Rozdział 16 - Uratowane życie

Jeremiasz mieszkał przez kilka dni u Zosi, ale nie mógł tam zostać na zawsze. Musieli coś postanowić. Przyjaciele spotkali się w domu Fabiana, jak dawniej, chociaż był to dom właściwie Fabiana i Klary. I Marianny, która zawsze była tam, gdzie jej narzeczony. Dziewczęta przyniosły dla każdego filiżankę herbaty, która była idealnym napojem na listopadowe chłody.

Oczywiste było dla wszystkich, że nie mogą zostawić Jeremiasza samego, gdyż poczuli się za niego odpowiedzialni. Chłopiec nie powinien zostać w Warszawie. Wiedzieli, jakie są kary za ukrywanie Żydów i lepiej nie robić tego pod nosami hitlerowców.

- Mógłbym napisać list do wujka z Krakowa, ale nic nie obiecuję. Szczerze mówiąc, wątpię, że się zgodzi - powiedział zrezygnowany Ignacy.

- Próbuj! - zarządziła Zosia, która najbardziej przejęła się losem małego. - A ty, Tadziu? Masz rodzinę w Milanówku.

Chłopak pokręcił głową. Nie chciał dokładać dziadkom dodatkowych problemów, choć wiedział, że oni chętnie zaopiekowaliby się Jeremiaszem.

- No, dobrze. A rozmawiałeś chociaż z księdzem?

Tadeusz uśmiechnął się przepraszająco. W tym całym zamieszaniu z ślubem Klary i Fabiana zapomniał. Emilia spojrzała na niego karcącym wzrokiem, którego bał się nie tylko Czarnecki, ale i pozostali przedstawiciele płci męskiej.

- Dobrze, zrobię to w najbliższym czasie.

- Tadeuszu, my naprawdę mamy mało czasu. Każdego dnia ryzykujemy życie. Choć wszyscy kochamy Jeremiasza i chętnie mu pomożemy, nie może to trwać w nieskończoność - powiedziała Emilia spokojnie. Widział jednak, że była zdenerwowana, bo nigdy nie zwracała się o niego „Tadeuszu".

- A kiedy nie ryzykujemy, co? Ryzykujemy, wychodząc na ulicę. Ostatnio mnie postrzelili, gdy wyszedłem po sukienkę. - Chłopak odruchowo chwycił się za nogę, która nadal go trochę bolała, ale rana nie była poważna i Tadeusz dziękował Bogu, że kula nie przebiła tętnicy. - Dobrze, dobrze, nie chcę się kłócić. Porozmawiam z nim jutro. Przepraszam - dodał po chwili.

Rozmawiali jeszcze długi czas, a potem po kolei rozchodzili się do swoich domów.

- Wiesz co jest najlepsze w małżeństwie? - zapytał Fabian Tadeusza przy pożegnaniu.

- Hm... No wiesz, myślę, że jest kilka przyjemnych rzeczy. - Chłopak mrugnął porozumiewawczo.

- Głupi jesteś! To, że nigdy nie musisz się z nią rozstawać. A rano budzisz się obok niej. I jesteś taki szczęśliwy, jakby już wszystko było dobrze.

- U nas też jest dobrze. Fabianku, zaraz mi tu jakiś wiersz napiszesz!

- Zazdrościsz mi, wariacie jeden! Zazdrośnik - prychnął. - Ale porozmawiasz z księdzem, a zrobisz to, bo musisz, to wspomnisz o ślubie. Proste? Proste!

- Patrzcie państwo, jaki on mądry! Cztery dni po ślubie, a już mnie tu poucza! Oj, panie Potocki, panie Potocki!

- Tadziu, idziesz wreszcie? - Niecierpliwiła się Emilia, której najwyraźniej wrócił już dobry humor. - O czym tak rozmawiacie?

- O życiu, moja droga, o życiu! Serwus wszystkim! - powiedział chłopak i podbiegł do swojej dziewczyny. - Już jestem, kochana moja.

Szli ulicą, trzymali się za rękę, a Tadeusz cały czas opowiadał. Choć od kiedy zaczęli się spotykać, zawsze tryskał dobrym humorem, tego dnia był aż nienaturalnie szczęśliwy.

- Tadziu, gdyby nie to, że dzisiaj cały dzień spędziłam z tobą, myślałabym, że coś wypiłeś. Skąd te wszystkie czułe słówka?

- Bo cię kocham! - powiedział i poderwał ją z ziemi. Trzymając ją na rękach, zrobił piruet i pocałował Emilię w policzek.

- Dzień dobry - powiedziała speszona dziewczyna.

Czarnecki spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył swojego stryjka. Uśmiechał się do nich przyjaźnie, choć z lekkim politowaniem. Tadeusz wesoło do niego zawołał.

- Witaj, stryjaszku! Co stryj tu robi?

