38.

Nowy zwiastun od supersadworld <3

Dziewczyna wspina się na wyżyny kreatywności i robi niesamowity postęp! Koniecznie zobaczcie co nowego tworzy <3



MIKE POV


Kiedy wreszcie dojechałem po adres Yvette, byłem kurewsko zmęczony. Nie mogłem jednak iść spać, nie będąc dostatecznie przekonanym co do bezpieczeństwa blondynki. Próbowałem dzwonić, ale nie odpowiadała.
Zastukałem w szybę. Miałem cholerną nadzieję, że jest w środku, ale po prostu się nie pokazuje. Bolały mnie kostki, ale uporczywie pukałem nadal, wyglądając jak ostatni idiota, siedzący na gałęzi. Firanka poruszyła się lekko, a może tylko mi się wydawało. Chciałem, żeby tak było, nawet jeśli nie dałaby mi szansy na wyjaśnienia. Grunt, żeby była w środku- cała i zdrowa. 

Przełknąłem głośno ślinę, kiedy biały materiał odsunął się gwałtownie a przez szybę, zobaczyłem długie blond włosy, rozgniewanie zielone oczy, usta zaciśnięte w cienką linijkę i dłonie, zaciskające się na firance. 

Nic jej nie jest.

Uśmiechnąłem się na tą myśl, obserwując jak Reynolds wkurza się coraz bardziej. Przejechała wzrokiem po mojej osobie i znów zasunęła firanki. 

Wiedziałem, że nie będzie chciała ze mną rozmawiać, ale...kurwa, tak cholernie chciałem móc z nią pogadać. Jej widok sprawił, że od nowa zaczęło mi jej brakować, chociaż starałem się dziś zagłuszyć to uczucie. Chyba jednak nie poszło mi tak dobrze, jak powinno. 

Ponownie zapukałem, licząc na to, że otworzy chociażby z litości. Postanowiłem sobie, że będę to robić dopóki ze mną nie porozmawia. Mogę siedzieć tu nawet do wieczora, jeśli tylko w końcu się namyśli.

Minęły prawdopodobnie trzy minuty, zanim to się stało. Wraz z odsunięciem zasłonki, otworzyło się też okno, ale dziewczyna stała tak, że nie mogłem nawet wejść.

Nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Cokolwiek bym nie powiedział i tak będzie złe, a jeśli dalej będę milczał również nie wyjdzie mi to na dobre.

-Przepraszam- mruknąłem tylko.

Cóż...musiało wystarczyć. 
-To nie ma znaczenia Mike- zmrużyła oczy.- Nie obchodzi mnie to, co masz do powiedzenia, tak samo jak ciebie nie obchodził fakt, że zostawiłeś mnie u twoich znajomych. Samą. 

Pokręciłem głową, zaprzeczając. Nie chciałem, żeby tak to zrozumiała. 

-To nie tak- zacząłem tłumaczyć. 

Prychnęła pod nosem, przewracając oczyma. 

-Mogę wejść?- Dodałem po chwili milczenia, uświadamiając sobie, że to nie najwygodniejsze miejsce do siedzenia. 

Blondyneczka przesunęła się tak, żeby zrobić mi miejsce, ale wciąż odgradzała mi dostęp do pokoju. Byłem niechcianym gościem, którego najlepiej trzymać przy wyjściu a w tym wypadku moim wyjściem było okno.

-Na prawdę nie chciałem, żeby tak wyszło- zacząłem jeszcze raz, patrząc prosto w jej oczy.- Musiałem coś załatwić coś ważnego... 

-Jasne- prychnęła, zakładając ręce na klatce piersiowej.- Właśnie widzę- jej palce pstryknęły niemiło bok mojej szyi, czego kompletnie się nie spodziewałem.- Musiałeś odczepić od siebie jakąś chorą pijawkę, prawda? 

Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc o co jej chodzi. Przejechałem otwartą dłonią po szyi, zastanawiając się co ugryzło tą małą złośnicę. 

-O co ci chodzi?- Mruknąłem. 

