28
Nawet nie sądziłam, że będę w stanie przespać tyle czasu. Obudziłam się koło dziewiątej i chociaż mój organizm domagał się jeszcze paru godzin snu, postanowiłam już wstać. Kiedy wyszłam na korytarz, usłyszałam odgłos rozmowy Adama oraz jakieś innego mężczyzny. Zbiegłam po schodach, najpewniej informując ich o swojej obecności. Pojawiłam się w salonie w szarych, dresowych spodenkach i białym podkoszulku, które służyły mi jako piżama. Nawet nie myślałam o tym, aby ubrać buty albo poprawić włosy, które wypadły z luźnego koka. Moje podpuchnięte oczy i ogólny wyraz, raczej nie zrobiły dobrego wrażenia.
Adam Hale, stał w towarzystwie dwóch policjantów. Jak zwykle, ubrany był w garnitur, tym razem jednak, marynarka spoczywała na oparciu sofy. Praca jaką wykonywał, zobowiązywała go do eleganckiego ubioru.
Pierwszy z funkcjonariuszy, spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie. Był całkiem młody, najpewniej został przyjęty świeżo po ukończeniu szkoły. Jego uśmiech był onieśmielający, więc instynktownie wycofałam się o pół kroku a spojrzenie szmaragdowych oczu, idealnie współgrało z blond włosami i jednodniowym zarostem. Drugi natomiast, był już po czterdziestce. Niewiele wyższy od swojego kompana, stukał długopisem w notatnik, skanując mnie wzrokiem jak potencjalnego przestępcę. Miał ciemne oczy i włosy, długie rzęsy rzucały cień na jego policzki. Miał w sobie coś, co sprawiało, że wyglądał poważnie i budził powszechny respekt, jakby za mój niechlujny wygląd chciał mnie posadzić za kratkami. Surowa postawa i mina sprawiła, że nie byłam w stanie odczytać jego intencji. Wolałam patrzyć na tego pierwszego, który sprawiał wrażenie przyjemniejszego.
-To Reed- odezwał się Adam, wskazując gestem dłoni moją osobę.- Córka Jennifer.
-Dzień dobry- przywitałam się cicho, zakładając za uszy włosy.
Policjanci przedstawili mi się, jednak szybko zapomniałam o ich stopniach i nazwiskach. Spojrzałam więc na plakietki przy kieszeniach.
-Prowadzimy sprawę pani Hale- poinformował ten, który wyglądał na zdecydowanie milszego.
-Okay?- Mruknęłam, lekko mrużąc oczy.
Skoro wypadek był związany z samochodem, wiedziałam, że policja się tym zainteresuje. Nie za bardzo orientowałam się w temacie, dlaczego są w naszym domu.
-Reed, panowie są tutaj ponieważ...bardzo możliwe, że wypadek Jennifer, był spowodowany osobą trzecią i... uważają, że była to próba zabójstwa bądź samobójstwa.
CO!?
Przez moment straciłam kontakt z rzeczywistością. Wszystko się rozmazało, dźwięki i słowa dochodziły z opóźnieniem. To zdawało się być nie realne. Moja mama miałaby targnąć się na życie? Ktoś celowo miałby w nią wjechać. To bez sensu.
-Nie...to nie prawda- zaprzeczyłam tępo, przeskakując wzorkiem po wszystkich mężczyznach jakich tu widziałam.
-Poszukujemy świadków- mruknął starszy policjant, leiwie przetaczając wzrokiem po mojej osobie.- Miejsce wypadku nie posiada żadnych kamer natomiast te z sąsiednich ulic nie uchwyciły miejsca zdarzenia, gdyż zasłaniają je wieżowce i centrum handlowe. Pracownicy budowy, do której należał niefortunny przepust mieli wtedy nagła przerwę, niestety żaden z nich nic nie widział. Wysuwamy tylko podejrzenia, możliwe scenariusze, proszę się nie denerwować. Nie wykluczamy próby samobójczej bądź udziału osób trzecich, ponieważ okoliczności, które występują są im bardzo...sprzyjające.
Pokręciłam głową. Nawet jeśli to tylko głupie wymysły, nie chciałam ich słyszeć. Wróciłam do pokoju, zaraz po tym jak wyszli. Zaczęli zadawać pytania, które tylko mnie rozzłościły.
