ⒾⒾⒾ
Na szczęście dotarcie na miejsce nie zajęło nam dużo czasu. Lucas zawsze prowadzi jak wariat. W myśl tego, że jak co moja mama mu pomoże. Debil po prostu debil. No, ale co zrobisz jak mu do rozsądku nie da się przemówić? I wcale nie było tak daleko. Teren watahy był położony względnie niedaleko. Jakimś cudem udało nam się zaparkować. Ile ludzi przyjeżdża na imprezy samochodem? Zero pomyślunku. No u nas Carol nie pije, także ma nas kto odwieść. A reszta? To nie wiem.
Wysiedliśmy z samochodu. Impreza w terenie na obrzeżach miasta. Takie były najlepsze. Otwarta przestrzeń nie kumulowała tak hałasów, zapachów i innych bodźców. No i nie miało się wrażenia, że jest się zamkniętym jak sardynki w puszce.
- Trzymaj. - podałam Viki telefon a ta schowała go do torebki. Kurtkę zdjęłam i zostawiłam w samochodzie. No, bo bez przesady, jest ciepło.
- To od czego zaczynamy? Taniec a może jakieś alko? - zapytał Lucas, ocierając o siebie dłonie.
- Moje zdanie znacie. - rzuciła Carol. - No, ale nie będę was hamować.
- Ja bym się napiła. Co to za zabawa bez picia? - rzuciła Viki i spojrzała na mnie pytająco.
- Zgoda, ale nocuje u ciebie. Jak tata wyczuje ode mnie alkohol, to będzie koniec. - stwierdziłam, ruszając w stronę baru.
- Dobra, ale jak wujek cię wsypie to za to nie odpowiadam. - oświadczyła, doganiając mnie.
- Umowa. - objęłam ją ramieniem.
Po krótkiej dyskusji stwierdziliśmy, że Lucas ma największe szanse na kupno alkoholu. Wyglądał bardzo dojrzałe, chociaż w głowie to ma nieźle nasrane. O dziwo udało mu się kupić trzy drinki. Mam dziwne przeczucie, że barman ma w głębokim poważaniu to, czy jesteśmy w odpowiednik wieku do picia.
- Idziemy gdzieś potem? W sensie powłóczyć się czy coś? - spytała Viki biorąc pierwszy łyk alkoholu.
- Pewnie. Najwyżej potem się wrócimy. - stwierdziłam, pijąc zawartość szklanki. Było trochę mocne, ale zmiennokształtni mają wyższą odporność na procenty.
- Jesteście niemożliwe. - stwierdził rozbawiony Lucas. - Trzeba było w ogóle tu nie przyjeżdżać tylko iść na spacer.
- Daj spokój. - przystopowała go Carol. - Przecież, że one są niereformowalne.
- Jesteśmy. - przyznała Viki. - No, ale gdyby nie my byłoby nudno.
- Temu nie przeczę. - przyznała blondynka.
- No to, co. - wtrącił Lucas, unosząc szklankę do góry. - Za samotność i żadnych mate w naszych życiach.
- Czytaj za żałość, pustkę i smutek. - również uniosłam szklankę.
- Oj daj spokój. - rzuciła Carol, unosząc szklankę z colą. - Co ci tak zależy.
- Wiesz jej rodzice to idealna parka. Także nasza Sawana ułożyła sobie w głowie obraz idealnego mate. I liczy, że ten się ziści. - wyjaśniła wilkołaczyca dołączając swoją szklankę.
- Uważaj, żebyś się nie przejechała. Więź mate to nie koncert życzeń. - rzuciła Carol.
- Okropne z was pesymistki. - wtrącił Lucas. - Ja tam wolę tok myślenia Saw. Ona przynajmniej się nie dobija.
Zderzyliśmy się szklankami i zaczęliśmy pić. Przecież wiem, że mogę się przejechać. Jednak liczę, że wszystko się ułoży. Nawet po małych utrudnieniach. W końcu rodzice też nie mieli łatwo. Mało kto ma z górki z tą więzią. Jednak koniec końców zawsze jakoś wychodzi się na prostą. To już wręcz niepisana zasada więzi.
Wypiliśmy jeszcze kilka dolewek. Rozsądek powoli zaczął mnie opuszczać podobnie z poczuciem wstydu. Po kilku kolejkach staliśmy już na parkiecie. Skakaliśmy jak wariaci, ale komu to przeszkadza? Pewnie nikomu. I te skoki to nie skutek niezgrabności ruchowej po spożyciu alkoholu. Nie wypiłam jeszcze aż tyle. Po prostu nie umiem tańczyć. Zresztą nikt z nas nie umie.
- Mam szalony pomysł. - rzucił po chwili mój kuzyn. - Chodźmy do miasta. Tam wam pokaże. - dopił zawartość szklanki, po czym wbił w nas oczekujące spojrzenia.
