39.
Stanęłam przed wejściem do klubu, skąd dolatywała przytłumiona muzyka. Spojrzałam w górę, na słabo święcący, czerwony neon, który co jakiś czas mrugał, zupełnie tak jakby się psuł i odmawiał posłuszeństwa. "Devil's House" nie emanowało pozytywną energią. Metalowych, ciężkich drzwi pilnował łysy osiłek, mierzący każdego podejrzliwym spojrzeniem. Wydawał się nie widzieć dziewczyny, która wymiotowała zaledwie parę metrów od nas. Jej zielone włosy okalały jej twarz, krótka spódniczka podwinęła się za wysoko a ciężkie buty zanurzone były w kałuży. Podpierała się jedną ręką chodnika i dopiero po chwili podniosła na mnie swój wzrok.
-Na co się gapisz, szmato!?- Warknęła, mrużąc przekrwione oczy.
Wzdrygnęłam się, odwracając wzrok. Miałam nie być słaba, ale kompletnie nie potrafiłam nad sobą zapanować.
Wsunęłam pomiędzy wargi listek gumy do życia i skierowałam się w stronę drzwi. Należną kwotę wcisnęłam w dużą dłoń ochroniarza, ale ten zatrzymał mnie skutecznie szybko.
-Hasło- to jedyne, co usłyszałam z jego wypowiedzi.
Przymknęłam oczy, biorąc głęboki wdech.
-Nie przyszłam potańczyć- odpowiedziałam, starając się by mój głos brzmiał pewnie i odważnie.
Osiłek przekrzywił głowę, spoglądając na mnie z góry. Mógł być spokojnie wyższy od Archera albo nawet Aarona.
-Więc?- Zapytał.
-Kiedy zapyta cię o hasło- mruknął Ryan, stukając palcami o deskę rozdzielczą Jeepa- powiedz, po co przyszłaś. Jeśli wiesz, kto jest w środku, to znaczy że musi ci zaufać.
-Robię interesy- uniosłam lekko, podbródek czując dreszcz na karku- z Dragonem.
Przez długie sekundy mężczyzna tylko na mnie patrzył. Jakby próbował mnie przeskanować, zobaczyć coś, co się przed nim ukryło. A potem...po prostu otworzył mi drzwi a kiedy przeszłam, zatrzasnął je z hukiem.
Zielonowłosa i on, pozostali na zewnątrz a kiedy przyjrzałam się wnętrzu, zdecydowanie zapragnęłam do nich wrócić.
Klub był zatłoczony, obskurny i wypełniony oparami tanich trunków oraz papierosów. Na imitacji parkietu, stłoczone ciała wiły się obok siebie, tworząc gęstwinę rąk uniesionych w górę, plątaninę nóg i ciężkich głów. Wyglądali jak w transie, poruszając się w rytm muzyki, ocierając się o siebie i śledząc nieobecnym wzrokiem, światła poruszające się po ścianach. Farbowane na wymyślne kolory włosy, ciężkie makijaże, kolczyki, tatuaże, ćwieki, skórzane ubrania i biżuteria z wymyślnymi kolcami i ostrymi zakończeniami. To wszystko, zlewało się w jedno tworząc jeden, dziwny organizm.
-Hej mała- męski głos wdarł się do mojego ucha, a ciepło drugiego ciała ogarnęło moje plecy.- Widzę cię tu pierwszy raz.
Przymknęłam oczy, czując uścisk w żołądku. Nieznajomy wcisnął mi coś do ręki, zamykając swoją dłonią, moje palce.
-Później mi podziękujesz- zaśmiał się.- Baw się dobrze.
Po czym odszedł, zostawiając mnie samą. Nawet nie widziałam jego twarzy, nie mogłam powiedzieć nic poza tym, że miał zachrypnięty głos. Otworzyłam dłoń, przyglądając się małej tabletce z wyrytą na środku uśmiechniętą buźką. Wzdrygnęłam się i upuściłam podarunek na podłogę, starając się rozdeptać go butem.
Ten klub był jakimś mocnym żartem.
Podeszłam do baru, gdzie barmana rozlewał drinki jakimś dziewczynom. Wyglądały dość podobnie, jednak odznaczały się neonowymi makijażami.