Czy mama miała jakieś problemy?
Czy ostatnio nie narzekała na stan zdrowia?
Czy nie traciła nad sobą kontroli, czy się nie zamyślała i zapominała?
Czy skarżyła się na kogoś?
Czy miała wrogów?
Czy ktoś celowo mógłby wyrządzić jej krzywdę?
Nie. Nie. Nie i jeszcze raz nie!
***
-Archer, gdzie jesteś?
To było świetne pytanie i kiedy je zadałam, zaczęłam nerwowo bawić się rękawem bluzy. Był ranek a wedle umowy, powinniśmy pojechać do szpitala. Adam musiał wrócić do firmy, by pozałatwiać ostatnie sprawy przed kilkudniowym wolnym, jakie sobie zaplanował. Po jego przejętej twarzy widziałam, że nie spał zbyt wiele tej nocy i tak jak ja martwił się stanem zdrowia mamy. Mieliśmy się spotkać w szpitalu, gdzie liczyliśmy na dalsze wieści.
-Byłem w domu- odpowiedział.- Jadę do ciebie, będę za jakieś pięć minut, okay?
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?- Oburzyłam się lekko, bo myślałam że na tyle będzie go stać. Jak zwykle jednak robi wszystko za moimi plecami a ja się martwię. Zbyt dużo złego ostatnio się stało, żebym mogła chodzić spokojnie.
-Biznes, kochanie- powiedział, jakby to miało wszystko zmienić.
Od zawsze wyjaśnieniem na wszystko była "praca" bądź "biznes".
-Archer...-zaczęłam nagle, żeby nie zamierzał się rozłączać.
-Słucham- zapewnił.
-Jedź ostrożnie, dobrze?
Zaśmiał się krótko. Chciałabym, żeby jego śmiech był zaraźliwy ale wyszedł tylko lekki grymas. Po rozłączeniu połączenia, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w coś lepszego niż wczorajsze spodnie i poplamiona koszulka z BrassMolly.
Cholera.
Powinnam zadzwonić do szefowej, że nie będzie mnie dziś w pracy a także jakoś wyjaśnić wczorajszą nieobecność.
Cholera.
Minęło parę minut, w których zaczynałam się bać. Byłam już przewrażliwiona, a kiedy usłyszałam pojazd przed naszym domem, zerwałam się z miejsca czując nieopisaną ulgę. Spojrzałam na Audi mojego chłopaka, jeszcze przez okno, ale to wystarczyło żebym poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku.
Zamknęłam drzwi na klucz, czując chłodne powietrze na skórze. Mimo wakacji pogoda nas nie rozpieszczała. Nie było mowy o szortach czy letnich sukienkach. Czarne legginsy, trampki i biała, gładka bluzeczka z rękawami 3/4 była całkiem dobrym pomysłem. Wrzuciłam klucze do torebki przewieszonej przez ramię i podążyłam w stronę auta, otwierając zamaszyście drzwi.
-Cześć- mruknęłam, siadając ciężko.- Wszystko w porządku?
Uśmiechnął się do mnie czarująco, ukazując rząd białych zębów. Chwycił moją dłoń, emanując ciepłem na wszystkie strony przy okazji rozgrzewając nie tylko moje palce ale całe ciało.
-Jeśli u ciebie jest okej, to u mnie też- zapewnił.
-Denerwuję się- wyszeptałam, zaciskając usta.
Czułam jak jego kciuk kreśli wzroki na mojej skórze. Potem pocałował mnie w rękę, uważnie obserwując moją reakcję. Jego spojrzenie wdzierało się w moje wnętrze, zaglądało w każdy zakamarek duszy z taką intensywnością, że wstrzymałam oddech. Kiedy jego usta po raz kolejny dotknęły mojej skóry, przymknęłam na oczy.
To trwało parę sekund, ale poczułam się jakby ktoś zdjął ogromny ciężar z moich barków. Zaczęłam po prostu się odprężać a cały świat przestał istnieć.
-Zobaczysz, że będzie dobrze- usłyszałam jego chrapliwy głos.- Jestem z tobą, pamiętaj.
Pokiwałam głową, otwierając oczy. Wciąż na mnie patrzył, więc po prostu się uśmiechnęłam. Szczerze.
-Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła-westchnęłam, kiedy ucałował moje czoło.