-Kazałeś mi zostać u ciebie- wycelowała palcem w moją pierś, a każde jej słowo ociekało jadem- kazałeś mi to zrobić, mimo że nie chciałam i prosiłam, żebym mogła zostać w domu. Czekałam na ciebie jak ostatnia idiotka, bo powiedziałeś, że kiedy wrócisz będę mogła zadać ci dwa pytania, pamiętasz?

-Jasne- odparłem, pamiętając dlaczego się zgodziła.- Możesz pytać. 

-A ty nie wróciłeś, Mike- pokręciła głową, zbywając moje słowa.- Zostawiłeś mnie z obcymi ludźmi, z obcymi facetami w dodatku gangsterami. To ja jestem tą dziewczyną, która wie a nie powinna i ty kazałeś mi z nimi siedzieć?! A dlaczego nie wróciłeś?- Jej palec rytmicznie wbijał się w moją skórę, co po chwili zaczęło sprawiać ból. 

-Musiałem, przepraszam...- zająknąłem się, sfrustrowany jej postawą.

-Mike, nie obchodzi mnie twoje życie, wiesz?- Mięśnie jej twarzy napięły się, kiedy praktycznie wykrzyczała mi to w twarz.- Kompletnie nie obchodzi mnie, czy masz kogoś czy nie ale, jeśli wiedziałeś że pójdziesz do innej, dlaczego kazałeś mi na siebie czekać i to z twoimi kumplami?

Pójdziesz do innej?


Nagle wszystko do mnie dotarło. Ta cholerna flądra w klubie, musiała zostawić na mojej szyi wyraźny ślad swojej obecności. Kurwa mać! Jak przez mgłę pamiętam jej usta na mojej skórze. Chciałem, żeby należały do kogoś innego, wciąż myślałem tylko o Niej...cholera!

-Yvette, przepraszam ja...- nie potrafiłem skończyć zdania. Nie potrafiłem się wytłumaczyć, nawet znaleźć cholernego kłamstwa.

Poczułem się...źle. 

Na prawdę źle. 

-Mike, idź sobie.- Powiedziała po chwili. Jej głos również był smutny, ale też zraniony.- To nie ma sensu.

-Ja...-zacząłem, ale kolejna próba wysłowienia się, po prostu nie miała sensu. 

Miała prawo się na mnie wściekać, miała prawo poczuć się oszukana, zagrożona i zraniona. A ja nie miałem prawa prosić, żeby mi wybaczyła. 

-Mike- pokręciła głową, nawet na mnie nie patrząc. 

-Nie chcę cię ranić- powiedziałem cicho.- Uwierz mi. 
Obiecałem jej, że tego nie zrobię...i obietnica została bezpowrotnie złamana.

-Zaufałam ci Mike, tak jak ty, zaufałeś mi, kiedy zobaczyłam o jedną rzecz za dużo- jej spojrzenie zetknęło się z moim a smutne oczy, rozrywały mnie na kawałki.
-Nie chciałem żeby tak wyszło!- Podniosłem głos. 

Wzdrygnęła się, uciekając wzrokiem. 

Chwyciłem w palce jej podbródek, kierując jej twarz w moją stronę. Chciałem, żeby na mnie patrzyła i zobaczyła, że na prawdę tego nie chciałem. 

-Przez całą tą pierdoloną akcję, myślałem tylko o tobie, rozumiesz? O tym, że czekasz na mnie, że jesteś w moim domu i że kiedy przyjdę, będę mógł cię zobaczyć- wysyczałem w jej twarz, kompletnie nie panując nad emocjami.- I to był problem, Yvette! Nie mogłem wrócić do ciebie tak po prostu i tylko cię widzieć! Przy tobie...yghhh...- warknąłem, mając wrażenie że krew szumi mi w uszach- przy tobie nie ufam sobie, rozumiesz?! Myślę o takich rzeczach, za które dostaje się bilet w jedną stronę, prosto do piekieł. Ale nie mogę nic zrobić. Ciągle się powstrzymuję, ale to coraz trudniejsze...

