Rozdział 8 - Zdradzona przyjaźń


Temperatura powietrza sięgała niemal 40 stopni w cieniu, a cały oddział Anatola zebrał się w domu Fabiana. Pokój był mały, mimo otwartych okien złapanie oddechu wydawało się niemalże niemożliwe. Młodzi mężczyźni oraz Emilia czekali z niecierpliwością na przybycie dowódcy.

- Wiecie za czym tęsknię? Za naszą Wisłą - rozmarzył się Tadeusz.

- Za wyścigami? Do mielizny i z powrotem? I tak byś przegrał. - Stanisław uśmiechnął się kpiąco.

- Michał nigdy nie chciał pływać. I zawsze uważał, że traci z nami czas, a mógłby ćwiczyć grę na skrzypcach. Ale i tak siedział... - przypomniał sobie Gustaw.

- Pamiętacie te jego pioseneczki?

- On nie lubił tego określenia.

- A my nie lubiliśmy jego... utworów. A wiecie, ile bym dał, żeby je usłyszeć? - westchnął Fabian.

W całej rozmowie uczestniczyła tylko czwórka przyjaciół, Emilia i Ignacy z zaciekawieniem przysłuchiwali się wszystkiemu, Bogdan jak zwykle patrzył na nich z lekką pogardą. Od czasu śmierci Michała często o nim mówili. Po kilku latach przyjaźni zdali sobie sprawę, jak mało o nim wiedzieli. Zawsze stał gdzieś na uboczu - cichy, skromny i wrażliwy. Z nikim się nie kłócił, nie rywalizował, bo prostu był - on i jego skrzypce.
Od słowa do słowa przeszli na inne tematy, W końcu przyszedł dowódca.

- Możecie mi powiedzieć co tu się dzieje? - spytał ostro. - Czemu niektórzy z was leżą na podłodze?

- Gorąco jest, panie dowódco - rzekł Stanisław, wstając i otrzepując się z kurzu. Reszta poszła w jego ślady.

- Wiem! Ale żołnierzom nie przystoi. Mam dla was zadanie. Gustaw i Fabian, zlikwidujecie jednego folksdojcza.

Anatol podał Potockiemu zdjęcie. Tamten popatrzył na nie, po czym zrobił zdziwioną i przerażoną minę. Wpatrywał się uporczywie w fotografię, w końcu rzucił ją na stół i pokręcił głową.

- Nie zrobię tego - powiedział, wprawiając wszystkich w osłupienie.

- Coś ty powiedział? - zapytał dowódca.

Potocki powtórzył ostatnie zdanie, nie bojąc się groźnego spojrzenia Anatola.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz?

- Tak, panie dowódco, ale nie mogę tego zrobić. Nie zabiję mojego przyjaciela, nawet gdy jest już moim nieprzyjacielem.

Stanisław, Gustaw i Tadeusz spojrzeli na siebie. Kowalski podszedł do stołu i delikatnie podniósł zdjęcie.

- Piotrek? - szepnął. - To niemożliwe...

Tadeusz wyrwał mu fotografię z rąk i sam dokładnie przyjrzał się uwiecznionej na niej postaci. Bez trudu rozpoznał swojego przyjaciela sprzed wojny. W jego głowie kłębiła się masa pytań, ale nie powiedział nic, tylko szukał odpowiedzi w oczach przyjaciół.

- Kto to zrobi? - szepnął przerażony Stanisław.

- Nie znałem go - powiedział Ignacy. - Będzie mi dużo łatwiej niż wam. Ale ktoś musi go wystawić.

Rozpoczęły się dyskusje. Anatol nie mówił nic, zdając sobie sprawę, że dla większości oddziału jest to bardo trudna decyzja. Z początku myślał, że zaczną się buntować przed wykonaniem wyroku, ale najwidoczniej rozumieli, że na wojnie trzeba dokonywać trudnych wyborów. Bogdan stawiał opór, twierdząc, że teraz nie jest jego kolej, a co najgorsze - miał rację. Czwórka przyjaciół patrzyła na siebie, próbując podjąć jakąkolwiek decyzję.