-Wszystko to co do tej pory, ale dużo wolniej?- Zaproponował z lekkim rozbawieniem.
-Ci cholerni policjanci wyprowadzili mnie z równowagi- mruknęłam, kręcąc głową.
Archer oddalił się, patrząc na mnie z lekkim zdziwieniem na twarzy. Streściłam mu cały przebieg wydarzenia bardzo dokładnie, wściekając się na ich beznadziejne podejrzenia.
-Jasne- skomentowałam.- Gdyby była to czyjaś wina, było by łatwiej przyjąć tą sytuację. Mogłabym się na przykład wściekać na pijanego kierowcę czy kogoś, kto po prostu nie potrafi przyjąć przepisów drogowych, ale na Boga... moja mama nie ma wrogów! Niby kto chciałby ją zabić, co? Albo samobójstwo? To bez sensu.
Hale nabrał powietrza w płuca, powoli odpalając samochód. Nie skomentował moich słów, a raczej przyjął je nad wyraz spokojnie i chyba na swój sposób, zaczął nad tym rozmyślać. Widziałam jak zaciska szczękę i marszczy czoło.
-Policja jest po prostu nad wyraz wścibska, Reed- powiedział, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
-Ten jeden był szczególnie wścibski i nieprzyjemny- potrząsnęłam głową, przypominając sobie spojrzenie starszego mężczyzny.
-Który?
-Roberts- mruknęłam, widząc oczyma wyobraźni jego plakietkę.
Archer skomentował to wiązanką przekleństw, sugerując mi, że uważa go za kawał gówna. Zapięłam pasy, co rusz ostrzegając zielonookiego, aby nie jechał tak szybko. Wiedziałam, że znaczna prędkość to coś, co uwielbiał i wręcz był od niej uzależniony, ale po tym wszystkim bałam się tego jeszcze bardziej i kiedy na desce rozdzielczej strzałka podnosiła się za bardzo, od razu reagowałam.
-U chłopaków wszystko gra?- Zapytałam, chcąc przestać myśleć na okrągło o tym samym. Musiałam zająć się czymś innym i to było pierwsze o czym pomyślałam.
-Właściwie...muszę z tobą o tym pogadać, ale samochód to chyba nie najlepsze miejsce.
Zaintrygowana, spojrzałam na jego profil. Był w pełni skupiony na drodze, zaciskał mocno rękę na kierownicy a drugą na dźwigni zmiany biegów.
-Nie wiem co usłyszę w szpitalu- powiedziałam zgodnie z prawdą.- Potem mogę już nie myśleć logicznie.
To miało duży sens. Przecież jeśli dowiem się samych złych rzeczy, nie będę mogła myśleć o czymś innym. Tylko o matce.
-Nie ufaj Ryanowi, dobra?- Spojrzał na mnie, po czym od razu wrócił wzrokiem na ulicę.- Po prostu nigdy mu nie ufaj, dobrze? Pod żadnym pozorem mu nie ufaj.
Zmarszczyłam czoło, ale zanim zdążyłam o coś zapytać, ponownie zaczął mówić.
-Wczoraj kiedy przyjechałem do ciebie, przyszedł do naszego domu. Liczyłem, że Mike załatwi sprawę, ale pokłócił się z Diego i nie wrócił na noc do domu. Porządnie go zjebałem rano, że zamiast zadbać o nasz interes włóczył się po imprezach ale powiedział tylko, że to nie mój interes. Zupełnie go nie rozumiem, wiesz? Zaczyna zachowywać się gorzej niż zwykle i to jest kurewsko niepokojące.
-Więc co się stało?- Zaniepokoiłam się.
Wypuścił głośno powietrze z ust.
-W domu był tylko Diego, Matt i Will, który właściwie spotkał się z nim na podjeździe. Diego jest teraz strasznie podkurwiony, bo wszyscy są przeciw niemu. Zgodził się, żeby Ryan z nami mieszkał i dla nas...pracował. Ale to nie znaczy, że masz mu ufać tak jak reszcie, dobra?
-Jasne, ale to żeby był z wami chyba leżało w twoim interesie, prawda?
-Po prostu cię ostrzegam- wzruszył ramionami, a to był zły znak.- Już raz próbował się z Tobą bawić, prawda?
Przełknęłam głośno ślinę, powstrzymując się od komentarza.
