18.

MIKE POV

Wybijając jakiś dziwny rytm o kierownicę, obserwowałem światła w domu Reynoldsów. Drugie piętro było spowite w mroku z jednym otwartym oknem w pokoju nastoletniej blondynki. Na dole natomiast, trwała impreza. Widziałem, jak przy stole siedzi grupa ludzi, śmiejąc się, wznosząc toasty i kołysząc się w rytm muzyki. Obserwowałem to, dopóki kobieta- matka Yvette, nie zasłoniła widoku firankami. Przetarłem twarz ze zmęczenia, opierając z całą mocą głowę na zagłówku. Starałem się jakoś poukładać wszystko w całość, ale nigdy nie byłem dobry w tego typu rzeczach. Świadomość, że muszę rozgryźć zielonooką, była tak samo nieznośna i uciążliwa, jak ona sama. Ale cóż mi pozostało? 


Will spojrzał na mnie, po czym przechylił butelkę do ust i pociągnął długiego łyka. Zacząłem bawić się swoją puszką, nerwowo kopiąc czubkiem buta w niski stolik. 
-Więc...dała ci kosza?- Zapytał po chwili.

-Kurwa, chociaż ty daj mi spokój- burknąłem. 

Nie widziałem jej prawie tydzień i bądź co bądź, było mi to w pewnym stopniu na rękę. Poza tą jedną myślą, która zagnieździła się z tyłu mojej głowy. 

Coś z nią nie tak. 

Ale tak...poważnie nie na miejscu.

-Przypominam ci, że widziała za dużo- westchnął. Lekko przydługie włosy, opadały mu na oczy a kiedy je zmrużył, zaczął wyglądać groźnie. 
-Jeszcze ty mi to wypominaj- warknąłem.
-Posłuchaj- zaczął merytorycznie a mi na samą myśl o jego kazaniu, zrobiło się nie dobrze.- To jest po prostu cholernie dziwne, nie zauważyłeś? Miała wręcz...myśli samobójcze, chociaż nie wiem czy to dobra nazwa. 
-Cokolwiek- mruknąłem z udawanym zainteresowaniem. 

-Chodzi mi o to, że no...wydaje się być samotna? To chyba dobre słowo. Może jesteś jedyną osobą, która widzi, że coś z nią jest nie tak. Nie pomyślałeś o tym? 

-Pomyślałem. 

Przez chwilę Will milczał, więc wzruszając ramionami upiłem kolejnego łyka zimnego alkoholu. W TV leciał jakiś beznadziejny program, ale wolałem oglądać kolejne słowne potyczki, niż minę DeVitto. 
-Okej- powiedział po długim czasie, jakby musiał wcześniej to przemyśleć.

Zerknąłem na niego, przeczesując ręką włosy. Wczoraj byłem u fryzjera, bo zaczęły mnie wkurzać. Teraz były znacznie krótsze, lekko nastroszone i zdecydowanie lepiej się w nich czułem. 

-Co znowu?

William nie odpowiedział. Napił się piwa. Powoli, jakby pił go po raz pierwszy i chciał ostrożnie zapoznać się z jego smakiem. 
-Nic- powiedział w końcu.- Nic nie powiedziałem.

Warknąłem coś pod nosem, z łoskotem odstawiając puszkę i nachylając się lekko.

-Ale kurwa pomyślałeś!

DeVitto wypuścił powietrze nosem, odchylając głowę do tyłu i swoim zwyczajem, przekręcił oczami tak, jakby nie wierzył w moje słowa.

-Powinieneś do niej iść, tak?- Powiedział.- Tyle razy ci to mówiłem. Archer też. Jesteś nieznośny za każdym razem, kiedy nie masz z nią kontaktu. Poza tym, ona widocznie potrzebuje pomocy a ty jesteś osobą spoza jej środowiska. Kimś, kto może no nie wiem...Uratować ją?

