14.
Budzona delikatnymi pocałunkami, otwieram oczy. Jasne światło sprawia, że szybko zamykam je znowu. Słyszę nad sobą cichy, niski śmiech a męskie ramiona oplatują mnie mocniej. Wtulając się w ciało bok mnie uchylam powieki.
-Jesteś- mruczę, rozciągając usta w szerokim uśmiechu.- Nie poszedłeś.
-Ja ciebie też- cmoka czubek mojego nosa, układając po chwili głowę na mojej.
-Myślałam, że sobie pójdziesz- wzdycham, jeżdżąc palcami po jego bicepsie.
-Jestem aż tak chujowym facetem?- Zaśmiał się.
Kręcę głową. Kocham go, nawet jeśli jest nam trudno. Kocham go z każdą wadą, chociaż ma ich dużo. Należę do niego i on do mnie.
-Wiesz, że nie chcę nikogo innego- spoglądam na niego.
Uśmiecha się delikatnie a jego twarz przyozdobiona jest lekkim, kującym zarostem. Zaczynam dotykać jego policzka, obserwując tańczące w jego oczach ogniki.
-Zasługujesz na kogoś lepszego- powiedział cicho, układając swoje usta pomiędzy moimi brwiami. Przytrzymał je w tamtym miejscu przez parę chwil.
-Przestań tak mówić-zażądałam.
Westchnął przeciągle, owiewając moją twarz ciepłym powietrzem.
-Nie wrócę dziś do chłopaków, co ty na to?- Proponuje nagle.
-Na prawdę?- Dziwię się.
Wzrusza ramionami, wykrzywiając się w lekkim grymasie i wydyma usta.
-Czemu nie?- Proponuje.- Muszą sobie dać radę beze mnie. Cały tydzień pracowałem więc zasługuję na dzień z najpiękniejszą kobietą świata.
Śmieję się i podnoszę do pozycji siedzącej, trzymając kołdrę tak by zakryć nagie ciało.
-Ty zasługujesz?- Unoszę pytająco brew ku górze.
-Dobra, dobra- oponuje.- Najpiękniejsza kobieta świata, zasługuje na to, żeby spędzić dzień ze swoim facetem. Tak?
Kiwam ochoczo głową i pochylam się tak, żeby cmoknąć go szybko w policzek. Jeszcze nie umyłam zębów więc...
-Ale teraz się ubierz- nakazuję.- Wolałabym, żeby mama nie zobaczyła nas...w takim stanie.
Chłopak opiera się wygodnie o poduszki, posyłając mi jedno z tych swoich spojrzeń.
-Jakieś pół godziny temu tu była- oblizuje lekko usta, rozkładając ręce w geście bezradności.
O mój Boże.
-Nie żartuj tak- odpowiadam przerażona.
To trochę straszna wizja. Nasze ubrania są dosłownie wszędzie i nie ma możliwości, żeby nie domyśleć się co tu się działo. Chyba nikt nie chce, żeby rodzic zobaczył cię w takiej sytuacji.
-Reed, myślę że Jennifer wie co robimy. To normalne w związku, prawda?
Opadam na poduszki, zakrywając twarz dłońmi. Może nie jestem dzieckiem ale o niektórych sprawach moja rodzicielka wiedzieć nie musi. Domyślać się, to jedno. Wiedzieć, to drugie.
-Czeka mnie rozmowa...-jęczę, bo zbyt dobrze znam swoją matkę i wiem, co się będzie dziać, kiedy się spotkamy.
Archer śmieje się i pocieszająco klepie w miejsce, gdzie pod pościelą schowane są moje nogi.
-Robią to samo z ojcem, więc...-zaczyna, ale mu przerywam.
-Stop! Nie chce o tym słuchać.
Dziecko też nie powinno słuchać o igraszkach rodziców. To działa w dwie strony, bo sytuacja jest niekomfortowa, trochę żenująca i dziwne. Dla każdego.
-Okay-wzdycha, przyciągając mnie do siebie.
Opieram dłoń na jego torsie, badając opuszkami palców rozgrzaną skórę. Unoszę leciutko głowę, opierając czoło o jego policzek.
-W czwartek mam wizytę u lekarza- wzdycham ciężko, przypominając sobie wszystkich lekarzy i pielęgniarki, które pachną jak środek dezynfekujący.