-Co podać?- Czarujący uśmiech mężczyzny, sprawił że zamarłam. Mógł mieć dwadzieścia parę lat i wydawał się być jedyną osobą, która w tym świecie pozostała normalna.
-Nie przyszłam się bawić- odpowiedziałam, powoli zasiadając na krześle.
Ciemnowłosy oparł ręce na blacie, nachylając się lekko. Jego oczy były ciemne jak dwa małe węgielki, mocno zarysowane kości policzkowe dodawały mu swego rodzaju uroku. Nie pasował tu i przez to, wydawał się być jeszcze bardziej pociągający niż w rzeczywistości. Nie mógł być stąd. Jego karnacja była znacznie ciemniejsza, prawie taka jak ta, którą posiadał Diego.
Przechyliłam lekko głowę, czując jak trzęsą mi się nogi. Wiedziałam, że nie mogę okazać strachu ale to było silniejsze ode mnie.
-Powiedz barmanowi po co przyszłaś- Mike zerknął na mnie we wstecznym lusterku.- Nie baw się w pogawędki. To nie jego masz bajerować.
-Zaprowadź mnie do Dragona- odpowiedziałam poważnie. Moje serce boleśnie obijało się o żebra, jak uwięziony ptak, który próbuje rozerwać siatkę.
Mężczyzna roześmiał się lekko, zerkając w lewą stronę. Chciałam podążyć za nim wzrokiem, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.
-Żartujesz, prawda?- Teraz spojrzał na mnie i wydawał się zgubić gdzieś dobry humor. Wciąż się uśmiechał ale oczy miał do bólu poważne. Teraz wyłapałam u niego osobliwy akcent.
-Nie żartuję- powiedziałam, stukając nerwowo palcami o miękkie obicie barowego krzesła.
-Posłuchaj- syknął.- Chyba nie wiesz o co prosisz! Radzę ci stąd zmykać, bo on nie zostawi po tobie nawet kropelki krwi.
Przełknęłam głośno ślinę, czując oddech strachu na karku. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez mój kręgosłup, zostawiając po sobie uczucie chłodu.
-Zaprowadź mnie do Dragona-powtórzyłam zacięcie.
Mężczyzna wyprostował się i chwyciwszy pusty kufel, zaczął przecierać go białą szmatką.
-Zrobimy tak- mruknął. Prawie go nie słyszałam, więc musiałam pochylić się w przód.- Teraz naleję ci piwa a ty grzecznie to wypijesz i zmyjesz się w mgnieniu oka. Nie wiem po co do niego przyszłaś, ale widać gołym okiem, że się go boisz. Będziemy udawać, że to normalna pogawędka barmana z klientką i nikt nie dowie się czego chciałaś. Wybacz mi, chica* ale jeśli się z nim zobaczysz...zginiesz.
Oblizałam lekko usta, kompletnie nie przejmując się ryzykiem rozmazania pomadki.
-Nie.
Barman zamarł, lustrując mnie wzrokiem. Umoralnianie mnie, nie było w tym momencie dobrym posunięciem. Po chwili jednak odłożył przedmioty trzymane w rękach i spojrzał w lewą stronę, jakby wyłapując czyjś wzrok. Gestem, przywołał kogoś do siebie. Kiedy powiodłam wzrokiem w tamtą stronę, początkowo nie widziałam nic niepokojącego. Zwykli lub niezwykli imprezowicze, którzy nawet nie zwracali uwagi na bar. Dopiero po chwili spomiędzy ciał, wydostał się czarnoskóry mężczyzna o małych oczach.
Meksykanin kiwnął głową, pokazując na mnie a potem odwrócił się, zupełnie tak jakby nie chciał na to patrzyć.
Wbrew pozorom silny mężczyzna nie zapytał o nic. Jego dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, czym zmusił mnie do wstania z krzesła. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch a strach ponownie zajrzał do mych oczu.
Szliśmy przez salę, aż do małych drzwi, które otworzyły się przede mną. Z szybko bijącym sercem, podążyłam wzdłuż oświetlonego czerwono-niebieskimi neonami korytarza. Kolejne drzwi doprowadziły do małego pomieszczenia w którym znajdowały się kolejne drzwi, tym razem strzeżone przez kolejnych osiłków.
