Dwudziesty siódmy rozdział: Czaszka w ogniu.
⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯
Oczami: Ognia
⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯⎯⎯ ୨ ୧ ⎯⎯
Byłem w swojej krainie, która z dnia na dzień zmieniała się nie do poznania. Na początku była normalna, pełna ognia oraz barw czerwieni, żółci i pomarańczy, tak jak ją stworzyłem. Po powrocie, gdy minęło kilka dni, moja kraina zaczęła zmieniać niektóre kolory. Barwy pomarańczy zaczęły zmieniać się w różne odcienie niebieskiego. Moja kraina zaczęła więc przybierać takie kolory, a poza nimi zaczęły pojawiać się ludzkie czaszki. Nie miałem pojęcia, jak to jest w ogóle możliwe, że coś może pojawiać się tutaj bez mojej wiedzy.
W tym czasie, kiedy widziałem, że kraina się zmienia, myślałem tylko o jednym – o mojej twarzy. Nie chciałem na siebie patrzeć, nie mówiąc już o połowie mojej buzi. Nie mogłem znieść i zrozumieć, jak coś tak okropnego mi się przydarzyło. Skoro pokonałem najstraszniejszą bestię w całym podziemiu, to czy nie powinienem zostać jakoś, nie wiem, uhonorowany? A teraz co ja z tego mam? Nic, chociaż nie nazwałbym tego wszystkiego niczym. Mam nawet coś dodatkowego, czego w ogóle nie prosiłem – rozszarpaną twarz. Mijał kolejny dzień, ja leżałem w łóżku. W sumie spędzam w nim dłuższą część swojego czasu ostatnio. Straciłem też rachubę czasu i nie wiedziałem, jaki dzień dziś jest, jedyne co wiedziałem, to że był to kolejny dzień.
A może przeszedłbym się po swojej krainie? Na szczęście kraina przestała się już zmieniać. Można powiedzieć, że wszystko się w niej uspokoiło. Mam nadzieję, że już nic się tutaj nie zmieni. W pewnym momencie miałem nawet wątpliwości, czy w ogóle moja kraina przeżyje to wszystko. Czy nie zamieni się w coś takiego jak kraina rodzeństwa, z tą różnicą, że co jakiś czas będzie jakiś ogień? Gdzie wtedy odpocząłbym od tej przeklętej rzeczywistości?
Gdy tak chodziłem po krainie, w pewnym momencie spojrzałem na swoją lewą rękę. Gdy na nią spojrzałem, przeraziłem się. Przecież to jest niemożliwe, moja ręka wyglądała, jakby ktoś poszarpał moją skórę, a w niektórych miejscach było nawet widać kości. Co się ze mną dzieje? — pomyślałem. Mam pomysł – przyzwę ogniki, porozmawiam z nimi. Gdy je tylko przyzwałem, zobaczyłem, że nie wyglądają one znacznie inaczej. Nie były już w kolorach czerwieni, tylko bardziej w kolorach niebiesko-czerwonych.
— Witajcie, Ogniki — powiedziałem do nich.
— Widzę, że nie tylko nas to dopadło — powiedziało kilka ogników naraz.
— Oj, nie tylko was — odparłem lekko podłamany.
— Będzie dobrze, uwierz nam, jakoś to będzie — odpowiedziały mi.
— Powiedzcie mi szczerze, ale naprawdę szczerze. Da się to jakoś uratować? — zapytałem ich.
— W jakim sensie 'uratować'? — zapytali mnie.
— No, w sensie... czy można jakoś przywrócić moją twarz i rękę do wcześniejszego stanu? — zapytałem z nadzieją w głosie.
— Niestety, zdaje mi się, że jest to niemożliwe. Tak samo jak niemożliwe jest zmienienie naszego koloru na poprzedni — powiedział jeden z ogników.
Ta wieść dość mocno mnie załamała, i nie wiedziałem, co mam robić.
— Powiedzcie mi albo jakoś doradźcie, co ja teraz mam zrobić? — zwróciłem się do nich z prośbą o pomoc.
— Nie wiem, czy da się coś zrobić — przyznał ognik.
— Eh, a wy co byście zrobiły? — zapytałem ich.
— Mi się przynajmniej zdaje, że ja bym próbował żyć tak jak żyłem kiedyś. Próbowałbym zdobywać jakieś doświadczenie i uczyłbym się pewnie nowych zaklęć — powiedział mi jeden z ogników.
— No dobrze, rozumiem. Ale przecież, jak ja wyglądam... czemu? Przecież ja im się tak nie mogę pokazać. Moi przyjaciele nie mogą mnie zobaczyć w takim stanie. Chociaż niby już mnie zobaczyli, ale to tylko przez chwilę — powiedziałem im.