Jej zielone oczy, wydawały się w tamtej chwili murem nie do przebicia. Były puste i bez wyrazu, wyprane ze emocji ale jednak stanowcze. Zimne i stanowcze.

-Myślę, że powinieneś już iść. 




REED POV



Obserwowałam uważnie mamę, która wyglądała jakby spała. Miała dobre wyniki, lekarze byli dobrej myśli ale mnie to wszystko przerażało. Bałam się, że ją stracę- po prostu. Kwiaty na szafce powoli usychały, ale zanim je wymienię, muszę kupić nowe. Nie chciałabym, żeby obudziła się w pustym, pozbawionym kolorów pokoju.

Spojrzałam na zegarek, wiedząc że muszę już iść, jeśli nie chcę niczego zepsuć. Z ciężkim sercem wstałam z niewygodnego krzesła, ucałowałam czoło rodzicielki i skierowałam się do drzwi. W przejściu obróciłam się jeszcze, by spojrzeć na jej twarz. 
-Kocham cię- wyszeptałam cicho, jakbym nie chciała jej zbudzić.- Dowiem się, kto ci to zrobił...zapłaci za to. Obiecuję. 

Stałam tak jeszcze przez długie sekundy, zwlekając z odejściem. Powinnam, ale myśl kolejnych wydarzeń po prostu mnie przygniatała. Musiałam wziąć się w garść i zaufać chłopakom. Ryan i Mike, nie pozwolą żeby stała mi się krzywda. 

Wyszłam ze szpitala, czując się potwornie źle. Miałam wrażenie, że powinnam tam zostać, chociaż moje obecność w niczym nie pomaga. Lekarze myślą nad wybudzeniem jej, ale na pewno nie stanie się to w tym tygodniu. Chciałabym wtulić się w jej ramiona, usłyszeć jej głos, pożartować i pójść na zakupy tak jak dawniej. Ale musiałam czekać...być może bardzo długo, a to powodowało, że żyłam w strachu.

Telefon w mojej kieszeni rozdzwonił się. Na ekranie widniał numer Ryana, który znałam już na pamięć. 
-Słucham- odchrząknęłam, zdając sobie sprawę z chrypki jaka towarzyszyła mojemu głosowi.

-Jesteś gotowa?- Zapytał.

Pokręciłam przecząco głową, chociaż tego nie widział. Moje zęby zatopiły się w mojej dolnej wardze, aż poczułam smak krwi. Cholera...

-Wracam ze szpitala- bąknęłam.- Wezmę co trzeba i spotkamy się u was. Nie mogę tak wyjść z domu, Adam zaraz by coś podejrzewał.

-W porządku- westchnął chłopak po drugiej stronie.- Pośpiesz się, to poważna sprawa. Nie będzie drugiej szansy. 

Wiedziałam, że to jak wyprawa na słońce.

-Archer na pewno będzie zajęty, tak?- Dopytałam.

Gdyby zobaczył co się dzieje, najpierw zabiłby chłopaków, potem mnie a na końcu wszystkich nas by wskrzesił, żeby znów zabić. To co planowaliśmy, było...surrealistyczne. 

-Przejął robotę Michaela- odpowiedział.- Za pół godziny już nie będzie go w domu. Będziemy mieć czas. 

-W porządku- powiedziałam sztucznie, czując bolesny węzeł, zaciskający się w moim żołądku.

-W porządku- przytaknął Wood, ale nie brzmiał przekonująco. 



***


Patrzyłam na swoje lustrzane odbicie i miałam wrażenie, że obserwuję kogoś innego. Mogłam jeszcze znieść czarne botki na obcasie i równie ciemną ramoneskę. Ale reszta... Kabaretki, które zawsze kojarzyły mi się z prowokacją, jensowe szorty, które musiałam uciąć tak, by ledwo zasłaniały mi tyłek, biały, zbyt obcisły top i mocne czerwone usta, kompletnie do mnie nie pasowały. We włosy wpięłam śmieszne różowe pasemko, które wyglądało fatalnie i strasznie mi przeszkadzało. Oczy obrysowane na czarno wyglądały jak małe węgielki a bransoletka na ręce, żyła swoim życiem za każdym razem, kiedy poruszyłam dłonią. 