Zaśmiałem się i teatralnie złapałem za serce.
-Cholera, przyjacielu!- Jęknąłem.- Kurwa, masz pierdoloną rację! Boże, powinienem tam iść i zobaczyć, czy jeszcze nie zrobiła sobie krzywdy, bo przecież jest jedną z milionów dziewczyn na świecie i cholera, jej życie jest tak ważne!
Wstałem szybko, przechodząc żwawo dwa kroki po czym przystanąłem i zacząłem się śmiać. Mój kumpel miał co najmniej taką minę, jakbym powiedział mu, że wstępuję do zakonu. Wycofałem się powoli i opadłem na fotel, podśmiewając się ze swojego przejętego tonu. 

-T-tak- zaciął się.- Powinieneś to zrobić.
Pokręciłem przecząco głową. 
-Nie, Will- zaprotestowałem.- Nie jestem kimś, kto powinien jej pilnować. To rola jej rodziców, a ja nie będę jej wychowywał. 

-Wiesz co- westchnął i wstał z sofy, kierując się w stronę schodów.- Nie mam do ciebie cierpliwości. Zastanów się po prostu, czy sam nie byłeś na jej miejscu. Nie pamiętasz, kto wtedy wyciągnął do ciebie rękę? 

Obróciłem się w jego stronę i chciałem coś powiedzieć, ale uciszył mnie gestem dłoni. 
-Mike- kontynuował.- Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku, ale nie było by tak, gdyby Carter nie chciał ci pomóc, więc stul swój głupi dziób i spłać swój dług względem niego, co?! 

Spoważniałem, na wzmiankę o nim. On już nie żyje, ale zrobił tu tyle, że nie da się o nim nie pamiętać. Nie da się zapomnieć, że oddychał tym samym powietrzem, chodził po tej samej podłodze i po prostu był. 

-Mamy odbierać życie, nie je ratować- wyjaśniam. 

William jedynie pokręcił głową, machając dłonią. Poprawił czarną rozpinaną bluzę, przejeżdżając palcami po materiale białego podkoszulka. 

-Mogłem powiedzieć to samo Carterowi w dniu w którym zapytał, czy nie potrzebujesz pomocy.


Warknąłem sfrustrowany w momencie, kiedy wskoczyłem przez uchylone okno, do małego pokoju. Podłoga skrzypiała pod moimi nogami, kiedy spojrzałem na łóżko. Liczyłem, że ją obudzę, że zaspana zacznie na mnie wrzeszczeć i w jakimś stopniu chciałem, żeby to zrobiła. Chciałem usłyszeć wiązankę przekleństw pod moim kierunkiem, a potem zawstydzenie na jej twarzy. 
Ale Yvette nie spała. Wpatrywała się w drzwi, podparte krzesłem i ani na moment, nie odwróciła się w moim kierunku, chociaż wiedziała, że tu jestem.

-Ymm...-mruknąłem.- Hej.

To było żenujące. Tyle w temacie. 

Podszedłem do niej, widząc jej niewielkie zainteresowanie moją osobą i przysiadłem na skraju łóżka. Dopiero wtedy spojrzała na mnie, a jej policzki lśniły od mokrych śladów. 
Na dole trwała impreza. Słyszałem muzykę, a pośród niej śmiechy i okrzyki. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się o co chodzi. To wszystko zaczęło robić się zbyt podejrzane i musiałem dowiedzieć się o co chodzi. Natychmiast. 

-Wszystko...-oblizałem usta, czując się jak szczeniak.- Dobrze?

Zielonooka spojrzała na mnie, podnosząc się powoli. Oparła plecy o ścianę, podciągając nogi do siebie. Miała na sobie luźną koszulę, która zjechała jej z ramienia. Pochyliłem się lekko, sięgając do nocnej lampki, umieszczonej na stosie podręczników. Pociągnąłem za sznureczek, obserwując jej rekcję. Oddychała przez nos, mocno wciągając powietrze w płuca. Pokój zalało miękkie, lekko pomarańczowe światło. 
-Co ty tu robisz?- Zapytała w końcu, ochrypłym głosem.- Myślałam, że zrozumiałeś...
-Nie, Yvette. Nie zrozumiałem, dobra?- Warknąłem nieprzyjemnie, świdrując jej oczy swoim natarczywym spojrzeniem.- Kompletnie nic nie rozumiem. Możesz mi to wyjaśnić, kurwa? Co to wszystko ma znaczyć? 

