26.
MIKE POV
-Wszystko w porządku?- Pyta Yvette, kiedy wsiada na przednie siedzenie mojego Jeepa. Ma na sobie czarną bluzę z kapturem i szorty, ale wiem że robi to tylko dlatego, iż jej przedramiona naznaczone są siniakami.
Mam ochotę zdzielić ją przez łeb za to pytanie, albo krzyknąć, że jest niemożliwa. To ona pyta mnie o takie rzeczy, kiedy sama wygląda jak siedem nieszczęść. Mocno zaróżowione policzki przez zimny wiatr, rozmazany tusz pod oczami, wilgotne ślady po łzach i stróżka lepkiej, ciepłej krwi sączącej się powoli z jej łuku brwiowego.
-Co ci się stało?- Warczę tylko, pochylając się nad jej nogami i z łoskotem otwieram schowek. Jakaś apteczka na pewno się tutaj znajdzie, albo chociaż coś co w jakimś stopniu się przyda.
-Przecież wiesz...- mruknęła tylko, zapadając się w fotel.
Tak szczerze, tylko się domyślałem, ale na prawdę nie wiedziałem, co się stało. Co miał w głowie ojciec Reynolds, że bił swoją córkę? Dlaczego matka nie reagowała? Co to za pieprzona rodzinka!?
- Opatrzę ci to- westchnąłem. Wolałem, żeby w razie czego ktoś nie pomyślał, że to moja robota.
W małym, czerwonym pudełeczku znalazłem wodę utlenioną, którą obmyłem ranę i całą twarz dziewczyny. Nawet nie zadrżała, kiedy chwyciłem jedną dłonią jej kark dla stabilizacji. Zamknęła tylko oczy a jej oddech, wdzierał się za rękaw mojej kurtki i łaskotał skórę.
-O co poszło?
Otworzyła jedno oko a nasze spojrzenia się skrzyżowały.
-Spił się- wzruszyła ramionami.- Zaprosił kolegów i...
Wyraz jej twarzy sugerował, że nie chce kontynuować. Przygryzła wargę, która w kąciku była lekko opuchnięta. Automatycznie, przejechałem w tamtym miejscy palcem, no co się wzdrygnęła.
-Cholera- przekląłem cicho, odsuwając się.- Nie mam plastra.
Nie mogło być tak różowo, jak by się wydawało.
-To nic- zapewniła.
Wcisnąłem jej do ręki bandaż.
-Przyłóż to. Może przestanie krwawić.
Zrobiła o co prosiłem bez żadnych protestów. Odpaliłem silnik, pozbywając się z kolan medycznych pierdół i ruszyłem.
-Gdzie jedziemy?- Zapytała.
-Za miasto- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.- Ale najpierw sugeruję jakiś sklep, kupię ten plaster.
Zerknęła na mnie, powoli zapinając pasy bezpieczeństwa.
-Nie trzeba, to nic takiego...- jej głos był słaby, lekko się trząsł.
Podkręciłem ogrzewanie, żeby rozgrzać jej delikatne ciało, na co lekko się uśmiechnęła, jakby w geście podziękowania.
-Nie będziesz chodziła z bandażem przy czole, jasne?- Starałem się, by mój głos brzmiał tak, aby nawet nie próbowała zaprzeczyć.
Zrzuciła mi tylko wyzywające spojrzenie małej buntowniczki, które w tamtym momencie było nawet śmieszne. Zatrzymałem się na czerwonym świetle, chociaż ulica była pusta i spojrzałem w te oczy, które wojowniczo na mnie spoglądały.
-Młoda, posłuchaj... Wolałbym, żeby ludzie nie pomyśleli, że to ja cię tak urządziłem, więc kupię ten plaster i tyle. Poza tym musimy kupić parę innych drobiazgów. Chyba, że chcesz głodować do rana?
Nie mogłem uwierzyć, że chce się sprzeczać o taką pierdołę.
