Rozdział 7 - Za łzy się nie przeprasza
Emilia zawsze uważała, że ma niewiarygodne szczęście. Od początku wojny nie zginął nikt z jej rodziny, Niemcy nigdy nie chcieli skontrolować jej papierów, nawet przed łapanką nie musiała uciekać. Od kilku miesięcy działała w państwie podziemnym, a tam to szczęście było bardzo przydatne. Musiała tylko roznieść rozkazy. Robiła to już parokrotnie, ale tym razem Anatol kazał jej uważać. Wiedziała, co to znaczy. Szykowała się większa akcja. Większa, poważniejsza, bardziej niebezpieczna. Bała się o przyjaciół, gdy wychodzili na ulice, by walczyć. Nie chciała, by ryzykowali, wystawiali się. O siebie się nie martwiła. Czym innym było roznoszenie rozkazów, a czym innym strzelanie do wrogów.
Nie miała za dużo czasu na rozmyślanie, bo doszła do zakładu krawieckiego, w którym pracował Tadeusz. Lubiła odwiedzać go na początku, bo dzięki niemu miała dobry humor przez resztę dnia. Czarnecki mieszkał w Warszawie zaledwie miesiąc, ale tyle czasu wystarczyło, by zaszła w nim radykalna zmiana. Lubił żartować i tryskał optymizmem, choć jeszcze tak niedawno był wciąż przygnębiony, smutny i cichy. Weszła do budynku. Tadeusz siedział przy biurku i pracował, co nie było częstym widokiem. Nie chciała mu przeszkadzać, więc przyglądała się mu z zaciekawieniem. Widziała ciemną, potarganą czuprynę, piegi na bladym nosie, odstające uszy. Podniósł głowę i na jej widok poderwał się z miejsca.
- Dzień dobry, pani Emilko!
Dziewczyna zachichotała. Znali się już tyle czasu, a nadal mówili do siebie „pan", „pani". Miało to swój urok.
- Mam dla pana rozkazy.
- Świetnie. Dziękuję pani bardzo.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu i wpatrywał się w Emilię brązowymi oczyma. Ona też zawiesiła na nim wzrok o chwilę za długo.
- Pani Emilio, może da się pani zaprosić na spacer? - spytał pewnym głosem, nie spodziewając się odmowy.
- Muszę już iść - rzekła i obdarzyła go uśmiechem.
Odprowadził ją do wyjścia, otworzył przed nią drzwi, jak to miał w zwyczaju i pożegnał się, całując ją w rękę.
- Panie Tadeuszu, proszę na siebie uważać - powiedziała, obdarzyła kolegę ostatnim uśmiechem i odeszła.
*
Fabian zaprosił przyjaciół na spotkanie, z czego Emilia szczególnie się ucieszyła. Lubiła ich, nawet kochała jak braci, zwłaszcza Stasia i Fabiana, bo ich znała najdłużej. Uśmiechnęła się po raz kolejny tego dnia i zaraz przyszła jej do głowy inna myśl.
Ja się śmieję, a za rogiem ktoś umiera, może jakaś dziewczyna płacze po stracie ukochanego, Niemcy przesłuchują w okrutny sposób Polaków, a Żydzi w getcie umierają z głodu. A ja jestem po prostu szczęśliwa, czy to sprawiedliwe?
Różne rzeczy można powiedzieć o wojnie, ale z pewnością nie jest ona sprawiedliwa.
Przed kamienicą zawsze bawili się młodsi bracia Emilii. Gdy tylko wracała, pobiegali do niej i opowiadali, co robili przez cały dzień. Tym razem dziewczyna zastała tam tylko Maćka, który siedział samotnie na chodniku i nawet nie zwrócił uwagi na powrót siostry.
- Co się stało? Gdzie jest Julek? - zapytała, kucając obok ośmiolatka.
Dopiero wtedy zauważyła, że chłopiec płacze. Otarł łzy brudną dłonią, brudząc przy tym całą twarz. Nie chciał nic powiedzieć, więc Emilia, nie zadając więcej pytań, przytuliła brata. Biała sukienka w jednym miejscu przesiąkła łzami, a w innych miejscach odcisnęły się na niej ślady brudnych rąk. Dziewczyna nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Julek jest chory - powiedział Maciek po kilku minutach ciszy.
- Wyzdrowieje, nie płacz...
