ⓍⓍⓋⒾ
Stałam, nie wiedząc co ze sobą zrobić. To, co właśnie się wydarzyło, zniszczyło mój świato pogląd. Niby wiedziałam, że wilkołaki bywają okrutne. A łudzenie się, że mama nie ma krwi na rękach, byłoby naiwne. Jednak pewna świadomość, a widzenie czegoś na własne oczy to dwie różne sprawy. Chyba naprawdę nie byłam na to gotowa. Chociaż czemu się dziwić. Zawsze pchałam się tam gdzie mnie nie trzeba, a potem żałuję. I w tym wypadku nie mogło być inaczej.
- To serio koniec. - Oderwałam wzrok od nieżywego wilka i przeniosłam go na brata. - Mało imponująca walka.
- Zdradzę Ci sekret siostrzyczko. - Objął mnie ramieniem przeciągając do siebie. - Mało która wojna jest bardziej imponująca. Widzisz alfy nie dążą do rozlewu krwi w sforze, więc często unikają zbiorowy walk. Poza tym tu chodzi o honor.
Westchnęłam cicho, spoglądając na watahę, która właśnie straciła alfę. Nie wyglądali na specjalnie zrozpaczonych jego śmiercią. Byli raczej, przerażeni tym co ich czeka. Nikt nie miał odwagi opuścić pola walki. Jedynie szeptali coś między sobą. Zapewne zastanawiali się, co nowa alfą z nimi zrobi. Sama zresztą byłam ciekawa. Naszą watahą nigdy wcześniej nie wchłonęła innej więc to, w jaki sposób się to odbędzie, było dla mnie zagadką. I to nawet całkiem ciekawą.
W końcu dostrzegłam mamę. Podeszła do nas już ubrana. Na jej ciele widniały ślady po ugryzieniach. Była, zmęczona, a jej włosy pozostawały w nieładzie. Jednak głowę, jak zawsze, unosiła wysoko. Dzisiaj to ona była górą.
- Jak się czujesz kochanie? - Tata podszedł do niej, całując ją czule.
- Będę żyć. - Odwzajemniła krótko jego pocałunek, po czym przeniosła wzrok na nas. - Zostanę tutaj z paroma naszymi. Resztą wraca - oświadczyła, obracając się przodem do watahy. - Sawana, chodź ze mną. - Ruszyła przed siebie, a ja na nic nie czekając ruszyłam za nią.
- Coś się stało? - dopytałam nieco niepewnie.
- Nie - rzuciła, nieco mnie tym uspokajając. - Chce, żebyś ze mną została.
- Tylko po co? - spytałam zdziwiona, przenosząc wzrok na watahę, do której się zbliżałyśmy.
- Poczekaj chwile - poprosiła, wykonując jeszcze jeden krok do przodu. - Ja i moja córka zostaniemy tutaj na kilka dni i zarządzimy spis. Każdy przyjdzie do mnie i oświadczy czy zostaje w moim stadzie, czy zostaje banitą. Zapisy zaczynają się od jutra. Wszyscy mają obowiązek się stawić, a każdy kto tego nie zrobi będzie ścigany, jako uciekający członek mojej sfory. Dobrze przemyślcie tę decyzję - Zwróciła się do watahy, na co w tej ponownie rozbrzmiały szepty. - Pomożesz mi i bardzo bym cię prosiła, żebyś załatwiła tę sprawę z mate tutaj. Bo jeśli nie jesteś w stanie żyć z nim pod jednym dachem, nie zabiorę go do mojego domu watahy. Zostanie skazany na banicję. Wybór należy do ciebie. - Zwróciła się do mnie, po czym zwróciła się w kierunku domu watahy.
- Czemu ja mam o tym decydować? - spytałam przerażona. Nie chciałam, odpowiadać za czyjesz życie.
- Bo jesteś alfą. A my alfy musimy podejmować trudne decyzje. - Przeniosła na mnie łagodne spojrzenie. - Musimy umieć panować nad emocjami i sądzić, często o nich zapominając. Poza tym to twój mate i twoja sprawa. Nie załatwię tego za ciebie.
Wbiłam wzrok przed siebie, starając się to przemyśleć. I co ja mam teraz zrobić? Nie chce go znać. Nienawidzę go z całego serca. A jednocześnie nie chce skazywać go na banicję, bo z tym też nie umiałabym żyć. Posiadanie władzy to jednak okropna sprawa.