Wzruszyła lekko ramionami, chwytając rąbek koszulki i podciągając go do szyi nerwowo bawiła się kawałkiem materiału. Zdążyłem zauważyć ciemnego siniaka na jej jasnej skórze. 

-Nie wiem o czym mówisz, Mike- przetarła wolną dłonią policzki, unosząc brodę ku górze. Zupełnie jakby myślała, że nie widziałem jak płakała. 

-Doskonale wiesz o czym mówię- odpowiedziałem.- Popatrz na mnie!

Uciekała wzrokiem po ścianach i pościeli, próbując uniknąć mojego spojrzenia. Na nic się to zdało, ponieważ chwyciłem w dwa palce jej policzek, nakierowując w moją stronę. 

-Yvette, to cholernie popieprzone. Zachowujesz się...dziwnie, robisz dziwne rzeczy...nawet nie umiem tego wyjaśnić! Coś się tutaj dzieje, prawda? Jesteś...złamana. Nie wmówisz mi, że każda dziewczyna w twoim wieku prosi o śmierć, płacze po nocach i za wszystko przeprasza. Wiesz o mnie coś, czego nie wie nikt inny. Masz mój słaby punkt, więc sprawiedliwie było by, gdybyś powiedziała mi coś o sobie. Będziemy kwita, Reynolds. Dopiero wtedy dam ci spokój.

Wzdrygnęła się lekko, odsuwając się ode mnie. Jednak wytrzymała moje spojrzenie, więc opuściłem rękę. Zacisnęła lekko usta, jakby chcąc przeanalizować moją propozycję.
-Może nie znasz tak dobrze dziewczyn, jak myślisz że je znasz?- Zaproponowała.

-Nie żartuj sobie- ostrzegłem.

Popieprzone. Kompletnie popieprzone.

-Więc...powiem ci coś, a ty...mnie zostawisz, tak?

Uśmiechnąłem się zawadiacko, kręcąc lekko głową. 

-Tak, tak zrobię- przeczesałem dłonią włosy, zastanawiając się w co się zaraz wpakuję.- Chociaż...daję ci czas do końca miesiąca i wtedy sama będziesz prosić, żebym został. 

Prychnęła lekko rozbawiona. Jej delikatny uśmiech, pasował do zielonych oczu i blond włosów, które były porozrzucane na jej smukłych ramionach.

Na dole coś się rozbiło. Albo przewróciło. Albo jedno i drugie. Dźwięk tłuczonego szkła, przewracającego się krzesła i czyjś krzyk zlał się w jedno. Yvette spojrzała w stronę drzwi, momentalnie poważniejąc a ja zrobiłem to samo. Rozróba na parterze przycichła, chociaż podniesione głosy, wciąż dawały o sobie znać. 

-Co chcesz wiedzieć konkretnie?- Zapytała cicho.

-Chcę wyjaśnień- zerknąłem na nią.- Konkretnych powodów, dla których chciałaś, żebym do ciebie strzelił. 

-To...- zaczęła, ale nie skończyła.

Do naszych uszu, dobiegły ciężkie kroki na schodach. Dziewczyna w oka mgnieniu wyłączyła lampkę, przybliżyła się do mnie i przycisnęła swój wskazujący palec do moich ust.
-Shhhh- jej oddech, odwiał moją twarz.- Musisz być cicho, proszę. 

Zmarszczyłem czoło, kiedy zauważyłem jej poważną minę. Okay... w sumie, na miejscu jej rodziców, też nie byłbym zadowolony, że przyjmuje gości o tak późnej porze. W dodatku dorosłych facetów w ciemnym pokoju i łóżku. Ciekawe jakby to wyjaśniła. 

-Yvette!- Ktoś mocno uderzył w drzwi. Męski, podniesiony głos rozległ się na około, zupełnie tak, jakby facet stał na środku pomieszczenia.- Wiem, że mnie słyszysz!

Zerknąłem na nią, ale ona zaprzeczyła, kiwając głową na boki. 

-Kurwa, wiem, że nie śpisz!- Warknął mężczyzna za drzwiami, szarpiąc klamkę. Krzesło poruszyło się, ale nikt nie wszedł do środka.