- Ale tata mówi, że to tyfus. Pamiętasz Elkę, moją koleżankę? Była chora, a potem umarła. Byłem na jej pogrzebie. Ona już nie wróci, nie pobawi się ze mną. Nie chcę, żeby Julek umierał!
Chwyciła chłopca za rękę i razem poszli do mieszkania. Zastali tam rodziców siedzących nad łóżkiem najmłodszego syna. Byli zdenerwowani, trudno im się dziwić. Tata trzymał mamę za rękę i mówił coś o chorobie, pocieszał, uspokajał.
- Julek wyzdrowieje? - spytał Maciek, podchodząc do łóżka brata.
Mama odwróciła się, wzięła starszego syna na ręce i wyniosła z pokoju. Usiadła na krześle w kuchni, posadziła Maćka na kolanach i pogłaskała go po jasnych włosach, które miały dokładnie taki kolor jak Emilii. Cała trójka rodzeństwa była do siebie niebywale podobna, odziedziczyli urodę po swoim ojcu.
- Kochanie, Julek musi odpocząć - mówiła mama, a Emilia słyszała rozpacz w jej głosie. - Nie możesz tam wchodzić, jeszcze się zarazisz...
Chłopiec pokiwał głową i mocno przytulił się do mamy.
- Mamo, ja chciałam wyjść wieczorem do Fabiana, ale w tej sytuacji...
- Idź, poradzimy sobie. Nie martw się o nic. Baw się dobrze.
- Kocham was.
- My ciebie też - powiedział Maciek, obdarzając ją najbardziej szczerym uśmiechem, jaki ostatnio widziała.
*
Gdy Emilia zjawiła się u Potockiego, goście już tam byli. W pokoju, w którym zwykle odbywały się potajemne schadzki w celu omówienia kolejnej akcji, przebywali wszyscy z oddziału oprócz Bogdana, więc miała wrażenie, jakby zaraz miał przyjść Anatol. Ale tym razem nikt nie przejmował się pracą, a po mieszkaniu co jakiś czas roznosiła się salwa śmiechu.
- Dzień dobry! - przywitała się z przyjaciółmi i podeszła do Stanisława, bo to z nim najbardziej lubiła rozmawiać. Kątem oka spostrzegła, że Tadeusz ją obserwuje.
- Kochani, cieszę się, że jesteśmy już w komplecie - zaczął Fabian oficjalnie, co Emilii wydawało się dziwne. Owszem, podczas omawiania akcji i walki był śmiertelnie poważny, ale prywatnie cały czas żartował. - Witam was w moich skromnych progach. Czujcie się jak u siebie. Nie wiem, czy pamiętacie, ale jakiś czas temu w naszej rozmowie pojawił się temat miłości. I muszę przyznać, że niekiedy miewacie rację. Już dawno powinienem to zrobić, ale jestem strasznym tchórzem.
Potocki patrzył na Klarę i uśmiechał się do niej. W jego zielonych oczach błysnęły iskierki radości.
- Klaruniu... Zechcesz zostać moją żoną? - spytał, klękając przed nią. - Ja wiem, że jesteśmy jeszcze młodzi, że wojna i wiele innych problemów, ale nie odbierajmy sobie tych przyjemności. Klaro, powiedz coś, bo głupio się czuję, tak klęcząc...
Dziewczyna popłakała się ze wzruszenia, więc zdołała tylko pokiwać głową. Fabian wstał i pocałował narzeczoną. Przyjaciele zaczęli bić brawo.
- No, to teraz ty, Ignacy! Żenić się masz! - uśmiechnął się Potocki. - Jak widzicie, ja nie proponowałem Klarze żadnego spaceru, tylko od razu małżeństwo.
- Najpierw ty się ożeń, my jeszcze poczekamy. - Chłopak znów próbował uchylić się od zobowiązań.
- Ale ja nie chcę czekać - oświadczyła Irena.
- Wojna się kiedyś skończy, wtedy będzie lepszy czas.
- Na miłość zawsze jest dobry czas - podsumował Tadeusz, który dotychczas milczał.
- Słuchajcie, wypijmy za zdrowie narzeczonych - postanowił Gustaw.
- Wypijmy? - Stanisław popatrzył na przyjaciela zdegustowany. - Ja chciałbym coś z tego wieczoru zapamiętać, a wiem , jak kończy się spożywanie trunków w waszym towarzystwie.