-Jakich drobiazgów?- Zmarszczyła czoło, poprawiając bandaż.
Ruszyłem, kiedy rozbłysło zielone światło.
-Myślałem o czymś do jedzenia- wzruszyłem ramionami, grzebiąc lewą ręką w kieszeni.
Reynolds przyglądała mi się z zaciekawieniem, jak wyjmowałem jedną z fajek i włożyłem ją sobie do ust, by po chwili odpalić zapalniczkę i zaciągnąć się nikotyną. Może nie paliłem tyle ile chłopaki, ale czasem po prostu tego potrzebowałem. Kiedy byłem zły (a teraz, frustrowałem się nie tylko Diego ale też Yvette), kiedy się stresowałem (a to zdarzało się niezwykle rzadko) oraz przy jakiejś specjalnej okazji (przykładowo impreza), po prostu musiałem zapalić.
-Mogę?- Zapytała, spoglądając na mnie.
No proszę! Kto by pomyślał, że zapyta mnie o coś takiego. Chyba nie wie, jak okropny jest ten dym, który drapie po gardle i skraca życie.
-Paliłaś kiedyś?- Prycham z niedowierzaniem.- Nie chcę zbierać twoich płuc z deski rozdzielczej. Uwierz mi, to nie jest przyjemne.
-Zbieranie narządów czy kurzenie?- Pyta ironicznie, wciągając głośno powietrze do nosa.
Kręcę głową z niedowierzaniem.
-Po prostu mi to daj- mówi.- Jak puszcze pawia, to posprzątam, serio.
-To Camel- mruknąłem, zerkając na kieszeń, z której wystawała żółta paczka.- To nie jest łagodna wersja.
-Trudno- zaczęła się wiercić, jakby faktycznie potrzebowała tych fajek.
-Nie wierzę, że to robię- prycham i zatrzymuję się, chociaż sygnalizator ukazuje zielone światło.
Zaciągam się mocno, a nikotyna powoli uspokaja moje nerwy. Wypuszczam dym w jej stronę, łudząc się, że to załagodzi jej reakcję, kiedy zaciągnie się po raz pierwszy. Kiedy wyciągam dłoń w jej stronę, zgrabnie przejmuje ode mnie papierosa i wkłada filtr pomiędzy usta. Zaciąga się tak mocno, że jestem pewny, co do zbierania jej płuc z dywaników albo nawet szyby. Pojebało ją. Całkowicie!
-Czy ty jesteś nie...-zaczynam ostro, ale kiedy dmucha mi dymem w twarz, zamieram.
Uśmiecha się delikatnie wręcz subtelnie a jej oczy zaczynają się śmiać. Błyszczą jak małe diamenty a z jej gardła wydobywa chichot.
Wrobiła mnie.
-Mogłam się o coś założyć. Wygrałabym- cmoka z zadowoleniem i tryumfem wymalowanym na twarzy.
Mimowolnie zaczynam się śmiać. To jest tak głupie i nie dorzeczne, że aż śmieszne. Reynolds wtóruje mi, ponownie się zaciągając i wypuszczając dym, wręcza mi moją fajkę.
Znów wkładam papierosa do ust, a przez moją głowę przechodzi myśl, że jej wargi dotykały filtra. Jakby to było coś dziwnego, do prawdy.
-Nie lubię jak dziewczyna robi mnie w chuja- odzyskuje rezon, ale o dupę rozbić takie coś. Yvette wie, że tak na prawdę mnie to bawi i ma z tego uciechę.
Już ja jej pokażę. Przysięgam.
-Żebyś widział swoja minę!- Drwi ze mnie. Ona się ze mnie jawnie nabija, głupia.
-Dlaczego palisz?- Rzucam to pytanie od niechcenia, ze znudzeniem obserwując drogę. Cokolwiek, żeby tylko już się tak nie szczerzyła.