-I jak się czujesz?- Pyta troskliwie.
-Chyba dobrze- mój palec wskazujący rysuje niewidzialne wzroki na jego mostku a ja skupiam się na tej czynności, jakby była bardzo ważna.- Ale się boję.
-Nie ma czego, kochanie- jego usta w uspokajającym geście cmokają moje czoło. Wie jak mało kto, że uwielbiam kiedy to robi.- Pojechać z tobą?
-Pewnie mama będzie chciała to zrobić- odpowiadam.
-Jeśli chcesz, mogę tam być- proponuje.
-Przydasz mi się w piątek- chichoczę.
-Piątek?- Powtarza.
Wzdycham ciężko. Nawet nie miałam mu kiedy powiedzieć o tak istotnych rzeczach, bo nie miał czasu. Przytłacza mnie to, ale mogę mieć jedynie nadzieję, że to się zmieni. Oby szybko.
-Widzę się z tatą- wyjaśniam.
Kiwa głową, na znak że rozumie.
-Nigdy nie polubisz tych wizyt, no nie?
-Są...dziwne- przyznaję.- Wiesz, że rozmawiasz z kimś, kto powinien być ci bliski ale czujesz przepaść nie do pokonania.
-To będą dwa piekielne dni, co?
-Będą po prostu trudne- mruczę.
-Nie będziesz w tym sama, obiecuję. Jestem całkiem dobry w składaniu obietnic- śmieje się cicho.- Przepraszam za ostatni tydzień. Chcę mieć z głowy ten problem, ale wkurwia mnie fakt, że to nie idzie tak szybko, jakbym chciał.
-Rozumiem- przyznaję.- Ale źle się z tym czuję, dobra? Straciłam cię na dwa pieprzone lata i boję się, że znowu skończy się tak samo. Że będziesz blisko, ale nie będziesz wystarczająco blisko mnie, że cię stracę...bezpowrotnie.
-Tylko dlatego, że ten tydzień nie był najlepszy?- Dziwi się.
Na to wygląda...Moje milczenie Archer uznaje jako odpowiedź twierdzącą. Całuje czubek mojej głowy. Raz, drugi, trzeci...
-Nie musisz się tego bać- mruczy.- Kocham cię przez cały czas. Kochałem cię, kiedy pocałowałem cię pierwszy raz, kiedy wyjeżdżałem, przez każdy dzień we Francji, w każdą godzinę po powrocie, w momencie, kiedy zobaczyłem cię po latach. Kochałem cię dwa tygodnie temu, tydzień temu, wczoraj, kocham cię dziś i będę kochał jutro, za tydzień, za miesiąc, za dwa lata...już zawsze. To się nie zmieni.
Przymknęłam oczy, rozkoszując się jego delikatnym i czułym głosem. Położyłam dłoń na jego szyi, czując puls pod palcami.
-Jestem beznadziejnym facetem, wiem- mówi po chwili.- Często cię ranię, zawodzę, nie ma mnie, kiedy mnie potrzebujesz, nigdy nie zabrałem cię na prawdziwą randkę a pierścionek, który ci kupiłem przypomina tylko o złych rzeczach...
Automatycznie powędrowałam ręką w stronę łańcuszka, na którym obok literki "R" wisiał podarunek od niego. Chciałam założyć go na palec, ale jeszcze nie mogłam. Bałam się, że spanie i go zgubię. Chwyciłam w dwa palce biżuterię, gładząc jej fakturę i każdą wypukłość.
-Podoba mi się. Na prawdę- odpowiadam szczerze.- A ja nie potrzebuje kolacji, kina czy wycieczek na egzotyczne wysypy. Potrzebuję tylko ciebie Archer, rozumiesz?
-Przepraszam- zerka na mnie.- Robota trochę mnie przyćmiła. Wybaczysz mi to?
-A postanowienie poprawy?- Zagryzam dolną wargę, patrząc na niego wyczekująco.
-Poprawię się- przyrzeka.-Dla ciebie wszystko.
Śmieję się, kiedy trąca nosem skórę pod moim uchem.
-Co z Ryanem?- Pytam, przypominając sobie o mojej małej misji.
-Chcesz o nim gadać?- Przewraca oczami.- To idiota.