-Są zamknięte- wyszeptała niemal bezgłośnie, jednak mimo wszystko usłyszałem. 
Ktoś uporczywie próbował się tutaj dostać, a dziewczyna drżała za każdym razem, kiedy klamka poruszała się.
-Yvette!- Zagrzmiał, a ta w odpowiedzi zamknęła mocno powieki.- Ty mała kurwo, wiem że tam jesteś! W tej chwili masz otworzyć te pierdolone drzwi! 

Ramiona Reynolds zaczęły poruszać się niespokojnie, kiedy schyliła głowę. Wciąż trzymała palec na moich ustach. Miałem ochotę nimi poruszyć, ale nie wiedziałem, jak by na to zareagowała.

Mężczyzna za drzwiami, zaczął wykrzykiwać pijackie obelgi i komentarze, walił pięścią w drzwi i szarpał klamkę zupełnie tak, jakby zależało od tego jego życie. 
Przełknąłem ślinę, czując jak w mojej krwi zbiera się furia. Miałem dość tego typka. Cholernie mnie wkurwiał a nawet nie wiedziałem, kto to jest. Musiał nieźle się spić, że robi coś takiego.

-Wylądujesz na ulicy ty wstrętna dziwko- wysapał.- Zobaczysz! Zoba-czysz! 

A potem wszystko ucichło. Koleś odszedł, zostawiając ciszę niemal idealną. Zrobiło się cicho, a ponieważ nie było tu nawet zegarka, słyszałem jedynie nasze oddechy. Po długich sekundach dziewczyna poruszyła się i założyła luźne kosmyki za uszy.
-Co to było?- Zapytałem cicho. 

Pociągnęła nosem, nerwowo poprawiając się na miejscu. Opuściła luźno ręce i zaśmiała się sztucznie, kręcąc głową. 

-Nie uważasz, że pytasz o zbyt dużo?- Nie reaguje nawet wtedy, kiedy na powrót zapalam lampkę.- Myślisz, że możesz sobie ot tak włazić przez moje okno, bo jest otwarte? Że możesz wchodzić tutaj i żądać ode mnie wyjaśnień w sprawie, która cię nie dotyczy? Że możesz...możesz interesować się moim życiem? 

Zaśmiałem się, pocierając brodę dłonią. To było do niej takie podobne... 
-Też tak kiedyś mówiłem- mruknąłem.- I odpowiedź na twoje pytania, brzmi tak. Tak, myślę że mogę to robić.

Zmrużyła lekko oczy. Miała w nich coś, co wyglądało jak chęć walki, ale po chwili odpuściła.
-To bez sensu- westchnęła zrezygnowana, po czym wygrzebała się z pościeli. Obserwowałem, jak podchodzi do okna a jej długie nogi obleczone  tylko szarymi, materiałowymi spodenkami, sprawiały że nie mogłem oderwać od niej wzroku. Oparła ręce na parapecie, oddychając świeżym powietrzem. 

Milczałem. Nie chciałem się z nią kłócić a zarazem nie wiedziałem jak do niej dotrzeć. Była zagadką, z rodzaju tych, które spędzają sen z powiek. Nie wiem też, czy nie powiedziałbym jej zbyt wiele. Tego nie chciałem najbardziej.

-Masz rację Mike, to nie fair, że znam twój sekret a ty nie wiesz nic o mnie- miała chłodny ton głosu. Po chwili zaczęła jeździć palcem po szybie, rysując niewidzialne wzorki na szybie.- Najpierw chciałam sprzedać ci jakąś wymyśloną historyjkę, ale chyba byś nie uwierzył.

Uśmiechnąłem się lekko, wstając. Podszedłem do niej i stanąłem obok, bokiem opierając się o ścianę. Wcisnąłem dłonie do kieszeni czarnych jeansów i przechyliłem głowę tak, żeby podeprzeć ją tak samo, jak ciało. 
-Ludzie mówią, że jestem bystry.- Stwierdziłem, rozciągając usta w jeszcze większym uśmiechu.

-Chyba tylko ten człowiek, którego widzisz w lustrze- przygryzła lekko dolną wargę, patrząc na mnie z ukosa. 
-Yup, całkiem możliwe- odpowiedziałem.

Cholera, robiła sobie ze mnie żarty. 