Facet, który mnie tu zaprowadził wykonał tylko jakiś gest po czym wyszedł, zostawiając mnie ze swoimi kolegami. W mojej głowie pojawiły się niechciane obrazy sprzed lat, kiedy Evan uwięził mnie, próbując zrobić okropne rzeczy. Przełknęłam ślinę, unosząc głowę ku górze. Moje spojrzenie, spotkało się ze spojrzeniem jednego z mężczyzn. Byli w wieku Aarona, może nawet starsi. Jeden z nich miał kolczyk w uchu a drugi, ten który patrzył w moje oczy posiadał kilkudniowy zarost i brązową, skórzaną kurtkę z naszywką New York Jets.
Nie wiedziałam czy powinnam się odezwać czy nie, ale po chwili wielki fan futbolu amerykańskiego otworzył drzwi. Uznałam to jako zaproszenie, więc z duszą na ramieniu przekroczyłam próg.
Moim oczom ukazał się ciemny, mały pokój w którym znajdowały się dwie osoby. W kącie stał okrągły stoliczek ze szklankami i butelkami przezroczystego i brunatnego płynu. Pod ścianą, stało ogromne czarne biurko, zawalone papierami. W jego centralnej części stał stary, niebieski telefon z tarczą obrotową a na skraju lampka, rzucająca żółte światło. Po jednej stronie siedział przystojny, na oko dwudziestopięcioletni mężczyzna o ciemnych włosach, zaczesanych do tyłu. Miał prosty, zgrany nos, cienkie usta, duże oczy, których koloru nie potrafiłam zidentyfikować z tej odległości i szatański uśmiech. To musiał być Dragon a mężczyzna obok niego, ze skrzyżowanymi ramionami i wzrokiem utkwionym gdzieś ponad moją głową, musiał być jego ochroniarzem. A raczej jednym z wielu jego pachołków. Podeszłam bliżej, zauważając ciężki dywan, po jakim stąpałam. Zasiadłam na krześle, obitym czerwonym materiałem i zakładając nogę na nogę, spojrzałam bystro demona w czystej postaci.
-Nie pozwoliłem ci usiąść- zauważył. Jego głos był głęboki i wibrujący.
Odczekałam dwie sekundy, przekrzywiając lekko głowę.
-Nie bawię się w podchody- odpowiedziałam chłodno, starając się być przy tym poważną i pewną siebie.- Lubię przechodzić do konkretów.
Dragon, miał wyszytego olbrzymiego smoka na kurtce. Stworzenie wiło się po rękawach i połach smolistej skóry a czerwony podkoszulek pod spodem, sprawiał wrażenie ognia wypuszczanego z jego paszczy.
-Psujesz mi zabawę- uśmiechnął się zadziornie, jednak bacznie mnie obserwował.
W powietrzu nosiła się mgiełka dymu papierosowego, którym jak sądziłam przesiąknięte były wszystkie rzeczy w tym pokoiku. Ciemnowłosy wyciągnął z szafki popielniczkę i ustawił ją przy sobie.
-Konkrety- mruknął, kiedy przez dłuższy czas się nie odzywałam.- Raczej nie śpieszno ci do konkretów, skoro jeszcze nie powiedziałaś po co przyszłaś.
-Zaznacz, jak trudno było ci go znaleźć- poradził Ryan.- Ten sukinsyn ma obsesję na puncie swojej osoby i chełpi się faktem, że jest wręcz niedościgniony.
-Więc jak go znalazłeś?- Zapytałam, pełna zdziwienia.
Spojrzał na mnie przez ramię, uśmiechając się zawadiacko.
-Nie chcesz wiedzieć.
-Ciężko cię odszukać, wiesz?-Uśmiechnęłam się, opierając łokieć o blat, by potem ułożyć dłoń na policzku.- Zajęło mi to bardzo długo i wolałabym się tym nacieszyć.
Ten człowiek był łasy na komplementy, które szły w tym kierunku. Uśmiechnął się łobuzersko, ukazując szereg białych zębów.