-Popalam- wzdycha, opierając głowę o zagłówek.- Czasem pobieram mamie fajki, kiedy nie widzi.
***
Motel za miastem, wydawał się w tej chwili idealnym miejscem, żeby schować się przed tym, co zostało w West Richmond Falls. Jeśli nie wracałem na noc do domu, można było się spodziewać tego, że zatrzymałem się własnie tutaj, chociaż przed Yvette nikt się tego nie dowiedział.
-Chodź- mruknąłem.
Plaster przy jej brwi, zaczął się odklejać, więc odruchowo poprawiłem go, żeby siedział na swoim miejscu.
-Motel?- Zdziwiła się, zaciskając palce na klamce.
-Uwierz mi, też nie mam ochoty siedzieć w domu- mruknąłem, gasząc silnik i bawiąc się kluczykami, lustrowałem twarz blondynki w neonowo czerwonym świetle napisu.
-Coś się stało?- Zapytała lekko, jakby spodziewała się usłyszeć coś zwyczajnego.
-Nie chcesz wiedzieć- pokręciłem głową, dając jej do zrozumienia, że po pierwsze nie jest gotowa usłyszeć odpowiedzi a po drugie, że skończyłem ten temat.
Wysiedliśmy w ciszy a zielonooka, założyła kaptur na głowę, wbijając przy tym ręce do obszernej kieszeni z przodu. Wlokła się za mną nieśpiesznie, skupiając wzrok na swoich białych trampkach za kostkę. Otworzyłem drzwi, zerkając przez ramię, gdzie podziewa się Reynolds i ruszyłem dopiero wtedy, kiedy pojawiła się za moimi plecami. Za kontuarem małej recepcji siedziała ta sama kobieta co zwykle a za jej plecami, znajdowały się uchylone drzwi, które prezentowały jej salon i dzieci bawiące się na dywanie. Ich zabawka niemiłosierni piszczała i wydawała okrutne dla ucha dźwięki.
-Cześć Evi- powiedziałem.- Pokój dwu osobowy proszę.
Greczynka, bo własnie stamtąd pochodziła, spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem, obserwując jak do pomieszczenia wślizguje się Yvette.
-Mike, no wiesz co...-mruknęła jak zwykle, kręcąc głową.
Nie zawsze przychodziłem sam, bo nie zawsze cieszyło mnie zaliczanie panienek w klubowej ubikacji. Czasem ten motel, był lepszą alternatywą, więc kobieta naoglądała się już wszelkiej maści dziewczyn, ale żadna z nich nigdy nie przypominała Yvette. One wszystkie były zawsze perfekcyjnie wymalowane, seksownie ubrane i wisiały mi na ramieniu, podczas rezerwacji. No i były starsze niż moja obecna towarzyszka.
-Zapomnij- przerwałem ją.- To moja kuzynka- skłamałem, modląc się by Reynolds nie zadała głupiego pytania albo nie dała po sobie poznać, że to nie tak.
-Kiedyś to się na tobie odbije, zobaczysz- zaśmiała się cicho, szukając czegoś w komputerze.- Mam złą wiadomość...
-Jaką?- Wtrąciła się Yvette, opierając dłonie na ladzie.
Evi zlustrowała ją wzrokiem i wiedziałem, że blondynka zrobiła na niej wrażenie. Chyba wykryła moje kłamstwo, ale nie chce mi tego powiedzieć.
-Nie mam dwuosobowych pokoi- westchnęła z rezygnacją.- Zostały mi tylko jednoosobowe.
Nie to chciałem usłyszeć. Zdecydowanie nie to. Nie, żebym nie chciał wylądować w łóżku z dziewczyną obok mnie, ale zdecydowanie wolałbym robić coś zgoła innego, niż odpoczywanie i spanie. Ale to nie było możliwe, nie z nią...
-Mike, nawet nie próbuj...-zaczęła protestować, ale uciąłem jej wypowiedź, gestem dłoni.
