34.+ 2M

MIKE POV



Ciężkie krople deszczu obijały się o szyby i karoserię, sprawiając że po pewnym czasie, dźwięk ten ranił uszy. Był to bowiem jedyny dźwięk, poza płytkim oddechem blondynki, który słyszałem. Była na mnie śmiertelnie obrażona, a przecież to nie moja wina, że uciekła z domu bez parasola czy chociażby, nie weszła do jakiegoś sklepu czy nawet szpitala. Traktowała mnie w tym momencie, jak najgorszego wroga, bo kazałem jej się rozebrać i usiąść na moich kolanach. Starałem się nie zwracać uwagi na to, jak jej nagie ciało przylegało do mojego torsu, ogrzewając swoim wątłym ciepłem. Była spięta i wciąż drżała, jednocześnie bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Oparła głowę na moim ramieniu, a jej wilgotne włosy przylepiły się do mojej skóry. 

Wdychałem jej truskawkowy zapach, chcąc przejechać dłońmi po każdym zakrzywieniu jej ciała. Zamiast tego, obejmowałem ją mocno za plecami, przyciskając do siebie by mogła jak najszybciej się rozgrzać. Drugą rękę, wygrzebałem spod koca, poprawiając go przy jej szyi. 

-Cieplej ci?- Mruknąłem, chcąc usłyszeć coś innego, niż nieustępliwą ulewę, która bombardowała całe miasto. 

Pokiwała tylko głową twierdząco, pociągając na nosie. Po chwili kichnęła jak mały kotek, zasłaniając usta brązowym materiałem. To było nawet śmieszne, więc uśmiechnąłem się lekko.

-Będziesz chora- brnąłem dalej w rozmowę, licząc na to, że w końcu się odezwie.

Była jednak nieustępliwa i nie zamierzała prowadzić ze mną nawet najprostszej konwersacji. Zrezygnowany, przewróciłem oczami opierając podbródek na czubku jej głowy. Chciałem dojrzeć coś przez szybę, ale było to nie możliwe. Skoncentrowałem się na kroplach, które toczyły ze sobą wyścigi i przez chwilę czułem się jak dzieciak. Zawsze w czasie podróży z ojcem, obserwowałem jak kropelki spływają po gładkiej powierzchni, niejednokrotnie łącząc się ze sobą, co niezwykle mnie frustrowało. Czasem śledziłem je palcem a wtedy tata denerwował się, że pobrudzę mu szyby. Nigdy jednak nie kazał mi przestać a ja, jak przystało na zafascynowanego pięciolatka, robiłem to tak często, jak tylko mogłem.
-Wszystko okej?- Usłyszałem głos Yvette, która wydostając się z moich objęć, odchyliła się tak, by na mnie spojrzeć. Kiedy jej ciało odsunęło się od mojego, poczułem się dziwny chód, który odruchowo zniwelowałem, przyciskając ją do siebie. 

-Tak- odparłem wymijająco, znów zerkając w szybę. Zamknąłem oczy, starając się odgonić wszystkie dziecięce wspomnienia. 

Najgorszym z nich, była pewna zimowa noc, której nie mogłem pozbyć się z głowy, chociażbym starał się ze wszystkich sił. 

Zimne palce blondynki dotknęły mojego policzka w opiekuńczym geście, tak delikatnie jakby moja skóra była drogocenną porcelaną. Mogłem wręcz usłyszeć, jak jej mur pęka, jak trzeszczy pod naporem własnego ciężaru. 

-Dlaczego udajesz?- Wyszeptała cicho, zjeżdżając palcami w dół i schowała dłoń pod kocem w momencie, kiedy skupiłem na niej swój wzrok. 

-A ty, dlaczego udajesz?

Przez jeden ułamek sekundy, w jej oczach błysnął strach a potem odpowiedziała tylko.

-Tak jest lepiej, Mike. 

Więc powtórzyłem za nią:

-Więc tak jest lepiej, Yvette. 