- Mieszkam. Nie wiem, czy zauważyliście, ale migdalicie się pod domem. Ale nie przeszkadzajcie sobie. Ja już idę... Jakby co mieszkanie jest puste i puste pozostanie przez kilka godzin. Tak tylko informuję.

- A może zjemy razem obiad i porozmawiamy o przyszłości? - zaproponował Tadeusz, nadal trzymając w objęciach swą dziewczynę, choć ona domagała się powrotu na ziemię.

- O przyszłości? Chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytał stryj Jan podejrzliwie.

- Oj, jak stryj nie chce o przyszłości, to możemy o miłości. Albo o literaturze, o teatrze, o muzyce... To co?

- Emila, ty kochasz się w takim wariacie? Ech, dzieci, dzieci... Dzisiaj nie mogę zjeść z wami obiadu, może następnym razem. Żegnajcie.

Tadeusz zastanawiał się, dlaczego stryj nie dodał na pożegnanie „Bądźcie grzeczni" lub czegoś w tym stylu. On jednak nie miał najmniejszego zamiaru robić głupich rzeczy. Postanowił od razu iść do księdza, uprzednio odprowadzając Emilię pod same drzwi jej domu. Nie lubił się z nią żegnać. Przypomniał sobie słowa Fabiana. „Nigdy nie musisz się z nią rozstawać". Potocki miał trochę racji z tym ślubem. Tadeusz bardzo mu tego zazdrościł.

Pocałował Emilię na pożegnanie, by odwlec moment rozstania o kilka wspaniałych sekund. Stał pod kamienicą, czekając, aż ona dotrze do mieszkania i wyjrzy przez okno swojego pokoju, machając o niego ręką. Gdy zobaczył dziewczynę, posłał jej ostatni promienny uśmiech i ruszył prosto do księdza Mariana. Spieszył się bardzo, ale i tak dotarcie do kościoła zajęło mu kilkanaście minut. Każda chwila była dla niego cenna. Wbiegł do kościoła, niedbałym ruchem ręki przeżegnał się i od razu udał się do zakrystii. Ksiądz Marian czytał list, lecz gdy tylko zobaczył Tadeusza, odruchowo zakrył je dłonią. Chłopak nawet nie zwrócił na to uwagi.

- Niech będzie pochwalony. Proszę księdza, mam dwie sprawy. Niedawno znaleźliśmy żydowskiego chłopca i nie wiemy, co z nim zrobić. Czy ksiądz zdoła nam jakoś pomóc? - rzekł na jednym wydechu.

- Porozmawiam z siostrami zakonnymi. A wygląd ma bardzo zły?

- Zły?

- Ma aryjską urodę czy nie?

- Aa... Niestety nie. Czyli co, wszystko stracone? - zapytał Tadeusz ze zrezygnowaniem w głosie i nagle cały dobry humor z niego wyparował.

- Nie, kochany, nie trać nadziei. Może jakaś rodzina na wsi zechce go przygarnąć? Może będzie mógł zostać w klasztorze? Nie poddawaj się tak szybko, Tadeuszu.

Kapłan schował wszystkie papiery do szuflady w biurku i łagodnie popatrzył zza okularów na chłopaka, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze. Od zawsze go lubił, zresztą ze wzajemnością. Cenił u młodego Czarneckiego zdrowy rozsądek i odwagę. Poza tym był on bardzo podobny do swojego dziadka Teodora, którego ksiądz znał jeszcze z czasów swojej młodości, jeszcze zanim Teodor Czarnecki przeprowadził się do Milanówka, do rodzinnego domu swojej żony.

- Dziękuję - rzekł Tadeusz z błyskiem w oku. - I jeszcze... Proszę księdza, ja i Emilka chcielibyśmy się pobrać. Jak najszybciej. Może być nawet tutaj, zaraz.

- Czy ty zawsze byłeś taki niecierpliwy? Może poczekacie do wiosny?

- Do jakiej wiosny? Przecież jutro może już nas nie być, na co mamy czekać? Co się zmieni do wiosny? Oprócz tego że ktoś z naszego grona może leżeć sobie dwa metry pod ziemią? - Chłopak prawie krzyczał, choć czuł się z tym okropnie.

Ksiądz Marian się nie odzywał, tylko czekał cierpliwie, aż Tadeusz się uspokoi. Chłopak usiadł na twardym krześle pod ścianą i pochylił się, chowając głowę między kolanami. Zapadła grobowa cisza, którą w końcu przerwał Czarnecki.

- Przepraszam... Nie wiem, co się ze mną dzieje ostatnio. Wybaczy mi ksiądz tę chwilę słabości?

- Oczywiście, mój drogi. Zrobimy tak, pobierzecie się najszybciej, jak to będzie możliwe. A tego chłopca... Jak on ma na imię?

- Jeremiasz.

- Jeremiasz... Imię hebrajskie. Przyprowadźcie go do mnie jeszcze dzisiaj. Wy już i tak robicie wiele dla Polski i wszystkich Polaków. Nie narażajcie się więcej.