-Weźmiemy jednoosobowy- zadecydowałem, chociaż zaczęła gromić mnie wzrokiem.
Evi otworzyła szafkę i podała mi klucz razem w długopisem, którym wykonałem podpis w specjalnej książce. Zapłaciłem jej a kiedy wydała mi resztę, jak zwykle rzuciłem dwoma banknotami prosto do jej torebki, która leżała pod jej nogami.
-Nie musisz już tego robić- zauważyła, krzywiąc się lekko.
To był nawyk. Kiedy zacząłem tu jeździć, kobieta miała sporo długów i dwójkę małych dzieci na utrzymaniu. Wiedziałem, że wykorzysta te pieniądze lepiej niż ja, nawet jeśli kwota nie była zbyt duża. Większej, nigdy w życiu by nie przyjęła i prawdopodobnie, miałbym zakaz wstępu do jej motelu.
-Kup dzieciakom baterie do zabawki- zaproponowałem.- Nie można się skupić w tym jazgocie.
Jej ciemne oczy, zabłyszczały, kiedy zaśmiała się perliście, grożąc mi przy tym palcem. Poprawiła grzywkę, która opadała jej na oczy i kręcąc z niedowierzaniem głową, mruknęła.
-Kuzynka...już to widzę.
Nie odpowiedziałem, bo wolałem nie robić sobie wroga w postaci tej kobiety. Zawdzięczam jej miejsce, gdzie mogę odpocząć więc była by to całkiem duża strata.
Poprowadziłem Yvette na zewnątrz, gdzie skierowaliśmy się do budynku o trzech piętrach. Nie był największy, ale nie przeszkadzało mi to nigdy. Zamiast skierować się do pomieszczenia 4, pociągnąłem dziewczynę na schody przeciwpożarowe. Pokonaliśmy trzy pięta bardzo szybko, dzięki czemu znaleźliśmy się na dachu. Evi chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że przebywam tutaj przez większość swojego pobytu.
-Kim była ta kobieta w recepcji?- Zapytała dziewczyna, uważnie przyglądając się betonowej posadzce . Kopnęła lewą nogą, malutki kamyczek, który potoczył się parę metrów w bok.
-Jesteś zazdrosna?- Zaśmiałem się, zerkając na nią z lekkim uśmiechem.
Obrzuciła mnie tym swoim urażonym spojrzeniem a wiatr, rozwiał jej włosy.
-Nie martw się- kontynuowałem.- To z tobą będę dzielić jedno łóżko, nie z nią.
Dziewczyna spoważniała i naburmuszyła się, jak pięciolatek w przedszkolu.
-Wal się- prychnęła oschle, podchodząc do krawędzi.
Usiadła tak, by móc swobodnie machać nogami. Widzieliśmy oświetloną ulicę, która wiła się wzdłuż ciemnej pustki. Ponad nami, na ciemnym niebie, błyskały małe punkciki. Nie było widać księżyca, ponieważ trwał nów, więc wszystko wyglądało na bardziej złowrogie. Gdyby nie ulica, nie moglibyśmy odróżnić gdzie kończy się linia horyzontu.
Przysiadłem się do niej, zachowując bezpieczną odległość. Kątem oka zaobserwowałem, jak ściąga mały plecak i układa go na udach. Mogę się domyślić, że ma w nim notes, z którym nigdy się nie rozstaje.
-Dlaczego nie uciekniesz na stałe?- Pytam po chwili.- No wiesz...mogłabyś gdzieś zacząć od nowa, bez rodziców.
-Ty też nie uciekasz na stałe- zauważa cicho, ściągając kaptur z głosy. Bardzo słabo widzę jej profil, ale uderza mnie jej zapach. Truskawka i papierosy. Moje Camele.
-Ja nie mogę.
Tatuaż na plecach zobowiązuje. Nie mogę zostawić chłopaków z tą robotą, która jest częścią mojego życia.