Być może to była idealna okazja, żeby rozwinąć ten temat i rozwiać wszystkie wątpliwości. Może właśnie to, pozwoliłoby uniknąć serii nieszczęść ale woleliśmy milczeć, pogrążeni w swoich myślach z cichym szumem deszczu w tle. Tylko w małym światku, we wnętrzu czarnego Jeepa chociaż było ciepło i sucho, trwała największa nie pogoda. 

Odchyliłem głowę, opierając ją o zagłówek walczą z pokusą, by dotknąć ustami aksamitnego ciała blondyneczki o zielonych oczach. Chciałem wiedzieć, jaki ma smak, ale podejrzewałem że musi być kurewsko dobry. Przerażała mnie każda myśl o tym, co chciałem z nią zrobić podczas kiedy nie mogłem nawet o tym myśleć. 

Sprowadziłbym ją na samo dno, czerpiąc z tego największą przyjemność. 

Reynolds poruszyła się. Uchyliłem jedną powiekę, żeby na nią spojrzeć po czym zorientowałem się że koc zsunął się z jej pleców. Zanim jednak go poprawiłem, zarejestrowałem wręcz bordowe ślady na jej skórze, nieco fioletowe i sine na brzegach. Widziałem już takie nie raz u siebie czy chłopaków i normalnie by mnie nie zdziwił, gdyby nie fakt, kim była ich posiadaczka. 

Delikatnie przejechałem otwartą dłonią po jej kręgosłupie, wywołując u niej dreszcz. Moje palce zahaczyły o czarny stanik i zapięcie, który mógłbym odpiąć jednym ruchem.

-Co ci się stało...- mruknąłem pod nosem, kręcąc głową. 
-Nie patrz- odsunęła się gwałtownie, obijając plecami o drzwi samochodu. Jej twarz przyozdobił grymas, podczas kiedy przyciągnęła do siebie koc, zasłaniając się pod samą szyję.

-Nie, Yvette- odparłem.- Twoje plecy są prawie całe w siniakach. To wygląda tak, jakby ktoś się na tobie wyżywał. To twój ojciec?

Mój tors, pozbawiony koszulki, koca i jej ciepła teraz właściwie sprawiał mi ból. Czułem dotkliwe zimno, ale od środka coś chciało mnie rozkurwić. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś może ją tak dotkliwie pobić a ona nie może się obronić. Miałem ochotę przywalić każdemu, kto tylko ją dotknie bo dobrze wiedziałem, że nikogo nie było po jej stronie a ona sama, obarczona była ciężkim brzemieniem, jakie stwarzał pobyt jej siostry w specjalnym ośrodku. 

-Nie- zaprzeczyła. 

Chciałem się kłócić, żeby nie przesadzała, że przecież wiem, jak jest ale jej wyraz twarzy sprawiał, że jej wierzyłem. To nie był jej ojciec. 

-Więc kto?- Zapytałem, mrużąc oczy. 

-Jego koledzy- odparła po chwili, uciekając wzrokiem. 

Ująłem jej policzek, unosząc głowę ku górze. Nachyliłem się do niej, wyczuwając jak się spina i przygryza mocno dolną wargę. Aksamitna skóra pod moimi palcami, emanowała niesamowitym ciepłem, które pochłaniałem jak gąbka. Myślałem, że się rozpłacze ale była niezwykle twarda. Znosiła moje spojrzenie, chociaż wiedziałem, że najchętniej ukryłaby się w największej dziurze. 

-Dlaczego? 
Nie odpowiedziała od razu a właściwie, długo wahała się czy mówić cokolwiek. Jednak jej oczy były nierozczytane, zupełnie tak jakbym próbował rozkodować enigmę. Wszystko jednak siedziało w jej mimice i charakterystycznym zaciskaniu szczęki, kiedy nad czymś myślała. 

-Nie rozumiem cię, Mike- zamrugała parokrotnie.- Jesteś tym złym, zapomniałeś? Nie powinieneś mi pomagać teraz ani nigdy wcześniej, zapomniałeś? Po co to robisz? 

Puściłem ją, opierając się o fotele. Czułem lekki ciężar jej nóg na swoich kolanach i odruchowo ułożyłem ręce tak, aby spoczywały na nich luźno. 

-To przez Cartera- uśmiechnąłem się ironicznie, przypominając sobie przyjaciela. 