Wyglądałam jak zdzira. 

-Czegoś tu brakuje- stwierdził Mike, odbijając się od ściany. 

W paru szybkich krokach podszedł do mnie i zmierzył swoim zmęczonym spojrzeniem. Nie miał najlepszego humoru, to było widać. 

-Już wyglądam jak ladacznica- zauważyłam kąśliwie, szukając ratunku w drugim chłopaku. 

Ten, ku mojemu rozczarowaniu przytaknął. 

-Popracuj nad miną- stwierdził.- Musisz być pewna siebie, ale znudzona. Jedyne co cię interesuje to Dragon, tak? 

-Jakkolwiek- westchnęłam. 

Mike wcisnął mi coś do ręki. Czułam szeleszczący papier pod palcami i ostrożnie spojrzałam w dół. 

-To powinno się przydać- westchnął.- Wyjdziesz na znudzoną.

Guma do żucia. 

No tak...symbol biernego nastawiania. 

Schowałam podarunek do kieszeni, poprawiając włosy. 

Źle się czułam, kiedy oglądali mnie w takim stanie ale w momencie, kiedy uświadomiłam sobie jak patrzyć mogą na mnie mężczyźni w klubie- zrobiło mi się nie dobrze.

-Znasz plan?- Zapytał O'Connor, przecierając twarz ręką. 

-Chwilę kręcę się po klubie, zdecydowanie proszę barmana o kontakt z Dragonem, nie przyjmuję odmowy, zdobywam informację i wychodzę- powiedziałam, jeszcze raz kodując informacje w głowie. 

Chłopaki pokiwali głowami z dezaprobatą.

-Nie będziemy mogli ci pomóc- westchnął Mike.- Nie możemy tam z Tobą być, ani się kontaktować. Musisz załatwić to sama.

W tym był największy problem. Musiałam liczyć tylko na siebie, nie wiedząc praktycznie niczego o tym świecie. Porywałam się z motyką na Słońce, wierząc że jakoś z tego wybrnę. Nie miałam innego wyboru- musiałam. 

-Wiem, rozumiem to- kiwnęłam głową, odwracając się od lustra. Nie chciałam się oglądać ani minuty dłużej. 

-Trzy zasady, Reed- Ryan był niezwykle poważny. 

Ubrany na czarno, wyglądał jak pomocnik diabła. Jego oczy wyglądały jak ciemna mgła, która zwiastuje nieszczęście. 
-Po pierwsze- zaczął- nie wdawaj się kłótnie, nawet jeśli zechce cię prowokować. Musisz obracać temat, nawet jeśli zacznie cię drażnić. Kłótnia, może skończyć się dla ciebie źle. Po drugie, słuchaj uważnie. Musisz wymóc na nim konkrety. Jeśli obieca ci informacje, nie jest powiedziane, że będą to te właściwe. Pod tym słowem kryje się wiele, dlatego wymagaj precyzyjnych obietnic. A po trzecie, pod żadnym pozorem nie częstuj się tym, co ci da. Nie jedz i nie pij niczego, co ci zaproponuje. Rozumiesz? 

Rozumiałam to doskonale a to sprawiało, że czułam się coraz gorzej.



=====



Witajcie misie! <3 

Na początku muszę wam życzyć wesołych świąt! ;* Dużo zdrówka, szczęścia, pomyślności, weny dla twórców i cierpliwości dla czytelników, smacznych potraw, pięknych prezentów i miłej, rodzinnej atmosfery ;* 

Myślę, że przez święta nie będzie więcej rozdziałów, nawet jeśli znajdę czas na pisanie opublikuje to dopiero po wtorku. Ale bardzo chciałam złożyć wam dziś życzenia więc i rozdział musiał się pojawić :D 

Zmykam do lepienia pierogów! 

Papapa <3






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top