-Ja też- mruczy, obracając głowę tak, żeby na mnie patrzyć, chociaż pewnie nie za wiele widzi.
-Nic cię tu nie trzyma- zauważam.- Wręcz wszystko przemawia za tym, żebyś uciekła.
Yvette śmieje się bez krzty wesołości. Dziwi mnie fakt, że wytrzymuje w tej patologi tyle czasu i nawet nie próbuje tego zmienić. Jasne, raczej nie przemówi ojcu do rozsądku ale może mogła by się przeprowadzić do krewnych? Kogoś musi mieć.
-To nie jest nawet w połowie takie proste, jak ci się wydaje- kręci głową, opierając dłonie na krawędzi. Widzę, jak przygryza lekko wargę i zwiesza głowę.
-Nie podoba ci się to?- Pytam.- Widzisz...jest spokojnie. Mogłabyś mieć tak zawsze, gdybyś się stąd wyrwała. Yvette, każdy chce uciec od tego, co mu nie służy.
-Nie mogę- szepce.- Jeśli ucieknę, będę egoistką.
-Bo co?- Dziwię się.- Zostawisz ojca, który cię leje i matkę, która nie reaguje? Nie widzę w tym egoizmu, tylko chęć przetrwania.
-Nie mogę zostawić siostry!- Podnosi rozemocjonowany głos i zamiera w bezruchu, zupełnie tak, jakby doszło do niej, że powiedziała o parę słów za dużo.
-Masz siostrę?
Nigdy jej nie widziałem, nie słyszałem i nie przypominam sobie, żeby wcześniej o niej opowiadała. Drążę więc temat, a dziewczyna unika odpowiedzi, wiec zaczynam się denerwować. Relacja z nią jest bardzo trudna, bo kiedy odnosisz wrażenie, że zaczynacie się dogadywać, ona zamyka się w sobie i oddala się na drugi brzeg.
-Zawrzyjmy układ, znowu- proponuję, wykorzystując resztki opamiętania i dobrej woli.- Jeśli odpowiesz na moje pytanie ja odpowiem na twoje, dobrze? Tak jak ostatnio.
Kiedy dowiedziałem się, że pan Reynolds upodobał sobie katowanie córki.
-Musimy?
Chłodny wiatr po raz kolejny podsuwa mi jej zapach, a długie, blond włosy kołyszą się wokół jej twarzy. To cholernie seksowne.
-Jesteśmy na siebie skazani przez najbliższe godziny, więc owszem, musimy.
Wzdycha ciężko, stukając o siebie trampkami.
-Więc zadaj mi pytanie.
-O co chodzi z twoją siostrą?- Pytam, starając się sformułować je tak, aby mogła dać mi wyczerpującą odpowiedź. Jest sprytna i wiem, że ukryje większość faktów ale może przynajmniej większość z nich, ujrzy światło dzienne.
-Nie mieszka z nami, jak zdążyłeś zauważyć- mruknęła.- Ma na imię Charlotte i ma dwadzieścia dwa lata. Przebywa w specjalnym...ośrodku w którym ma zapewnioną opiekę. Char nie chodzi i nie mówi...ma porażenie mózgowe, przez co trzeba się nią opiekować cały czas. Rodzice nie chcieli się nią zajmować, więc po dziesięciu latach wysłali ją do Słonecznej Przystani. Z poczatku była z nami, potem rodzice przenieśli ją tam... najpierw było w porządku. Odwiedzaliśmy ją, wracała do nas na parę tygodni, na święta... potem zaczęły się problemy. Jej pobyt tam trzeba opłacać, ale od niedawna rodzice całkiem o tym zapominają, wszystko idzie na wódkę i fajki- spojrzała na mnie znowu.- Jeśli ja tego nie spłacę, oni tego nie zrobią. Jest zdana tylko na mnie a w domu...będzie mieć jeszcze gorzej.
