24.
Pchnęłam mocno drzwi, które od paru dni niemiłosiernie skrzypiały. BrassMolly, jak zwykle powitał mnie zapachem pieczonych ryb. William skrzywił się nieco, natomiast ja byłam już przyzwyczajona do tego zapachu. Praca tutaj, momentami bywała męcząca, ale pozwalała zarobić parę groszy i nie przesiadywać w domu całego dnia. Wymieniłam porozumiewawcze uśmiechy powitania z Isabel, która właśnie kończyła swoją zmianę i zadowolona, przerzuciła szmatkę przez ramię, zagadując do Williama, który przybierając wesołą minę, okłamywał wszystkich co do swojego stanu. Każdy myślał, że był wesołkiem, który opowiada wszystkim kawały, śmieje się najgłośniej a beztroska mina, towarzyszy mu całymi dniami. Ale to co działo się w moim pokoju, było jawnym zaprzeczeniem.
Isabel zaczęła rozmawiać z Willem, na jakiś niezobowiązujący temat, więc korzystając z okazji poszłam na zaplecze gdzie związałam swoje kosmyki w luźnego koka. Z torebki wyciągnęłam firmowy, czerwony podkoszulek, który jak się zorientowałam i tak nie jest noszony przez nikogo, ale ponieważ jestem tutaj nowa, wolałam nie ryzykować i ubrać się przepisowo. Po założeniu fartuszka i upewnieniu się, że mam w nim notesik i długopis, wróciłam za ladę, gdzie Izzy razem z DeVitto zaśmiewali się z czegoś do rozpuku.
-Co mnie ominęło?- Popatrzyłam na nich zaciekawiona, obserwując tę dwójkę.
-Nic takiego- dziewczyna, trzymając się za brzuch, starała się unormować oddech.- Will zaserwował mi dawkę kawałów tak suchych, że aż śmiesznych.
-Nie wnikam- uniosłam lekko dłonie ku górze, zabierając szmatkę z ramienia przyjaciółki. Zaczęłam od niechcenia czyścić blat, chociaż Whitemore na pewno robiła to tysiąc razy przed moim przyjściem. Po prostu lepiej było coś robić, nawet po raz setny, niż siedzieć i sprawiać wrażenie znudzonego.
-Zamawiasz coś?- Krzyknęła Izzy, zatrzymując się w drzwiach od kuchni.
-Zastanowię się- odkrzyknął William, sięgając po kartę dań. Usiadł na barowym krześle, czytając pod nosem każdą propozycję, którą już znałam na pamięć.
-Nie ma cie tu hamburgerów?- Zapytał po chwili, krzywiąc się.- Co za badziew.
-Sam jesteś badziew- oburzyłam się, chociaż sama narzekałam, na brak tego fast fooda w menu. Ponoć do niedawna można było tutaj zjeść owego hamburgera, ale szefostwo go wycofało. Ciekawe czemu, ucierpiał tylko on a nie na przykład hot dog.
-Nie macie typowego amerykańskiego dania w karcie- wyjaśnił, jakby to miało coś zmienić.- Co to za lokal?
-Serwujemy głównie dania rybne- podsunęłam, wskazując na szyld z nazwą wyrytą w wielkiej, szarej rybie.
-Ale na hot-doga i frytki miejsce się znalazło!- Jego oburzenie było wręcz komiczne.
Musiałam się zaśmiać i przerwać nudne wycieranie i tak czystej lady.
-Zamawiasz coś czy będziesz marudził do końca życia?- Westchnęłam ciężko, akurat w momencie kiedy do lokalu weszła dwójka młodych ludzi. Chłopak wskazał blondynce miejsce pod oknem, gdzie podążyli przy okazji zabierając kartę dań. Nie odpowiedzieli na moje miłe "dzień dobry", więc kiedy odwrócili się plecami, zmrużyłam oczy. Nie, żebym wymagała od nich uprzejmości, ale chyba pasowało się odezwać.
-Coronę poproszę- powiedział wzniośle, co przyprawiło mnie o kolejny szeroki uśmiech.- Chyba, ze tego też nie macie.
-Mamy- zapewniłam, po czym dodałam szeptem- to nie jest aż tak beznadziejny lokal.
Podałam mu butelkę trunku, po czym podeszłam do pary i odebrałam od nich nieskomplikowane zamówienie, które przekazałam naszej kucharce. Izzy minęła mnie w drzwiach, przebrana w swoje normalne ciuchy.
-Jak ja się cieszę, że to koniec mojej zmiany- opadła na krzesło obok Willa i z roztargnieniem, oparła swój podbródek na zwiniętej pięści.- Ten dzień był okropny.
-Aż tak?- Zagadnął chłopak, rozdzielając spojrzenia na nią i na mnie.
-Zdecydowanie, aż tak- westchnęła.- Rozbiłam dziś dwa talerze.
-Ouuu- syknęłam, wyobrażając sobie brzdęk tłuczonego szkła.- Ale wszystko w porządku?
-Tak, tak- westchnęła.- Wiesz co Reed...ja też chcę Coronę.
Pokiwałam głową i podałam jej to, co zamówiła. Kiedy patrzyłam jak piją piwo, miałam ochotę do nich dołączyć. Dobrze wiedziałam, że Will smakiem alkoholu zagłusza Katty a Izzy, swój koszmarny dzień.
Ja zagłuszyłabym cały bałagan wokół siebie.
-Reed, zamówienie!- Usłyszałam z kuchni, wiec odwróciłam się od rozmawiających przyjaciół i z grymasem przyjęłam tacę z dwoma porcjami pieczonej ryby z warzywami. Przybierając jako taki uśmiech, który i tak pewnie nie wyszedł mi za dobrze, podeszłam do stolika.