-On nie żyje, prawda?- Dopytała cicho, łącząc wątki. 

-Dokładnie- patrzyłem na swoje ręce i ciemny koc pod nimi, nie chcąc nawet zerknąć na dziewczynę obok. 

Może jeśli ja powiem jej coś o sobie, łatwiej będzie mi dowiedzieć się czegoś o niej. 

-Carter był świetnym człowiekiem- kontynuowałem.- Za dobrym człowiekiem jak na biznes w którym przyszło nam pracować. Nie znał swoich rodziców i przechodził z jednego domu zastępczego do drugiego. Nigdy specjalnie o tym nie mówił, ale wydaje mi się, że musiał bardzo to przeżyć, stał się agresywny ale na komputerach znał się jak mało kto. Ale Carter nigdy nie był z natury zły. Dołączył do nas i radził sobie świetnie, chociaż chyba nie specjalnie cieszyła go brudna robota. Wolał wyłączać kamery i wkradać się do systemów ochrony- kiedy przypomniałem sobie jego zafascynowanie tymi rzeczami, roześmiałem się krótko.- To chyba on scalił nas wszystkich ze sobą. Przed tym, jak do nas dołączył byliśmy przyjaciółmi ale cegiełka, którą dołożył sprawiła, że staliśmy się braćmi. 

-W rodzinie najłatwiej o konflikty- podsunęła Yvette, przekrzywiając lekko głowę.

-Gdybyś wiedziała ile razy się kłócimy, stwierdziłabyś, że jesteśmy rodzonymi braćmi- uniosłem na nią spojrzenie w momencie, kiedy zaśmiała się pod nosem a jej oczy zaczęły błyszczeć.- Carter zauważył, że coś jest ze mną nie tak. Był mi wrzodem na dupie, przysięgam- uniosłem spojrzenie w górę w geście poirytowania, które tak na prawdę było moją wdzięcznością.- Gdyby nie on, prawdopodobnie już dawno straciłbym głowę. 

Reynolds zmarszczyła czoło, przybliżając się do mnie. Bez słowa usadowiłem ją znowu na moich kolanach, wdychając jej przyjemnie słodki zapach. Otuliłem ją kocem, tak by nie marzła a jej ciało znów przyległo do mojego w ten dziwnie przyjemnie sposób. 

-Co było nie tak?- Wyszeptała to pytanie tak, jakby bała się mówić tego głośno. Zaraz po tym, po raz kolejny kichnęła i pociągnęła nosem.

Przygryzając dolną wargę, spojrzałem na nią poważnie. 
-Moja mama zmarła przy porodzie- westchnąłem ciężko.- Po dziesięciu latach, widziałem śmierć ojca na własne oczy. Nie powiem, że był świętym człowiekiem. Robił interesy z ludźmi, przed którymi zawsze mnie ostrzegał. Był taki jak ja teraz, jednocześnie próbował ustrzec mnie przed takim losem. I widzisz jak to się skończyło, co? Po jakimś czasie byłem tak zły na ojca za to, że dał się zabić, że w zemście stałem się jak on. Do tej pory nie wiem, kto to zrobił. Każdego wieczora zasypiam z myślą, że następnego dnia stanę twarzą w twarz z jego mordercą i z radością sprzedam mu kulkę w środek czoła. W pewnym momencie stało się to moim głównym celem, zacząłem szaleć na punkcie tego, stałem się jak maszynka do zabijania. Fiksowałem, kiedy musiałem stać bezczynnie. Chciałem się odegrać, wytoczyć własną wendetę* wystawiając się na pewną zgubę. Wiedziałem, że albo zabiję kogoś albo siebie. Od autodestrukcji uratował mnie właśnie Carter.

Mój zimny głos wślizgiwał się do jej ucha a ona, nawet nie zadrżała. Słuchała z mocno zaciśniętą szczęką, nie dając po sobie poznać czy ją to rusza czy nie. 

-To...-zaczęła, ale wszedłem jej w słowo, nie chcąc by się litowała. 

