ⒾⓍ

Siedziałam w salonie, obrzydliwie się nudząc. Zgodnie z zarządzeniem Alfy nikt nie mógł opuszczać terenu watahy bez jej zgody. No, a żeby było jeszcze fajniej nam jako jej dzieciom nie wolno nawet opuszczać domu. Tak więc od kilku dni siedzę i się nudzę i na zmianę stresuję. Do pełni zostało kilka godzin. Nie mam pojęcia, czy w końcu się przemienię czy nie. No i czy w końcu nie z powodu rozłąki z mate. Od ostatniego spotkanie jedynie ze sobą pisaliśmy. A to i tak była tylko krótka wymiana wiadomości, w której krótko opisałam mu, co się dzieje. Nie chciałam z nim rozmawiać o mojej  ucieczce przez telefon. A tym bardziej nie przez wiadomości. Nie czułabym się z tym komfortowo. Poza tym to był temat na dosyć długą i poważną rozmowę, o tym na ile fizyczności w ich kontaktach mogą sobie pozwolić.

Wpatrywałam się w ekran telewizora. Moi dwaj najstarsi bracia grali w jakąś grę. Lexin i Bridget w tym czasie rozmawiały o jakiś głupotach. Leo i Carlos siedzieli w ich pobliżu, jakby nie chcieli opuszczać siostry na krok. Liana zajmowała się Ester, bo mama była aktualnie zajęta. Chociaż z tym zajmowaniem były problemy, bo tak naprawdę nikt nie kwapił się do opieki najmłodszą z rodzeństwa. Tak więc co chwila ktoś wpychał ją komuś innemu.

Ogólnie chyba wszyscy się nudzili. I zgodnie stwierdzili, że mama przesądza. O wojnie nie było ani słowa od czasu kiedy mama wróciła poraniona. Nikt już więcej nie zaatakował. Więc założyłam, że to był wybryk zbuntowanych kundli.

- Kiedy będziemy mogli stąd wreszcie wyjść? - spytał niepocieszony Leo. No tak, nasze trojaczki są mocno rozbrykane. Nigdy nie umiały usiedzieć w miejscu.

- Kiedy mama pozwoli. - rzucił Ethan odrywając wzrok od telewizora. - Porozmawiam z nią dzisiaj.

- Lepiej jutro. - wtrąciła jego bliźniaczka. - Dzisiaj pełnia więc na stówę dzisiaj jeszcze nas tu przetrzyma.

Warknęła cicho. Nie chciałam tutaj dzisiaj siedzieć. Przemiana w pomieszczeniu to żadna zabawa. I co ja mam niby podczas tej przemiany robić? Pokręcić się w kółko, a potem poleżeć? Nie ma opcji, że na to pójdę.

- Daj spokój Sawana. - rzucił Nico, który musiał mnie usłyszeć. - Wszyscy przemieniliśmy się w sali na dole i wszyscy żyjemy.

- Tak, ale my potem mogliśmy pobiegać. - wtrąciła się Liana, którą Nick postanowił wywarczeć.

- Nie no po prostu królowa pocieszania. - rzucił sarkastycznie, wracając wzrokiem do mnie. - Może rodzice pozwolą ci chociaż przez chwilę pobiegać poza budynkiem.

- Pogadam z nimi. - zaoferował Ethan. - Mnie posłuchają. - dorzucił dumnie.

- Ta jasne. - Lexin przewróciła oczami. - A tata przestanie być pantoflem.

No i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Podkopywanie nadmiernie pewnego siebie Ethana było naszym hobby. Zawsze robiliśmy to, kiedy ten zaczął się nadmiernie przechwalać.

- Widzę, że mimo zamknięcia macie świetny humor. - do salonu weszła mama, co spotkało się z niemałym entuzjazmem.

Wyglądała już o niebo lepiej. Rany po ataku całkowicie się zagoiły. Ubrana była w białą koszulę i czarne rurki a białe włosy swobodnie opadały na jej ramiona. No i jak przez większość czasu uśmiechała się szeroko. Tak, to była mama, którą znam. Ester niemal od razu do niej podbiegła. Mama wzięła ją na ręce.

- Z czego tak się śmiejecie? - spytała co spotkało się z głuchą ciszą.

- Z tego, że tata to pantofel. - oświadczyła Ester, przytulając się do mamy. Powiem tyle, puls tysiąc pięćset. Mama spojrzała na nas zdziwiona, po czym się zaśmiała... Serio?