-Zadałaś sobie wiele trudu- zauważył chełpliwie, rozsiadając się w swoim fotelu.- To musi być na prawdę poważna sprawa.
Najgorsze było to, że nie wydawał się straszny. Czułam się, jakbym rozmawiała z jednym ze znajomych Archera a nie kimś, kogo należy się bać. Na przykładzie Evana wiem, że tacy ludzie są najgorsi.
-Nie szukałabym cię, jeśli chodziłoby o coś błahego- zauważyłam, rzucając okiem na ochroniarza obok niego.
Dragon przyglądał mi się przez dłuższy czas, jakby szukając czegoś znajomego albo podejrzanego. Prawdopodobnie poza dziwkarskimi ubraniami, nie znalazł nic ciekawego.
-Konkretna z ciebie dziewczyna- przyznał.- Więc co w tak podłym miejscu robi taka...ślicznotka?
Poczułam uścisk w żołądku z rodzaju tych, które zapowiadają nadchodzące nieszczęście.
-Moim utrapieniem jest Lora Reinhart- przyznałam zgodnie z prawdą.
Na dźwięk jej nazwiska nie stało się absolutnie nic. Dragon nie zareagował w żaden sposób, czy to śmiechem czy przerażeniem. Zupełnie obeszło go to, co powiedziałam, tak jakbym mówiła o kimś zwykłym.
-Potrzebuję konkretnych i celnych informacji, które chcę od ciebie odkupić- kontynuowałam.
-Odkupić?- Powtórzył z zaciekawieniem.- Czyli oferujesz za nie pewną cenę, tak?
Wtopa.
Totalna wtopa.
-Dragon łapie za słówka a jego słowa, należy czytać między wierszami- mruknął Mike.- Rozmowa z nim jest lawirowaniem na polu pełnym granatów z opóźnionym zapłonem. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że tam była bomba.
-Obstawiam, że nie zrobisz tego za darmo- uśmiechnęłam się słodko, chociaż obawiam się, że wyszło to bardziej jak grymas zniechęcenia, co oczywiście nie umknęło jego uwadze.
-Cukiereczku- zaśmiał się.- Chyba nie masz mnie za takiego materialistę?- Popatrzył na mnie, ale nie spodziewał się żadnej odpowiedzi.- Cóż, więc przyszłaś w sprawie Lory, tak? Wiesz, że kiedyś byliśmy wspólnikami?
Cóż, tego nie wiedziałam ale to by wyjaśniało, czemu tylko on może mi pomóc.
-Ale już nie jesteście- kontynuowałam.- Gdyby tak było, już dawno odstrzeliłbyś mi głowę.
Nie potrzebnie podsuwałam mu pomysły, w których wcale nie chciałabym realizować.
-Słuszna uwaga- uśmiechnął się wygodnie, układając się jeszcze inaczej na fotelu.- Co konkretnie chcesz wiedzieć?
Nerwowo potrząsnęłam nogą, zakładając zbłąkany kosmyk do tyłu.
-Lora zaszła mi za skórę- mruknęłam.- Mi i moim przyjaciołom. Wiem, że planuje coś dużego i wszystko wskazuje na fakt, że może mieć to...fatalne skutki dla całego miasta.
-Śmiała teoria- kiwnął głową, wskazując na swojego towarzysza, który skinął mu i gdzieś się oddalił, jednocześnie wciąż pozostając w pokoju.- Co takiego zrobiliście?
-Nie pytam o twoje interesy- wzięłam głęboki oddech- uszanuj więc moje.
Dragon zaśmiał się, a w tym śmiechu było coś szatańskiego.
-W porządku- był niezwykle ugodowy, ale jego wzrok błądził po moim ciele zupełnie tak, jakbym była ofiarą a on myśliwym.- Tak bardzo obchodzi cię los tego szczurzego miasta...?
-Jen- przedstawiłam się, używając skrótowej formy swojego drugiego imienia.
-Więc Jen jesteś jednym z kandydatów na burmistrza?- Zapytał z pełną powagą, skręcając sobie papierosa. Uważnie obserwował swoje palce, które zbierały tytoń na bibułkę.