-Pomoc tobie, jest spłatą zaciągniętego długu wobec mojego przyjaciela. Jestem gangsterem, skarbie i wiem, że zaciągnięte długi potrafią zabić. Chcę mieć czyste konto- zniżyłem głos do szeptu.- Dążysz do autodestrukcji Yvette, dokładnie tak jak ja. Daj sobie pomóc. 

Pokiwała powoli głową, jakby przetwarzając moje słowa. Musiała wiedzieć, że nie jest w stanie nic stracić a korzyści mogą być bardzo duże. 

Ja spłacę dług, ona się uwolni. 

-Co mogę ci powiedzieć, Mike?- Jej głos lekko się załamał, ale szybko odzyskała rezon.- Moi rodzice piją, wydają wszystkie pieniądze na wódkę i fajki a ja muszę kombinować, żeby zapłacić rachunek czy kupić coś do jedzenia, nie mówiąc o tym, że muszę jakoś opłacić pobyt siostry w ośrodku. Nie raz chodziłam głodna a w domu brakowało prądu, bo ważniejsza była Charlotte. Jestem workiem treningowym dla ojca i jego kolegów o matce nie wspominając, nie mam ciotek, babć czy kogokolwiek. Sam widziałeś, jak to wygląda... Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę. 

Musiałem uśmiechnąć się na słowo "dziewczynka". Brzmiało to kurewsko seksownie i nawet w momencie, kiedy przebijałem się przez jej mur, musiałem pomyśleć o czymś takim. 

-Pomogę ci- zaoferowałem.- Mówiłem, że to zrobię.

-Nie przyjmę pieniędzy- zaoponowała od razu. 

-Wymyślę coś innego- zaręczyłem w pełni poważnie.- Yvette...skąd bierzesz pieniądze? 

Jej policzki zaróżowiły się i wiedziałem, że nie jest to spowodowane temperaturą. Chociaż pod kocem robiło się gorąco, jej rumieniec był spowodowany czymś innym- wstydem. 
-Muszę czasem coś ukraść, żeby mieć...- schowała głowę, miedzy moją szyją a barkiem a powietrze, które wydychała zaczęło łaskotać moją skórę.

Ta dziewczyna zaskakuje mnie coraz bardziej. Musiałem objąć ją ciaśniej, żeby upewnić się że wciąż tu jest i to wszystko mi się nie śni.

-Dam ci te pieniądze- powiedziałem. 
-Nie!- Zaprotestowała.- Nie będę w stanie ci ich oddać, rozumiesz? 
-Przyjmij to jak prezent- zaproponowałem, ale poczułem jej łokieć między żebrami i to uświadomiło mi, że jestem na straconej pozycji. 

-Żadnych pieniędzy- wycedziła przez zęby. 
Musiałem wymyślić coś innego. Jeśli Scarlett, cud dziewczyna o niesowitych zdolnościach potrafi wygrzebać wszystko z największych czeluści, może będzie w stanie pomóc jakoś jej? To byłby dobry pomysł. 

Nie pozwolę na to, by musiała tak żyć już zawsze. 

-Okay, żadnych pieniędzy- uśmiechnąłem się cwanie. To, że jej pomogę nie znaczy, że mam z tego nie skorzystać.- Ale pod jednym warunkiem. 

-Jakim?- Jej głos stał się naturalny i miękki, pozbawiony wcześniejszej złości.

-Zostajesz ze mną do rana, skarbie. 



WILL POV


Wyszedłem z pokoju odświeżony i wciąż z lekko wilgotnymi włosami, które sprawiały że czułem przyjemny chłód.  Od środka jednak czułem przyjemne ciepło, za sprawą profilaktycznej szklanki whisky, która zawsze towarzysza mi w tak patowych sytuacjach jak ta. Ciągnący się za mną zapach papierosów, ciągnął się za mną znacząc niewyraźną, ulotną ścieżkę. Zapadł już zmrok a deszcz na reszcie ustał, powodując przyjemną ciszę. Każdy zaszył się w swoim miejscu i nikt nie zamierzał się pokazywać. Diego, Ryan i Aaron urzędowali w piwnicy, zza drzwi Matta dobiegał cichy odgłos telewizora i perlistego śmiechu Isabel. Reed z Archerem przeżywali swoisty kryzys i albo w tej chwili są na siebie obrażeni albo właśnie się godzą. Mike wyszedł gdzieś i nawet nie powiedział gdzie. W taką pogodę z domu nie wyciągnął by go nawet prezydent a tu proszę, zniknął jak kamfora. 