-Wysadził was magazyn- przypominam cicho.- Może idiota ale groźny.
-I właśnie przedstawiłaś pierwszy powód do tego, żeby się do niego nie zbliżać- patrzy na mnie wyczekująco, jakby spodziewał się czegoś ode mnie usłyszeć.
Wytrzymuję jego spojrzenie i zbierając w sobie wszystkie siły, kontynuuję rozmowę spokojnym i opanowanym głosem.
-Dlatego pytam ciebie.
Wzdycha po raz steny dzisiaj. Zupełnie tak, jakbym była ciężarem i odpowiadanie na moje pytania, było dla niego zbyt trudne i ciężkie.
- Zapadł się pod ziemię- jego palce głaszczą delikatnie moje nagie ramię.- Zebraliśmy o nim wszystkie możliwe informacje i cholera...ten dzieciak jest groźniejszy niż nam się wydawało. To już nie wybuchy nastolatka, który chce zwrócić na siebie uwagę i zarobić na okolicznych gangach. Jego zabaweczki kupują najwięksi gangsterzy i widocznie są niezawodne, skoro wciąż żyje.
Oblizuję spierzchnięte usta, martwiąc się o powodzenie mojego planu. Cholera...Albo to, albo Archer zginie a tego nie dam rady udźwignąć.
-Nie sądzisz, że zrobił to...celowo?- Przełykam ślinę, wpatrując się w jego oczy.
-Dobrze wiedział, że magazyn jest nasz. Wiedział w kogo celuje.
-Wiem- potrząsam głową.- Wiem. Ale chodzi mi o coś innego.
Chłopak patrzy na mnie z zaciekawieniem, lustrując moją twarz.
-Więc?
-Straciliście większość amunicji, tak?- Pytam, żeby się upewnić.
-Kluczowej, cholernie drogiej i niezawodnej- prycha z irytacją, a jego mięśnie lekko się spinają, kiedy przenosi wzrok na pokój.
-I co teraz?
Sprzedaje mi wymuszony śmiech i powagę wypisaną w każdym skrawku jego ciała. To poważna sprawa, wiem o tym.
-Zebranie tego od nowa, zajmie nam lata.
Opieram się o niego, tak żeby był zmuszony na mnie spojrzeć. Robi to, desperacko próbując nie pokazać po sobie jak bardzo ta sytuacja go drażni. Ale wszystko siedzi w tych zielonych tęczówkach, które wręcz błagają o to, żeby ktoś im pomógł.
-Skoro wyrządził takie szkody...niech je naprawi- proponuję.
Chłopak marszczy czoło, lekko przekrzywiając głowę i czeka co powiem dalej.
-Skoro ma takie zdolności, na pewno potrafilibyście to wykorzystać...prawda?
MIKE POV
Pozwoliłem Yvette rządzić.
Jakkolwiek to brzmi. Zabrałem ją na lunch, bo sam byłem już głodny. Wybrała szarlotkę i kawę mrożoną, co na prawdę mnie zdziwiło. Myślałem, że wszystkie dziewczyny liczą kalorie, unikają słodyczy a ona...dawno nie widziałem, żeby ktoś tak zachwycał się dużą dawką cukru.
Zabrałem ją poza miasto, parkując na jednym ze wzgórz. Widać z niego odległe West Richmond Falls i okoliczne miejscowości na tle wzniesień i drzew. Pozwoliłem dziewczynie majstrować z siedzeniem tak długo, dopóki nie znajdzie odpowiedniego ustawienia. Milczałem, kiedy przerzuciła nogi przez otwarte okno wystawiając je na słońce. Co jakiś czas zerkała na widok przed nami i z uśmiechem kreśliła linie po kartce. Nie chciałem jej przeszkadzać, więc wyszedłem z samochodu i wdrapałem się na wielki głaz, który tutaj stał. Usadowiłem się na nim, odpalając papierosa i mocno zaciągnąłem się nikotyną. Obserwowałem jej zgrabne nogi, których stopy poruszały się w równym rytmie, jakby nuciła piosenkę. Tylko jaką...
Przekładałem fajkę z ręki do ręki, zastanawiając się nad tym całym gównem.