- Jesteście niemożliwi. - oświadczyła, powstrzymując się od śmiechu. - Tata to nie pantofel. Tylko dobra luna, świetny mąż i ojciec. Tylko czasem odzywa się u niego omega.

- No tak. - rzucił Ethan, który wyraźnie chciał uciąć temat.

- Kiedy w końcu stąd wyjdziemy? - spytała Bridget, spoglądając na mamę.

- Jeśli ataki się nie powtórzą to jutro. - oświadczyła poprawiając Ester, na rękach. - Matko, jaka ty już jesteś ciężka.

- To chyba znak, że pora się starać o kolejne. - tata wszedł do pokoju z niesamowitą powagą na twarzy, a ja mało nie zeszłam za zawał.

- Macie już dosyć dzieci. - rzucił w panice Carlos.

- Wy macie za dużo dzieci. - poprawił go pierworodny. - Kto to widział tak się mnożyć.

- Będziesz miał mate, to zobaczysz. - skomentował tata, uśmiechając się chytrze.

- To nie ma nic do rzeczy. Istnieje w końcu coś takiego jak antykoncepcja. - rzucił w odpowiedzi, krzyżując ramiona na piersi.

- Wiem synu. Jednak my z matką od zawsze chcieliśmy mieć duży dzieci. - oświadczył tata całując mamę. Ochyda, wzięli, by sobie na wstrzymanie, chociaż przy nas.

- Nie prawda kobie. - zaprotestowała mama. - Ty chciałeś skończyć po bliźniakach. To ja cię naciągłam na kolejne. No, a potem obudziły się w tobie instynkt ojcowskie i jakoś tak poszło. - wyjaśniła mama, odkładając córkę za ziemię.

- No dobra, ale to nie zmienia faktu, że po pojawieniu się Nicko obaj chcieliśmy mieć dużo dzieci. - tata jak zawsze bronił się dzielnie przed mamą. Oni często kłócą się w ten sposób. Mama w odpowiedzi ponownie go pocałowała, a on położył dłonie na jej talii.

- Cholera idźcie gdzie indziej. - rzuciła zdegustowana Liana, odwracając wzrok.

- Lia nie wolno. - skarcił ją tata, robiąc groźną minę.

- To ty ją tego nauczyłeś, nie pamiętasz? - spytała z chytrym uśmiechem. Nie no już wystarczy tej gry wstępnej.

- A co z moją przemianą? - spytałam, podnosząc się z kanapy i podchodząc do rodziców. - Ja nie chce spędzić jej w budynku.

- No dobrze. - mama westchnęła ciężko odsuwając się od niezadowolonego taty. - Będziesz mogła się przebiec, ale nie sama. No i najpierw zbada cię lekarz.

Nie było potrzeby by zwykłych zmiennokształtnych badano po przemianie. Ja jednak byłam hybrydą. Nigdy jeszcze nie opisano takiego przypadku jak ja. Mamę to trochę martwiło.

- Dobra i dzięki. - uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Chociaż to nie było spełnienie moich marzeń.

- Muszę już iść. Jakby co jestem w gabinecie. - oświadczyła, ruszając w stronę wyjścia. Tata ruszył zaraz za nią.

- Nie będziemy pukać. - ostrzegł Nico, na tyle głośno by rodzice usłyszeli.

- Dotarło. - rzuciła mama, po czym opuściła salon.

Ja wstałam z kanapy i ruszyłam do swojego pokoju. Miałam już lekko dosyć towarzystwa swojego rodzeństwa. I myśl, że będzie go więcej, mnie przeraziła. Zwłaszcza, że kiedy rodzice ostatnio nas tak straszyli pojawiły się trojaczki. Nie no serio, ile można? Te wilkołaki to mają pod niektórymi względami nieco nierówno pod sufitem. Moja mama też miała od groma rodzeństwa. Ja w życiu nie będę tyle miała. Dwójka tak jak u mojego taty to dobra liczba. Chociaż chyba nie powinnam narzekać. Gdyby nie to, pewnie bym się nie urodziła.

Weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Ten plan na pełnię w ogóle mi się nie podoba. Czułam dziwną potrzebę właśnie z nim spędzić ten dzień. I szczerze chyba nie specjalnie chciałam walczyć z tą pokusą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top