Wraz z mamą przekroczyłyśmy próg domu watahy. Na jej rozkaz beta watahy zaprowadził nas do biura alfy. Mama zajęła jego miejsce, okazując, że teraz to ona jest alfą. Beta ukłonił się jej lekko, na co ta się skrzywiła.
- Nie jestem królową. Nie potrzeba mi pokłonów - oświadczyła, na co beta się wyprostował i mruknął coś pod nosem opuszczając gabinet.
- Dziwne te wilki - rzuciłam, siadając na biurku.
- Są inne. Każda wataha jest trochę inna. Wszystko zależy od alfy, i tego co od nich wymaga - oświadczyła, czegoś szukając. Przy okazji niechcący wywarając parę rzeczy i robiąc straszy bałagan. - Nie patrz tak na mnie - poprosiła, spotykając się z moim zdziwionym spojrzeniem. - Nie da się szukać czegoś w nieznanym miejscu i nie zrobić bałaganu. - Nagle usłyszałam trzask pękającego szkła. Spojrzałam na podłogę, a potem na mamę. - strąciła z biurka butelkę z alkoholem. - Jestem alfą, ale nie tą z najzgrabniejszych.
Zaśmiałam się na te słowa. Mama nie była idealna. Zresztą nikt taki nie był. Jednak nigdy nie starała się tego ukryć. Była szczera ze sobą i z innymi. I nie tworzyła wokół siebie pozorów idealności. Do czego alfy miały słabość. Nagle drzwi do gabinetu się otworzyły. Weszli przez nie tata z moim rodzeństwem.
- Wracamy do domu - oświadczył tata, całując mamę na dowidzenia. Czy oni robią cokolwiek innego?
- Na pewno nie chcesz, żebym został? - dopytał Ethan najwyraźniej niechętny na powrót do domu.
- Powinieneś wrócić. Jesteś moim następca więc watahą będzie cię słuchać. A ciocia Sue i tata bez wątpienia potrzebują cię bardziej niż ja.
- Jasne - rzucił niepocieszony, krzyżując ramiona na piersi.
- I kochanie postaraj się nie kłócić z moim tatą - poprosiła mama, na co omega nieco się skrzywił. Najwyraźniej dopiero teraz przypominał sobie o dziadku. - Wiem, że bywa nieznośny, ale ja też taka jestem, a mnie jakoś znosisz.
- Ciebie kocham, a twojego ojca nie. No, ale niech będzie. Postaram się omijać go szerokim łukiem.
- Niech będzie - rzuciła rozbawiona mama. - Uważajcie na siebie.
- Będziemy. - Tata poczochrał mnie po włosach. - Bądź grzeczna - rzucił, wychodząc z gabinetu.
- Pilnujcie taty - rzuciła alfa do mojego rodzeństwa, na co to rozbawione ruszyły za nim. - Co ja z wami mam?
- Raj na ziemi - stwierdziłam, tracąc dobry humor. Świadomość, że moje życie nigdy takie nie będzie była dosyć depresyjna.
- Nie, Richard to będzie inny. - Położyła doń na moich plecach. - Świat nie kończy się na tym jedynym, wbrew temu co nam się wydaje.
- Wiem mamo. Jednak trochę mi przykro przez to, jak trafiłam.
- Nie każdy ma w życiu więcej farta jak rozumu. Ja miałam. Moje życie na początku było proste. Skomplikowało się nieco później. - Wstała z krzesła i usiadła obok mnie. - I nie zmuszaj się do wybaczenia. Jest ona szlachecka, jednak czasem jest niemożliwa. Jeśli nie umiesz tego zrobić, to tego nie rób.
- A co jeśli tego nie zrobię i już zawsze będę nieszczęśliwa? - spytałam, kładąc głowę na jej ramieniu.
- On nie warunkuje twojego szczęścia. Na początku tak się wydaje, jednak to nie jest prawda. Może być co najwyżej jego częścią. Zasłużyłaś na kogoś lepszego.
- Nie chce żałować swoich wyborów.
- Odpocznij. To dobrze Ci zrobi - stwierdziła, wracając za biurko.
Wyszłam z gabinetu, a omega zaprowadziła mnie do jednego z pokoi. To będzie ciężkie kilka dni.
××××××××××
Ciekawi co postanowi Samana? No mam nadzieje z, że tak. Bo już wkrótce się dowiecie.
A dla ludzi, którzy chcą mnie wspomóc potrzebuje ładnych imom amerykańskich. Będę wdzięczna za wszystkie propozycje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top