-Chcę wiedzieć, czemu Lora Reinhart twierdziła, że jestem jak Kelsey- odcięłam się złośliwie.
Tym razem już się nie odezwał.
Na płaszczyźnie Kelsey i Ryana mieliśmy coś w rodzaju konfliktu.
Ja nie potrafiłam zbytnio wyjaśnić, dlaczego zaufałam Ryanowi i teraz Archer wściekał się, bo z nim rozmawiałam. Chciałam tylko, żeby był bezpieczny a jeśli Wood ma mu to zapewnić, to zejdę nawet do piekła jeśli będzie trzeba.
Ja natomiast pamiętałam słowa Lory i jej podejrzenia. Może tylko chciała nas skłócić, ale fakt że migał się od odpowiedzi zaczął działać mi na nerwy. Nie umiałam zmusić go, żeby mi odpowiedział. To było...po prostu dziwne.
-Wyglądasz jak ona, to prawda- warknął, zatrzymując się na czerwonym świetle.- Jesteście kurwa identyczne, lepiej ci?
Patrzyłam na niego jak na idiotę.
Chciałam prawdy i właśnie ja dostałam, ale... to i tak zabolało. Z jakiegoś dziwnego powodu zaczęło kłuć moje serce.
-Chcesz mi tym powiedzieć, że jesteś ze mną bo wyglądam tak jak twoja była dziewczyna?- Zapytałam po chwili, dokładnie w tym momencie kiedy wjeżdżaliśmy na parking.
O tej porze wszędzie było dużo samochodów i ludzi, w końcu rano każdy spieszył się do pracy bądź na zakupy, żeby potem mieć cały dzień wolny bądź uciec przed upałami (których teraz i tak nie było).
-Zwariowałaś?-Zdenerwował się.- Skąd ci to przyszło do głowy?
Zaparkował od razu a ja chwyciłam klamkę.
-Po tobie, mogę się spodziewać absolutnie wszystkiego- odgryzłam się, mrużąc oczy.- To całkiem w twoim stylu, Hale.
Wyszłam rozdrażniona z auta, całkowicie nie zwracając uwagi na to, czy idzie za mną czy nie. Prawdę powiedziawszy wolałabym, żeby sobie poszedł. Musiałam sama przetrawić tą informację a obecność zielonookiego w niczym by mi nie pomogła.
-Reed!-Zawołał za mną, za kiedy nie reagowałam podbiegł do mnie i zatrzymał, chwytając mnie kurczowo za przedramię.- Przestań być jak dziecko, które obraża się za byle co.
Zaśmiałam się bez krzty wesołości.
-Chciałbyś wiedzieć, że jesteś kopią mojego byłego chłopaka?- Odburknęłam.- Skakałbyś z radości, co?
-Po prostu się nie obrażaj- zlekceważył moje pytanie, z typową dla siebie ignorancją.- To, że jesteś do niej podobna z wyglądu nie znaczy, że to właśnie dlatego z Tobą jestem, okay? Nie obchodzi mnie to, jak wyglądasz dobra? Jesteś piękna, ale nie o to mi chodzi. Kocham całą ciebie, twój charakter, głupie nawyki, to jak mówisz, jak chodzisz, jak robisz różne rzeczy nawet sposób w jaki się obrażasz. Twój charakter jest zdecydowanie inny niż jej. Nie wiem, czy byłbym z nią w stanie wytrzymać więcej niż kilkanaście miesięcy. Reed... kocham cię cię już prawie trzy lata i wiem, że już nigdy nie przestanę. To wciąż dla ciebie mało?
Popatrzyłam na niego, ale szybko skupiłam wzrok na samochodach za nami.
-Reed- mruknął, przytulając mnie do siebie i schylił się tak, aby móc szeptać do mojego ucha.- To, że macie ten sam kolor włosów, oczu, podobny układ twarzy czy wzrost nie gra żadnej roli. To ty jesteś moim priorytetem, skarbem i najważniejszą osobą w życiu. Wiesz jaka jest największa różnica między wami?
Przerwał na chwilę, muskając lekko płatek mojego ucha. Zacisnęłam mocno oczy, wiedząc że zaczynamy robić sceny na środku parkingu.
-Kelsey wciąż brała, nie dając nic od siebie, oczekując że należy jej się wszystko. Ty dajesz więcej niż powinnaś i nie oczekujesz nic w zamian.