-Eee..nie?- Powiedziałam głupio, ponieważ czułam się kompletnie zbita z tropu.
-Więc czemu obchodzi cię to miasto?- Teraz zerknął na mnie, szukając zapalniczki.
-Może po prostu walczę o dobro ludzi?- Prychnęłam, czując zdenerwowanie.
Dragon jednak nie wyglądał na rozbawionego. Raczej tak, jakby uznał mnie za wariatkę, którą powinien zmieść z powierzchni ziemi.
-Do rzeczy- mruknął oschle.
-Okej- powiedziałam, biorąc oddech.- Chcemy zepsuć plany Lory, kiedyś weszła mi w drogę i...
-Zemsta?- Dokończył wkładając sobie papierosa między usta i podpalając końcówkę, zaciągnął się mocno wypuszczając na mnie kłęby szarego dymu.
-Tak- zacisnęłam pięść, wbijając paznokcie w spód dłoni.
Mężczyzna przyglądał mi się dłuższą chwilę a jego czarne oczy, były puste i chłodne. Gestem dłoni przywołał drugiego faceta, który postawił przed nim szklankę brunatnego płynu.
-Napijesz się?- Zapytał, odwlekając temat.
-Najpierw informacje- zażądałam, czując że im dłużej tu siedzę, tym zwiększam szansę na swoją porażkę.
Dragon wzruszył ramionami.
-Lora wykupiła parę miesięcy temu ziemię należące do starej portowni za miastem- odpowiedział od razu, przyglądając się rażącej się końcówce.
-Tej poza miastem?- Zdziwiłam się.- Nie była na sprzedaż.
Jakiś czas temu pojawiło się sporo chętnych na tą działkę. Nawet Adam planował ją wykupić, by rozwinąć firmę. Rząd miasta ogłosił jednak, że teren ten należy do West Richmonds Fall i tak pozostanie, ponieważ grunty te wciąż bywają podtapiane i można wykorzystać je w sposób, który przyczyni się dla dobra całego miasta. Nikt nie wiedział, co to dokładnie znaczy ale nie było sensu się spierać.
Wybranek mojej matki opowiadał, że wokół małego portu mieściła się pierwsza osada. Z czasem jednak rzeka zrobiła się zbyt płytka, by statki mogły tam podpływać a brzegi, zaczęły się zacierać przez co rzeka coraz częściej wylewała. Ludzie zaczęli przenosić się w dalsze tereny, zaprzestając handlu wodnego. Zaczęto zakładać fabryki, instytucje...Osada rozrosła się jednak do tego stopnia, że dosięgła jednego z rozgałęzień rzeki jednak to, nie powodowało już takich szkód.
-Kupić można wszystko, za odpowiednie pieniądze- prychnął.- Jest dobrym punktem...na uboczu, poza wzrokiem ludzi.
-Co się tam dzieje?-Zapytałam.
-Przesiadują tam młodzi- delektował się papierosem, popijając prawdopodobnie whisky z lodem.- Jej syn i jego podobni. Ciężarówki podjeżdżają tam regularnie, jednak nawet ja nie wiem czy są tam rozładowywane czy jednak załadowywane.
-Handel?- Mruknęłam.
-Na mieście pojawił się nowy towar- zauważył.- Wyparł standardowe z racji niskiej ceny. Nie wiesz o tym?
Wiedziałam o czym mówi i automatycznie przypomniałam sobie tabletkę, którą ktoś wcisnął mi do ręki. Czy to było właśnie to?
-Spotkałam się z tym- przełknęłam ślinę.
-Działa wybornie- zaśmiał się.- Ale to prostackie.
Nie skomentowałam tego w żaden sposób, przyglądając się jak gasi papierosa o blat. Peta wyrzucił jednak za siebie, co wydawało mi się niezwykle interesujące.
-Myślisz, że po to jej to było?- Zapytałam, wędrując wzrokiem po jego kurtce. Oparłam łokcie o blat dotykając palcami włosów. To był zamierzone, kiedy uświadomiłam sobie że siedzę sztywna jak kij.
-Myślę, że tak- nachylił się do mnie co wcale mi się nie podobało. Odległość między nami znacznie zmalała.