Zbiegłem ze schodów wprost do salonu, gdzie Scarlett ślęczała nad laptopami, śledząc uważnie wzrokiem tekst. Włosy wychodziły jej z niedbałego upięcia, bo nawet nie kłopotała się z tym, aby się poprawić. Była całkowicie pochłonięta tym, co robiła i to sprawiło, że złość od nowa wróciła. 

Nie powinna tego robić. 

-Mówiłem, żebyś się nie zgadzała- zacząłem, mrużąc oczy i zakładając ręce na klatkę piersiową, podszedłem do stolika. 

Rzuciła na mnie okiem i bez słowa, powróciła do swoich zajęć. Zaczęła stukać długopisem w blat, przygryzając dolną wargę i kręcąc głową. 

-Chcę to zrobić- odpowiedziała. 

Przejechałem dłonią po bliźnie na przedramieniu, wypuszczając powoli powietrze z ust. 

-Miałaś mi wyjaśnić to, pamiętasz?- Przypomniałem jej, wypowiadając to pytanie odrobinę za ostro. 

Fanning znów ulokowała swoje spojrzenie w mojej sobie i po chwili, z niezadowoloną miną oparła się o sofę i rozprostowała nogi. 

-Okej- zaoponowała, unosząc ręce do góry. Zaczęła ziewać i pocierać zmęczone oczy, rozmazując przy tym lekko czarny tusz.
Usiadłem obok niej, patrząc na ekrany na których królowały małe znaczki, literki i liczby, których sensu nie rozumiałem. 

-To długa historia- westchnęła, przyciągając do siebie jedną nogę i opierając podbródek na kolanie, zapatrzyła się przed siebie.- Ale skrócę ją do maksimum. Okay?

Przytaknąłem zgodnie.

-Przez trzy lata żyłam w rodzinie Wooda, razem z Evanem a potem wyszło na jaw, że pan Wood nie jest moim biologicznym ojcem. Moja matka, że tak powiem...poleciała w tango, czego owocem byłam ja. Oddała mnie, żeby móc zostać przy swoim mężu ale wydaje mi się...nie wiem, może to moje odczucia, że tak na prawdę kochała tylko mojego ojca. Dostała wybór...albo mnie odda albo zginie. Twarde zasady Johna Wooda, rozumiesz?

Ojciec chłopaków to kawał skurwiela, który stał się zasłużonym członkiem Jinetes a gang, traktował jak dziedzictwo dla swoich synalków. Liczył, że któryś z nich przejmie władzę. Ryan wybrał jednak samotną drogę a starszy z braci dostał to, na co zasłużył. 

-Więc oddała- kontynuowała.- Ojciec nigdy nie mówił, źle o matce. Powtarzał, że się pogubiła, że była dobra tylko źle trafiła. Nigdy nie robił mi nadziei, że wróci i będziemy szczęśliwą rodziną. Z biegiem czasu zapomniałam o Evanie, zapomniałam jak wygląda matka i żyłam sobie spokojnie pod miastem. Nie wiedziałam, czy mam do niej żal czy nie...wydawało mi się, że może ma jakieś problemy i to dlatego. Dopiero kiedy musieliśmy przeprowadzić się w głąb miasta, z racji budowy nowej hali produkcyjnej w miejscu gdzie mieszkaliśmy spotkałam Evana. To on wyjaśnił mi wszystko a ja w końcu miałam kogoś bliskiego, poza ojcem. Nie zdążyłam poznać matki...popłeniła samobójstwo, ale... zyskałam brata. 
Popatrzyła na mnie, uśmiechając się smutno.

