kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Kimkolwiek był ten facet, jeśli miał związek z tym człowiekiem, trzeba było uważać.
-To tylko plotki, ale sama rozumiesz, że przez sytuację sprzed dwóch lat, musimy być ostrożni, bo to jego brat- westchnął.- Jeśli się pojawi, dowiemy się o tym pierwsi. Nie wejdzie do tego miasta, bez naszej wiedzy.
Uspokoiłam się trochę, czując usta zielonookiego na czubku mojego nosa.
-Dlatego się wkurzyliście?- zapytałam.
-Po prostu chcemy mieć wszystko pod kontrolą- wzruszył ramionami.- Dlatego nie musisz się o nic bać. Nie chciałem, żebyś wiedziała bo tylko się będziesz martwiła a pewnie nie potrzebnie. Zajmę się tym, gdyby trzeba było.
Jego usta czule muskały moje, sprawiając że zaczęłam czuć się lepiej.
-Jesteś przy mnie bezpieczna, pamiętaj- wymruczał, przygryzając moją dolną wargę.
Wiedziałam o tym. Bardzo dobrze o tym wiedziałam. Problem w tym, że bałam się o jego bezpieczeństwo.
***
-Jak było w Nowym Yorku?- zapytał Adam, kiedy w czwórkę usiedliśmy przy jednym stole podczas kolacji.
Stresowałam się jak nigdy, ponieważ Archer został tutaj ze mną z jednego powodu. Spróbuję powiedzieć o nas mamie, bo być może to jedyna dobra okazja.
-Dobrze- uśmiechnęłam się słabo, nabijając kawałek mięsa na widelec. Nie miałam ochoty jeść, ale musiałam się do tego zmusić, żeby nie martwić zielonookiego.
Ten nie przejął się nawet natarczywemu spojrzeniu ojca, który nie spodziewał się, że go zobaczy. Nawet nie wiedział, że wrócił do kraju, wiec jego widok go zaskoczył. Mimo wszystko, wciąż badał go spojrzeniem, jak gdyby czekał, aż powtórzy awanturę, która urządził nam wszystkim podczas zapoznawczej kolacji.
-Dają wam wycisk, co?- zapytał.
-Troszeczkę- westchnęłam.- Ale to świetna uczelnia. Nie zamieniłabym jej na żadna inną.
Mama pokiwała głową. W końcu sama namawiała mnie akurat na tą. Uśmiechnęła się do mnie. Siedziała naprzeciwko mojej osoby i z miłością, wpatrywała się we mnie jak w obrazek. Potem przenosiła rozanielony wzrok na swojego wybranka i wciąż się uśmiechała. Była szczęśliwa, miała rodzinę, taką jaką zawsze chciała. Nawet nie obrzucała Archera jakimiś spojrzeniami, po prostu starała się być miła a on powstrzymywał się od komentarzy, chociaż za każdym razem gdy coś mu się nie podobało, zaciskał dłoń na moim kolanie.
-A co tam u Was?- zapytałam, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku, kiedy kolejna porcja jedzenia wylądowała w moim brzuchu.
-Firma prosperuje coraz lepiej, wciąż się rozwijamy- zapewnił.- Planujemy wkroczyć na rynek międzykontynentalny, ale to jeszcze luźne plany. Mamy jednak spore szanse, odpowiedni kapitał no i co najlepsze, najlepszych ludzi z najlepszymi pomysłami.
-To nie byle co- przyznałam.
-Wszystko się okaże, ale nie możemy narzekać- uśmiechnął się.- A u ciebie, Archer?- zapytał.
Wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę, jednak nic sobie z tego nie robił. Dalej bawił się jedzeniem.
-W porządku- powiedział tylko, siląc się na naturalny ton.
To nie będzie takie łatwe.
Rozmowa zbiegła na inny tor. Praktycznie cały czas mówiła moja mama, a jedzenie zaczynało znikać z talerzy. Archer widział moją niepewność, wysyłał mi ukradkowe spojrzenia dodające otuchy i za każdym razem, kiedy otwierałam usta, ściskał moje udo. Jednak nie umiałam zdobyć się na to, by jakoś delikatnie zacząć temat.
-Reed- zwrócił się do mnie Adam.- Wiem, że może przy mamie się nie przyznasz, ale wiesz...to pytanie musiało się pojawić. Masz kogoś w tym Nowym Yorku? Jakaś zamyślona jesteś, a to znaczy tylko jedno.
Dłoń zielonookiego zacisnęła się mocniej na mojej nodze, po czym puścił mnie i wyłożył rękę na stół, kładąc niedaleko mojej.
-Noo...właściwie- zaczęłam niepewnie, przygryzając wnętrze policzka.
-Nie no nie wierzę- żachnęła się mama.- Tyle razy pytałam a ona odpowiadała, że nie, rozumiesz to Adam?- zaczęła się śmiać, na co mężczyzna również zareagował.
-Widzisz, chyba łatwiej się przyznać staremu facetowi- westchną, z niepohamowanym uśmieszkiem.
Uniosłam lekko kąciki ust ku górze, czując się nieswojo. Robiło mi się na przemian ciepło i zimno.
-No więc, kto jest tym szczęściarzem, co?- zwróciła się do mnie.- Postaram się przemilczeć fakt, że mówisz o tym dopiero teraz.
Zagryzłam dolną wargę ze zdenerwowania. Wiedziałam, że muszę to zrobić, ale nie wiedziałam jak. To była moja jedyna okazja, zdecydowanie najlepsza i po prostu...teraz albo nigdy. Ale jak ubrać to w słowa? Dobre pytanie. Cóż, szkoda że nie wyszukałam rozwiązania problemu na internecie, bo jak wiadomo sieć jest najlepszą metodą poznawczą.
-Więc..-zaczęłam, żeby jakoś zacząć, ale słowa uwięzły mi w gardle.
Wzięłam oddech, szykując swoją mowę. Raz się żyje, prawda?
Już otwierałam usta, żeby zacząć mówić. Mój język przygotowywał się do wypowiedzenia pierwszych słów, kiedy Archer chwycił moją dłoń i ścisnął mocniej. Jego spojrzenie utkwione było w mojej mamie i jego tacie.
-Jest ze mną- odezwał się poważnym tonem. Nie było możliwości, żeby ktokolwiek uznał jego słowa za żart.- Jesteśmy razem.
=======
TURURURURURU RURURURUUU!
POLSAT.
Wiem, wiem :D
Ale zrobiłam jakiś Dzień Dziecka chyba, bo odległość między rozdziałami jest bardzo krótka ;3 Miałam pisać "Pokochaj mnie" ale miałam nastrój na dramy, więc zaczęłam i skończyłam w parę godzin ;3 Więc PM ukaże się pewnie jutro, bo chociaż mam już pół rozdziału, to jest już zbyt późno żeby myśleć.
Chcę spać! :c
Na szczęście mam tydzień wolnego, więc wszystkim tym którzy tak jak ja z niego korzystają życzę mile spędzonego tygodnia.
Mój będzie pod znakiem angielskiego, geografii i matematyki.
Żyć nie umierać .-.
Piosenka na górze towarzyszyła mi dziś przy pisaniu, więc możecie posłuchać- polecam :D
Pozdrawiam!
czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top