Rozdział 14 - Nie tracąc nadziei

Październikowe dni robiły się coraz chłodniejsze i bardziej ponure. Z drzew opadły wszystkie kolorowe liście, zmrok zapadał wcześnie. Tego południa padało tak mocno, że Zosia nie miała zamiaru opuszczać mieszkania. Piła ciepłą herbatę, czekając na Gustawa i niecierpliwiąc się okropnie. Zawsze się o niego bała, gdy wychodził, przecież na ulicy każdy mógł zginąć za nic, przypadkowo. A Gucio przecież był w ZWZ. Zosia wolała nie myśleć, co by było, gdyby go aresztowali. Dla Niemców przecież i zwykły Polak był winny - przecież był Polakiem i nie miał wielkich szans na uwolnienie, a żołnierz ZWZ mógł tylko modlić się o szybką śmierć lub o odbicie. Najgorsze były przesłuchania, katowanie i cierpienie. Nie potrafiła przegonić tych ponurych myśli, znikały one dopiero wraz z pojawieniem się Gustawa. Chłopak obiecał, że przyjdzie, gdy tylko pomoże Fabianowi w przygotowaniach do ślubu. Przyjęcie miało być skromne, ale uroczyste, dlatego wszyscy przyjaciele od kilku dni pilnowali, by wszystko było idealnie dopracowane.

Zosia usłyszała pukanie i od razu się uśmiechnęła, wiedząc, że to Gustaw.

- Nareszcie jesteś - powiedziała wesoło, otwierając drzwi i dopiero po krótkiej chwili zdała sobie sprawę, że przed nią nie stoi jej chłopak, tylko jego najlepszy przyjaciel.

Tadeusz opierał się o ścianę z wymalowanym na twarzy zawadiackim uśmiechem. Ciemne włosy były mokre od deszczu i przyklejały się do czoła. Niedbale je poprawił.

- Wiem, Zosiu, że wolałabyś, by przyszedł Gucio, ale na razie musisz zadowolić się mną.

- Przepraszam... Cześć, Tadziu. Wejdź, proszę. Zaraz zaparzę herbatę, pewnie zmarzłeś okropnie, taki ziąb na dworze.

Zaczęła krzątać się po kuchni, Tadeusz bacznie obserwował każdy jej ruch. Dziwnie czuła się tylko w jego towarzystwie. Zawsze trochę ją peszył tym swoim uroczym uśmiechem, mądrym spojrzeniem i wspaniałym charakterem. Miał oczywiście wady, jak każdy. Był dość strachliwy, choć odważny, nie lubił sprzeciwu i był aż za bardzo zazdrosny o swoją Emilkę, co momentami irytowało przyjaciół. Ale i tak wszyscy znali go jako dobrego człowieka, patriotę, na którym można polegać. Zosia musiała też przyznać, że podobał jej się z wyglądu. Nie miał takiej urody, żeby zakochiwać się w nim od pierwszego wejrzenia, ale intrygował dziewczęta. Oczywiście, ona kochała tylko Gucia, ale mimo wszystko lubiła czasami zawiesić wzrok na Tadeuszu.

- Jesteś sama w domu? - spytał, przerywając jej rozmyślania.

- Tata z siostrą wrócą niedługo. Mama...

Na wspomnienie tej osoby, najdroższej osoby, która zginęła kilka miesięcy temu oczy zaszły jej łzami. Tadeusz zrozumiał, co miała na myśli, więc przyłożył palec do jej ust i skinął głową.

- Ja nie o tym chciałem mówić. Przepraszam... Posłuchaj mnie, musimy pomóc Klarze. Ślub już jutro, sukienka w domu jej babci, która robi jakieś przeróbki, doróbki, obróbki i Bóg wie jeszcze co! Zostałem wysłany po nią, ale wolałbym nie zostawać z sukienką sam na sam. Więc proszę ciebie o pomoc, bo jesteś jedyną dziewczyną, którą zdołam oto prosić.

- A Emilka?

- Ona i Marianna całymi dniami przesiadują w mieszkaniu Klary. Nawet się z tą moją Emilką spotkać nie mogę, bo nigdy w domu jej nie ma! Pomożesz mi? - poprosił słodko, patrząc na nią błagająco, więc w końcu uległa.

- To chodźmy - powiedziała ze zrezygnowaniem, zdając sobie sprawę, że nie ma wyboru.

Tadeusz uśmiechnął się najszczerzej jak potrafił i wypił szybko pyszną herbatę, której nie mógł się nachwalić. Po kilkunastu minutach razem wyszli z mieszkania. Deszcz przestał padać, choć ciemne chmury nadal zasłaniały niebo. Droga nie była daleka, w dodatku mile upłynął im czas na rozmowie. Szybko znaleźli wspólny język. Babcia Klary okazała się być bardzo sympatyczną osobą, która cieszyła się jak nikt inny ze ślubu swojej jedynej wnuczki. Pani Teresa zaprosiła Tadeusza i Zosię do siebie, ale oni grzecznie odmówili, tłumacząc, że trochę się spieszą. Odebrali tylko suknię i ruszyli w dalszą drogę. Zosia pogrążyła się w marzeniach o takiej samej białej sukni ślubnej, małym kościele i ślubie z Guciem. Westchnęła, uśmiechając się sama do siebie. Spojrzała na Tadeusza, również nieobecnego myślami. Wiedziała, że marzy o tym samym.