Zaczynam od momentu, kiedy przyszedłem na świat. Moje życie, kosztowało zbyt dużo. Fakt, że się urodziłem oznaczał, że umarł ktoś inny. Mama. Pierwsze i ostatnie dziecko Courtney O'Connor. W momencie, kiedy po raz pierwszy nabrałem powietrza w płuca ona zrobiła to samo, tylko po raz ostatni. Potem przez dziesięć lat, jakoś to było. Różnie bo różnie. Dużo się przeprowadzaliśmy z ojcem, który był dla mnie jedyną osobą na świecie. Potem on też zmarł, a raczej odszedł z hukiem. Życie na ulicy, używki, nieciekawe towarzystwo, bójki i wreszcie Diego. Pociągając mnie na sam dół, uratował mnie, co chociaż jest paradoksem ma duży sens. Śmierć Cartera, to trzecia śmierć w moim życiu bo wraz z odejściem osób na których ci zależy, odchodzi cząstka ciebie. Zostało jeszcze pięć elementów, no chyba że teraz moja kolej. Reynolds skomplikowała sprawę i nawet jeśli jest nie groźna, obawiam się że już zawsze będzie prześladować mnie fakt spierdolonej roboty. W dodatku luki w magazynie, Ryan i te wszystkie pogłoski, które słyszę w klubach od podchmielonych facetów. Cholera...
-O czym myślisz?- Słyszę jej głos i spoglądam na nią.
Stoi przede mną, przytulając do siebie notatnik. Po chwili zakłada włosy za ucho i uśmiecha się lekko, kiedy wyłapuję jej wzrok.
-Jak powiem ci prawdę, to się wystraszysz- mruczę tylko.
-Widziałam już dużo- wydyma dolną wargę w zamyśleniu, unosząc wzrok ku niebiosom.- Chyba nie jesteś w stanie mnie zaszokować.
Prycham z niedowierzaniem, zaciągając się papierosem. Nikotyna działa na mój organizm uspokajająco i powoduje, że jestem w stanie trzymać nerwy na wodzy. To nie wina Yvette, że widziała akcję z Grantem...A może jednak jej wina, bo po chuj tamtędy szła. Cholera...
-Jesteś całkiem ładną dziewczyną, ale głupią, co? Ile razy będziesz mi wypominać to, że zjebałem robotę!?
Mruży oczy, obserwując mnie i poluźnia uścisk na notesie. Przestępuje z nogi na nogę i nie ma zamiaru odejść.
-Może dopóki nie nauczysz się robić swojej roboty porządnie?- Zadaje to retoryczne pytanie, które doprowadza mnie do szału.
Michael O'Connor wie co robi i robi to dobrze.
Jedna idiotka nie będzie mi psuła tylu lat ciężkiej i niewdzięcznej pracy. To gówno jakich mało, ale przynajmniej dobrze je znam i ta laska, nie będzie mi tego psuć.
Zeskakuję z kamieni, lądując przed nią i wyrywam jej ten śmieszny notesik, rzucając na ziemię. Wydaje z siebie zduszony krzyk. Chwytam ją za nadgarstki, na co krzywi się w grymasie bólu.
-Przestań pierdolić, dobra?!- Złoszczę się na nią, cedząc słowa przez zęby.
Reynolds krzywi się jeszcze bardziej, a spomiędzy jej ust wychodzi jęk, kiedy zacieśniam uścisk.
-Byłem dla ciebie na tyle miły, że zostawiłam cię przy życiu.- Kontynuuję, nie spuszczając z niej rozwścieczonego wzroku.- Mogłem cię w każdej chwili zabić, ale tego nie zrobiłem. Powinnaś mi dziękować i okazać chociaż trochę szacunku, tymczasem ty lekceważysz to, że cały czas mam przy sobie broń i pociągnięcie za spust, będzie tylko kolejnym ruchem, który dziś wykonam. Zrobię to bez żadnych skrupułów, rozumiesz? Zadajesz głupie pytania, mówisz głupie rzeczy, kompletnie tak, jakbyś rozmawiała z byle kolegą. Nie zapominaj kim jestem, ale nie wypominaj mi tego. Bo kurwa, nie ręczę za siebie! Po cholerę pozwoliłem ci żyć...