-Smacznego- powiedziałam, zerkając przez ramię na Izzy, która przechylając głowę, wlewała w swoje gardło złoty trunek.
-Dziękujemy- mruknęła blondynka, natomiast chłopak tylko rzucił na mnie okiem po czym zabrał się za jedzenie swojej porcji.
Milutko.
Zazdrościłam Isabel, że była już po godzinach pracy i mogła w spokoju napić się piwa, nawet jeśli sprzedawanie alkoholu komuś, kto nie miał dwudziestu jeden lat, było zabronione. Zazdrościłam jej też tego, że mogła się napić i nikt nie robił z tego afery. Ja mam wrażenie, że będą na mnie krzyczeć, jeśli tylko popatrzę na wódkę czy inny alkohol.
-Reed, będziesz wieczorem u chłopaków?- Zagadnęła ciemnowłosa, a jej brokatowe powieki, zamigotały.
-A powinnam?- Zapytałam, przypominając sobie, że Archer nawet do mnie nie zadzwonił odkąd rozstaliśmy się w ciszy pod domem.
-Tak pytam- wzruszyła ramionami.- Mam dość siedzenia na dupie, myślałam że może wyciągnęłybyśmy chłopaków i...
-To kiepski pomysł- wtrącił DeVitto.
-Nie jesteś jej adwokatem- prychnęła, szturchając go w ramię.- Jeśli chcesz, to zostaniesz zaproszony.
-Nie o to chodzi- sprostował chłopak, przejeżdżając dłonią, po pokaźnej bliźnie na ręce.- Po prostu...wieczorem mamy coś do zrobienia.
Isabel uniosła wysoko brwi, tak wysoko, że myślałam, iż wyjadą za linię jej włosów. Chyba nic o tym nie wiedziała, zresztą tak jak ja.
-Matt nic mi nie mówił- powiedziała, lekko mrużąc oczy.
-To wypadło w sumie... wczoraj- wzruszył ramionami.
-O co chodzi?- Zapytałam, szczerze zaciekawiona.
-Szykują się, małe zmiany- bawiąc się szklaną butelką, popatrzył na nas krótko, po czym uciekł wzrokiem w głąb lokalu.
Cokolwiek to miało oznaczać, najpewniej chodziło o Ryana, który wczoraj w nocy narobił małego zamieszania. Zresztą jak każdy Wood, jakiego do tej pory poznałam i mam nadzieję, że nie poznam już żadnego więcej.
-Okay, przypomnijcie mi, że mój facet musi dostać porządny opierdol- zaszczebiotała, kołysząc rytmicznie głową i pociągnęła kolejnego, długiego łyka Corony.
-Chętnie na to popatrzę- zadeklarował Will, śmiejąc się.
-Dla zasady, może mój też powinien- westchnęłam, żeby jakoś włączyć się do rozmowy.
Oczy Isabel wyłapały moje spojrzenie. Przekrzywiła lekko głowę, jakby chcąc o coś zapytać.
-Pokłóciliście się?
Zbagatelizowałam sprawę, machając ręką.
-Obydwoje trochę przesadziliśmy.
To chyba była prawda. To była nasza wina, nie tylko jego czy tylko moja.
-Możemy razem zrobić im piekło z życia- zaśmiała się.- Niech znają swoje miejsce w szeregu.
-Obgadajcie ten pomysł teraz, nie powiem im- William mrugnął do nas, na co się zaśmiałyśmy.- Chociaż myślę, że celibat podziała bardziej.
Obydwie zgromiłyśmy go wzrokiem, czym w ogóle się nie przejął. Mało tego, on zaczął śmiać się nam w twarz, nawet wtedy, kiedy Izzy ponownie pacnęła go w ramię.
-Jeśli się nie uspokoisz, to przywalę ci mocniej- zapewniła poważnie, zakładając nogę na nogę i zaczęła delikatnie obracać się na siedzeniu.
-Zapewniam, że ona to potrafi!
Przypomniałam sobie ból pomiędzy żebrami, kiedy sprzedała mi porządny cios. Zasłużony zresztą. Will zaśmiał się dźwięcznie, więc zgodnie zrobiłyśmy to samo. Nasza rozmowę przerwał jednak mój dzwoniący telefon, a natarczywa muzyka sprawiła, że Whitemore zaczęła wystukiwać palcami jej rytm. Na ekranie pojawiło się imię Adama, co sprawiło, że lekko się zdziwiłam. Nigdy nie dzwonił bez powodu i nie sądziłam, że chce zapytać, co bym chciała ze sklepu. To musiała być jakaś poważniejsza sprawa, więc przeprosiłam swoich towarzyszy i odeszłam pod drzwi do kuchni, gdzie widziałam jak nasza kucharka kroi kolejne warzywa. Pewnie robi mi obiad, bo zwykle sama zapominam, żeby coś sobie przynieść.
-Słucham?- Mówię od razu, wiedząc że nie powinnam odbierać telefonów w pracy.
-Reed?- Usłyszałam jego zatroskany głos, pełen napięcia i grozy. Coś musiało być nie tak.
-To ja- zapewniłam, chociaż chyba nie tego oczekiwał.
Milczał chwilę, co sprawiło że moje wnętrzności ścisnęły się gwałtownie i mocno, sprawiając mi ból. Ale dopiero to, co powiedział po tej chwili ciszy, sprawiło że spadł na mnie ciężki głaz i jak zamroczona, osunęłam się na ziemię.
-Mama miała wypadek. Jest w szpitalu...
=====
Dodawanie po północy to moja domena po prostu xd
Ważne, że trzymam się maratonu! :D
Mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzeni ^^
POZDRAWIAM <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top