- Ja pójdę na akcję - powiedziała cicho Emilia.

Wszyscy utkwili w niej swe spojrzenia.

- Nie, nie zrobisz tego - zadecydował Tadeusz. - Nie pozwolę ci się narażać.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszliśmy na ty, panie Tadeuszu. - Spiorunowała go wzrokiem. - Nie musi się pan o mnie martwić. Potrafię sama o sobie decydować. Dowódco, co dowódca myśli?

- Ja mogę to zrobić - zaoferował Czarnecki.

- Nie możesz. Nie dasz rady przyczynić się do zabójstwa przyjaciela. To odbiłby się na twojej psychice, Tadeuszu. I nie mówię tego, bo w ciebie nie wierzę, tylko martwię się o was wszystkich. Dlatego na akcję pójdzie Ignacy z Emilią.

Nikt nie kwestionował decyzji Anatola, chociaż Czarnecki nie był zadowolony. Zrobiłby wszystko, by Emilia była bezpieczna, zabiłby bez mrugnięcia okiem. A może tylko tak mu się wydawało? Miał w głowie mętlik. Przede wszystkim nie mógł przyjąć do wiadomości, że Piotr zdradził Polskę. Nigdy nie był patriotą, ale wszyscy uważali go za porządnego człowieka. Najwidoczniej się przeliczyli...

- Wychodzimy tak jak zwykle, dwójkami co dziesięć minut. I uważajcie na siebie. Niedługo przeprowadzimy ważną i niebezpieczną akcję - powiedział na pożegnanie i wyszedł.

- Pani Emilio, uraziłem panią? - zapytał Tadeusz, podchodząc do przyjaciółki od tyłu.

- Nie. To miłe, że pan się o mnie troszczy.

- To może odprowadzę panią do domu?

*

Przechadzali się opustoszałymi uliczkami, nigdzie się nie spiesząc. Nie mówili za dużo, cieszyli się swoim towarzystwem. Mijając mały kościół, wymienili porozumiewawcze spojrzenia, Tadeusz otworzył drzwi, starając się nie narobić hałasu. Stanęli na tyłach świątyni i odmówili modlitwę. Słyszeli znane pieśni i nagle poczuli dumę z tego, że są katolikami i Polakami. A gdy wszyscy ludzie zaczęli śpiewać „Boże coś Polskę...", Tadeusz uronił kilka łez ze wzruszenia.

Przed Twe ołtarze zanosim błaganie
Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie.

Śpiewał głośno, jakby mógł tym wywalczyć wolność. Spojrzał na Emilię. Też płakała, ocierała łzy haftowaną chusteczką. Delikatnie oparła głowę na jego ramieniu. Tadeusz poczuł się jeszcze lepiej. Pieśń się skończyła, ludzie zaczęli wychodzić z kościoła. Emilka odsunęła się od niego.

- Chodźmy już - szepnęła.

Wychodząc, natknęli się na księdza, którego Tadeusz dobrze znał. Gdy on i Stefan byli jeszcze dziećmi, rodzice w każdą niedzielę prowadzili ich na mszę do tego samego kościoła, w którym od lat był ten sam proboszcz. To właśnie on go ochrzcił, uczył religii i przymykał oko, gdy wspólnie z przyjaciółmi uciekał z nabożeństw.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - rzekł z szerokim uśmiechem.

- Na wieki wieków. Dobrze cię widzieć, Tadeuszu. Gdzie się podziewałeś przez te lata?

- W Milanówku mieszkałem, ale wróciłem i teraz działam...

- Działasz... Bardzo dobrze, mój drogi. Polska potrzebuje takich młodych, inteligentnych ludzi. Ja młody już nie jestem, ale też działam. Znałem kiedyś taką rodzinę, mieli żydowskie pochodzenie... Rozumiesz, prawda?

- Tak, proszę księdza.