-Jestem naiwna, więc próbowałam go ratować a jemu było to na rękę, czyściłam ku karty, torowałam drogi...byłam wspólniczką zbrodni. Najpierw był dobry, miły, wydawał się fajny chociaż stwarzał wokół siebie aurę grozy, ale zawsze był dla mnie dobry. Kupił mi nowy komputer, żebym mogła rozwijać swoje umiejętności...od zawsze uwielbiałam robotykę i informatykę. Po jakimś czasie zaczął wymagać więcej, a mi się to nie podobało, widziałam że na zmianę nie ma szans a ja popełniam przestępstwo. Zaczęły się szantaże, groźby, zero tego kochanego braciszka...musiałam wyjechać na trochę, chociaż wciąż się bałam, że wróci po mnie albo tatę. Tak to własnie było, zadawać się z Evanem. 
-Więc Evan i Ryan to twoi bracia, tak? Macie wspólną matkę- wywnioskowałem. 

-Nie, nie- pokręciła głową.- Sytuacja się komplikuje, w momencie kiedy do równania dołożysz Ryana. 
Zmarszczyłem czoło, nic nie rozumiejąc.
-Ryana można nazwać prędzej moim kuzynem- westchnęła.- To informacja tajniejsza, niż prawda o mnie, była doskonale strzeżona przez Johna i sam Ryan latami o tym nie wiedział. Dokopałam się do tego i powiedziałam mu prawdę. Dlatego pracuje sam...nie ufa ojcu, nie ufał bratu...stracił zaufanie do ludzi, w których widział oparcie. 
Kurwa...tego się nie spodziewałem. Nie mogłem uwierzyć, że taka historia nie ujrzała światła dziennego. John musiał przekupić/zabić (niepotrzebne skreślić) sporą liczbę osób, aby to się nie wydało. Byłem tak zszokowany, że na chwilę zapomniałem, dlaczego jestem zły na dziewczynę obok.

-Więc czyim synem jest Ryan?- Wydukałem, czując jak moje ciało coraz bardziej się rozgrzewa.

-Ryan to syn pana Wooda- teraz usiadła po turecku, odwracając się do mnie przodem. Rękawy bluzy podwinęła do łokci a zaróżowione policzki podparła na dłoniach. Blada poświata rzucana przez laptopy, nadawała jej swoistego uroku i mroku, ponieważ jej rysy stały się mocniejsze. Szkliste ze zmęczenia oczy, zamrugały szybko. Scarlett była ładna nawet wtedy, kiedy zmęczenie dawało jej w kość.- Ale jego matką, jest siostra mojej mamy i mamy Evana. Po prostu...John odwdzięczył się żonie zdradą, z jej własną siostrą. Niestety Kate zmarła niedługo przed porodem a Ryana udało się odratować. Woodowie, przygarnęli go do siebie i uznali, jako swojego syna. 

Przez długą chwilę, nie mogłem tego zrozumieć. W myślach odtwarzałem jej słowa po kolei, łącząc wątki.

Nazwisko Wood, zawsze wiązało się z problemami, ale nie wiedziałem jak bardzo mroczna może być ich historia. Być może kryją więcej sekretów, nawet takich, których nie odnajdzie moja Scarlett. 

-Ryan jest w porządku- zaręczyła.- Może nie wygląda, ale mogę za niego poręczyć. Pod tą maską cwaniaczka, siedzi w porządku gość, który wie co robi i stara się robić tak, by wyjść z tego cało. Powinniście się go trzymać- westchnęła.- To dzięki niemu mogłam wyjechać i odizolować się od wpływu Evana. 

Nie mogłem do końca wierzyć w to, że możemy mu w pełni zaufać. Nazwisko jednak zobowiązuje i obawiam się, że zasady jakie John wpajał swoim dzieciom nigdy nie wyjdą z jego głowy. 

Ryan zawsze będzie tym od Wooda i tego nie zmieni nikt. 

Oczy Scarlett zaszkliły się momentalnie. Poprawiła się na miejscu, uciekając wzrokiem w bok i przełożyła poduszkę tak, by móc się na niej oprzeć. 

-Myślałem, że ta historia...będzie prostsza- westchnąłem. 
Nie spodziewałem się czegoś takiego i wciąż byłem w szoku. 

-Nic w moim życiu nie jest proste- zaśmiała się.- Żeby odstać się do szkoły, musiałam złamać prawo.