- W takim razie wypijmy herbatę - zaproponowała Emilia i razem z przyjaciółkami udała się do kuchni.
- Tadek, wiesz, ona nie spotyka się z nikim, tak tylko przypominam - rzekł Stanisław ze słodkim uśmiechem, korzystając z tego, że dziewczyna ich nie słyszy.
- Tadzio jest nadal zakochany? - uśmiechnął się Fabian. - Ile to już? Trzy lata?
- Tadeuszu, dlaczego ja o tym nie wiem, skoro jestem twoim przyjacielem? - oburzył się Gustaw.
- Cicho bądźcie! - skarcił ich Czarnecki.
- EMILKA! - zawołał Stanisław, nie mogąc przestać się śmiać.
- Co ty robisz? - przestraszył się chłopak.
- Grunt to wsparcie przyjaciół - mruknął Ignacy, klepiąc Tadeusza po plecach.
Dziewczyna podbiegła do nich od razu, odgarniając włosy do tyłu. Czarnecki wpatrywał się w nią jak w obrazek, nie mówiąc nic, za to jego przyjaciele pokładali się ze śmiechu.
- O co wam chodzi? - spytała zdezorientowana, patrząc na nich ze zdziwieniem.
- Pan Czarnecki chciałby coś pannie Emilii powiedzieć.
- A pan Patras mógłby zająć się własnymi problemami. - Spiorunowała wzrokiem Stanisława i już chciała, odejść, ale Tadeusz złapał ją za rękę.
- Może jednak da się pani namówić na spacer?
*
Wyszli dopiero, gdy zaczęło się ściemniać. Emilia szła obok Tadeusza i ze zdziwieniem stwierdziła, że ich rozmowa staje się coraz ciekawsza. Patrzyła w jego roześmiane oczy, gdy szli ulicami Warszawy. On ją prowadził, ona nie dopytywała dokąd idą.
- Nie obrazi się pani, gdy pójdziemy na chwilę z wizytą do moich rodziców? - zapytał, gdy stanęli przed bramą cmentarza.
Popatrzył na nią z powagą. Emilia zrozumiała wszystko w jednej chwili i bez słowa poszła za kolegą. Spacerowali między mogiłami. Mimowolnie czytali nazwiska zmarłych, młodych poległych, żołnierzy i wciąż widzieli młodszych od siebie, przez co ciarki przechodziły im po plecach. Przy jednym z grobów Tadeusz przystanął, odmówił modlitwę i otarł ukradkiem łzę, myśląc, że Emilia tego nie widzi. Ona spojrzała na nazwisko wyryte w płycie.
Adam Kozłowski 1920-1939
- Adaś... Nasz przyjaciel. Zginął w obronie Warszawy. Stanisław o nim opowiadał?
- Staś nigdy nie opowiadał za dużo o sobie i o życiu sprzed wojny...
Czarnecki przeżegnał się jeszcze raz, po czym ruszył dalej alejką, zatrzymując się dopiero przy grobie rodziców. Tym razem nie próbował powstrzymać płaczu. Upadł na ziemię i pozwolił łzom spływać po twarzy. Emilia nie wiedziała, czy go pocieszać, czy pozwolić mu spędzić tę chwilę samotnie. Zmówiła tylko „Wieczny odpoczynek" i delikatnie dotknęła pleców Tadeusza, chcąc dodać mu otuchy.
- Przepraszam - szepnął, nie spoglądając nawet w jej kierunku. - Wiem, że to nie jest najlepsze miejsce na pierwsze spotkanie, ale rodzice lubili poznawać moich przyjaciół. Żałuję, że nie zdążyłem przedstawić im żadnej dziewczyny.
Tadeusz wstał, otrzepał spodnie z piasku podał Emilii rękę.
- Przepraszam za tę chwilę słabości - rzekł, gdy odprowadzał ją do domu.
- Niech pan nigdy nie przeprasza za łzy, bo one są dowodem uczuć, a za uczucia nie trzeba przepraszać. Chyba musimy się już pożegnać - powiedziała z autentycznym smutkiem w głosie.
Poczuła dotyk warg Czarneckiego na policzku. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem ona rzuciła tylko słowo pożegnalne i udała się do swojego mieszkania. Będąc już w swoim pokoju, wyjrzała przez okno. Tadeusz nadal stał pod kamienicą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top