-A co wiesz?- Zapytałam przekrzywiając głowę.
-Że za rzadko się uśmiechasz- poruszył brwiami, podchwytując moje spojrzenie.
Spięłam się w sobie, czując mroźny powiew na karku.
-Co jeszcze wiesz na temat planów Lory- kontynuowałam.
-Chce dożyć starości- powiedział.
Cholera...konkrety.
-Wobec...Kingsów.
Sama nie wiedziałam, czy powinnam mówić w czyjej sprawie tu przyszłam. Chłopcy, nie mówili nic na ten temat ale jeśli miałam zdobyć te konkretne informacje, chyba nie miałam wyjścia.
-Jesteś od nich?- Zmarszczył brwi- nie wiedziałem, że bawią się w posłańców.
-To moi przyjaciele- mruknęłam.- Jestem im to winna.
Dragon wykonał dziwny gest mimiczny, jakby sam nie dowierzał.
-Przysługi w tym biznesie, nie są wskazane- mrugnął do mnie.
-Za późno, na dobre rady- warknęłam.
Obawiałam się, że za chwilę pogubię się w swoich opowieściach.
-Słyszałem, że jeden z nich wylądował ostatnio na komisariacie- rzucił, jakby od nie chcenia.
-Nie słusznie-zauważyłam.
-Oczywiście- zaśmiał się.- To właśnie intryga Lory.
-W co ona gra?- Zapytałam, będąc pewną że wszystko wie.
-Odwraca waszą uwagę- odpowiedział, a jego alkoholowy oddech połaskotał mnie w twarz, przez co odsunęłam się trochę.- Zajmiecie się jedną, drugą, trzecią akcją, którą trzeba będzie odwrócić podczas kiedy ona zastawi na wszystkich pułapki i zabije jak szczury w piwnicy.
-Co to znaczy?- Zmarszczyłam czoło, intensywnie myśląc.
-To proste- westchnął.- Każdy ma jakiś słaby punkt i zaczęła je wykorzystywać. Zaczęła od tych, których najłatwiej złamać. Will, który zacznie być ciągany po komisariatach to jej pierwsza zasadzka.
-Czemu uważa, że jest najsłabszy?- Wymsknęło mi się.
-Jego trauma z...dzieciństwa prawdopodobnie temu sprzyja.
Cholera, on wiedział dosłownie wszystko. Czy wiedział też, kim jestem tak na prawdę i co łączy mnie z Archerem? Cholera...jeśli się domyśla, mam przerąbane już teraz.
-Kto będzie następny?
-Zadajesz dużo pytań- zaśmiał się.- Przecież tego nie wiem, ale wiem że zaczyna powoli. Będzie łamać was wszystkich, jedno po drugim aż będziecie tak rozbici, że zabicie was będzie prościzną. Czekała ładnych parę lat na zemstę, więc nie będzie się śpieszyć.
Przełknęłam głośno ślinę, obserwując jak znów wykonuje jakiś gest. Po chwili, jego kolega postawił przede mną podobną szklankę.
-Najpierw informacje- powiedział.- Skoro już je zdobyłaś, teraz się napij.
To nie była propozycja ale rozkaz a ja zorientowałam się, że popełniłam błąd. Niefortunna składnia zdaniowa sugerowała, że wypiję kiedy odpowie na moje pytania.
-Nie trzeba- powiedziała, starając się opanować głos.
-Chyba mi nie odmówisz co?- Zdziwił się, wstając.
Był wysoki i cholernie dobrze zbudowany. Obszedł biurko, siadając na blacie tuż przy mnie. Chwycił szklankę dla mnie i podał mi ją, obserwując moją reakcję.
-Nie piję whyski- powiedziałam.
-Więc wódkę, już tak?- Zapytał.- Mam tu wszystko.
Cholera, cholera, cholera.
Przejęłam zimną szklankę, wiedząc że to może się źle skończyć. Prawie cały dzień nic nie jadłam więc było spore prawdopodobieństwo, że szybko się wstawię. A poza tym...
To alkohol.
Trunek dla mnie zakazany.
Archer mnie zabije.
-Pij- mruknął, popychając denko w moją stronę.
