23. Bitwa pod Lidlem
R.O.Z.D.Z.I.A.Ł Ś.W.I.Ą.T.E.C.Z.N.Y
I
Po tym, jak All for One opuścił ściany dobrze wszystkim złoczyńcom znanego baru, Kurogiri postanowił wyruszyć na zakupy. Co prawda w lodówce jeszcze był żółty ser, schłodzona woda pisana przez "ó", jakieś paróweczki drobiowe i serek heterogenizowany? Bigenizowany? Nie, zaraz, czekaj, HOMOgenizowany! Tak, waniliowy serek HOMOgenizowany razy 7 sztuk. I jeszcze w zamrażarce znajdowało się opakowanie po lodach wypełnione koperkiem.
Jednakże zbliżało się COŚ
a na to COŚ potrzeba dużo jedzenia, wszamakna, żarełka i jak zwał tak zwał!
Tym czymś są...
ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA!!!!
Co prawda jest 20 grudnia i do Świąt jeszcze cztery calusieńkie dni, jednak pojawia się parę "ALE", przez które Kurogiri musiał wziąć się szybciej (ale i tak za późno).
Pierwsze primo, W tym roku wigilia będzie według tradycji polskiej!
Drugie primo, W tym roku padło na to, że Kurogiri SAM przygotowuje jedzonko, bo banda alkoholików została wysłana na misję zdobycia szklanek i innych akcesoriów kuchennego użytku.
Trzecie primo, Trzeba było znaleźć KARPIA!
Kurogiri, tak naprawdę już wcześniej od [T/I] dostał listę dań, które ma przygotować, a było ich 12, jak tradycja polska nakazywała. Jednak przy jednym punkcie miał zaznaczoną gwiazdkę. [Tak, zgadłeś, przy karpiu]
Retrospekcja:
-Kurogiri, a teraz mnie słuchaj, jest to bardzo ważne - powiedziała młoda dziewczyna, trzymając karty w ręku - Przy tym punkcie zaznaczyłam ci wielgachną gwiazdkę, bo jest to hiper-diper-mega-totalnie trudne zadanie.
Musisz zdobyć legendarnego pokemona na nasz wigilijny stół i nie, tym pokemonem nie jest magikarp, ale KARP! Kurogiri, jest to bardzo ważne, ale i zarazem trudne zadanie, którego nie udaje się wykonać nawet niektórym Polakom, mimo iż uchodzimy za naród, który jest w stanie dokonać niemożliwego, więc jak ci się nie uda, to się nie martw, w końcu jesteś Japończykiem. Już ci tłumaczę, dlaczego jest to tak trudne zadanie, bo widzisz, jak w sklepach rzucą karpie na Święta, to pięć minut i już ich nie ma. Amba fatima, było i ni ma.
Rozchodzą się szybciej niż świeże bułeczki w Biedrze, kiedy uczniaki idą po jakieś śniadanko.
To nie są zwykłe zakupy, to WOJNA.
Wojna, w której nie bierzesz jeńców, tylko biegniesz, bierzesz i uciekasz.
Spartanie mówili:
Wróć z tarczą lub na tarczy,
Tak teraz w domach się powiada:
Wróć z karpiem lub wystawionym barkiem.
Jeszcze inaczej jest w innych domach, gdzie żony mówią do mężów:
Albo karpia kupujesz, albo na kanapie nocujesz.
Choć, pokażę ci filmik i zrozumiesz:
https://youtu.be/H8pgR4OlH0U
https://youtu.be/KuKZkPQUKFE
A i jeszcze jedno Kuruś, nie kupuj czasem tych waszych kolorowych karpi, tylko te noo Europejskie, oki?
Koniec retrospekcji
Kurogiri nie dowierzał, że ludzie mogą się tak zachowywać podczas kupowania zwykłego karpia. Nie rozumiał nawet fenomenu tej rybki, w końcu karp, to karp, ryba jak ryba. No logiczne, co nie?
Tylko że to jest POLSKA, a nasz wspaniały kraj zazwyczaj jest wyjątkiem, który musi potwierdzić regułę, przykład, proszę bardzo. Mówi się, że jak kraj zostanie zniszczony, to nie odbuduje się na nowo. Co zrobiła Polska pod dowództwem Piłsudskiego i Dmowskiego? Akcję typu "Co, ja nie zrobię? To patrz!" i "Co, ja nie zrobię? Potrzymaj mi wódkę!" I tadam mamy niepodległość.
Jak widać, Kuro o tym zapomniał i nieświadomy tego, co go czeka, tepnął się do Polski pod jeden z większych supermarketów:
Jak sobota to tylko do Lidla do Lidla,
bo promocje tam, parking ram pam pam pam!
