ⓋⒾⒾⒾ

Spojrzałam nieco zmartwiona na przyjaciółkę. Nie wiem, kiedy ostatnio mama wezwała nas wszystkich. Jednak to na pewno coś poważnego.

- Mama mnie wzywa. Muszę iść. - wyjaśniłam krótko. Było mi głupio, że muszę tak wyjść w trakcie. Jednak muszę sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

- Mnie też wzywa alfa. - spojrzała na mnie lekko przerażona.

Jeśli dwie alfy tak bliskich sobie watah wzywają członków stada jednocześnie, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Spojrzałam na nią przerażona.

- Chodźmy. - rzuciłam, po czym wybiegłam z pokoju.

Biegałam jak poparzona. Musiało się dziać coś złego. Nie ma co. Musiałam spodziewać się najgorszego. A są dwie najgorsze opcje. Wojna, przez którą watahy z podpisanym rozejmem muszę się zjednoczyć lub nie żyje ktoś z rodziny. A jeśli wzywane są całe watahy, to musiałby być ktoś ważny. Na przykład dziadek, wielka alfa rządząca tym terenem dosyć długo. Ojciec dwóch potężnych alf. Ewentualnie babcia luna i ich matka. Wpadłam do sali narad. W panice zaczęłam wypatrywać rodziców. Aż ich wypatrzyłam. A to, co zobaczyłam, zamroziło mi krew w żyłach.

Mama była cała we krwi. Swojej krewi. Miała rozcięty łuk brwiowy, a po zakrwawionej koszulce wnoszę, że pewnie była mocniej poraniona. Tata siedział obok i przemywał jej ranę na czole. W ułamku sekundy znalazłam się przy niej i mocno ją przytuliłam.

- Co się stało? - spytałam po chwili, odsuwają się od niej.

- Wroga wataha zaatakowała. Chcieli mnie zabić, kiedy patrolowałam teren. - wyjaśniła krótko. - Nic mi nie będzie kochanie. Początki były, o wiele gorszę. - uśmiechnęła się słabo próbując jakoś mnie uspokoić.

Ja jednak nie zamierzałam być spokojna. Ktoś mało jej nie zabił. A kiedy wilkołaki zaczynają mord, zawsze go kończą. Zaczęła się wojna i raczej nikt już jej nie zatrzyma. A mama jako alfa jest zagrożona chyba najmocniej. Bo, jeśli obalisz alfę przejmujesz kontrolę nad watahą. Tak samo zagrożony jest tata i bliźniacy. Zresztą wszyscy jesteśmy zagrożeni.

- Nie okłamuj nas. - zażądał Ethan łapiąc mamę za rękę. On coś wiedział. Coś czego nie wiedzieliśmy my.

Ethan jest z nas wszystkich najstarszy. Odziedziczył najwięcej mocy. Do tego bliźniacza więź go wzmacnia. Był idiotą, ale w jego przeczucia nie wątpię, bo tutaj akurat się spisuje.

- Dobrze. - wydusiła niechętnie mama, podnosząc się z fotela. Odsłoniła brzuch, na którym widniała bardzo głęboka rana.

Mama w tej chwili w żaden sposób nie przypomniała tej promiennej pięknej kobiety, którą była na codzień. Jej twarz wyrażała grymas, za którym zapewne kryło się wiele cierpienie. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadła bardzo szybko. Wiedziałam, że teraz nie da rady walczyć. Zakryłam usta i powstrzymałam odruch wymiotny. To było straszne.

- Szybko się zagoi. - zapewniła, a na jej twarzy, pojawił się słaby uśmiech. - Jutro będę jak nowa. - zakryła brzuch, ja jednak cały czas przed oczami miałam głęboki ślad po pazurach. - Muszę przekazać stadu dalsze instrukcje. - podeszła do przodu i wydała z siebie głośny i donośny ryk, czym zwróciła na siebie uwagę watahy.

Zawsze podziwiałam ją za siłę i odwagę. Nawet kiedy wszystkim brakowało sił, ona miała nadzieję. Niekiedy za nas wszystkich. Urodzona alfa.