Chciałam, żeby te słowa były prawdziwe. Nie chciałam wątpić w jego intencje i uczucie, ale czasem to było silniejsze ode mnie. To nie wynikało z braku zaufania, ale ze świadomości, że znając moje szczęście, coś musi się spieprzyć.
-Kocham cię- zapewnił.- Mogłabyś być piegowatą blondynką o zielonych oczach, z zadartym nosem i nawet mogłabyś być równa ze mną, albo nawet wyższa. Bo kocham cię za to jaka jesteś, za to że jesteś sobą. Rozumiesz?
-Chciałabym, żeby tak było Archer- powiedziałam cicho, opierając czoło o jego ramię.- Chciałabym, żebyś kochał mnie nawet wtedy, kiedy będę siwa, głucha i stara, kiedy stanę się zrzędliwa i nieporadna.
-Obiecuję- westchnął, chuchając gorącym powietrzem w moje ucho.- Uwierz mi, nigdy nie chciałem cię zranić.
WILL POV
Kiedy rano zszedłem do garażu zauważyłem brak mojego samochodu. Jęknąłem z rezygnacją, wracając do domu. Chyba kupię Crossowi samochód, bo to że wciąż pożycza mój wózek staje się nie do zniesienia. Wiem, że jego mamie te pieniądze bardziej się przydają ale cholera... to stało się męczące już dawno temu a teraz to już wkurwiające. Nie musiałby kupować drogiego samochodu, ale mój klasyk zdecydowanie wpadł mu w gust. Sam go naprawiałem z Michaelem godzinami, zanim mogłem ruszyć w nim na miasto. Archer też pomagał nam ile wlezie i kiedy widziałem, jak Matt rozpędza się moim samochodem nie raz prawie dostałem zawału.
Już nie raz policja konfiskowała mój samochód za złe parkowanie kolegi, więc jeśli zrobił to po raz kolejny to wcale się nie zdziwię.
-Dobra Cross- powiedziałem, jednocześnie otwierając drzwi jego pokoju.- Gdzie znowu odholowali mojego Mercedesa?
Chłopak zaczął mrugać i popatrzył w moją stronę, lekko zdezorientowany. Jedna nogą wciąż był w krainie Morfeusza a Isabel, która spała wtulona w jego bok zaczęła się wiercić. Dopiero wtedy zauważyłem, że jej ciemne włosy spływają po nagich plecach a ubrania na podłodze świadczyły o tym co działo się tutaj w nocy.
-O czym ty pieprzysz, DeVitto?- Oburzył się przyciskając dziewczynę do siebie. Wolną ręką podciągnął kołdrę tak, by zasłonić jak najwięcej jej ciała.- Mógłbyś najpierw pukać do cholery?!
-Do rzeczy, kochasiu- zaśmiałem się, za co zostałem zgromiony surowym spojrzeniem Whitemore, która spojrzała na mnie jak na intruza.- Gdzie jest mój wóz. Pożyczałeś go wczoraj, pamiętasz?
Matt spojrzał na Isabel, która zmarszczyła czoło i przygryzając wargę.
Co oni kurwa przeskrobali...
-Nie brałem twojego wozu- powiedział poważnie.
-Jak to nie brałeś?- Zapytałem głupio, obserwując ich pełne zdezorientowania miny.
Dziewczyna podciągnęła kołdrę do piersi, kiedy jej chłopak siadał powoli na łóżku. Zakrywając się dokładnie, również usiadła wychylając się tak, aby mnie widzieć.
-Nie brałem- odpowiedział.- To znaczy mieliśmy jechać coś zjeść, ale zrezygnowaliśmy.
Niebieskooki sięgnął do szafki i chwytając coś, rzucił to w moją stronę. Złapałem rzecz w ostatnim momencie, orientując się co to jest.
-Twoje klucze są tu- mruknął.- Nigdzie nim nie wyjechałem.
Stałem wpatrzony w przedmiot w mojej ręce i nie mogłem się nadziwić. Nie rozumiałem, co się tu stało a najważniejsze pytanie brzmiało- gdzie mój samochód?
-Byłem przed chwilą w garażu- wydukałem.- Nie było w nim samochodu.
========
Na dziś tyle- idę spać! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top