Mam wrażenie, że dużo ją to kosztowało. Chciałbym, żeby jej głos nie brzmiał tak smutno i żałośnie, ale nie wiem co w takiej sytuacji powinienem zrobić.
Żadna dziewczyna nigdy mi się nie zwierzała.
-To...-zacząłem, ale nie wiedziałem co powiedzieć. Po raz pierwszy mnie zatkało.
-Nic nie mów- kręci głową.- Nie chcę litości.
-Skąd masz pieniądze, żeby za to płacić?- Zaciekawiło mnie.
-To kolejne pytanie- zauważyła słusznie.- Teraz moja kolej.
Temat Reynolds był już zakończony, przynajmniej przez nią. Ja jednak miałem więcej pytań, ale musiałem je na jakiś czas zostawić.
-Pytaj- powiedziałem wesoło, żeby jakoś odciążyć atmosferę.- Jestem jak otwarta księga.
Przez chwilę się nie odzywała, jakby zastanawiała się nad pytaniem.
-Dlaczego zabijasz ludzi?- Jej głos jest cichszy od szeptu, prawie niesłyszalny.
Oblizuje lekko usta, dotykając kciukiem prostokątnego pudełeczka w kieszeni. Zanim odpowiedziałem, wyciągnąłem i odpaliłem z nabożeństwem papierosa, zaciągając się mocno. Dym poleciał w górę, rozpraszając się w powietrzu.
-Dlaczego zabijam?- Powtórzyłem, mając na języku gotową i jakże prawdziwą odpowiedź.- Bo zabijanie innych, jest jedynym sposobem, żebym nie zabił siebie.
***
Po zjedzeniu kanapek ze stacji, pozwoliłem Yvette skorzystać jako pierwszej z łazienki, wiedząc że potrzebuje tego bardziej niż ja. Słyszałem szum wody, który o dziwo zadziałał na mnie kojąco. Jest trzecia w nocy a ja dalej jestem pobudzony. Nawet rozmowa na dachu mnie nie zmęczyła, chociaż w pewnym momencie zaczęliśmy gadać o absolutnych pierdołach. Yvette uwielbia Harrego Pottera, nie cierpi fioletowego koloru (przypomina jej o siniakach) i najbardziej na świecie uwielbia makaron z sosem bolońskim. Śmiała się ze mnie, kiedy powiedziałem jej, że nie umiem jeździć na rowerze i wspominała swoje obdarte kolana po pierwszych lekcjach tej sztuki. Obydwoje uważamy, że dobry film jest rozwiązaniem na wszystkie problemy a podróż do samochodem przez cały kraj, brzmi niezwykle fascynująco.
Nie wiem, co dzieje się w domu i nie chcę wiedzieć. Prawdę powiedziawszy, wszyscy mają w dupie to co się dzieje i zamiast obmyślić jakiś plan, żyją tak, jakby nie było zagrożenia. Na czele ze mną. Powinienem zostać i namówić Diego co do swojego pomysłu i nie zostawiać mu wolnej ręki.
Przejebane.
-Dzięki- słyszę dziewczęcy głos i zamykane drzwi.- Skończyłam.
Ma na sobie to samo ubranie co przedtem i zastanawiam się, jak na Boga chce w tym spać. W bluzie będzie jej kurewsko gorąco a jensowe szorty, nie wyglądają na wygodne.
Ściągnąłem kurtkę, rzucając ją na fotel przy oknie.
-Chcesz w tym spać?- Pytam, unosząc lekko brwi ku górze.
-Nie ma piżamy, Sherlocku- kręci głową z rozbawieniem.
Przechodzę więc obok niej, a blade światło nocnej lampki, oświetla mi drogę. W międzyczasie ściągam z siebie ciemno-zielony podkoszulek i wciskam go w jej ręce.
-Proszę- mruczę nisko, a nasze palce stykają się przez moment.- Będzie wygodniej.