- Zachodnie stado wypowiedziało nam wojnę. - zaczęła, a wszyscy zgromadzeni widocznie zmarkotnieli. - My nie odpowiemy atakiem. Będziemy gotowi by się bronić jednak nie zaatajujemy jako pierwsi. Naszym priorytetem jest uniknąć wojny. Jednak jeśli zaatakują będziemy gotowi i bezwzględni. A jeśli nas do tego zmuszą osobiście zabije ich alfę. - oświadczyła wyprostowana i dumna jak zawsze. Jej wypowiedź wzbudziła w stadzie bojowe nastroje. - I pamiętajcie to, co inni mają za naszą słabość jest naszą największą siłą. - dodała odnosząc się do dwugatunkowości watahy. Po tych słowach podeszła do nas. Z trudem usiadła na krześle.

- Dlaczego nie zaatajujemy? - spytał zdziwiony Ethan. - Jesteśmy od nich silniejsi. I to oni zaczęli.

- Mój ojciec kiedyś wrócił do domu, wyglądając podobnie jak ja teraz. - zaczęła, mimowolnie się uśmiechając. - Powiedział wtedy mi i mojemu rodzeństwu coś, co pamiętam do dzisiaj. Prawdziwy przywódcą zawsze jest gotowy na wojnę jednak nigdy do niej nie dąrzy. - złapała tata za rękę. - Zaatakowały go wtedy kotołaki. Gdyby wtedy zaczął się mścić, może nigdy nie poznałabym waszego ojca.

Znałam te historie. Rodzice często do niej wracali. Ich historia jest nieźle zagmatwana. No tak, takie historie to tylko w naszej popieprzonej rodzince.

- Wojna nie jest nam potrzeba. - oświadczył ojciec, który nigdy nie był zbyt bojowy. On zdecydowanie cenił sobie pokój. - Jednak jeśli ktoś jeszcze dotknie ciebie lub dzieci to osobiście go wykończę. - dodał, całując mamę w czoło.

Tata jest omegą to prawda. Nie jest też zbyt bojowy. Nie lubi walczyć i nigdy chyba tego nie polubi. Jednak jeśli chodziło o nas potrafił wydobyć z siebie siłę, o którą nikt by go nie posądził.

- Wiem kotku. Wiem to, jak mało kto. - oświadczyła mama, powoli podnosząc się z miejsca. - Póki sytuacja się nie ustabilizuje, nie wolno wam opuszczać domu watahy. - oświadczyła ostro. - Przez jakiś czas macie wolne od szkoły. - dodała co wzbudziło ekstytację u mojego rodzeństwa. - Przekażecie to trojaczkom i Ester? Nie chce im się pokazywać w takim stanie.

- Przekażę. - Lexin podeszła do mamy i ją przytuliła. - Uważaj na siebie. Nie chcę cię stracić.

- Żadne z nas nie chce. - dorzucił Nicko podchodząc nieco bliżej.

- Nie stracicie. - odpowiedziała przytulając  Lexin. - Nie dopuszczę do tego.

- Wasza matka to twarda sztuka. - rzuciła ciocia Sue, podchodząc i klepią mamę po ramieniu. - Nikt jej nie zabije. A ja wiem, co mówię. Nie raz próbowałam.

- Będzie dobrze dzieciaki. - wtrącił się tata. - Nie z takich problemów wychodziliśmy cało. I to kiedy byliśmy znacznie młodsi. Na samym początku istnienia watahy nie jeden odważny próbował obalić Sophie. Nikt jednak nie dał rady.

- To nie tylko moja zasługa. - oświadczyła mama, spoglądając na watahę. - Mam silne stado, cudowną lunę i dobre bety. I ma mnie kto zastąpić, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. Mam o co i dla kogo walczyć.

- No i dobre wsparcie. Alfa John już zbiera oddziały. Tak samo alfa Andrew. - oświadczył Dominik. Kocia beta mamy.

- No tak, nie wolno mi o tym zapominać. - oświadczyła tym razem już szczerze uśmiechnięta mama. - Przetrwamy to, jak zawsze. A teraz muszę odpocząć. - podparła się na biurku. Chyba zrobiło jej się słabo.

W tym momencie obie bety i tata już stali przy mamie. Pomogli jej opuścić sale konferencyjną stado spojrzało na to przerażone. Ich alfa mało nie padła na ich oczach.

To zdecydowanie nie jest dobry moment na poruszanie tematu mate. Muszę z tym poczekać aż zagrożenie wojną minie. Tylko pytanie, jak ja teraz się z nim spotkam?

×××××××××
No tak to już ostatni rozdział maratonu. Następny pojawi się dopiero w następny weekend.

I tak w ogóle pierwsza część radzi sobie rewelacyjne. Ma w tej chwili prawie 10 000 wyświetleń i ponad 1 000 gwiazdek za co bardzo wam dziękuję <3333

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top