Obserwuję, jak po jej policzku spływa samotna łza. Patrzy gdzieś w bok, mocno zaciskając pięści a jej twarz przepełniona jest bólem. Oddycham ciężko, podczas kiedy ona łapie powietrze w lekko uchylone usta, powstrzymując się przed tym, żeby się nie rozpłakać. Puszczam ją z frustracją a ona automatycznie przyciska rozdygotane ręce do klatki piersiowej. Wciąż unika patrzenia na mnie i już nie jest tak wygadana.
To jest w niej najdziwniejsze. Ma w sobie odwagę, ale kiedy ktoś zaczyna ją atakować, momentalnie wyparowuje. Staje się wystraszoną, szarą myszką, która przeprasza, że żyje. Jest skruszona, nawet wtedy kiedy nie musi. To cholernie dziwne.
Po chwili schylam się po notes, który wyrzuciłem. Wiatr rozwiewa jego kartki, które w większości są zarysowane. Wstaję, trzymając w rękach przedmiot, będący odzwierciedleniem jej myśli. Na kartce widzę wielkiego, groźnego lwa z rozwartą paszczą. Wygląda jakby ryczał tuż przed tym, jak zada atak. Przed nim stoi ludzka postać. Nieproporcjonalnie malutka do wielkiego króla zwierząt, z pochyloną głową i opuszczonymi rękami. Nie wiadomo, czy to kobieta czy mężczyzna. Wszystkie inne szczegóły i detale są bardzo wyraźne, misternie dopracowane. Ma duży talent, to trzeba przyznać.
-Zostaw to- prosi cicho, pocierając jedną dłonią nadgarstek.
Pociąga nosem, patrząc tępo w przedmiot, który trzymam. Podnoszę wzrok, widząc roztrzęsioną dziewczynę przed sobą. Wiatr targa jej długie, lekko kręcone włosy, wilgotne policzki błyszczą w słońcu a zaszklone oczy są zgaszone.
-To jest...dobre- kiwam głową.- Masz talent, wiesz?
-Do rujnowania sobie życia?- Pyta ironicznie.- Tak.
Przekrzywiam głowę, starając się uspokoić oddech. Potrafię się szybko zdenerwować, ale opanowanie nigdy nie zajmuje mi dużo czasu. Musze jednak uważać, bo to nie jest zwykła osoba. Poznała moją największą tajemnicę, zanim poznała mnie. Jest dla nas równie niebezpieczna, jak Evan, Rick, Ryan, Reinhartowie czy policja wisząca nam nad głowami.
Zwłaszcza ci przedostatni, mają w sobie coś, co nie pozwala mi zapomnieć o tym, co usłyszałem w jednym klubie.
Reinhart? Jeśli jesteś im coś winny, lepiej zrób wszystko, żeby to zwrócić. Wybierz się nawet do samego diabła, jeśli zajdzie taka potrzeba. Lepiej mieć na pieńku z szatanem niż z nimi. Wystarczy, że raz krzywo na nich popatrzysz a ostatnie co zobaczysz przed śmiercią, to triumfalny uśmiech Lory.
A problem w tym, że byliśmy im winni...całkiem sporo.
-Boli cię?- Przełykam ślinę, obserwując jak rozmasowuje nadgarstki.
Krzywi się, kiedy dotykam jedną dłonią jej ramienia i ściskam lekko, bardziej w geście pocieszenia.
-Nie dotykaj mnie- prosi słabo.
Opuszczam rękę. Może mnie wkurzać, ale nie powinienem zadawać jej bólu. Jestem od niej starszy, wyższy, silniejszy a ona jest zbyt delikatna, żeby wytrzymać takie coś.
-Przepraszam- wzdycham.- Nie chciałem, żeby bolało.
Wyszarpuje z mojej dłoni swój notatnik. Zupełnie tak, jakby był drogocenny albo super ważny.
-Nie dotykaj mnie już nigdy- jej głos drży, kiedy wycofuje się o krok.- Ani tego.
-Okay- oponuję, unosząc ręce w geście poddania się.
-Chcę wracać do domu- mówi.
Boi się. Jest cholernie wystraszona. Trzęsie się, cały czas się wycofując a jej wzrok wędruje po całej okolicy. Wygląda, jakby widziała ducha.
-Yvette?