Nasz dymek, przybrawszy już swoją, w miarę, ludzka postać, rozejrzał się po parkingu, no i zdębiał.
Cały, ale to calusieńki parking zawalony, no fatgum miałby tu niemały problem się przecisnąć. No pasat koło w koło z pasatem. Lusterka w połowie oberwane, drzwi porysowane. Gdzieś przy wjeździe zrobił się korek i tylko było słychać, jak kierowcy przy użyciu swoich instrumentów, klaksonów samochodowych, tworzą wspaniały chórek, z dobrze nam znaną pieśnią:
*****************************
*****************************
*****************************
*****************************
*****************************
*****************************
*****************************
*****************************
*****************************
[ze względu na ilość urzytej w tym tekście starożytnej greki, jestem zmuszona zacenzurować jej treść]
Mamuśka roku z przerażeniem przyglądała się panującemu na parkingu armagedonowi. Powoli wyciągnął swoją szmacianą torbę i skierował kroki w sronę wejscia do sklepu, a tam...
LUDZIE!
TŁUMY LUDZI!
Kuroś powoli podszedł do pierwszej pary i grzecznie zapytał:
- Przepraszam, dlaczego wszyscy stoicie pod drzwiami? Czy sklep jest zamknięty?
- Tak, zamknięty. Czekamy, aż dowiozą karpie. - odpowiedział młody chłopak, trzymający swoją dziewczynę za rękę.
- A jak długo już czekacie, jeżeli można wiedzieć?
- 3 godziny - tym razem odpowiedziała dziewczyna.
- Że co? - zdziwił się Kurogiri.
- To jest krótko, proszę pana, norma, jak w każde Święta. - powiedział chłopak, kwaśno się przy tym uśmiechając.
- No dobra, a może wiecie, kiedy otwierają? - I w tym momencie dało się słyszeć głośny alarm, błysk czerwonych świateł i wrzask ludzi.
- TERAZ! - odpowiedziała para i puściła się biegiem w głąb sklepu.
Dymek postąpił tak samo, ale POSZEDŁ, nie biegł. Chciał spokojnie przejść główną aleją w te mniejsze alejki sklepowe, ale został brutalnie odepchnięty na bok, uderzając o regał z mąką. Ta z kolei pod wpływem uderzenie zachwiała się i zrzuciła na mężczyznę paczki wypełnione białym proszkiem [hehe, proszkiem ( ͡° ͜ʖ ͡°)]. Te natrafiając na przeszkodę, jaka był Kuroś, postanowiły rozwalić się na jego ramionach.
I tak w Lidlu smog zamieniają na kadzidło.
Podpierdalają go z Krakowa, obsypują starą mąką, wsysają dużym odkurzaczem, ugniatają na kształt kredy i sprzedają kościołom, jako kadzidło.
No ale długo tak pod tym białym regałem nie ustał, bo od razu przerzucono go, dosłownie, rzucono nim przez półki sklepowe, na dział, gdzie były jajka. I tak wpadł na mleko.
Po otrząśnięciu się z szoku po upadkowego mężczyzna powoli wstał i ostrożnie wyjrzał zza rogu, aby przyjrzeć się panującej sytuacji.
- Tak jak mówiła [t/i], to jest wojna. - Ludzie skakali na te zamrażarki, ciągnęli się za kurtki, wyrywali sobie, ŻYWE karpie z rąk. Ryby dosłownie, kuźwa latały, machały tymi swoimi małymi płetwami i spierdalały. Już jeden karp do drugiego krzyczał:
- Andrzej spierdalamy z tego zoo! Mam dosyć oglądania ludzi na jebaniutki rok!
- Dobry pomysł stary, ale kuźwa, już więcej specjalnie pod te pitolone sieci nie podpływamy, tylko siedzimy w trzcinie i pijemy u szczupaka.
- Na moje kryształowe kieliszki, wynoszę się z tąd - Stwierdził Kurogiri i tepnął się nad jakieś jezioro. - Ale najpierw karpie. - I otworzył portal nad swoją szmacianą torbą, z którego wypadło pięć dorodnych karpi, hodowanych w Polsce, przez polskich pasjonatów wędkarstwa, tuczonych na kukurydzy i robaczkach.
- Misja wypełniona - Uśmiechnięty, choć brudny od mąki i mleka, Kurogiri wrócił do baru i mając wyjebane na cały świat, oglądał zdjęcia w albumie. Jednak po czasie:
- No nic, trzeba zrobić potrawy na wigilie i wysłać zaproszenia. - Kuro ruszył dupę do dalszych przygotowań.
I jeszcze na deserek obrazki naszych milusińskich.
Jest to dodatkowy świateczny rozdzialik, mam nadzieję, że się podobał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top