Rozdział siedemnasty: Coś więcej niż wioska.

⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯

Oczami: Długiego

⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯

Wracałem sobie przez las do drewnianej chaty, zostawiając Białą ze zjawami. Im dalej w las szedłem, tym większe miałem wyrzuty sumienia. A może po prostu powinienem był z nią zostać? Szczerze to nie wiem, ale naprawdę uważam, że to wszystko nie ma za bardzo sensu. Rozumiem, że każdy człowiek potrzebuje w życiu drugiej szansy, ale czy to na pewno jest dobry pomysł? W sumie sam tego nie wiem, ale już powiedziałem coś, więc uważam, że mimo wszystko, nawet jeśli nie jest to dobre w całości, powinienem się tego trzymać. Może to nie jest dobre podejście, ale tak jest. Wracałem na nogach i wiem, że mógłbym przenieść, się przenieść dzięki mocy, od razu wrócić do domu. Ale nie powiem, chcę się trochę nacieszyć przyrodą, a dodatkowo może znajdę jeszcze jakieś zjawy. Szedłem tak już dłuższy czas, gdy w pewnym momencie dołączył do mnie jeleń, który był bardzo pokaźny i piękny. Nie powiem, jeden z pierwszych razy widziałem tak dużego jelenia. W pewnym momencie zwierzę zagrodziło mi drogę.

—Co się dzieje? — zapytałem go.

Ten nie odpowiedział mi, ale mniej więcej wiedziałem, o co mu chodzi. Chciał, żebym na niego wskoczył, tak też zrobiłem. I tak zacząłem przemierzać las; nie powiem, zwierzę było dość szybkie, a nawet bardzo szybkie. Ja rozglądałem się dookoła, czy w pobliżu nie było żadnej zjawy. W pewnym momencie poczułem ogromny ból na brzuchu. Nie zdążyłem popatrzyć w to miejsce, które mnie tak bolało, bo od razu zleciałem ze zwierzaka i bardzo mocno uderzyłem plecami i głową w ziemię.

Zemdlałem, chyba stan ten nie trwał zbyt długo. Gdy tylko otworzyłem oczy, popatrzyłem na swój brzuch, w którym miałem wbitą strzałę. Bolało mnie to strasznie. Szybko rozejrzałem się oczami, czy ktoś nade mną stoi i czy blisko ode mnie. Nikogo na szczęście nie było, więc powoli wstałem ze strzałą w żołądku. Gdy wstałem z trawy, odwróciłem wzrok za siebie, żeby zobaczyć, czy strzała mnie przebiła. Niestety tak też było, zostałem przebity przez strzałę.

—Gdzie jest moja laska? — pomyślałem. A, no tak, nie ważne, przypomniało mi się, że ostatnio nauczyłem się przyzywać swoją laskę. Wyciągnąłem rękę przed siebie, palce moje wskazywały na ziemię, po czym odwróciłem palce i wykonałem ruch dłonią do góry. Za chwilę ziemia nieco rozgrzeszyła się, a z niej wyłoniła się moja laska.

—To on — powiedział jeden z nich.

Patrzyłem na nich, nie do końca wiedząc, o co chodzi. Mimo wszystko nie ufałem im; pierwszy raz ich widziałem na oczy.

—O co chodzi? — krzyknąłem do nich.

Ci spojrzeli się na mnie. W pewnym momencie usłyszałem, jak jeden szeptał do drugiego:

—On nie jest człowiekiem, przecież trafiłem go idealnie; powinien zginąć. Taki przecież był mój zamiar.

Już wiedziałem, że nie może się to dobrze skończyć. Ci spojrzeli się na mnie i wyjęli łuki. W tym momencie wiedziałem, że to skończy się tylko jednym – walką. Włożyli strzały do łuków i wystrzelili je w tym samym czasie. Ponieważ miałem ze sobą laskę, łatwiej było mi kontrolować moje moce. Strzały leciały w moją stronę, a w pewnym momencie ziemia przede mną tak jakby rzuciła się na te strzały, zupełnie je przykrywając i powodując, że zniknęły. Gdy ci ludzie to zobaczyli, jeden z nich krzyknął:

—A nie mówiłem ci, że on nie jest człowiekiem!

— Co robimy? — powiedział jeden z nich.

— Jak to co? Walczymy! — powiedział kolejny.