— Rozumiemy cię oraz wszystko, co do nas mówisz, jest zrozumiałe. Ale chyba musisz się po prostu przyzwyczaić do tego, jak teraz wyglądasz. Nie wiemy, ile ci to zajmie, ale trzymamy za ciebie kciuki, jako twoje ogniki. I jeśli będziemy mogli, jakoś ci pomożemy — powiedziało mi kilka z nich.
Słowa te bardzo mnie wzmocniły i nieco uspokoiły. One ewidentnie zauważyły, że ich słowa dały mi małe skrzydła.
— To co, Ogniu, nasz wracasz do swoich przyjaciół? — zapytali mnie.
— Na razie nie. Muszę spędzić trochę czasu sam ze sobą i zrozumieć to wszystko. To, że zmieniłem się znacząco, i to, że wielu osobom, które we mnie coś widziały, teraz jedyne co mogę zrobić to je po prostu przestraszyć. Jest to ewidentnie myśl, którą muszę przemyśleć i do końca życia mieć ją na uwadze. Po prostu na razie potrzebuję odpoczynku i zrozumienia tego wszystkiego. A przy okazji będę dalej się rozwijał i uczył moich nowych umiejętności tak, jak mi powiedzieliście — odpowiedziałem im.
— Zawsze, jeśli będziesz chciał porozmawiać z kimś, my jesteśmy zawsze dla ciebie. Pamiętaj, jedyne, co musisz zrobić, to nas przyzwać — powiedziały mi ogniki.
— Nie ma problemu, zapamiętam. A na razie zmykajcie — powiedziałem do nich.
Te znikły po chwili, a ja zamyśliłem się głęboko. Muszę przyznać, że mam teraz wiele myśli, które wypadałoby jakoś uporządkować. Wspiąłem się na górę swojego domu.
— Gdzie ja to mam... Gdzie ja to mam... Gdzieś to tu było — mówiłem na głos sam do siebie.
— Nie ma opcji, że to znajdę — pomyślałem. Dobrze, w takim razie zrobię to na nowo. Zastanawiacie się pewnie, co to takiego. Opuszczając Polnię, wziąłem ze sobą pewną pamiątkę z mojej kuźni, którą później zamknąłem w szkatułce. Jeśli bym ją otworzył, to w tym miejscu pojawi się dokładnie taka sama kuźnia, jaką miałem w wiosce. Nie powiem, była to moja przystań, jak jeszcze tam mieszkałem. Ale, jak widać, stworzyłem sobie nową, mówię o tej krainie. Ale nie mam tu miejsca, gdzie mogę się zupełnie odstresować i nie myśleć o niczym ani o nikim. W takim razie stworzę sobie tutaj kuźnię, nie za dużą. Nawet nie musi to być kuźnia, wystarczy parę przedmiotów, które się w niej znajdowały. I poczuję się jak za starych czasów. Chcę po prostu sobie coś po wykuć w sposób, w który nie wykuwałem już dawno. Wiem, niby mógłbym użyć swoich mocy, ale po co? Nie ma to najmniejszego sensu. Uważam, że lepiej po prostu oddać się tej przyjemności, jaką jest dla mnie wykuwanie różnego rodzaju przedmiotów. Postanowiłem, że wykopię dół i w nim zrobię sobie swoją kuźnię, a bardziej wykuje kilka przedmiotów, które kiedyś były w mojej starej kuźni.
Wykułem je i postanowiłem, że od razu zabiorę się do pracy i wykuję sobie jakiś miecz. W sumie przydałby mi się miecz, a bardziej mojej pacynce, żeby bardziej przypominała przeciwnika. Zacząłem więc wykuwanie miecza, wziąłem żelazo i zacząłem je topić. Ale nie wiem, jakoś tego nie czułem, a bardziej czegoś mi brakowało. Gdy żelazo było przetopione, wlałem je do specjalnej formy. Potem wsadziłem miecz do wody i zacząłem je kształtować młotkiem. Nadałem mu dość ładny kształt, ale coś mi się nie podobało. Czułem w sobie coś takiego... nie wiem nawet, jak to nazwać. Takie lekkie zdenerwowanie połączone ze smutkiem. W pewnym momencie już nie wytrzymałem.
— Mam już dość — powiedziałem na głos.
Rzuciłem miecz przed siebie i usiadłem na ziemi, po czym popłakałem się. Przecież ja już nawet nie potrafię wykuwać narzędzi.
— Eh, jestem do niczego — pomyślałem.
Chyba naprawdę będę musiał tu spędzić trochę czasu, żeby zrozumieć, co się ze mną dzieje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top