- Wybaczcie mi proszę ciekawość, ale kim jest szanowna pani? - zapytał kapłan.

- Emilia Woyciechowska, jestem przyjaciółką pana Tadeusza.

- Przyjaźń to piękna rzecz. Warto jest mieć kogoś, komu można zaufać. Tadeuszu, jest mi niezmiernie przykro z powodu twoich rodziców. To byli wspaniali ludzie...

Chłopak pokiwał głową, spuszczając wzrok.

- Niech Bóg ma was w opiece - proboszcz pożegnał się tymi słowami i poszedł.

- Idziemy? - spytał Czarnecki.

Chciał chwycić Emilię za rękę, ale powstrzymał się. Szli wolno, chcąc cieszyć się tą chwilą jak najdłużej. W końcu znaleźli się pod kamienicą, w której mieszkali Woyciechowscy.

- Do widzenia, panie Tadeuszu - rzekła dziewczyna i już chciała odejść, ale przyjaciel ją powstrzymał.

- Miałem panią odprowadzić pod same drzwi - powiedział odważnie.

- Naprawdę? Nie przypominam sobie - droczyła się z nim, wchodząc po schodach na drugie piętro.

Delikatnie zapukała w drzwi, które chwilę potem otworzył ojciec Emilki. Miał bardzo poważną minę, nawet jak na osobę, która nigdy nie żartuje.

- Dobrze, że już jesteś - powiedział łamiącym się głosem.

- Co się stało? - przestraszyła się dziewczyna.

- Julek umarł...

Emilia zamrugała szybko, a po kilku sekundach, gdy ta wiadomość tak naprawdę po niej dotarła, zaczęła krzyczeć. Tadeusz objął ją, tuląc jej głowę do swojej piersi. Głaskał jasne włosy dziewczyny, pozwalając jej się wypłakać. Nic nie mówił, wiedząc, że słowa są zbędne. Doskonale rozumiał ból, który odczuwała. I wiedział, że na ten ból nie ma lekarstwa, nie takiego, które działa od razu. Tylko czas potrafi pomóc.

*

Tadeusz proponował Emilii, że pójdzie na akcję zamiast niej, ale dziewczyna nie chciała nawet o tym słyszeć. Czarnecki nie dałby rady, był na to zbyt wrażliwy. Bardzo przejął się zdradą Piotra. Czuł się oszukany przez przyjaciela, przez los. Emilia nadal nie mogła pozbierać się po śmierci braciszka, na szczęście Tadeusz był przy niej cały czas. Nie mówił za dużo, nawet nie starał się pocieszyć. Najczęściej tylko siedział i trzymał ją za rękę. Lubiła ten ciepły dotyk, potrafił choć trochę poprawić jej humor.

Ubrała ciemną sukienkę i poszła na umówione miejsce spotkania. Ignacy już na nią czekał.

- Spóźniłam się? - spytała, patrząc przepraszająco.

- Nie, to ja przyszedłem wcześniej. Emilka, słyszałem o tej tragedii... Nie będę mówić, że mi przykro, bo to beznadziejny banał. Ale jesteśmy z tobą - mówiąc to, dotknął delikatnie jej dłoni.

- Dziękuję.

- Dasz radę? Dobrze, że to ty idziesz na tę akcję. Piotr lubi ładne dziewczyny. Dawno temu chciał mi dziewczynę odbić. Od tego czasu raczej się nie lubiliśmy.

- Tadeusz też się kochał w twojej Irenie... - Sama się zdziwiła, że nie może przestać o nim myśleć.

- Ale dużo wcześniej. Poza tym on jest bardzo porządnym człowiekiem - mrugnął porozumiewawczo. - Widziałem, jak on na ciebie patrzy. Ale przecież ty to doskonale wiesz...

- Nic nie wiem... Przyjaźnimy się...

Musieli jednak przerwać rozmowę. Ignacy pobiegł w ciemną uliczkę, a Emilia czekała, aż Piotr pojawi się w zasięgu wzroku. Po kilku minutach go zauważyła. Nie zwracał uwagi na świat dookoła, szedł przed siebie pewnym krokiem. Gdy mijał dziewczynę, ona odezwała się słodkim głosem.