- Rozwiązali nasz odział, przydziały dostaniemy w nowym roku. - Tadeusz posmutniał w jednej chwili. - Nie będę przeszkadzał. Zawitamy do księdza najszybciej, jak się będzie dało. Bardzo dziękuję za pomoc.

- Niech Bóg nad wami czuwa - rzekł ksiądz na pożegnanie, patrząc ze smutkiem na tego młodego, mądrego i zakochanego chłopaka, który miał całe życie przed sobą, a tak szybko mógł je stracić.

Czarnecki uklęknął na chwilę w ławce i pomodlił się. Potem wyszedł na ulicę i od razu skierował się do mieszkania Zosi, nie idąc, a prawie biegnąc.



*



Spacer po ulicach Warszawy z małym chłopcem o urodzie semickiej nie był dobrym pomysłem. Tadeusz, Zosia i Gustaw długo zastanawiali się, co zrobić, aż w końcu Kowalski wpadł na pewien pomysł.

- Utlenimy mu włosy! Oczęta nadal będzie mieć czarne jak węgielki, ale blondynek nie powinien zwrócić uwagi szwabów. Genialny jestem, prawda? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Zosia cmoknęła go w policzek.

Kilkadziesiąt minut później Gustaw i Jeremiasz szli do kościoła. Tadeusz chętnie by to zrobił, ale przyjaciele wspólnie postanowili, że nie będą ryzykować. Kowalski mówił płynnie po niemiecku i miał w dodatku włosy bardzo jasne, nieomal białe. Wyraz twarzy Jeremiasza zradzał, że tak naprawdę bardzo się boi, choć Zosia przez kilka minut przed ich wyjściem zapewniała, że nic mu się nie stanie. On jej chyba nie uwierzył, bo dziewczyna cały czas płakała. Chciała odwlec moment rozstania, pokochała go jak młodszego braciszka i czuła się za niego odpowiedzialna.

- Nie płacz, Zosiu. Tam będzie mu dobrze - pocieszał ją Tadeusz, gdy siedzieli przy stole w jej salonie, popijając gorzką herbatę. - Może trafi do jakiejś rodziny na wsi, gdzie będzie bezpieczny.

Dziewczyna pokiwała głową, tępo wpatrując się we wzór na filiżance i nerwowo okręcając kosmyk rudych włosów wokół palca.

- Chciałabym mu pomóc, przecież on nie ma nikogo na tym świecie - łkała, połykając własne łzy.

- Uratowałaś mu życie. Zrobiłaś więcej niż ktokolwiek z nas. Pamiętaj o tym.

Podszedł do dziewczyny i delikatnie ją objął. Zosia wstała i wtuliła się w niego, wypłakując wszystkie smutki w koszulę chłopaka. Usłyszeli skrzypnięcie otwierających się drzwi, więc szybko odskoczyli od siebie. Do pokoju weszła młodsza siostra Zośki. Musieli mieć dziwne miny, skoro ona z krnąbrnym uśmieszkiem przywitała się takimi słowami.

- Nie wiedziałam, że umawiasz się z dwoma jednocześnie - zwróciła się do siostry. - Antosia Chmielewska - przedstawiła się, podając Tadeuszowi rękę.

Zmierzył ją wzrokiem. Miała włosy ogniste jak jej siostra, oczy o nieokreślonym kolorze, takie szarozielone, bladą skórę i chude, kościste ciało.

- Tadeusz Czarnecki, miło mi panią poznać - złożył pocałunek na jej delikatnej dłoni, a ona zachichotała.

- Jaka tam „pani"? Ja jestem od pana młodsza o trzy lata.

- Jaki tam „pan"? Nie postarzaj mnie tak!

- Z tego co wiem, to jesteś z Emilią... Ale nie masz przypadkiem brata? - Uśmiechnęła się zadziornie.

- Tak się składa, że mam. Nieżonaty, niezaręczony i w dodatku poeta.

- A przystojny?

- No wiesz... Nie będziemy się oszukiwać, trudno być aż tak przystojnym jak ja i każda dziewczyna ci to powie - odparł Tadeusz. - Ale Stefanowi też niczego nie brakuje.

Uśmiechnęli się do siebie promiennie. Czarnecki polubił Antosię po tej krótkiej wymianie zdań. Zachwyciła go swoją szczerością i pewnością siebie. Rozmawiał z siostrami Chmielewskimi, dopóki nie wrócił Gustaw, który oznajmił, że odprowadził Jeremiasza, nie mając po drodze żadnych przygód. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a Zosia ukradkiem otarła kolejne łzy. Na szczęście Gucio potrafił ją pocieszyć.


Rozdział dodany jeszcze przed wakacjami. Przez kolejny tydzień nic nie napiszę, więc troszkę na Tadzia poczekacie.
Co sądzicie o nowej postaci? Myślicie, że Tadek będzie bawić się w swatkę? Bo ja mam już plan!😂😀❤

Buziaki i do następnego!
Oliwka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top