Zaśmiałem się, razem z nią bo w świetle powyższych argumentów, zabrzmiało to kontrastowo. Jej śmiech odbijał się echem w mojej głowie, zupełnie tak jakbym słyszał go po raz pierwszy. 

-Co z twoją mamą?- Zapytałem, powracając do tematu.- Nie zdążyłaś jej poznać, prawda?

Pokręciła przecząco głową, wzdychając ciężko. Objęła rękoma kolano, kołysząc się lekko w przód i w tył. 

-Popełniła samobójstwo, skacząc z mostu. Ryan twierdzi, że nie mogła znieść tyranii ojca. Gdyby wiedziała, kto jest ojcem Ryana załamałaby się już wcześniej...Tyle razy żaliła się do Kate na swoją sytuację a tu proszę. Los specjalizuje się w płataniu figlów. 

Przytaknąłem jej.

Moim największym życiowym figlem było to, że wciąż kochałem Katty, która zdradziła mnie i chłopaków, która leży w zimnym grobie od długiego już czasu. A kolejna porażką to, jak bardzo rozkochałem w sobie Fanning i jak bardzo to spieprzyłem. 

Bo nie potrafiłem jej trzymać blisko ani daleko. 

-Po prostu...masz rację, źle wybrała. Związała się ze złym mężczyzną- skomentowałem.- Nie znam twojego ojca, ale słyszałem trochę o twojej matce. Myślę, że jesteś podobna do ojca, jakikolwiek by nie był. 

Gdyby stały obok siebie, nigdy nie powiedziałbym, że jest jej córką. Widziałem kiedyś zdjęcie i była całkowicie inna. 

Zaśmiała się bez wesołości, opierając się bokiem o oparcie. Patrzyła na mnie łagodnie, jakby podziwiała dzieło sztuki z lekkim uśmiechem. 

-Pod jednym względem, jestem taka jak ona- powiedziała lekko. 
Zwróciłem spojrzenie w jej stronę. Byliśmy tak blisko siebie, że prawie czułem na sobie jej spokojny oddech. 

-Jakim?- Zaciekawiłem się.

Zdmuchnęła luźne kosmyki z twarzy, na powrót przyglądając mi się pobłażliwie, jednak to wszystko miało smutny wydźwięk. Oczy nie błyszczały a uśmiech, pozbawiony wesołości napawał dziwnymi odczuciami. 
-Obydwie kochamy niewłaściwe osoby, Will.



*wendeta- zemsta jednej grupy na drugiej, za zabójstwo krewnego 


=====


Nie lubię się tłumaczyć, może to wiecie. Jeśli nie, to Wam mówię, że nie umiem i nie lubię ;) 

Nie mam czasu pisać rozdziałów, ot co. Szkoła, życie prywatne, wesela, osiemnastki, prawko (które zdałam!  <3) a także jesienna chandra, to wszystko sprawia że są dni, kiedy jestem w stanie napisać tylko trzy słowa i już coś goni mnie do roboty, do pracy do wykonania kolejnej sprawy nie cierpiącej zwłoki. 

Wychwytuję w komentarzach niezadowolenie z kwestii braku perspektyw Reed i Archera. Owszem, książkę bardziej przejął Will oraz Mike, ale to kluczowe rzeczy w tej książce. Reed i Archer mieli swoje pięć minut i na nich tez przyjdzie jeszcze pora, w końcu tyle jeszcze trzeba wyjaśnić, jednak czas rozkręcić trochę inną sytuację. Nie ukrywam, że w tej cześć bardziej skupiam się na kwestiach biznesu chłopaków a wiadomo, to dotyczy wszystkich ;) To tak tylko, gdybyście mieli mało intryg XD 


Niedawno pykło...2M dla "Nie mogę cię (nie) kochać"! <3

Jestem ogromnie wdzięczna i zszokowana! Brak mi słów! :*

Kocham was za wszystko misie moje! 
"Pokochaj mnie" powoli się pisze ;)

Az  okazji 2M organizuję Q&A:
-> pytania do mnie

-> pytania do bohaterów

Na każde odpowiem w rozdziale ^^ 


Miłego wieczoru kochani! <3  




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top