Pamiętałam, że Ryan i Mike kategorycznie mi tego zabronili. Ale wkopałam się sama.
Zamoczyłam więc powoli usta, czując ten gorzki smak. Do gardła spłynęła mi niewielka ilość trunku, który zaczął palić moje gardło. Przełknęłam z trudem, starając się nie krzywić.
Drzwi zamknęły się, najpewniej zostawiając nas samych. Cholera...
-Każda informacja kosztuje, a jak stwierdziłaś...chcesz je ode mnie wykupić- zaśmiał się cicho.- A wyciągnęłaś ich całkiem sporo, nie uważasz?
Nie odpowiedziałam, czując w żołądku bolesny supeł.
-Cóż- jego palec uniósł mój podbródek. Jego dotyk sparaliżował mnie do tego stopnia, że prawie wypuściłam szklankę.- Chyba nie chcesz mieć długów, skarbie.
ARCHER POV
Na wzgórzu panowała cisza, którą uwielbiałem. Z dala od huczącego miasta i neonowych reklam, czułem się w końcu lepiej.
Interesy nie szły ostatnimi czasy najlepiej. Diego zaczynał stawać na głowie, żeby nie upadły. Przyjmował więc dziwne zlecenia, które nie były w naszym stylu, ale cóż poradzić. To on tu rządził. Nie przejmowałem się tym zbytnio, dopóki nam za to płacono. We Francji nie zawsze było różowo, zwłaszcza jeśli nie zawsze możliwy był kontakt z chłopakami.
Podrapałem się po karku, czując blizny pod skórą. Poczułem ten gryzący zapach dymu, kawałki szkła, które rozorały moją skórę i tą dziwną pustkę, którą wtedy czułem. Obrazy powróciły, zawsze powracały. Słyszałem wtedy wszystkie dźwięki, jakie towarzyszyły temu zdarzeniu zupełnie tak, jakbym tam był.
Gdyby nie Diego, już by mnie nie było.
Kopnąłem kamyk, leżący pod moimi stopami zastanawiając się, ile rzeczy w życiu już spieprzyłem i jak bardzo spieprzę kolejne. To była więc kwestia czasu a tego czasu, miewałem coraz mniej.
Nawet jeśli mamy mniej zleceń niż ostatnio i mniej załatwień z tym związanych, zegar tykał. Dzisiejsze zlecenie, które wykonałem za Mike'a było jak powrót do przeszłości- do początków mojej roboty. Cofaliśmy się, ale było to jedyne, co mogliśmy jak na razie robić. Wciąż zastanawiałem się, czy nie wrócić do ulicznych wyścigów. Brakowało mi tej adrenaliny i szybkiego skoku pieniędzy. Muszę to przemyśleć, bo potrzebuję sporego finansowego zabezpieczenia.
-Cholera- mruknąłem do siebie.
Telefon zawirował, zwiastując przyjście smsa. Miałem nadzieję, że to Reed, martwiąca się o mnie albo chcąca się zobaczyć. Jednak nadawcą był ktoś inny...
Od: L.
Treść: Nowe zlecenie. Szczegóły przekaże ci Alan. Portownia, 01:40.
Popatrzyłem na godzinę. Miałem jeszcze sporo czasu, zanim wyruszę w to miejsce. Nie chciałem się spóźnić jednocześnie chcąc to zrobić. Byłem pomiędzy młotem a kowadłem i jedyne co mogłem zrobić, to wybrać mniejsze zło.
Musiałem odkupić swoje winy i zapewnić Reed bezpieczeństwo.
Mimo wszystko.
=====
chica- dziewczyna
Końcówka rozdziału pisana z gorączką, więc jeśli sa tam błędy, to wybaczcie.
Musiałam to skończyć i właściwie umieram przed laptopem XD
Ostatnio brak mi mobilizacji, czasu i weny. Wolę pisać w tych chwilach, kiedy mam to wszystko, żeby nie pisac głupot.
Staram się to robić tak czesto, jak się da i wiem, że te przestoje są denerwujące- też jestem czytelnikiem ale jestem tylko człowiekiem.
Pozdrawiam serdecznie! <3
Dziękuję, że jesteście!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top