-Nie trzeba- zapewnia, ale przybliża materiał do siebie.- W czym ty będziesz spać?
Zaśmiałem się.
-Nie mam drugiego, Watsonie- mrugnąłem do niej, poprawiając plaster przy jej brwi.
Uśmiecha się blado, podnosząc na mnie swoje kusząco błyszczące oczy w zielonym kolorze. Pachnie zwyczajnym mydłem ale wciąż czuję truskawki. Słodkie truskawki.
Oddalam się od niej, żeby wejść do łazienki. Znikam, zanim zdąży zauważyć wszystkie czarne linie na moich plecach. Poza tatuażem Kingsów, moje plecy i żebra zdobią inne o których znaczenie pewnie by pytała. To nie dzień na takie sprawy, wiec wolę to przemilczeć.
Całość zajmuje mi jakieś dziesięć minut. Kiedy wracam, widzę ją, ułożoną na jednoosobowym łóżku. Śpi na brzuchu, słodko wtulona w białą poduszkę a jej ciało zdobi mój podkoszulek. Sięga jej prawie do połowy ud, ukazując zgrabne nogi. Oddycha spokojnie, a powietrze przedostaje się przez lekko uchylone, malinowe usta. Ręce podłożyła pod poduszkę, więc nie widzę jej siniaków, o które chcę zapytać. Cóż...może rano, będzie więcej okazji do zadawania pytań.
Wzdycham lekko, biorąc do ręki koc i przykrywając nim drobną dziewczynę, opatulam ją delikatnie, by się nie obudziła. Sięgam po jej notes, który zdążyła wyciągnąć i mimowolnie kartkuję jego zawartość. Ostatnia zakreślona kartka, przedstawia...cholera...chyba nas. To znaczy dwie postacie, które jak my przed chwilą, siedzą obok siebie i wpatrują się w górę. Z małych punkcików, niczym z gwiazd, utworzona została zaciśnięta pięść i łza. Ale całość, ujęta jest w okrągłą ramkę a pod spodem jest jeszcze dużo miejsca. Chyba chciała coś narysować, ale nie skończyła.
Przewijam do tyłu i widzę różne przedmioty, metafory i postacie. Wszystko to ma na prawdę smutny wydźwięk.
Dochodzę do strony, gdzie czuję się, jakbym patrzył w lustro.
Cholera.
Narysowała mnie.
Przyglądam się jej dziełu, temu jak dokładnie odwzorowała szczegóły i jestem pod wrażeniem. Dlaczego?
Oblizuję lekko usta, odkładając na to samo miejsce notes. Lepiej, żeby nie wiedziała co odkryłem. Zamiast tego, przykucam przy niej, zrównując się z nią i pochylam delikatnie. Mój oddech łaskocze jej policzek, ale ponieważ śpi, nic nie czuje. Składam delikatny pocałunek na opuchniętym kąciku ust i poprawiam koc przy jej ramieniu. Kiedy się oddalam, porusza się leciutko ale nie budzi.
Gaszę światło i podchodzę do fotela, gdzie zakładam kurtkę i zapinam do połowy. Na szczęście dziś jest to czarna bomberka, bo w skórzanej byłoby piekielnie nie wygodnie. Zasypiam po jakimś czasie, wpatrując się w spokojny sen blondynki.
Cholernie seksowna.
Cholernie wrażliwa.
Cholernie zraniona.
Cholernie nie dla mnie.
Rano budzę się okryty kocem, podczas kiedy Reynolds śpi zakopana w kołdrze.
=====
Na jakiś czas musice pożegnać się z perspektywą Mike'a xD
Dlatego tak dużo dziś Wam opowiedział ;3 Teraz więcej akcji będzie u Reed i Archera więc sami rozumiecie :D
Co te chłopy mają w głowach, że tak mieszają- każdy XD
No nic...ja lecę... trzymajcie za mnie kciuki w najbliższych dniach! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top