Wszyscy w trybie natychmiastowym dokończyli swoje napoju. Lucas zabrał od wszystkich szklanki i doniósł je do baru. Wracając, ominął nas i rzucił się do biegu prosto w stronę miasta. Po kilku sekundach patrzenia po sobie i zastanawiania się co on znowu wymyślił, ruszyłyśmy za nim. Lucas jak na alfę przystało, jest super szybki. My jednak nie odstawałyśmy. Już po chwili biegłyśmy tuż za nim. Ten oczywiście uniósł się dumą. Niczym samiec alfa prowadzący watahę. Zaśmiałam się na to lekko. Po upływie dziesięciu minut byliśmy już w mieście. Było nieco inne, niż obrzeża co chyba nie powinno mnie dziwić.
- I co wykombinowałeś? - spytała podejrzliwie kotołaczka.
- Pokażmy ludziom, co to znaczy zwinność. - wskoczył na śmietnik, z którego wskoczył na schody przeciwpożarowe a po nich wspiął się na sam szczyt budynku.
- On oszalał prawda? - dopytał brunetka, zadzierając głowę do góry.
- Przecież to Lucas. On się szalony urodził. - przyznałam kładąc ręce w talii. - Ty wiesz, że to jest nielegalne? - spytałam, również zadzierając głowę.
Fakt, że to jest nielegalne to straszna głupota. Przynajmniej jak dla mnie. Dla ludzkiej władzy jednak najwyraźniej nie. Dla nich tacy ludzie stanowią zagrożenie dla siebie i dla innych.
- I to jest w tym najlepsze! - krzyknął do nas z góry. - No weźcie chyba niewymiękacie?
I w ten sposób rzucił mi wyzwanie. Moja duma nie umiała go odrzucić. Po chwili stałam już obok niego i uśmiechałam się cwaniacko.
- Ja nigdy nie wymiękam. - wyprostowałam się, spojrzałam na niego dumnie.
Po chwili dołączyła do nas reszta. No i się zaczęło. Szalona pogoń po dachach budynków. Biegliśmy tak szybko, jak było to możliwe. Przeskakując między budynkami, wykonywaliśmy najróżniejsze triki. Z boku to musiało wyglądać serio nieźle. Bawiłam się wyśmienicie, puki czegoś nie usłyszałam. Zatrzymałam się wtedy gwałtownie.
- Ktoś dzwoni na policję. - oświadczyłam, a wszyscy wytężyli słuch. Dlaczego ludzie tak lubią wtryniać się innym w życie? Przecież nie robimy nikomu krzywdy.
- Faktycznie. - rzucił po chwili chłopak. - Spadamy. - podszedł do krawędzi budynku i wszedł na schody przeciwpożarowe.
Ruszyłyśmy za nim tak szybko, jak tylko mogłyśmy. Przyznam, że bycie zgarniętą przez policję to nie szczyt moich marzeń. Zeszliśmy na chodnik i ruszyliśmy w drogę powrotną. No początku biegliśmy potem jednak zmniejszyliśmy tempo. Tak by wyglądać mniej podejrzanie. Po chwili obok nas przejechał patrol policji.
- Serio tak szybko? Jestem pod wrażeniem. - prychnąłem rozbawiony wilkołak.
- A ponoć mundurówka tak źle działa. - dorzuciła rozbawiona Carol.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam dosyć adrenaliny jak na jeden wieczór. - oświadczyła Viki ścierając pot z czoła. - Wracajmy do domu, zanim to się źle skończy.
Zgodnie ustaliliśmy, że najlepszą opcją jest właśnie powrót. Ponownie rzuciliśmy się do biegu. Droga powrotną zajęła nam już nieco więcej czasu.
- Wszyscy do mnie? - spytała Viktoria spoglądając na nas.
- A rodzice? - dopytała Carol, wsiadając do auta. Tym razem to ona zajęła miejsce kierowcy.
- Nie ma. Załatwiają jakieś sprawy watahy. - wilczyca również wsiadła do auta uśmiechając się chytrze.
-Przed chwilą miałyście dosyć wrażeń. - westchnął zrezygnowany blondyn.
- No wielkie mi wrażenia film i jedzenie z przyjaciółmi. - jęknęła zrezygnowana dziewczyna. - Dajecie, noc jeszcze młoda. A jazdę to będziesz mieć, jak od ciebie rodzice alkohol poczują.
- Nie wypiłem dużo. - zaprotestował. - Jestem trzeźwy.
- Rodzicom to powiedz. A przypominam, że Wilkołaki czują alkohol bardzo mocno. - dodała, uśmiechając się cwanie.
- Dobra wygrałaś. - westchnął ciężko. - Wykończycie mnie.
- Prędzej sam to zrobisz. - prychnęła Carol, odpalając silnik.
×××××××
Dobra przez przypadek znowy robię maraton. No cóż mam nadzieję, że wam się podobało i lubicie naszych bohaterów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top