-To się leczy, wiesz?- Zapytała lekko rozbawiona, ale mimo wszystko była poważna.

Jej oczy wciąż były smutne, głęboko zranione i przestraszone, ale mimo to się uśmiechała. Nawet kiedy robiła to wymuszenie i tak ładnie wyglądała. 

-Może się leczę, co?- Wzruszyłem ramionami.- Zanim zapytasz, nie. Nie odpowiem ci na to pytanie. Już za dużo o mnie wiesz, skarbie. 

Yvette przewróciła oczami, powracając do rysowania na szybie. Wędrowała palcem na kawałku szkła. Miałem wrażenie, że gdyby miała ołówek, powstałoby arcydzieło. Miała do tego talent i pewnie nawet teraz w jej głowie, powstawały żywe obrazy tego, co kreśliła palcem i nie zostawiało za sobą śladu.

-Co chcesz wiedzieć? 

Miałem masę pytań a odpowiedź "wszystko", chyba by się jej nie spodobała. 
-Kto to był?- Poszedłem po najmniejszej linii oporu, czując zawód. Nie tego w pierwszej kolejności miałem się dowiedzieć.- To był ten...Zack?

-Zack?- Odwróciła się gwałtownie w moja stronę, a jej źrenice powiększyły się automatycznie.

-Powiedziałaś tak do mnie. Ostatnio- przypomniałem. 

Zaprzeczyła, kiwając głową. 
-Umm...na prawdę?- Odkaszlała cicho, przestępując z nogi na nogę.- Może się przesłyszałeś?
Zmarszczyłem czoło. Wiedziałem, że tamtego dnia się nie przesłyszałem a jej reakcja tylko upewniła mnie w tym, że kimkolwiek był Zack, również miał coś za uszami. 
-Nieważne- zbywam to, zostawiając ten temat.- Kto był za tymi drzwiami? 

-Mój ojciec- wyszeptała cicho. 

Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało a nawet nie poruszyło. Było tak, jakby jej słowa zawisły w powietrzu i ciążyły w tym pokoju. Odetchnąłem po długich sekundach, orientując się, że wstrzymałem oddech. 
-Robi tak, kiedy trochę za dużo wypije- kontynuuje przyciszonym głosem.- Zazwyczaj są u niego koledzy czy tam sąsiedzi. To się...po prostu zdarza. 
-Nie powinno- odpowiadam twardo. 
-Ty nigdy nie byłeś pijany?- Rzuca poddenerwowana, mrużąc oczy.
-Jest twoim tatą- zauważam.- Nie powinien wyzywać cię od dziwek, tylko dlatego że zamknęłaś drzwi a on jest pijany.

Oblizałem lekko usta. Mój tata szanował kobiety, niezależnie od tego czy je znał czy nie. Od zawsze mówił mi, że jeśli kobieta mówi "nie", to znaczy nie. Może moje sposoby kontaktu z kobietami, nie są idealne, ale nigdy nie zrobiłem żadnej czegoś, na co nie miała ochoty. Robiłem dokładnie to co mi powtarzał i może udałoby mu się wpoić we mnie też inne zasady, gdyby jego mózg nie wypłynął na asfalt przez dziurę postrzałową, kiedy miałem dziesięć lat. 
-Nie powinieneś wyzywać mnie od dziwek, tylko dlatego że się wkurzasz, wiesz?- Odbija piłeczkę.

To już nie chodzi o to, że mnie atakuje, ale o fakt że broni ojca, który pewnie pobiłby ją, gdyby tylko te drzwi były otworzone. 

-Wiem- odpowiadam, czując dziwny ciężar na barkach.- Wiem. 

Jeśli musi znosić takie słowa od bliskiej osoby, dlaczego miałby słyszeć je od kogoś, kogo nie zna? Yvette zerknęła na mnie, jakby nie dowierzając temu, co mówię. Wiem, że powinienem odpuścić ale nie potrafię tego zrobić.