Stoi oparta o samochód, jej klatka piersiowa unosi się w szybkim tempie, łapczywie nabiera powietrza w płuca, jakby z całego otoczenia powoli wysysano tlen. Jej broda drży, oczy znów zachodzą łzami. Podchodzę do niej, bo boję się, że zaraz starci równowagę i upadnie, rozwalając sobie przy tym głowę. Jakoś nie specjalnie chciałem bawić się w pielęgniarkę albo grabarza.
Kiedy zrównuję się z nią i chwytam ją pod boki, wydaje z siebie przerażający krzyk. Nogi uginają się pod nią i dziewczyna osuwa się na ziemię. Łapię ją, przytwierdzając plecami do blachy Jeepa. Reynolds płacze, kuląc się jak małe dziecko i mruczy coś pod nosem. Dopiero po chwili jestem w stanie zrozumieć jej słowa.
-Zostaw mnie- łka urywanie.- Nic ci...nie...zrobiłam...proszę...Zack...zostaw mnie...
-Yvette?- Próbuję jakoś powstrzymać ten nagły atak paniki, przemawiając do niej spokojnie.- Nie jestem Zack.
Kręci głową, starając się złapać powietrze w płuca. Włosy spadają na jej twarz, kiedy otwiera coraz szerzej usta, wyglądając jak ryba bez wody.
-Hej, to ja Mike- mruczę.- Oddychaj. Wdech i wydech. Yvette...oddychaj.
Mija pięć a może nawet dziesięć minut, zanim dziewczyna uspokaja się. Jej oddech się normuje, przestaje płakać, nie wymawia tego imienia i rozluźnia się. Trzymam ją, chociaż siedzi już stabilnie i nie wygląda, jakby miała zaraz zejść z tego świata.
-Wyjaśnisz mi to?- Pytam po kolejnych długich minutach.- Wiesz, chyba należą mi się wyjaśnienia.
Patrzy na mnie zapuchniętymi oczami, błądząc wzrokiem po mojej twarzy. Czuję się jak starszy brat, którym nigdy nie miałem okazji być.
-To popieprzone...-wyszeptała, ledwo poruszając ustami.
-Tak jak wszystko co mnie dotyczy- uśmiecham się lekko.- To był atak paniki, wiem o tym. Ale dlaczego?
-Mike...zostaw to- kręci głową, spychając moje ręce z jej boków. Podciąga kolana do brody i obejmuje się ciasno ramionami.
Siadam obok niej, opierając się plecami o samochód. Zaczynam się zastanawiać, czy to wszystko co widziałem do tej pory, ma jakiś związek. To wyobcowanie, nagłe zamknięcie w sobie, strach, rysowanie, płacz i grymas na twarzy. Każdy ma swój ciężar i widocznie ona niezbyt sobie z tym radziła. Nie, żebym był specjalistą ale z doświadczenia wiem, że wygadanie są potrafi wiele zdziałać.
Carter był za dobry dla tej roboty. Miał trudne dzieciństwo a raczej jego brak, ale był świetnym przyjacielem i kompanem do rozmów. Stawał murem za każdym z nas, potrafił wysłuchać nawet mnie. Prawdopodobnie to dzięki niemu, jakoś przecierpiałem swoje sprawy. Nigdy nie rozumiał tylko jednego...mojej chęci zabijania. Jedyne na co liczyłem to to, że kiedyś pociągnę za spust a kula trafi w mordercę mojego ojca.
-Mamy czas- zerknąłem na nią.
-Nie- kręci głową.
-Możemy znaleźć jakieś rozwiązanie- proponuję.
Przekręca po paru sekundach głowę a nasze spojrzenia krzyżują się. Jasne oczy wpatrują się we mnie nieprzeniknionym wzrokiem a lekko uchylone usta, poruszają się delikatnie.
-Chcesz wiedzieć?- Pyta cicho.
Kiwam głową na znak, że chcę.
-Jestem zepsuta, od środka Mike- mówi, lekko drżącym głosem.- A teraz zabierz mnie do domu i nigdy więcej do mnie nie przychodź. Jeśli masz jakieś wątpliwości, możesz mnie nawet zabić...ale nigdy więcej nie chcę cię widzieć.
====
Hejka ^^
Nie wiem czemu nie mam weny do "Pokochaj mnie" :x Muszę jakoś się spiąć, ale zupełnie mi to nie idzie a tutaj słowa same płyną .-.
No cóż...miłego weekednu skarby! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top