Stary znajomy...
Obudziłam się, kiedy na zewnątrz było już zupełnie jasno, nie byłam jednak w swoim ukochanym pokoju. Leżałam na brudnym, niezbyt zachęcającym, dużym łóżku.
Gdzie ja udiabła jestem?? Dlaczego tu jestem? Który dzisiaj jest? Która godzina? Gdzie mój telefon? Co z chłopakami?
Lawina myśli zasypała mnie, a ja z nią nie walczyłam. Miałam dość. Wszystko mnie bolało. Szczególnie udo..
Ejjjjjj!! No właśnie.-olśniło mnie. Odgarnęłam brudny koc, a na nodze zauważyłam czerwony od krwi bandaż. Znowu zaczęły mnie zalewać pytania, o wydarzenia wczorajszej nocy.
Na szczęście albo nieszczęście(bo dostałam zapaści że strachu) mój monolog wewnętrzny przerwał huk, jakby coś ciężkiego spadało że schodów. A po chwili w drzwiach pojawił się chłopak.
Wysoki, szczupły, dobrze zbudowany z lekkim, uroczym zarostem. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę, a ja cały ten czas miałam wrażenie że znam jego oczy. Miały coś w sobie. Z jednej strony sprawiał wrażenie osoby chłodnej i nieufnej, jednak oczy miał radosne, jakby w tym dorosłym mężczyźnie nadal tliła się dziecięca radość i beztroska, którą mu odebrało życie.
K- Derek?
D- Cześć Korin- uśmiechnął się chyba szczerze
K- Derek!!! Jak dawno się nie widzieliśmy, ostatni raz chyba jak...-przerwałam, bo zdałam sobie sprawę co chciałam palnąć
D-No tak od pożaru. Tęskniłem za tobą.
Kiedyś, jeszcze przed pożarem i śmiercią Thalii. Tylko ona oprócz mamy, była mi naprawdę bliska i to dzięki niej mama poznała tatę.
Prawdę mówiąc niewiele pamiętam z tego okresu, według psychologa szkolnego to dlatego że była to dla mnie wielka trauma. Próbowałam przekonać też Dereka żeby nie zamykał się w sobie i nie uciekał ode mnie, skoro psycholog nie wchodził w grę. Niestety co mogła 11 letnia, mała Korin na wielkiego, 16 letniego Dereka. Rozstaliśmy się w najgorszym możliwym momencie dla nas obojga. Oboje straciliśmy kogoś bliskiego. A on to podle olał.
Znowu lawina myśli. Czy to zdrowe?
K- Emmm Derek, co tutaj robisz? Myślałam że wyjechałeś razem z Laurą.
D- Nigdy nigdzie nie wyjeżdżałem, po prostu jakoś nam się nie składało żeby na siebie wpaść.
K- Nie składało?!??!?? Wiesz ile razy próbowałam się z tobą skontaktować??? Wiesz ile razy ryczałam że zostawił mnie "starszy brat"?!?!?-zerwałam się na równe nogi i ruszyłam w kierunku drzwi, nie patrząc zdziwionemu chłopakowi w twarz
D- Korin poczekaj!!! Przecież to nie tak, że ja tego nie chciałem.
K- Skoro nie tak to jak? Nigdy nie byłeś bezwolną, małą istotą. Nawet Laura nie mogła na ciebie wpłynąć.-i wyszłam, teraz nie byłam na niego wkurzona że mnie zostawił, ale ze tak beztrosko do tego podszedł. Przykre.
A tak w sumie to która godzina? Dobra, mało ważne i tak już nie zdążę na lekcje. Tylko że jutro dostanę dłuuuuuuuuugi wykład na temat że nic nie powiedziałam że mnie nie będzie, że się martwił i tak dalej.
Nie mogę im powiedzieć że spotkałam Dereka i że coś mnie ugryzło, bo zaraz będą robili dochodzenie. A wolałabym że jeśli coś tutaj grasuje to lepiej żeby oni się tutaj nie kręcili. Są przecież jak magnes na kłopoty.
Ocho, dzwoni mi telefon, tylko gdzie ja go mam? Dużego wyboru nie mam, albo w koszeni spodni, albo w torbie "bez dna". Tym razem obstawiam "czarną dziurę". Grzebie w niej i grzebie, ale nie zauważyłam nawet odświetlonegi ekranu. Gdzie to cholerstwo może być?
Nie wiem czemu nie tknęło żeby się obejrzeć się do tyłu i się rozejrzeć. Zaczęłam nabierać pewności że dzwonienie słyszę gdzieś zza siebie, jakby telefon mi wypadł z kieszeni tylko że normalnie nie usłyszała bym tego. Mniejsza z tym. Ruszyłam w stronę z której dochodził dźwięk, faktycznie mój telefon leżał sobie w trawi, lekko uważany krwią. Tak kolejny raz przypomniałam sobie o razie na udzie. Podniosła komórkę i znalazłam pieniek na którym mógłbym usiąść żeby zdjąć opatrunek. O dziwo noga mnie nie bolała, może to przez adrenalinę po kłótni z Derekiem. Przysiadłam na pniu i zaczęłam powoli zdejmować czerwone bandaże. To co zobaczyłam pod spodem zwaliło mnie z siedzenia. Nic tam nie było, nawet maleńkiej blizny, tylko przegryzione dżinsy.
Może i się nie znam na medycynie tak jak Melissa, ale tak paskudne rany chyba nie goją się tak szybko. Trochę to dziwne, ale rana zasadę przez zwierzę wyglądające jak zmutowy wilk nie mogła być normalna.
Znowu zadzwonił mój telefon, tylko że miałam wrażenie że to armaty walą, jakaś masakra totalna. Co prawda głośność miałam ustawioną na maxa, ale nigdy to tak nie wyło. No dobra nie ważne, muszę zadzwonić do Stilesa i powiedzieć że żyje, bo wieczorem mnie zagdera. Dziwne że Evan się do tej pory nie odezwał, byliśmy umówieni że po zajęciach gdzieś wyjdziemy z okazji rocznicy. Już 2 lata nam razem stuknęły, wydaje mi się że to sporo jak na nastoletni związek i tak zwaną "szczenięcą" miłość. Mam nadzieję że nie zapomniał...
K-Hejcio Stiles, dzwoniłeś? Coś się stało?
S-Niee, nic się nie stało. Oprócz tego że nie było cię w szkole, a ja wychodzę z siebie, bo się martwię.
K-To proszę nie wychodź z siebie, bo z dwoma takimi jak ty nie wytrzymam.
S-Ehh, jak zwykle masz humorek. Kors, słuchaj mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia, tylko proszę, nie załamuj się, pamiętaj że zawsze masz mnie, Scotta i Lydie.
K-Dobra mów o co chodzi, bo zaczęłam się martwić!
S-Bo chodzi o Evana...
K-Coś mu się stało? Stiles mów szybko!
S-Bo on...
W tym momencie straciłam zasięg..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top