-Miałem kiedyś przyjaciela- wzdycham ciężko.- Pojawił się w moim życiu dość nieoczekiwanie, przypadkowo i zupełnie...nie był nawet stąd. Po prostu raz tu przyjechał i już został, na stałe. Wszyscy widzieli, że nie zawsze wszystko jest okej, ale on...tylko on coś z tym robił. Powstrzymał mnie przed wieloma głupotami, wyciągnął z większego gówna niż biznes, w którym pracuję i myślę, że jestem mu to winny. Daj sobie pomóc, co? 

Zdziwiła się na moje słowa. Oderwała się od szyby i stanęła naprzeciw mnie, lustrując mnie wzrokiem. Założyła ręce na piersi i z miną wojownika, zapytała:

-Mówisz mi to tylko dlatego, żeby wyciągnąć ode mnie kolejny sekret?

Zdumiałem się. Kompletnie o tym nie pomyślałem, ale zamiast tego, uśmiechnąłem się zawadiacko, przybierając podobną postawę jak ta jej. Była ode mnie trochę niższa, prawie sięgała mi brody, więc musiała lekko zadrzeć głowę, by na mnie spojrzeć.

-Szkoda, że sam na to nie wpadłem- mrugnąłem do niej lewym okiem.- Ale podoba mi się ten pomysł.

Dziewczyna zwiesiła głowę w rezygnacji, mrucząc coś pod nosem. 

-Co się stało z tym przyjacielem?- Zapytała, podnosząc głowę ku górze.

-Nie żyje.

Rozchyla lekko usta w geście zdziwienia. Samo wypowiedzenie tych słów, boli tak samo, jakby ktoś mnie postrzelił. A znam to uczucie bardzo dobrze. Chyba dlatego lekko się wykrzywiłem, kiedy przypominałem sobie tamtą noc.

Yvette odgarnęła luźny kosmyk, który wpadł jej do ust a potem, dotknęła palcami mojego policzka i przejechała po nim luźno, co wywołało moje zainteresowanie. 

-Przykro mi- westchnęła.
Oblizałem usta, chcąc zrobić coś na prawdę głupiego. Dom Reynoldsów ucichł, spowiła go cisza i mrok. 

Cholera.

Cholera.

Cholera.

-Taa- mruknąłem tylko.- Więc to był twój ojciec tak?- Powróciłem do tematu, a ona cofnęła dłoń.- Trochę wypił, okay. Często to robi?
-Dość...często- przyznała ciężko.
-To dziwne- stwierdziłem.- Wychodzi do pracy w garniturze, wraca z zakupami, wydaje się być...normalny.

Dziewczyna roześmiała się sztucznie, by wzrokiem ciskać we mnie gromami.

-W reklamówkach nigdy nie ma jedzenia, tylko wódka albo wino- prychnęła po chwili.

To by wiele wyjaśniało.

-No ale wychodzi do pracy, tak?- Zapytałem.- Gdzie pracuje?

Yvette popatrzyła na mnie, ociągając się z odpowiedzią. Miała dziwny wyraz twarzy, sugerujący kłopoty i złe wiadomości. Lekko rozchylone usta wciąż kusiły, a palce wyznaczały teraz kręte linie na parapecie. Jak w transie rysowania, wciąż coś kreśliła.

-Na policji. 

O.

Kurwa.

Mać.



====


Mike jednak okazał troszkę dobrej woli, schował dumę w kieszeń (a może wyciągnął z niej ciekawość) i zaczął słuchać przyjaciół ;3 
Na górze widzicie sprawczynię tego wszystkiego czyli Yvette, która kojarzy mi się z Nathalią Ramos ;3 
Dobra a teraz czas na smutne wieści xd

Zgłaszam swoją nieobecność od 21-29 czerwca włącznie ^^ W tych dniach nie ma szansy na żaden rozdział, ponieważ będę wtedy na ciut wcześniejszych wakacjach a 29 to dzień mojego egzaminu, więc zmęczenie po podróży i trzy godziny na egzaminie na pewno dadzą o sobie znać. Postaram się dodać coś jeszcze przed wyjazdem ;* Dostęp do internetu będzie bardzo ograniczony, ponieważ to Grecja oraz festiwal, na którym występuję więc rozumiecie... nie da się :(

Trzymajcie kciuki 20 i 29 kiedy będę zmagać się z kwalifikacją A26! 

Pozdrawiam ;*










Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top