- Piotrek?

- My się znamy? - zdziwił się mężczyzna, patrząc na nią podejrzliwie.

- Mamy wspólnych przyjaciół.

- Proszę pani, ja już nie mam przyjaciół. Wojna nie jest czasem na przyjaźń. - Machnął ręką i poszedł dalej.

- Proszę poświęcić mi chwilę... - Podbiegła po niego. - Pamięta pan Michała Marcinkowskiego?

Mężczyzna przystanął gwałtownie.

- Mam pięć minut, proszę się pospieszyć.

Szli obok siebie, dotarli do uliczki, w której czekał Ignacy. Piotr miał zdezorientowaną minę, ale Emilia gestem przekonała go, by podszedł do chłopaka. Kiedyś była dobrą aktorką. W jej głowie stanęły wspomnienia z szkolnych przedstawień. „Śluby panieńskie", „Zemsta"... Szybko rozwiała te myśli i skupiła się na działaniu. Zauważyła Ignacego, wyciągającego pistolet. Zauważyła przerażenie w oczach folksdojcza.

- W imieniu Polski podziemnej skazuję cię na śmierć za zdradę ojczyzny.

A potem usłyszała wystrzał.

Było to ostatnie, co zapamiętała.

*

Niemrawo otworzyła oczy. Leżała w łóżku, nie wiedziała gdzie się znajduje. Nie mogła nikogo dostrzec, słyszała tylko podniesione głosy.

- Prosiłem cię! Miałeś uważać. Dobrze wiesz, przez co ona ostatnio przeszła. Miałeś być ostrożny, prosiłem cię! Cholera jasna, prosiłem!

Rozpoznała gniewny i płaczliwy głos Tadeusza. Ignacy coś odpowiedział, inni przyjaciele także wtrącali się do rozmowy.

Bolała ją głowa, ale mimo to udało jej się wstać i przejść kilka kroków do pokoju obok. Czarnecki siedział na krześle z twarzą schowaną w dłoniach.

- Emilka! Dlaczego wstałaś? - spytał Fabian zatroskanym głosem, ustępując jej miejsca.

- Co się stało?

- Zemdlałaś po akcji. Zaniosłem cię tutaj, bo było najbliżej - wyjaśnił Ignacy.

- A gdzie w ogóle jesteśmy?

- U mnie - powiedział Tadeusz. - A właściwie u mojego stryja, ale ja również mieszkam tu od czasu przeprowadzki. Emilko, dlaczego to zrobiłaś? Mogłem iść za ciebie na tę akcję. Wiesz, jak bardzo się niepokoiłem?

Nawet nie zwróciła uwagi, że mówi jej po imieniu, a nie „pani Emilio". Tak bardzo rozczulał ją fakt, że się o nią martwi. Ale wiedziała, że powinna wrócić do domu. Rodzice bardzo się martwili.

- Musisz odpocząć. Dzięki tobie akcja się udała. Piotrek... - Gustaw urwał, ale wszyscy wiedzieli, co chciał powiedzieć.

- Dziękuję za gościnę, ale muszę wracać już do domu. Rodzice mnie potrzebują, Maciuś mnie potrzebuje.

Gwałtownie wstała i od razu zakręciło jej się w głowie. Czarnecki podszedł do niej. Spojrzała w jego brązowe oczy, w których widoczna była troska. Chłopak dotknął chłodną ręką jej czoła.

- Nigdzie nie pójdziesz. Nie teraz, nie w tym stanie. Boże, Emilka, ty masz gorączkę...

Goście pożegnali się i wszyscy wyszli z mieszkania. Tadeusz i Emilia zostali sami. Chłopak zaniósł ją do łóżka i nakazał odpoczywać.

- Tadek... Posiedź tu ze mną przez chwilę - poprosiła słabym głosem.

Zgodził się. I siedział przez całą noc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top