W tym momencie dziesięciu mężczyzn ruszyło w moją stronę, więc nie zostało mi nic innego, jak atakować. Rzuciłem w nich pierwszym zaklęciem, gdy ruszyłem do przodu, poczułem straszny ból w miejscu, gdzie miałem wbitą strzałę. Stwierdziłem, że nie dam rady wyprowadzać ciosów, więc postanowiłem, że stanę i będę walczył, za bardzo się nie ruszając. Przypomniało mi się zaklęcie, którego rzadko używałem, ale mimo wszystko na tylu przeciwników chyba będzie najlepsze. Zmieniłem się w duże drzewo i zacząłem atakować swoimi gałęziami tych wojowników, skutecznie ich odpychając od siebie, albo przygważdżając, albo przygniatając. Nie zostało ich zbyt wiele, ale w pewnym momencie trzech z nich podbiegło do mnie i zaczęło mnie okładać mieczami w pień. Musiałem zmienić się znowu w człowieka i rozprawić się z tymi trzema przeciwnikami. Niestety, kiedy zmieniłem się z powrotem w człowieka, zapomniałem, że strzała, którą miałem w sobie, mi wypadła. W sensie wypadła z rany, wtedy poczułem się bardzo dziwnie, świat zaczął mi się kręcić i strasznie trudno mi się walczyło. W pewnym momencie ostatkiem sił wezwałem kruka, żeby za mną leciał, jeśli coś by się stało. Walczyłem dalej, ale widziałem coraz mniej i mniej na oczy. W pewnym momencie po prostu zemdlałem.

Latałem sobie w przestworzach, gdy nagle wezwał mnie Długi. Poleciałem w miejsce, do którego byłem wzywany przez niego. Gdy byłem na miejscu, zobaczyłem, jak trzy osoby ciągną go za sobą i idą z nim w jakąś stronę. Nie wiedziałem, co mam robić; chyba nie pozostaje mi nic innego, niż za nimi polecieć. Zniżyłem więc lot, żeby lepiej ich widzieć i ruszyłem za nimi. Podróż zajęła nam dość długo, ale w pewnym momencie przed sobą zobaczyłem coś dużego. To wyglądało potężnie. Zobaczyłem wioskę otoczoną przez różnego rodzaju bagna i zbiorniki wodne. Co ciekawe, wioska ta była wbudowana w dość dużą górę, a na jej górze była dość duża wieża, która z góry, jak było widać, pełniła genialną funkcję obronną. Ewidentnie ci trzej mężczyźni zmierzali w stronę tej wioski. Zaczęło się już powoli ściemniać, a mężczyznom zostało jeszcze trochę drogi, więc musieli oni rozbić obóz na swojej drodze do domu. Postanowiłem, że przysiądę na drzewie i będę się temu wszystkiemu przyglądał. Noc zapadła, a trzej mężczyźni poszli spać. W tym momencie podleciałem do Długiego i próbowałem go obudzić, jakoś dziobiąc go po rękach i nie tylko. Ten mimo wszystko nie obudził się, mimo to dziobałem go bardzo, bardzo długo. W pewnym momencie zobaczyłem, jak Długi zaczął otwierać oczy, w tym momencie zacząłem go dziobać jeszcze mocniej. Gdy otworzył oczy...

Gdy otworzyłem oczy, było dość ciemno i nie do końca wiedziałem, gdzie jestem, ale widziałem, że na moim brzuchu siedział kruk, którego przyzwałem. Dziobał mnie; popatrzyłem na niego, a on na mnie. Bardzo dobrze dogaduję się ze zwierzętami, więc wiedziałem już po chwili, o co chodzi. Byłem niedaleko jakiejś wioski, tak mi przynajmniej powiedział kruk. Ale ta przeklęta rana... przecież ja przez nią nie wstanę stąd. "Co ja mam zrobić? Dobrze, wiem, ale to będzie trudne do wykonania, ale myślę, że się uda." Na szczęście ci ludzie nie zgasili ogniska, a to powinno mi pomóc we wszystkim. Postanowiłem więc, że znajdę kamień i położę go obok ogniska. Nie do końca niestety mogłem się ruszać, więc pomógł mi w tym kruk. Położył kamień obok ogniska, po czym, gdy bardzo się nagrzał, wziął go w dziób i położył na mojej skórze.

—yyyyyyyyyy—wydałem z siebie dość krótki odgłos, na szczęście nikogo nie budząc.

Poczułem, jak kamień pali moją skórę, zamykając ją i powodując, że będę mógł wstać. Gdy przypaliłem sobie skórę, wstałem bardzo powoli i odszedłem od miejsca, gdzie byli ci mężczyźni. "Co ja teraz zrobię?"—pomyślałem. "Wiem, pójdę do tej wioski, tam się schowam, i jak wyzdrowieję, to wrócę do chaty." Tak też zrobiłem, ruszyłem w stronę wioski. Popatrzyłem na kruka: "Możesz lecieć"—pomyślałem, a ten odleciał. Ja ruszyłem do miasta, byłem już niedaleko, widziałem już wiele chat. W pewnym momencie znowu zaczęło mi się kręcić. "Nie, nie, nie, tak nie może być"—pomyślałem. Położyłem się bezsilnie na ziemi i zasnąłem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top