Młodym tylko miłość w głowie. To dobrze. Miłość jest cudowna, w przeciwieństwie do wojny. Miłość buduje, uszczęśliwia, wojna odbiera wszystko. No i przede wszystkim, miłość jest nieśmiertelna, a każda wojna kiedyś się skończy. I będzie wolność. Ciekawe tylko, czy na ziemi, czy w Niebie...

Wtem popchnął ich przypadkowo mały, drobny, czarnowłosy chłopiec, wyglądający na dziesięć lat. Za nim biegli Niemcy, krzycząc głośno i grożąc, że zaczną strzelać.

- Co się stało? - zawołał Tadeusz.

- Uciekaj! - krzyknął mały.

W tym momencie hitlerowcy zaczęli strzelać, więc przyjaciele również musieli uciekać. Zosia nagle poczuła się odpowiedzialna za to dziecko, więc gwałtownie pociągnęła je, skręcając w boczną uliczkę. Tadeusz biegł za nimi, ale nie zdążył schować się za zakrętem, kiedy dosięgła go niemiecka kula. Krew zaczęła spływać po jego nodze, ale nie uniemożliwiło mu to dalszej ucieczki. Biegli długo, Czarneckiemu zaczęło powoli brakować sił, ale w końcu udało im się zgubić niemieckich żołnierzy. Tadeusz usiadł na chodniku i dotknął rannej nogi. Od razu syknął z bólu.

- Co ty robisz? - nakrzyczała na niego Zosia. - To musi zaraz zobaczyć lekarz. Gdzie mieszka Emilia? Może jej tata...

- Pan Fryderyk pewnie nie pomoże mi teraz, w domu go nie ma. Chodźmy do Stasia, może on coś wymyśli, a mieszka niedaleko.

Chłopak zamrugał szybko, widząc mroczki przed oczami. Zosia potrząsnęła go za ramiona.

- Tylko mi tu nie mdlej! A tym bardziej nie umieraj, bo mnie Emilia zabije!

- Jeszcze nie umieram, jeszcze chcę się ożenić... O właśnie! Zosiu, zaproszę na swój ślub twoją siostrę, może mój brat się w niej zakocha. Bo on sam z siebie nigdy dziewczyny nie znajdzie, chociaż ma duszę artysty!

- Czy ty nawet w takiej sytuacji nie możesz być poważny?

- Może mogę w czymś pomóc? - spytał chłopiec, który cały czas stał na uboczu.

- Zaraz zobaczymy... Dziecko, jak ty w ogóle masz na imię? - spytała Zosia.

- Jeremiasz, proszę pani.

- A dlaczego Szwaby cię goniły? - dopytywał Czarnecki, który z trudem wstał z ziemi.

- Pan nic nie rozumie? Jestem Żydem. W dodatku sierotą, bez domu, bez pieniędzy. Mogłem pozwolić im, by mnie zabili, ale nie potrafiłem. Chciałem żyć. Chcę żyć... - zaczął szlochać tak rozpaczliwie, że Zosia przytuliła go mocno i kołysała w ramionach. - Ale umrę i tak.

- Nie pozwolimy ci umrzeć...

*

Do Stanisława dotarli szybko i bez kolejnych przygód. Patras zdziwił się po usłyszeniu całej historii, ale zachował trzeźwość umysłu i opatrzył ranę Tadeusza. Znał się na tym dobrze, poza tym Czarnecki ufał mu bezgranicznie. Pozostawało tylko pytanie, co zrobić w sprawie Jeremiasza. Chłopiec cały czas zapewniał, że nie chce robić kłopotu, ale Zosia oświadczyła, że ona nie da rady zasnąć spokojnie, jeśli poślą to dziecko na pewną śmierć. Najpierw uszykowała mu kromkę chleba, którą w mgnieniu oka zjadł ze smakiem. Później głaskała go po ciemnych włosach, śpiewając kołysankę. Miała tak czysty i melodyjny głos, że cała trójka wsłuchiwała się w każde słowo, zatracając się zupełnie w pięknie muzyki.

Piękne sny nauczą Cię śnić,
Tylko codzienne chwile - żyć.
Więc śpij już, jutro będzie dzień,
Może nawet lepszy niż ten.

- Sama to wymyśliłaś? - spytał Tadeusz.

- To jest akurat tekst twojej dziewczyny.

- No dobrze, to mnie nie dziwi. Zdolna ta moja Emilka!

- W przeciwieństwie do ciebie - dogryzł Stanisław.

Nie minęła jeszcze siedemnasta, a Jeremiasz spał słodko. Musiał być bardzo zmęczony po desperackiej walce o przeżycie. Przyjaciele wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie mieli pojęcia, co zrobić z chłopcem. Nie mógł zostać w domu żadnego z nich, bo ukrywanie Żyda było bardzo niebezpieczne. W końcu Tadeusz stwierdził, że porozmawia z księdzem Marianem.

- Dlaczego przejęliście się tak jego losem? - dopytywał Stasiek. - Przecież tysiące takich jak on zginie, on prawdopodobnie też. Czy ratując jednego Żyda zbawicie świat?

- Całego świata nie zbawimy, ale uratujemy świat tego dziecka. Przecie każdy ma prawo żyć! - powiedziała Zosia. - A ty zachowujesz się jak egoista. Nie liczy się dla ciebie najwyższa wartość, jaką jest życie?

- Jestem tylko realistą. Przepraszam was, to nie tak, że nie obchodzi mnie los Jeremiasza. Po prostu zauważyłem, że Niemcy robią z nami, co chcą. Chyba powoli tracę nadzieję...

- „Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei..." - szepnął Tadeusz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top